Rozdział siedemnasty
Banks przeklinał pod nosem, uderzając dłońmi w kierownicę. Utknęli w długiej kolejce samochodów przed prowizorycznymi światłami na zachód od Eastvale, gdzie i tak już wąską wiejską drogę ograniczono do jednego pasa. Znajdowali się po północnej stronie rzeki, ponieważ główna droga przez dolinę została zamknięta. Na początku kolejki, przed czerwonym światłem stał mężczyzna w żółtym płaszczu przeciwdeszczowym trzymający policyjny lizak z napisem STOP. Dosłownie kilkaset metrów za nim znajdował się skręt w drogę prowadzącą do kempingu Riverview i mostu Swainsford. Ale czerwone światło zdawało się świecić w nieskończoność. Jeden z radiowozów patrolujących okolicę zauważył niedawno poobijane clio wiozące dwie osoby na zachód w kierunku mostu Swainsford. Banks zgadywał, że to był Vincent wiozący Maureen Tindall, a Gerry albo była już przy moście, albo tam dojeżdżała.
– Uspokój się – upomniała go Annie. – Nic nie możemy zrobić. Gerry jest dużą dziewczynką, sama potrafi się sobą zaopiekować.
– A jeśli nie podoła? – odrzekł Banks. – Vincent zaliczył kursy surwiwalu. Walczył na froncie, na litość boską! Może być uzbrojony.
Deszcz tłukł o dach samochodu, akompaniując nerwowemu bębnieniu w kierownicę. Radiowóz przed nimi miał włączone niebieskie koguty, ale to w niczym nie pomagało. Nawet gdyby spróbowali przeskoczyć na początek kolejki, nie było dość miejsca na drodze i skończyliby w rowie.
– Nie ma powodu sądzić, że pozostał w okolicy – argumentowała Annie. – Prawdopodobnie jest już wiele mil stąd.
– Ale Gerry nie odbiera telefonu.
– Może nie ma zasięgu. Sam wiesz, jak jest w Yorkshire. Albo może nie słyszy dzwonka w tym deszczu.
– Nie podoba mi się to. Nareszcie, jedziemy.
Skrzynia biegów zgrzytnęła, gdy Banks za szybko dodał gazu, zanim ruszył, omal nie wjeżdżając w tył radiowozu przed nimi. Gdy minęli zwężenie na jezdni, zarówno on, jak i radiowóz zjechali na środek drogi i przyśpieszyli, żeby wyprzedzić samochody, które przed zmianą świateł stały w kolejce przed nimi. Manewr wykonali tak gwałtownie i w takim tempie, że samochód na przodzie musiał raptownie hamować, przez co wpadł w poślizg i omal nie wylądował w przydrożnym rowie. Zaraz potem zaczął wściekle trąbić, ale Banks zignorował go i jechał dalej za radiowozem na sygnale w stronę kempingu.
– Uważaj! – krzyknęła Annie. – Nic dobrego z tego nie wyniknie, jeśli my albo chłopcy z przodu wypadniemy z drogi. Zwolnij, bo nas zabijesz.
Banks posłuchał i jechał dużo wolniej.
– Patrz, jest kemping – powiedziała Annie. – Wjeżdżamy?
– Nie ma po co – odpowiedział Banks. – Była w drodze do mostu. Cała Gerry. Powie ci, że zamierza zrobić coś niebezpiecznego, gdy już nie ma odwrotu.
Annie zamilkła i pojechali dalej. Banks znów spróbował się skontaktować z Gerry najpierw telefonicznie, a później przez policyjne radio. Bezskutecznie.
Nie potrzebował dużo czasu, żeby pokonać półtorej mili dzielące kemping od wjazdu na drogę do mostu Swainsford. Na chwilę zwolnił, przyglądając się przewróconej tablicy informacyjnej i zerwanej policyjnej taśmie.
– Gerry tam jest – stwierdził. – Pytanie tylko, czy on też.
Potem skręcili w lewo i pojechali dalej.
