Rozdział piąty
– To dla ciebie – oznajmił doktor Glendenning. – Wyniki. Spisane bez żargonu medycznego. O ile mogłem, starałem się ułożyć ofiary w takiej kolejności, w jakiej padły, posługując się informacjami od ciebie.
Banks odczytał listę przypiętą do protokołów oględzin dokonanych przez doktora Glendenninga. Dziesięć pocisków, dziewięć trafień:
Laura Elizabeth Tindall, kobieta lat 32, panna młoda, zamieszkała w Londynie, zmarła.
Benjamin Lewis Kemp, mężczyzna lat 33, pan młody, zamieszkały w Northallerton, stan krytyczny.
Francesca Muriel, kobieta lat 29, druhna, zamieszkała w Londynie, zmarła.
Luke Merrifield, mężczyzna lat 42, fotograf, zamieszkały w Eastvale, rana prawego oka.
David Ronald Hurst, mężczyzna lat 30, gość weselny, zamieszkały w Harrogate, powierzchowna rana postrzałowa.
Winsome Jackman, kobieta lat 33, gość weselny, zamieszkała w Eastvale, powierzchowna rana postrzałowa.
Diana Lofthouse, kobieta lat 30, druhna, zamieszkała w Ripon, uraz rdzenia kręgowego.
Kathleen Louise Shea, kobieta lat 30, druhna, zamieszkała w Leeds, zmarła.
Charles Morgan Kemp, mężczyzna lat 59, ojciec pana młodego, zamieszkały w Northallerton, zmarł.
– Czyli Benjamin Kemp nadal żyje? – upewnił się Banks.
– Nadal, ale ma zniszczoną wątrobę. Gdybym lubił się zakładać, to nie postawiłbym dużo na jego szanse.
Banks pomyślał, że doktor Glendenning wydaje się zmęczony. Nic dziwnego. Miał już swoje lata, a od niedzielnego popołudnia niemal bez przerwy pochylał się nad zwłokami. Oczywiście korzystał z pomocy. Razem z nim pracowali główna laborantka sekcyjna w jego zespole Karen Galway oraz dwoje lekarzy stażystów, którzy zresztą jeszcze nie odeszli od stalowych stołów sekcyjnych w prosektorium za ścianą. Ale długie godziny pracy zrobiły swoje. Glendenning miał przekrwione oczy i wymizerowaną twarz, bladą na tle czarnych oprawek okularów. Wcześniej nosił biały fartuch umazany krwią i wydzielinami, zdjął go jednak i wrzucił do kosza, zanim usiadł za biurkiem, gdy wszedł Banks. Ubrany był w białą koszulę, rdzawoczerwony krawat i marynarkę w jodełkę.
– Skończyłeś? – zapytał Banks.
Glendenning uniósł krzaczaste brwi.
– Z denatami? Tak. Na razie. – Sięgnął po paczkę Benson & Hedges i wyjął papierosa.
Palenie było surowo zabronione w całym budynku, ale nikt się nie ważył mu o tym przypomnieć. Banks zauważył jednak, że ostatnio Glendenning zrobił się ostrożniejszy i nie palił podczas pracy ze zwłokami. Widząc, jak Glendenning się zaciąga, Banks jak rzadko poczuł zaskakująco silny głód nikotyny. Zwalczył go jednak.
– To nie jest moja główna działka – kontynuował Glendenning – ale macie też wielu psychologicznie rannych. Co z nimi zrobicie?
– Większość ma już przy sobie rodzinę i bliskich. Odbywają się też sesje terapeutyczne.
– Biedactwa. Przyszli na ślub, a wyszli z pogrzebu.
– Wiem – powiedział Banks. – To cholernie nie fair.
Glendenning przyjrzał mu się uważnie.
– Zapewne nie stanowię okazu zdrowia, ale ty wyglądasz jeszcze gorzej. Śpisz, ile trzeba?
– Nie bardzo.
– A jesz?
Banks pomyślał, że jednak nie powinien się zatrzymywać na angielskie śniadanie w garkuchni po drodze do pracy. Bekon, jaja, grzyby, fasolka w sosie pomidorowym, smażone tosty i kaszanka na ciepło z pewnością nie były śniadaniem, które Glendenning by aprobował.
– Dużo – odpowiedział.
– Ogranicz tłuszcze. Pijesz?
– Od czasu do czasu.
– Tak myślałem. – Glendenning pogrzebał w szufladzie, wyjął blister tabletek i popchnął go po blacie w stronę Banksa. – Bierz dwie po wieczornej szklaneczce – zalecił. – Ale nie pij whisky więcej niż na dwa palce. Dobrej whisky, a to znaczy z Highlands, a nie tego bimbru z Islay. Nie chcę cię znaleźć na stole sekcyjnym któregoś ranka po przyjściu do pracy.
Banks schował tabletki do kieszeni.
– Dziękuję – powiedział. – Uzależniają?
– Jeśli dzięki nim poczujesz się lepiej, to pewnie cię uzależnią – odpowiedział Glendenning. – Ale co z tego? Zresztą nie musisz się martwić. Na długo nie wystarczą, a więcej ode mnie nie dostaniesz. – Westchnął i lekko się zgarbił. – W taki dzień jak dziś zdarza mi się myśleć, że ćpuny mają jednak rację. Niektórzy z nich mówią, że dzięki heroinie czują się tak dobrze, że nie chcą już własnego życia. To lepsze niż oddychanie.
– Gdybym nie widział tylu martwych ćpunów, w większości młodych dzieciaków, pewnie bym się zgodził – odrzekł Banks.
– Och, nie traktuj mnie poważnie. Tylko zrzędzę.
– No dobrze, to co mamy dotychczas?
– Cztery trupy jak dotąd – powiedział Glendenning. – Z tego, co słyszę od kolegów w szpitalu Jamesa Cooka, jedna dziewczyna skończy na wózku inwalidzkim.
– Diana Lofthouse – uzupełnił Banks. – Coś zaskakującego w wynikach sekcji?
– Nie. Wszyscy zmarli od ran postrzałowych. Pociski z wgłębionym wierzchołkiem, kaliber dwieście dwadzieścia trzy. Paskudna śmierć. Pocisk grzybkuje w ciele ofiary, jak na pewno wiesz. Powoduje rozległe zniszczenia tkanki. Winsome miała szczęście, że tylko ją drasnął.
– Kto ma dostęp da takiej amunicji?
– To pytanie, na które sam musisz odpowiedzieć – stwierdził Glendenning. – Ale jeśli się bardzo chce, to kupić można wszystko, powinieneś o tym wiedzieć. Niektórzy używają ich, żeby zwiększyć celność strzału. Ponoć też wydzielają mniej oparów ołowiu podczas strzelania. Od znajomego wiem, że myśliwi używają amunicji z wgłębieniem wierzchołkowym podczas polowań na jelenie, ewidentnie więc można ją zdobyć. No i wielu strzelców samodzielnie robi naboje. Nie wydaje mi się więc, żeby dostęp do tego rodzaju amunicji był większym problemem.
– Ale jednak taka amunicja nie jest powszechna – dowodził Banks. – To może zawęzić nam poszukiwania.
– W każdym razie powoduje paskudne rany, to mogę powiedzieć na pewno. Także dlatego lekarze nie dają większych szans Benjaminowi Kempowi. Ten cholerny pocisk grzybkował, zamieniając jego wątrobę i pół jednej nerki w krwawą papkę, że nie użyję terminu fachowego.
Banks przełknął ślinę.
– A Katie Shea?
– Ona dostała zwykłym pociskiem i mogłaby przeżyć nawet mimo utraty krwi. Ale jej trzewia przypominały spaghetti bolognese. – Glendenning wskazał na prosektorium. – Nadal leży na stole. Stażyści płuczą ją i zaszywają.
Banks wiedział, że na zawsze zapamięta opierającą się o płytę nagrobną, ubraną w koralową sukienkę ładną blondynkę, która skojarzyła mu się z Emily Hargreaves. Nawet nadinspektor Gervaise intuicyjnie wyczuła jakieś powiązanie, gdy poprzedniego wieczoru informowała go o śmierci Katie. I nie tylko jej śmierci – przypomniał sobie. To nie była tylko Katie Shea zatrzymująca dłońmi własne wnętrzności, lamentująca i błagająca o pomoc, ale ciężarna Katie Shea. Może wiedziała, że obejmuje dłońmi swoje dziecko.
– Nie wiem, czy ktoś cię już o tym informował, ale w szpitalu odkryli, że ona była w ciąży – dodał Glendenning.
– Nadinspektor Gervaise powiedziała mi wczoraj wieczorem.
– Muszę przyznać, że potwierdzenie tego było cholernie trudne. Pocisk ominął sam płód, ale zniszczył właściwie wszystko wokół niego. Ale testy wyszły pozytywne.
– Wystarczy – powiedział Banks. – Już mam obraz sytuacji.
I miał. Nawet zbyt wyraźny. W kolorze i z dźwiękiem. Śniadanie podeszło mu do gardła, poczuł smak żółci i nagły przypływ wściekłości. Podobnie jak poprzedniego wieczoru miał ochotę w coś rzucić, w cokolwiek.
– Uspokój się, chłopaku – powiedział Glendenning. – Bo dostaniesz apopleksji.
Banks zgrzytnął zębami.
– Jak długo była w ciąży?
– Niedługo. Sześć, może osiem tygodni. Wiesz, jak maleńki jest płód na tym etapie?
– Nie mam pojęcia.
– Wielkości borówki amerykańskiej.
– Mogła wiedzieć?
– Tak myślę, ale nie umiem czytać w myślach, zwłaszcza jeśli chodzi o zwłoki. Na pewno zauważyła brak okresu. Prawdopodobnie też zaobserwowała zmiany nastrojów, była obolała, miała poranne mdłości. Niewykluczone, że straciła apetyt i częściej oddawała mocz. Mogła też zauważyć powiększenie piersi i obwodu w talii. Dlaczego to ważne?
– Ciąża mogła stanowić motyw – wyjaśnił Banks. – Najpierw będziemy musieli ustalić, kto był ojcem. Zlecę to detektyw Masterson.
Glendenning kwaśno się uśmiechnął.
– No cóż, raczej nie było to niepokalane poczęcie, chociaż muszę przyznać, że moje umiejętności patomorfologiczne nie rozciągają się na te obszary. – Zrobił pauzę. – Alanie, wiesz, że nie jestem wielkim fanem bełkotu psychologów, ale wydaje mi się, że mógłbyś skorzystać z doradztwa, które zorganizowaliście.
– Nic mi nie będzie – zapewnił go Banks. Wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze. – Chodzi tylko o to, że akurat ją zauważyłem na miejscu zbrodni. Znasz to powiedzenie, że trudno się identyfikować ze śmiercią tysięcy ludzi w powodzi albo na polu bitwy, ale widok pojedynczej śmierci najczęściej zostaje przed oczami. Tak właśnie mam z Katie Shea. Z całej tej masakry to jej widok uderzył mnie najbardziej. Skojarzyła mi się z kimś, kogo znałem. A teraz...
– Jasne – wpadł mu w słowo Glendenning. – Za życia była piękną dziewczyną, to prawda.
– Nie znałem jej. – Banks ociężale wstał z miejsca. – Dzięki, doktorze – powiedział. – Jeśli coś jeszcze znajdziesz, to znasz mój numer.
– Znam. A ty się zastanów nad psychologicznym bełkotem.
Banks odwrócił się w drzwiach, skinął głową i wyszedł.
– Nie zapomnij o tabletkach i whisky – krzyknął za nim Glendenning.
– Przykro mi, że przynoszę złą wiadomość – oznajmiła Gerry Masterson na początku odprawy w poniedziałkowe przedpołudnie. – Właśnie się dowiedziałam, że Benjamin Kemp zmarł dziś w nocy. Jest więc piątą ofiarą morderstwa, po Katie Shea, która była czwartą. – Wypowiadając te słowa, miała przykrą świadomość, że kilku z obecnych w sali detektywów rozbiera ją wzrokiem. Do pracy ubierała się raczej konserwatywnie, dziś włożyła rdzawoczerwone sztruksy i bladozielony żakiet, pod którym miała biały golf. Długie włosy związała w kucyk, jak zawsze na służbie. Ale oni i tak się gapili. Cokolwiek robiła, musiała się pogodzić z faktem, że skoro jest atrakcyjną kobietą, to niektórzy mężczyźni pożerają ją wzrokiem, zamiast słuchać, co ma do powiedzenia.