Gerry była zbyt zmęczona, żeby walczyć. Deszcz padał jej w oczy i spływał po twarzy jak łzy. Pomyślała, że ten rozmazany widok ubranego na czarno mężczyzny może być ostatnim, co zobaczy w swoim życiu.
– Przez cały czas cię obserwowałem – dodał.
– Nie rób tego – powiedziała Gerry. Nawet mówienie przychodziło jej z wysiłkiem i musiała mobilizować całą swoją energię. – Proszę. Nie ma sensu. Już po wszystkim. Zaraz tu będzie policja.
– Myślisz, że się tym przejmę? – Podszedł nieco bliżej. – Zresztą jak się jej pozbędę, moje zadanie będzie skończone.
Gerry poczuła promyczek nadziei, że może Vincent zabije tylko Maureen Tindall, a jej daruje życie. Najpierw ogarnęła ją ulga, a natychmiast potem poczucie wstydu i winy, ale nie chciała umierać. Nie w ten sposób, nie w deszczu, nie umazana w błocie, nie z ręki mordercy masowego, który zabił Katie Shea i jej nienarodzone dziecko.
Uświadomiła sobie, że słowa Vincenta były tylko retoryką i nie ma mowy, żeby darował jej życie. Zabijał już przecież niewinnych ludzi, zarówno na wojnie, jak i przed kościołem Świętej Marii. Nie zawaha się także tym razem. Zabije ją bez skrupułów. Ciotka Jane wyraźnie to powiedziała.
Desperacko szukała w myślach jakiegoś wyjścia. Nie miała żadnej broni, nawet kamienia albo cegły. Tylko szwajcarski scyzoryk, który leżał głęboko w kieszeni. Wiedziała, że jeśli spróbuje po niego sięgnąć, Vincent na pewno to zauważy i będzie wiedział, że coś się szykuje. Wytężyła słuch i zdawało jej się, że przez huk pędzącej wody przedziera się syrena radiowozu. Proszę, niech to będą oni – pomyślała. Jak może go powstrzymać przed zabiciem Maureen Tindall, zanim nadjadą?
– Słyszysz? – zapytała. – To policja. Zaraz tu będą. Nie rób tego, Mark.
– Niczego nie słyszę – powiedział. Stał teraz tak blisko, że mogłaby go dotknąć.
Potem zrobił coś, czego się nie spodziewała. Maureen leżała przy krawędzi zbocza kilkadziesiąt centymetrów dalej. Gerry nie była pewna, czy jest przytomna, ponieważ nie poruszyła się ani nie odezwała, odkąd dotarły na górę.
Mark Vincent powoli podszedł do niej i silnie kopnął ją w żebra. Maureen krzyknęła. Vincent wysunął nogę do tyłu, żeby kopnąć ponownie, i Gerry skorzystała z okazji. Z całą siłą, jaką potrafiła z siebie wykrzesać, wsunęła nogę pod jego stopę tuż przy kostce i podniosła ją wyżej. Gdy Vincent się zachwiał i stracił równowagę, Maureen Tindall znalazła w sobie dość siły, żeby obydwiema stopami kopnąć go w piszczel nogi, na której się opierał, wytrącając ją spod niego. Przez ułamek sekundy zdawał się wisieć w powietrzu, potem bezskutecznie próbował się czegoś chwycić, gdy upadał nad krawędzią.
Gerry podczołgała się nad urwisko i spojrzała w dół. Vincent spadał, odbijając się od zbocza, na próżno szukając czegoś, czego mógłby się złapać. Wreszcie uderzył głową o kamienną ścieżkę, podjął ostatnią bezskuteczną próbę, żeby zahaczyć o coś dłonią, i przeleciał przez kamienną krawędź. Jego własny impet i siła wody nie dawały mu żadnej szansy na śliskich od błota kamieniach. Krzyknął, gdy wpadł w nurt rzeki, która natychmiast go porwała. Chwilę później Gerry dobiegł głośny łomot, gdy jego głowa uderzyła o przęsło mostu. Potem usłyszała już tylko dudnienie wody i cichy jęk Maureen Tindall.