Gerry nie znosiła zabierać głosu przed publicznością, nie mogła jednak odmówić nadkomisarzowi Banksowi, gdy ją o to poprosił, bo przecież zależało jej na karierze zawodowej. Powiedział wtedy, że to będzie dla niej dobry trening. Teraz przyszło jej do głowy, że to chyba trening przerażenia. Trzęsły jej się dłonie i czuła sztywność mięśni szyi, które napinała, żeby powstrzymać drżenie głowy.
Banks siedział w pierwszym rzędzie, on jednak nie należał do tych, którzy rozbierali ją wzrokiem. Czuła, że się czerwieni, ale mówiła dalej, kierując wzrok na ludzi w dalszej części sali i z całych sił próbując się skoncentrować na temacie wypowiedzi. Było jej jeszcze trudniej po tym, czego się dowiedziała od Banksa o Katie Shea. Gerry wiedziała, że nigdy nie zapomni odwagi tej kobiety i jej cierpienia. Poszło na marne. A teraz jeszcze dziecko.
Banks namawiał Gerry, żeby skorzystała z pomocy psychologa, ona jednak nie czuła takiej potrzeby. Poza tym nawet jeśli sporo się przez lata zmieniło, to korzystanie z porad psychologicznych było źle widziane wśród funkcjonariuszy. Policjanci uznawali to za przejaw słabości, oznakę nieprzystosowania do zawodu. Jako kobieta nie chciała w ten sposób zwracać na siebie uwagi. Nie mogła sobie na to pozwolić. Owszem, była wstrząśnięta i zdenerwowana tym, co się stało – bo kto by nie był? – mogła jednak funkcjonować. Nie spała całą noc, ale miała wiele do przemyślenia.
Gerry zerknęła do notatek.
– Mamy kilka informacji, głównie od uczestników zdarzenia, którzy mogli i chcieli rozmawiać z nami wczoraj. Laura Tindall i Benjamin Kemp znali się od dwóch lat, a zaręczeni byli od sześciu miesięcy. Niedawno kupili dom w Lundgarth, gdzie Laura planowała zamieszkać z Benjaminem po ślubie. Ojciec Laury, Robert, jest emerytowanym bankierem, istnieje więc możliwość, że szukamy kogoś, kto ma coś przeciwko bankom. No ale z drugiej strony, kto nie ma.
Gerry z przyjemnym zaskoczeniem odnotowała, że jej żart został przyjęty dyskretnymi uśmiechami.
– Maureen Tindall, matka panny młodej, dorastała w Leeds, potem rodzice przenieśli się na południe do Aylesbury, gdy była już nastolatką. Ukończyła szkołę pielęgniarską i pracowała w zawodzie, dopóki nie poznała Roberta, który w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym drugim roku pojawił się na rutynowe badania po niegroźnym wypadku samochodowym. Poślubiła go w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym czwartym roku, zrezygnowała z pracy i poświęciła się prowadzeniu domu, a później opiece nad ich jedynym dzieckiem, Laurą, które przyszło na świat w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym piątym roku. Dotychczas udało mi się wygrzebać tylko jedną ciekawostkę na temat pani Tindall. Otóż jej przyjaciółka Wendy Vincent została zamordowana w Leeds, gdy obydwie miały po piętnaście lat. Do tamtej zbrodni doszło ponad pięćdziesiąt lat temu, a morderca niedawno zmarł w więzieniu, wątpię więc, czy ma jakiś związek z naszą sprawą, ale może dodatkowo pogarszać kondycję psychiczną pani Tindall. Nie porozmawiamy z nią jeszcze przez jakiś czas. Laura krótko studiowała historię na Uniwersytecie Manchesterskim od dwa tysiące trzeciego do dwa tysiące piątego roku, ale przerwała pod koniec drugiego roku, żeby się poświęcić karierze modelki. Ostatecznie postanowiła ją zakończyć i przez ostatnie trzy lata zajmowała się rekrutacją oraz szkoleniem w agencji modelek West End. Planowała utrzymać to zajęcie po ślubie, ale chciała pracować głównie w domu. Benjamina Kempa poznała na przyjęciu w St John’s Wood, na którym się znalazł, gdy załatwiał interesy dla firmy ojca. Ben i Laura przypadli sobie do gustu. Reszta historii byłaby oczywista, gdyby nie sobotnia strzelanina. Benjamin Kemp pracował w firmie ojca pod Northallertom, gdzie rodzina Kempów mieszkała od dwudziestu lat. On także planował kontynuować pracę zawodową po ślubie.
Gerry zauważyła, że siedząca z tyłu kobieta podnosi rękę.
– Tak?
– Twierdzi pani, że za sobotnim morderstwem kryje się jakiś racjonalny motyw? Na przykład zemsta?
– Twierdzę, że należy brać pod uwagę taką możliwość, nawet jeśli się wydaje niedorzeczna. Dlatego musimy pamiętać, że niektóre ofiary są młode, mają więc byłych chłopaków i byłe dziewczyny. O ile wiemy, byli partnerzy ofiar nie przejawiali ani agresywnych, ani nietypowych zachowań, ale trzeba ich sprawdzić. Laura Tindall miała cyberstalkera kilka lat temu, ale on mieszka w Nowej Zelandii, nie mógł więc być w Fortford dwa dni temu. Ale mimo wszystko będziemy mu się przyglądać. Poprosiłam już o pomoc policję w Auckland. Na razie nic nie wskazuje, żeby Laura miała wcześniej obsesyjnie zazdrosnego kochanka, ale będziemy to jeszcze sprawdzać w trakcie dochodzenia. Była osobą publiczną, jest więc całkiem możliwe, że ktoś fantazjował na jej temat, a ona o tym nie wiedziała. Mogła nawet nie wiedzieć o jakimś stalkerze. Zlecimy dokładną analizę zawartości jej komputera i zobaczymy, dokąd nas to zaprowadzi. Ale pamiętajmy też, że to nie było przestępstwo seksualne.
– To znaczy, że nie ma jeszcze żadnego konkretnego kierunku dochodzenia? – upewniała się kobieta.
Gerry zaczęła tracić głowę. Najchętniej przekazałaby prowadzenie odprawy nadkomisarzowi Banksowi albo detektyw Cabbot, ale walczyła dalej, nie chcąc okazać słabości.