Zamknęła oczy i poczuła kojące krople na powiekach. Słyszała syreny nadjeżdżających samochodów. Sięgnęła na bok, chwyciła Maureen za rękę i mocno ją ścisnęła, gdy samochody zahamowały z piskiem i trzasnęły drzwi. Potem pozwoliła sobie odpłynąć.
Gerry zdołała jakoś przekonać ratowników medycznych, że nic jej nie dolega oprócz fizycznego zmęczenia po zejściu na dół do mostu i wniesieniu Maureen na górę, dlatego chce tylko wziąć prysznic, a potem porządnie się wyspać. Zgodziła się na propozycję Banksa, żeby wszyscy pojechali do jego domu, który był niedaleko, w dodatku na bezpiecznym, wysokim terenie. Nie uśmiechała jej się jazda samochodem do Eastvale, nie chciała też być sama po tak ciężkim wieczorze. Banks powiedział, że Tracy zostawiła kilka swoich rzeczy, Gerry będzie więc miała w co się przebrać, gdy włoży swoje ubrania do pralki. Szczęśliwa, że choć raz ktoś ją rozpieszcza, Gerry podziękowała za zaproszenie. Chciała pojechać do Gratly swoim samochodem, żeby nie nanieść błota do jego porsche, ale powiedział, żeby się tym nie przejmowała, tylko wsiadała do niego, a jej auto zabiorą jutro.
Oczywiście wszystkich ich czekały pytania. Dużo pytań. Ruszy też jakieś wewnętrzne śledztwo, żeby wyjaśnić, co się stało tego wieczoru przy moście Swainsford, ponieważ zginął człowiek. Ciało Marka Vincenta wypłynęło na łące niedługo po tym, jak porwała je woda. Gdyby nie roztrzaskał sobie czaszki, i tak by utonął. Oczywiście doktor Glendenning przeprowadzi też sekcję zwłok. Banks zatelefonował do nadinspektor Gervaise, która wyraziła zgodę, żeby pojechali się wysuszyć i odpocząć, zanim staną przed śledczymi z Wydziału Kontroli Wewnętrznej.
Z samochodu Banks zatelefonował do domu i jak tylko zajechali, Ray Cabbot powitał ich w drzwiach, żeby się osobiście przekonać, że nikomu nic się nie stało. Szczególnie serdecznie uścisnął Annie. Potem Annie zabrała Gerry na górę, zaprowadziła do łazienki i zostawiła ją samą.
Gdy Gerry wyszła z łazienki do pokoju, rozczesując swoje długie włosy, znalazła na łóżku ubrania Tracy. Spodnie dresowe były na nią za krótkie, elastyczny materiał dobrze leżał w talii, a bluza pasowała całkiem nieźle. Z mokrymi włosami zeszła na dół, gdzie z zaskoczeniem stwierdziła, że Banks i Ray ramię w ramię pracują w kuchni, rozkładając na półmiskach pokrojony ser i wędlinę oraz posiekane warzywa. Poczuła zapach curry gotującego się na wolnym ogniu. Widok i zapach jedzenia uświadomiły jej, że jest piekielnie głodna.
Ray odwrócił się, gdy schodziła. Dopiero wtedy zauważyła butelkę szampana na stole, rozpoznając znajomą żółtą etykietę Veuve Clicquot.
– Wiem, że termin nie najszczęśliwszy, ale zaplanowałem małą fetę – oznajmił. – Znalazłem dzisiaj idealny dom. Złożyłem ofertę, której nie mogli odrzucić. Zbyt dobrą, żeby ktoś ją przebił.
– Cudownie – ucieszyła się Gerry. – W którym miejscu?
– Niedaleko stąd, po drugiej stronie wzgórza, w małej wiosce o nazwie Beckerby.
Gerry pamiętała to miejsce z pieszych wędrówek.
– Znam tę wioskę – powiedziała. – Jest cudowna. Gratuluję.