– To znaczy, że musimy mieć otwarty umysł. Jestem pewna, że więcej informacji na ten temat pojawi się w raporcie naszej profilerki doktor Fuller. Nie wykluczamy też motywów związanych z wojskiem, choć upłynęły trzy lata, odkąd Benjamin Kemp wrócił z Afganistanu. Wiemy też, że dwa i pół roku temu Kemp zerwał z poprzednią dziewczyną, a to znaczy, że z Laurą związał się zaraz potem. Z eksdziewczyną trzeba więc będzie porozmawiać, podobnie jak ze wszystkimi innymi byłymi partnerkami i partnerami Bena, Laury i pozostałych ofiar.
Gerry sięgnęła po kilka spiętych kartek.
– Zebraliśmy szczegóły na ten temat. Detektyw Cabbot i ja rozdamy je ludziom, których wyznaczono do przesłuchiwania świadków i rozpoznania w terenie. Trzeba porozmawiać z większą liczbą uczestników zajścia, gdy będą mogli i chcieli z nami rozmawiać, trzeba też odnaleźć rodziny i przyjaciół ofiar. Nie muszę wam mówić, że należy postępować ostrożnie. Ci ludzie stracili swoich bliskich. Dwie z druhen nie zostały ranne, Lucy Fisher i Danielle Meynell. Drużba Wayne Powell też nie. Nadal są w szoku, ale trzeba będzie ich przesłuchać, jak tylko lekarze się na to zgodzą. Żałuję, ale nie mam szczegółowych instrukcji, czego należy szukać, ale nie ma jeszcze konkretnego kierunku dochodzenia, jak słusznie zauważyła koleżanka. Na razie poruszamy się mniej lub bardziej po omacku. Niektórzy z was sprawdzają już pozwolenia na broń i lokalne kluby strzeleckie, mają jeszcze sporo do zrobienia. Niektórzy identyfikują wszystkie czarne lub ciemne RAV4 i podobne SUV-y zarejestrowane w okolicy. Nadal przekopujemy archiwa w poszukiwaniu zgłoszeń dotyczących użycia przemocy lub gróźb użycia przemocy, zwłaszcza gdy narzędziem była broń palna. Miejcie oczy i uszy otwarte. Musicie wiedzieć, że poprzez media zwróciliśmy się z apelem o kontakt do wszystkich, którzy mają jakieś informacje lub podejrzenia. Należy się spodziewać wielu telefonów od ludzi szukających rozgłosu i od zwykłych świrów, z których zapewne kilku przyzna się do winy. Kłopot oczywiście w tym, że wśród nich może się znaleźć ktoś, kto ma nam coś wartościowego do powiedzenia. Prowadzimy też obławę, choć pogoda utrudnia poszukiwania. Według ostatnich prognoz raczej się to nie zmieni. Deszcz ma się nawet nasilić, co zapewne nie zaskakuje tych z was, którzy się wychowali w Yorkshire. Stefan Nowak, szef zespołu techników kryminalistycznych, przekaże wam później szczegółowe informacje oraz podsumuje dotychczasowe ustalenia z miejsca zbrodni. Mam jeszcze jedną informację. Przejrzałam materiały z większości lokalnych mediów zapowiadające sobotni ślub. Wymieniały wyłącznie państwa młodych i ich rodziców. To znaczy, że jeśli zabójca pochodzi stąd i dowiedział się o ślubie z mediów, to prawdopodobnie nie miał pojęcia o pozostałych uczestnikach uroczystości. Dlatego to nie byłby zły pomysł, żeby najpierw się skupić właśnie na Laurze i Benjaminie oraz ich rodzicach. Fakt, że z tej grupy tylko Laura Tindall oraz Charles i Benjamin Kempowie zostali zabici, dalej zawęża poszukiwania. Pamiętajcie jednak, że nie są to ścisłe wytyczne. Przede wszystkim nie możecie zapominać, że zabójca pozostaje na wolności i w każdej chwili może ponownie uderzyć. – Zerknęła na Banksa, który postukał palcem w swój zegarek i wskazał na nią. Czas kończyć i wrócić do poszukiwań ojca dziecka Katie Shea. – Dziękuję.
Gerry bardziej niż chętnie wróciła na swoje miejsce w pierwszym rzędzie, usiadła na krześle z westchnieniem ulgi. Głos zabrał Stefan Nowak. Banks pochylił się w stronę Gerry i szepnął:
– Dobra robota, detektyw Masterson. Mówiłem ci, że to bułka z masłem.
Przez chwilę Gerry mogła tylko na niego patrzeć. Wewnątrz wciąż się cała trzęsła. Gdy odzyskała głos, on też drżał.
– Tak, panie nadkomisarzu – odszepnęła. – Bułka z masłem.
– Przykro nam z powodu pańskiej straty – powiedział Banks, siadając obok Annie przy niskim okrągłym stoliku w swoim gabinecie w poniedziałek wieczorem.
Boyd Farrow nie był podejrzanym, nie mieli więc powodu, żeby zapraszać go do pokoju przesłuchań. Siedział przed nimi nie tyle chłopak, co mężczyzna po czterdziestce w jasnoszarym garniturze Hugo Bossa trzymający modną skórzaną teczkę. Był dobre piętnaście lat starszy od Katie Shea i przystojny dzięki wyrazistej urodzie. Miał krótkie ciemne włosy, silnie zarysowaną kwadratową szczękę, nieco zbyt duży nos i mięsiste wargi. Nikt z rozmówców Gerry nie wiedział, że Katie była w ciąży, ale Gerry zidentyfikowała mężczyznę dzięki e-mailom, które znalazła w jej telefonie komórkowym.
– Nie mogę w to uwierzyć – powiedział Farrow. – Katie nie żyje.
– Nie wiedział pan, że się wybiera na to wesele?
– Wiedziałem, że idzie na jakieś wesele, ale nie przykładałem wagi do szczegółów, prawdę powiedziawszy.
– Nie był pan zaproszony?
– Miałem spotkanie biznesowe.
– W sobotę?
– Prowadzę własną firmę. Umawiam się na spotkania wtedy, kiedy może kontrahent.
– W jakiej branży pan pracuje, jeśli mogę zapytać?
– Oczywiście, to żadna tajemnica. Zajmuję się projektowaniem stron internetowych i mediami społecznościowymi.
– Jak pan poznał Katie?
– Jej firma, małe wydawnictwo z Leeds, chciała poprawić wizerunek w sieci. Zamówili cały pakiet. Stronę internetową, stronę na Facebooku oraz konta na Twitterze i Instagramie. Spotkaliśmy się, zaiskrzyło i... – Skrył twarz w dłoniach. – Mój Boże! Katie! Co ja teraz zrobię?
– Jak długo byliście razem?
– Niedługo. Tylko sześć miesięcy.
– Mieszkaliście razem?
– Nie. Nie dotarliśmy jeszcze do tego etapu.
Banks zerknął na Annie, która uniosła brwi. Niemal niedostrzegalnie Banks pokręcił głową. Jeszcze nie.
– Czyli Katie miała własne mieszkanie, a pan własne?
– Katie wynajmowała mieszkanie. Ja mam dom, choć chyba powinienem powiedzieć, że kredyt hipoteczny.
– I każde z was prowadziło swoje życie?
– Spędzaliśmy razem tyle czasu, ile się dało, ale... No cóż, ona miała swoją pracę. Nie znam też jej przyjaciół. Woleliśmy spędzać czas razem niż ze znajomymi.
– Oczywiście. – Banks zrobił pauzę. – Moja detektyw przekazała mi, że niechętnie przyjął pan jej propozycję, że przyjedzie do Leeds i porozmawia z panem na miejscu.
– Lubię prowadzić samochód. Po dniu spędzonym w biurze jazda relaksuje.
Banks dał Annie dyskretny sygnał.
– Czy wie pan, że Katie była w ósmym tygodniu ciąży? – zapytała.
Farrow wykrztusił z siebie coś niezrozumiałego i wydawał się zdecydowany, żeby wszystkiemu zaprzeczyć, potem się przełamał.
– Tak – wyszeptał. – Powiedziała mi.
– Kiedy?
– Dziesięć dni temu.
– To była radosna wiadomość? – zapytał Banks.
– Niekoniecznie.
– Chce pan powiedzieć, że nie chcieliście mieć dzieci?
– To nie ma nic wspólnego...
– Proszę odpowiadać na pytania, panie Farrow – pouczyła go Annie. – W ten sposób szybciej skończymy.
– Może lepiej się zajmijcie łapaniem zabójcy Katie.
– Proszę mi wierzyć, że zabójcy Katie szuka wystarczająco dużo ludzi. Pracują od sobotniego popołudnia mimo deszczu i wiatru. Poza tym, w większości filmów kryminalnych, które oglądałem w telewizji, takie zdania wygłasza ktoś, kto ma coś do ukrycia. Co więc ma pan do ukrycia, panie Farrow?
– Przykro mi, ale nie...
– Dziecko, panie Farrow – kontynuował Banks. – Czy chcieliście mieć dziecko?
– Katie... ona chciała go bardziej niż ja. Ale rozumiała, że to niemożliwe. Jeszcze nie. Nie byliśmy gotowi. Wiedziała o tym.
– Wygląda na to, że nie byliście gotowi właściwie na nic. Wydaje mi się, że moglibyście zmienić kilka rzeczy w życiu każdego z was, gdybyście chcieli. Z całą pewnością nie może pan twierdzić, że jest na takie doświadczenie za młody.
– Nic pan nie rozumie.
– To proszę mi wyjaśnić.
Farrow wbił wzrok w blat stolika.
– To po prostu nie było możliwe, i tyle.
– Z jakiego powodu?
– Daj pan spokój, czy to, kurwa, nie jest jasne? Z tego powodu, że jestem żonaty. Chciał pan to usłyszeć ode mnie, prawda?
– Chciałem usłyszeć od pana prawdę, panie Farrow – odparł Banks. – Czyli miał pan romans z Katie Shea?
– To nie było takie... takie ordynarne. Kochaliśmy się. Mieliśmy się pobrać, ale najpierw musiałem przecież wziąć rozwód.
– A kiedy miał pan zamiar to zrobić?
– Miałem się za to zabrać, ale wyniknęła sprawa tego dziecka.
– Cóż za cholerna niedogodność! – ironizował Banks. – Więc kiedy zamierzał pan się rozwieść?
– To chyba oczywiste, że nie mogliśmy mieć tego dziecka. Jeszcze nie. Nie w takiej sytuacji. Katie zamierzała się pozbyć ciąży.
– No to teraz dziecka już nie ma, prawda? – rzucił Banks.
Kątem oka zauważył, że Annie rzuciła mu zdziwione i zaniepokojone spojrzenie. Farrow odchylił się, jakby dostał cios, i zakwilił, przygryzając własny kciuk.
– To okrutne. To nie fair.
– Powiem panu, co jest nie fair – ciągnął Banks. – To mianowicie, że żonaty mężczyzna najpierw robi brzuch młodej dziewczynie, a potem ją namawia, żeby usunęła ciążę. Zakładam, że to był pański pomysł? I pan za to miał zapłacić?
– Ona też nie chciała tego dziecka!
– Skąd pan to może wiedzieć? Niewątpliwie chciała się panu przypodobać. Zapewne wierzyła, gdy pan mówił, że poprosi żonę o rozwód, żeby się ożenić z nią?
Farrow uderzył dłonią w stół.
– Bo to prawda!
– Bzdura! To najstarszy trik świata. Nie miał pan zamiaru się rozwodzić, prawda?
Farrow zwiesił głowę.
– Ile ma pan dzieci ze swoją żoną? – kontynuował Banks.
– Dwoje.
– W jakim wieku?
– Siedem i pięć.
– Czyli kolejne byłoby ostatnim, czego pan chciał, prawda? Swoje już pan przeszedł z tą dwójką. Nawet jeśli planował pan się rozwieść i poślubić Katie, w co wątpię, to nie pisałby się pan na brudne pieluchy i bezsenne noce, mam rację? Ale założę się, że ona chciała mieć dziecko.
– Nie ma pan pojęcia, o czym pan mówi. Zresztą to nie pański interes. Katie nie była aniołem. Wiedziała, co robi. A pan co, w stowarzyszeniu prolajferów dorabia?
– To już jest przegięcie! – wykrzyknął Banks, podnosząc się z miejsca. – Gdyby pan widział chociaż część tego, co ja widziałem przez ostatnie dwa dni... W tym także Katie, czyli kobietę, którą podobno pan kochał, siedzącą przy...
– Alan, dosyć!
To była Annie. Banks był tak zszokowany jej ostrym głosem i wściekłym spojrzeniem, że urwał w pół zdania, odwrócił twarz do okna i skrzyżował ręce. Miał urywany oddech i był pewien, że ciśnienie skoczyło mu wysoko ponad normę. Czuł, że serce wali mu jak oszalałe. Przeszedł kilka kroków i przez okno spojrzał na ciemny rynek. Reflektory samochodów odbijały się w kałużach na bruku. Zdał sobie sprawę, że stracił panowanie nad sobą.