– Musisz mnie tam odwiedzić. – Nagle posmutniał. – Przepraszam. Wiem, że miałaś koszmarny wieczór. Myślisz, że odrobina szampana pomoże?
Gerry zmusiła się do uśmiechu.
– Nie ma na świecie takiego problemu, na który szampan by nie pomógł.
Ray nalał każdemu po kieliszku i po chwili zasiedli przy stole w kuchni, nabierając jagnięcinę w sosie korma na kawałki chlebka naan. Szampan i curry nigdy nie smakowały tak dobrze.
Nastrój nie był zbyt radosny, ale Gerry robiła, co w jej mocy, żeby przekonać pozostałych, że nic jej nie jest i nie muszą traktować jej delikatnie. Gdy skończyli jeść, Banks zatelefonował do szpitala. Gerry słyszała oczywiście tylko jego wypowiedzi podczas tej rozmowy, potem jednak poinformował wszystkich, że Maureen Tindall ma dwa złamane żebra, wyziębiony organizm i jest w szoku. Jej mąż już doszedł do siebie i teraz siedzi przy jej łóżku, trzymając ją za rękę.
Gerry pomyślała, że przed Maureen długa droga, zważywszy na szok, który przeżyła przed kościołem po ślubie swojej córki. W ostatnich miesiącach doświadczyła emocjonalnej burzy. Gerry obawiała się też, że ta droga może się okazać niełatwa także w wymiarze prawnym, ponieważ prawo nie patrzy łaskawie na zabójstwa, nawet te w obronie własnej. Ale raczej nie podejrzewała, że prokuratura zdecyduje się na postawienie Maureen zarzutów. Koronna Służba Prokuratorska takie sprawy omija. Pomyślała też, że ona sama może mieć problemy, ale nie zamierzała się martwić. W głębi serca była przekonana, że zrobiła to, co powinna zrobić. Cieszyła się, że Maureen wykorzystała moment, żeby zadać ostateczny cios, inaczej obydwie byłyby martwe, a Mark Vincent trafiłby do więzienia po osiągnięciu swojego celu.
Po jedzeniu Gerry poczuła zmęczenie, ale Ray miał pomysł. Zaprowadził ich wszystkich do pokoju audiowizualnego, a tam ustawił przed dużą kartką papieru. Gdy ją odwrócił, Gerry zobaczyła rysunek. Siebie.
– Zrobiłem go z pamięci – powiedział Ray.
Gerry była tak zaskoczona i wzruszona, że zabrakło jej słów i mogła tylko się rozpłakać, przez co poczuła się jak idiotka po wszystkim, co się wydarzyło tego wieczoru.
– Jest piękny – powiedziała w końcu. – Nie chodzi o mnie, tylko o pracę. Jak jest... No wiecie, kreska.
– Wiemy, co chcesz powiedzieć – zapewniła ją Annie. – Chciał zrobić naturalnych rozmiarów akt, ale wybiłam mu to z głowy.
– Nieprawda – zaprzeczył Ray.
Gerry najpierw się zaczerwieniła, a potem roześmiała.
– No cóż, z pamięci nie mógłby narysować mnie nago, możecie mi wierzyć. Ale portret jest piękny. Dziękuję. – Cmoknęła Raya w policzek i z ulgą usiadła w fotelu. Miała wrażenie, że siedzisko i oparcie ją obejmują, potem zaś pomyślała, że chyba już nie zdoła się podnieść. Usłyszała huk wody w Gratly Beck i przypomniała sobie hałas pod mostem Swainsford. Zadrżała. Ale miała to już za sobą. Poradziła sobie.
Nagle zauważyła, że Banks zniknął. Ray włączył płytę CD i zatopił się w rozmowie z Annie o nowo znalezionym domu. Gerry odstawiła pusty kieliszek na mały stolik i zdołała się podnieść. Nikt nie zauważył, jak wychodzi z pokoju.