– Czy pańska żona wie o romansie? – Banks usłyszał pytanie, które zadała Annie.
– Podejrzewa, że kogoś mam. Myślę, że mnie śledziła i kiedyś widziała nas razem.
– Nigdy z panem o tym nie rozmawiała?
– Rosie nie działa w ten sposób. Tłamsi wszystko w sobie, dopóki nie pęknie tama, a wtedy nic jej nie powstrzyma.
– Czyli jeszcze do tego nie doszło?
– Nie.
– Ale wie pan, że ona wie?
– Podejrzewam.
– Panie Boyd, proszę zrozumieć, że nikt tu nie ocenia pańskiej moralności. Prowadzimy śledztwo w sprawie morderstwa. Czy myśli pan, że Rosie wiedziała o tym romansie dostatecznie dużo, żeby skrzywdzić Katie?
– Wielki Boże, nie! Rosie nie zrobiłaby czegoś takiego. Gdyby miała kogoś ukarać za ten romans, ukarałaby mnie.
– Rozumiem. Gdzie była w sobotę?
– W domu z dziećmi. Jak mówiłem, ja miałem spotkanie służbowe. Pojechałem do Wakefield. Jeśli chcecie sprawdzić, to podam nazwiska klientów.
– To może być pomocne – stwierdziła Annie. – Będziemy też musieli potwierdzić, gdzie wtedy była pańska żona. Czy ktoś jej towarzyszył? Może zabrała dzieci na zakupy albo na plac zabaw? Czy ktoś mógł ją widzieć?
– To prawdopodobne. Jestem pewien, że ktoś... o, Boże... – Ukrył twarz w dłoniach. – Będziecie musieli z nią rozmawiać, prawda? I wszystko jej powiecie. Straciłem Katie, a teraz stracę Rosie i dzieci. Czy nie dałoby się...
Banks nie był w stanie dłużej tego słuchać. Odwrócił się od okna i wyszedł z gabinetu. Nie był pewien, jak się zachowa, słuchając tego żenującego użalania się nad sobą. Gdy się znalazł na korytarzu, nie wiedział, co ma ze sobą począć, stanął więc w przeciwległym końcu korytarza i gapił się na parking za budynkiem komendy.
Nie miał pojęcia, jak długo tam stał, gdy usłyszał, jak za jego plecami otwierają się i zamykają drzwi. Odwrócił się i zobaczył Annie i Farrowa. Kilka sekund później od strony schodów nadszedł umundurowany funkcjonariusz, żeby wyprowadzić gościa z budynku.
– Co to miało być, do jasnej cholery? – zapytała Annie, idąc za Banksem do jego gabinetu.
– Nie zaczynaj, Annie.
– Jak to nie zaczynaj? Co ty sobie wyobrażałeś?
– Próbowałem go przycisnąć – stwierdził Banks, siadając za biurkiem.
– Chcesz powiedzieć, że twoim zdaniem on miał coś wspólnego z tą masakrą?
– Tego nie twierdzę. Tylko...
– Wyszedłeś z roli, Alanie – powiedziała Annie łagodniejszym tonem. – Cokolwiek o nim myślisz, Farrow jest świadkiem i ofiarą, a nie podejrzanym. Nie miałeś prawa go tak traktować. Nie wiem, o co chodziło ani co ci siedzi w głowie, ale wyszedłeś z roli. Co ty sobie myślałeś?
– Nie wiem – wyznał Banks. – Po prostu wyprowadził mnie z równowagi.
– Och, pieprzyć to. Chodź tutaj, wariacie.
Banks wyszedł zza biurka. Annie mocno go przytuliła, po czym chwyciła go za ramiona i spojrzała mu w oczy. Banks trochę się rozluźnił.
– Przepraszam – powiedział. – Masz rację. Poniosło mnie. Czy Farrow zamierza złożyć skargę?
– Nie. Za bardzo gryzie go sumienie. Odniosłam wrażenie, że udało mi się trochę go uspokoić, kiedy wyszedłeś. Ostatecznie bardziej się martwił o to, co powie żonie po powrocie do domu niż twoim wybuchem. Ale mnie zaskoczyłeś. Byłeś okrutny, Alanie. Nie przyszłoby mi do głowy, że możesz się tak zachować.
– Od czasu do czasu wszyscy chyba zachowujemy się nietypowo. Wybaczysz mi?
– Oczywiście. – Annie podeszła do ekspresu. – Chcesz kawę?
– Tak, proszę.
– Już wszystko z tobą w porządku?
– Tak, czuję się znacznie lepiej.
Annie podała mu kawę i znów usiedli przy szklanym stoliku.
– Farrow to straszna menda, ale on tego nie zrobił – powiedziała. – Jego żona też nie.
– Wiem, tylko...
– Co?
– Nieważne.
– Nigdy nie myślałam, że jesteś moralistą. Farrow nie jest jedynym facetem, który zdradza żonę. Raz czy dwa zdarzyło mi się iść do łóżka z żonatym mężczyzną. Ty spałeś z mężatką?
– Raz, zanim tu przyjechałem.
– Wiem. Ale zrobiłeś to, prawda?
– Chcesz mi zacytować angielskie przysłowie, że nie powinien rzucać kamieniem ten, kto mieszka w szklanym domu?
– Albo żeby pierwszy rzucił ten, kto jest bez grzechu. Możesz wybrać frazes, który będzie ci odpowiadał.
Banks się zaśmiał.
– Przyznaję się bez bicia. – Postawił kawę na stoliku. – I dziękuję za napomnienie, ale ja nie umoralniałem. Chciałem go wkurzyć. Przepraszam, poniosło mnie. To się nie powtórzy. A teraz chyba pojadę do domu i wcześniej się położę.
– Jeśli Ray będzie miał coś do powiedzenia, to raczej ci się nie uda – stwierdziła Annie.
Gdy Banks dotarł do Newhope Cottage, nadal zacinał ulewny deszcz, a poziom wody w Greatly Beck był bardzo wysoki. Zazwyczaj spokojna, kojąca strużka spływająca po stopniach skalnych na zboczu przy domu dziś huczała rwącym nurtem, nabrzmiała od wody zebranej z niezliczonych strumieni i potoków na wzgórzach, upstrzona pianą, która w świetle półksiężyca wyglądała jak grzywy morskich fal. Ale koryto było głębokie i Banks wiedział, że na tej wysokości nie musi się obawiać podtopienia, choć położone niżej Helmthorpe i The Leas mogły mieć poważne problemy, nie pierwszy raz zresztą. Najgorszym, co z powodu ulewnych deszczów i silnych, wiejących przez długi czas wiatrów spotkało jego dom, był przeciek w miejscu, gdzie oranżeria łączy się ze starszą częścią budynku – uszczelnił ją na wiosnę dwa lata temu, ale woda przesączyła się przez gruby kamienny mur i w kilku miejscach na ścianie sypialni pojawiły się ciemne plamy. Kolejnej wiosny zatrudnił jednego z lokalnych fachowców, żeby uzupełnił kilka brakujących dachówek i zabezpieczył tylną ścianę domu silikonem, który miał uodpornić porowaty wapień na działanie żywiołów. Banks pomyślał, że jeśli tak dalej pójdzie, to niebawem się przekona, czy skutecznie.
Budynek wydał mu się przyjemniejszy niż w sobotę wieczorem. Z komina buchał dym, w pokoju ze sprzętem audiowizualnym paliło się światło, a przed wejściem stała stara honda civic Raya. Wchodząc, słyszał Billie Holliday śpiewającą Lover Man. Chociaż to był jego dom, delikatnie zapukał do drzwi pokoju, zanim je otworzył, żeby nie zaskoczyć Raya, wyrwać go ze snu albo zamyślenia.
– Alanie, jak miło cię widzieć – przywitał go Ray, podnosząc się z miejsca i ściskając jego dłoń. – Jak widzisz, czuję się jak u siebie. Bardzo ci za to dziękuję. Nie jestem wielkim facetem, ale muszę przyznać, że w domku Annie czułem się jak Alicja, gdy po zjedzeniu pigułki mierzyła dziesięć stóp.
– Nie ma za co. – Banks rzucił kluczyki na kredens obok otwartej butelki laphroaiga. Uświadomił sobie, że musiał ją kupić Ray, bo przecież nie miał w domu laphroaiga od wieków. Ray rozpalił też drewno w piecyku i powietrze zdążyło się przyjemnie rozgrzać.
– Może do mnie dołączysz? – zaproponował Ray, wskazując na butelkę. – Szklaneczka przed snem.
Banks się zawahał. Torfiasta whisky przestała mu smakować po pożarze w domu, który mu się z nią kojarzył, ale od czasu do czasu zdarzało mu się próbować, za każdym razem z lepszą tolerancją. Poza tym czuł, że alkohol pomoże mu się rozluźnić po ciężkim dniu. Nalał sobie odrobinę, a Rayowi do pełna.
– Slainte – powiedział, gdy stuknęli się szklankami.
– Slainte. Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci muzyka.
– Billie? Nigdy! – odparł Banks.
– Mówią, że potrafiła w piosence opowiedzieć historię, ale jeśli chcesz znać moje zdanie, to historię opowiadała w jednej nucie.
– Miała to coś – zgodził się Banks.
– Frank Sinatra powiedział, że kiedyś pocałował ją tak, jak powinna być całowana – rozmarzył się Ray. – Często się zastanawiałem, jak to smakowało.
Banks opadł na fotel.
– Pewnie jak mieszanka burbona, gardenii i dymu papierosowego. – Spróbował whisky. Przyjemnie zapiekła, gdy przełykał. Billy Holiday śpiewała Solitude chropawym od alkoholu głosem z końca kariery. Ten jej głos Banks lubił najbardziej, ponieważ w każdej urywanej nucie pokazywał, jak bardzo intensywnie żyła, kochała i cierpiała, przez co przeszła i jak przetrwała. Wdychał torfiasto-jodowy zapach alkoholu i napawał się muzyką.
– Ciężki dzień? – zapytał Ray.
– Tak, ciężki.
– Chcesz porozmawiać?
Banks dziwnie się czuł, mając w domu towarzystwo. Znał Raya dość dobrze z poprzednich wizyt, ale nie powiedziałby, że się bliżej zaprzyjaźnili. Nigdy też nie należał do ludzi, którzy lubili się przed kimś wygadać, ale teraz, o dziwo, czuł potrzebę, żeby z kimś porozmawiać.
– I jeszcze byłem na pogrzebie w sobotę rano – powiedział. – Zanim... zanim wybiło to szambo.
– Musiało być ci ciężko. Ktoś bliski?
– Nie. Nie w ostatnich latach. W tym rzecz. Nie mogę przestać o niej myśleć, nawet mimo chaosu, który się rozpętał tutaj. Chodziliśmy ze sobą, gdy byliśmy dziećmi, jeszcze w Peterborough. Wiesz, jak to wtedy było, kilka razy pocałowałem ją na sali kinowej w ostatnim rzędzie i kilka razy dostałem po łapach za sięganie do guzików bluzki. Potem spotkaliśmy się zupełnie przypadkiem kilka lat później, gdy ja studiowałem na Politechnice Londyńskiej, a ona na uniwersytecie. Zaczynały się lata siedemdziesiąte, obydwoje byliśmy pierwszy raz z dala od domu, wolni jak ptak.
– Piękne czasy. Znajomość się rozwinęła w coś poważnego?
– Rozwinęła się, owszem. Ale to było ponad czterdzieści lat temu, na litość boską, i od tamtej pory jej nie widziałem. Moje dzieci są teraz starsze niż Emily, gdy ją znałem. A wszystko wróciło do mnie podczas pogrzebu.
– Tylko że upływ czasu niczego nie ułatwia.
– Byłeś jeszcze w miarę młody, gdy zmarła ci żona, prawda? Matka Annie. Pewnie było ci ciężko.
Ray wypił łyk whisky.
– Ciężko? Miałem trzydzieści siedem lat, a Annie mniej więcej siedem. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, jak nam się udało przetrwać pierwsze lata. Chyba dzięki kolonii. Ludzie się tam troszczyli o siebie nawzajem... Nie wiem. Ale Annie nigdy się nie pogodziła z utratą matki.
– Myślałeś, żeby się ożenić powtórnie?