Banksa znalazła w oranżerii, stojącego przy oknie, wpatrzonego w deszcz. Widziała jego zniekształcone odbicie w ciemnej szybie i pomyślała, że jest niewiarygodnie smutne. Nie zauważył jej obecności, dopóki się nie odezwała.
– Szefie?
Banks się odwrócił. Przez chwilę nadal wyglądał smutno, po czym jego oblicze się rozjaśniło.
– Według wszelkich norm powinienem dać ci solidny opierdol za niewykonanie moich rozkazów – oznajmił, podchodząc do niej. – Może nawet zgłoszę cię do raportu. Ale obydwoje dobrze wiemy, że będzie to tylko dla formalności, bo żadne z nas nie jest takim gliniarzem. Dobra robota, detektyw Masterson. Ocaliłaś dzisiaj ludzkie życie, młoda damo. Bardzo się cieszę, że jesteś cała i zdrowa. Nie wywijaj więcej takich numerów. Na pewno nic ci nie jest?
Gerry poczuła, że się czerwieni.
– Na pewno – odpowiedziała. – To David Bowie, prawda?
– Tak – potwierdził Banks. – Z płyty Blackstar. Znasz?
Gerry pokręciła przecząco głową.
– Jeśli już to tylko z radia. Właściwie tylko rozpoznaję głos. Mój ojciec lubi Davida Bowiego. Ja sama nigdy nie miałam dość czasu na muzykę.
– Powinnaś go znaleźć – stwierdził Banks. – Muzyka pomaga zachować zdrowy rozsądek i człowieczeństwo w tym zwariowanym świecie, zwłaszcza po takim dniu jak dzisiejszy.
– Wróci pan do nas?
Banks się uśmiechnął.
– Pewnie, już idę – powiedział. – Ray pięknie cię narysował. Powinnaś być zaszczycona. Może jest trochę upierdliwy, ale ma renomę. Znane nazwisko.
– Wiem. Dlatego jestem zaszczycona.
Banks poszedł za nią do pokoju audiowizualnego, Gerry zaś zaczęła się zastanawiać, dlaczego był taki smutny, choć wiedziała, że nigdy się nie ośmieli o to zapytać.
Ray klasnął w dłonie i powiedział:
– Ach, tutaj są! Po drinku? Obawiam się, że bąbelków już nie ma, ale za to jest butelka macallana, która czeka, żeby ją wykończyć. Albo może być też piwo prosto z lodówki.
Tym razem Gerry nie odmówiła. Nie zamierzała siadać za kierownicą.
– Poproszę dużą whisky, jeśli można.
Zauważyła, że Banks lekko uniósł brwi.
– Ujawniają się nowe cechy – powiedział z aprobatą, sięgając po butelkę i szklankę.
Gerry wzięła szklankę, którą podał jej Banks, i znów spojrzała na szkic. Przedstawiał głowę i ramiona, głowę lekko pochyloną. Ray doskonale uchwycił podobieństwo, używając ledwie kilku kresek. Po jego poprzednich uwagach obejrzała kilka prerafaelickich portretów i stwierdziła, że wcale nie jest podobna do Jane Morris. Do Lizzie Siddal też nie.
– Powinniśmy wszyscy obejrzeć jakiś film – zaproponował Ray. – Coś zabawnego. I głupiego. – Wskazał na Banksa. – Możecie mi nie uwierzyć, ale ten człowiek ma wszystkie filmy z serii Cała naprzód. Od którego mam zacząć?
Obejrzeli Kleopatro, do dzieła i śmiali się do rozpuku. Zaraz po tym, jak Kenneth Williams wypowiedział nieśmiertelną kwestię „Hańba, hańba! Oni wszyscy mnie nie lubią”, Gerry odstawiła pustą szklankę. Chociaż świetnie się bawiła, pijąc whisky i oglądając głupi film wraz z Banksem, Annie i Rayem, dźwięki i obrazy otaczającego świata zaczęły powoli od niej odpływać – już po raz drugi tego wieczoru, ale tym razem zanurzyła się w nieświadomości z radością.