– Ja? Nie. No, może raz albo dwa. – Ray się uśmiechnął. – Przelotnie. Nie mówię, że nie było innych kobiet, ale nigdy nie umiałem im dać siebie całego, jak dałem Judy. Zawsze coś zatrzymywałem dla siebie. Jakąś część mnie, której nie powinienem skrywać, gdybym chciał stworzyć poważny związek. Tę część, która nie pozwala ci się zbliżyć do drugiej osoby ze strachu, że ją stracisz, a wiesz już, jak to boli. Ponieważ druga osoba może umrzeć. – Zakręcił swoją szklanką. – Może dlatego przez te wszystkie lata zachowywałem dystans także wobec Annie. Nie dlatego, że ją kojarzę ze śmiercią Judy albo obwiniam, albo co tam jeszcze pieprzyliby psychologowie, ale dlatego, że nie wiem, czy zniósłbym jeszcze jeden taki cios. Gdy została postrzelona... Zresztą pamiętasz, co się wtedy działo. Jak zostawi cię kochanka, to boli oczywiście, ale możesz jeszcze ją odzyskać, jeśli się postarasz. Ale śmierć kończy wszystko. Przynajmniej ja tak myślę. Nie wiem, jak ty, może jesteś religijny, ale ja nie wierzę, że czeka nas coś po śmierci. Moim zdaniem to nic dziwnego, że myślisz o swojej pierwszej miłości. Przyniosła ze sobą pierwszy emocjonalny punkt zwrotny w twoim życiu. Wspominaj ją. Nie ma dnia, żebym nie myślał o Judy, nieważne, ile lat minęło. Ale jeśli chcesz rady od takiego starego głupca jak ja, to najwięcej energii zachowaj dla żywych, bo pewnego dnia oni też umrą i będziesz się obwiniał, że ich zaniedbywałeś za życia. Na tym polega paradoks. Źle, jeśli się zaangażujesz, ale jeszcze gorzej, jeśli nie.
– Ale przecież i tak kochałeś Annie, mimo strachu, że pewnego dnia możesz ją stracić.
Ray chrząknął.
– Owszem, kochałem. Ale to moja córka, czyli zupełnie inna sprawa. – Dopił whisky i roześmiał się. – Co ja wygaduję? Wybacz mi, przyjacielu. To musi być straszne słuchać, jak o życiowych doświadczeniach pieprzy stary nudziarz. Który w dodatku jest twoim gościem. Chyba whisky przemówiła. Jeszcze trochę, a wykopiesz mnie ze swojego domu, zanim spędzę w nim pierwszą noc.
– Tego się nie musisz obawiać – zapewnił Banks. – Cieszę się z twojego towarzystwa.
– Dziękuję za te słowa. Martwiłem się, że będę ciężarem. Zapalisz skręta?
Banks się uśmiechnął.
– Nie, dziękuję. Lepiej nie.
– Może później wyjdę na zewnątrz. Nie aresztujesz mnie, prawda?
Banks wybuchnął śmiechem i nalał sobie jeszcze whisky. Stwierdził, że szybko się przyzwyczaja do torfiastego smaku laphroaiga, mimo drwin doktora Glendenninga.
– Jest jakiś szczególny powód, że się przeprowadzasz do Yorkshire? – zapytał.
Ray poruszył się na krześle.
– Jest tu specyficzne światło – powiedział. – No i skoro Hockney mógł, to dlaczego nie ja, do cholery?
– Znudziło ci się światło w Kornwalii?
– Nie o to chodzi. Spędziłem tam większość życia. Kocham to miejsce. I zawsze będę je kochał. Ale kolonię opanowali młodzi. Czuję się tam jak intruz, stary ramol. No i jest jeszcze to, o czym rozmawiamy. Śmierć. Zaniedbywałem Annie. Miałem swoje powody, ale one niewiele teraz znaczą. Pierwszy raz pomyślałem o tym, gdy omal jej nie straciliśmy. Jest moim jedynym dzieckiem. Najpiękniejszym, co kiedykolwiek stworzyłem, albo raczej pomogłem stworzyć. Wszystkim, co pozostanie po Judy i po mnie. O kurwa, chyba się robię sentymentalny.
– Stało się coś złego? Źle się czujesz? Wiem, co powiedziałeś Annie, że nic ci nie jest, ale...
– Nie, nic złego się nie dzieje. Nie dopadł mnie rak ani nic podobnego, tyka mi ten sam zegar co wszystkim. Jestem w doskonałej formie, oczywiście jak na faceta w moim wieku, który prowadził takie życie jak ja. – Postukał się w skroń. – Wszystko jest tutaj. Bądźmy szczerzy. Już dawno stuknęła mi siedemdziesiątka. Ile lat mi zostało w dobrej w formie? Dziesięć? Pięć? Wiem, że jestem stary, ale zamierzam cholernie dobrze się bawić, dopóki będę mógł. I chcę mieć moją córkę blisko siebie. Tylko tyle. Czy to takie dziwne?
– Oczywiście, że nie – stwierdził Banks, myśląc o swoich dorosłych dzieciach, Brianie i Tracy. Czasem czuł, że bardzo się od nich oddalił. Powtarzał sobie, że mają własne życie, że nie potrzebują się martwić nim i jego problemami.
– Co powiesz na trochę głośnego rock and rolla? – zapytał Ray i poszedł zmienić płytę kompaktową. – Wybrałem już wcześniej – dodał, włączając Rainbow Bridge Jimiego Hendriksa, i sięgnął po butelkę. Poziom trunku zrobił się niebezpiecznie niski. Ray poruszał się niepewnie.
– Jeszcze po jednym?
Byli już pod koniec kolejnej szklanki i po Hear My Train A Comin’, gdy Banks usłyszał bluesowy riff dzwonka swojego telefonu. Wyszedł z pokoju, sięgnął po aparat i odebrał połączenie.
– Banks przy telefonie.
Odezwała się Annie.
– Przykro mi, że ci przerywam wieczór starych pierników – oznajmiła. – Wyobrażam sobie, że dotarliście już do etapu pijackich wspominków. O czym teraz, o najlepszych albumach czy najlepszych dupach? Mam nadzieję, że mnie słyszysz mimo tego hałasu. I że nie zapaliliście jeszcze po skręcie. Mamy nowe informacje. Przełomowe, powinnam dodać. Trop, który może nas doprowadzić do tego bydlaka jeszcze przed świtem. Zainteresowany?
– Gdzie jesteś?
– Niedaleko. Odstaw szklankę. Przyjadę po ciebie za kilka minut.