Rozdział szósty
– To zaraz za Swainshead – informowała Annie, pochylając się nad kierownicą i mrużąc oczy.
Deszcz trochę zelżał i wycieraczki nadążały, ale poza zasięgiem reflektorów świat był czarny jak smoła. Annie miała ciężką nogę i Banks zauważył, że prędkościomierz wskazywał już prawie pięćdziesiąt mil na godzinę. Szaleństwo na tej drodze. Banks kurczowo się trzymał uchwytu na drzwiach.
– Nazywa się Martin Edgeworth – ciągnęła Annie. – Mieszka sam. Emerytowany dentysta. Miał gabinet przy Market Street, mniej więcej milę od rynku.
– Pamiętam – powiedział Banks. – To był duży stary dom na rogu zaraz za przejściem dla pieszych. Co rano mijałem go w drodze do pracy. Czy razem z nim nie przyjmował ktoś jeszcze?
– Zupełnie zapomniałam, że mieszkałeś niedaleko. Tak, miał partnera, faceta nazwiskiem Martell. Jonathan Martell.
– No właśnie – potwierdził Banks. – Pamiętam mosiężną tablicę przy drzwiach.
– Czyli był twoim dentystą?
– Nie.
– Dlaczego? Do niego miałbyś najbliżej.
– Nie miałem powodu, żeby chodzić do dentysty – mruknął Banks.
– Ty się po prostu bałeś! – wykrzyknęła Annie. – Bałeś się dentysty!
Banks spojrzał na nią z niezadowoleniem.
– Nie ma powodu, żeby robić z tego aferę. Wielu ludzi się denerwuje przed wizytą u dentysty.
– Strachajło.
– Lepiej kontynuuj.
Annie wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
– Ma pięćdziesiąt dziewięć lat. Pasuje do opisu, którym dysponujemy. Średniego wzrostu, szczupły. Od trzech lat na emeryturze. Tyle wiemy o nim dotychczas. I tak się składa, że ma pozwolenie na AR-15 oraz rewolwer taurus, jeździ czarną toyotą RAV4 i jest członkiem Upper Swainsdale District Rifle and Pistol Club.
Zakręt w prawo pojawił się szybciej, niż Banks się spodziewał. Annie gwałtownie szarpnęła kierownicą i samochód z piskiem opon wpadł w poślizg na zakręcie w boczną drogę do wioski Swainshead. Banks jeszcze mocniej ścisnął uchwyt. Annie odzyskała panowanie nad pojazdem i jechała dalej, mijając trójkątne błonia, przysadzisty kościół i bieloną fasadę pubu, których rozmazane kontury majaczyły za pochlapaną deszczem szybą.
Oddalali się na północ od arterii wschód–zachód, jadąc drogą, która poza terenem zabudowanym wyraźnie się zwężała. Banks wiedział, że po obydwu jej stronach dolina przechodzi w wysokie wzgórza, choć w taką pogodę niewidoczne. Od tego momentu domów było już niewiele i wszystkie stały daleko od głównej szosy, jeśli uznać za uprawnione użycie słów „główna” i „szosa”.
– Swoją drogą dobrze się czujesz? – Annie spojrzała na niego z ukosa. – Mam nadzieję, że nie będę musiała cię holować.
– Nic mi nie jest – zapewnił ją Banks.
– Nie wypiłeś za dużo? Ani nie wypaliłeś?
– Ledwie zacząłem pić.
– To dobrze.
– Tam. – Banks wskazał na ledwo widoczne światła policyjne migające po lewej stronie. Annie skręciła, teraz jadąc wolniej, i po chwili zatrzymali się przy dwóch radiowozach jednostki specjalnej policji, które wezwano na miejsce. Duży dom na końcu żwirowego podjazdu wyglądał jak ciemna bryła na jeszcze ciemniejszym tle wzgórz na skraju doliny.
Banks i Annie, którzy mieli już na sobie płaszcze przeciwdeszczowe i kalosze, przebiegli z fioletowej astry do pierwszego z dwóch kombi volvo z silnikiem T5 zaparkowanych przed nimi. Obydwu funkcjonariuszy Banks pamiętał sprzed kościoła Świętej Marii.
– Dobry wieczór, panie nadkomisarzu – odezwał się kierowca, sierżant imieniem Keith. – Dotychczas nic się nie działo.
– Sprawdziliście posesję?
– Tylko na zewnątrz. Na ile się dało. W garażu stoi czarna RAV4. Uznaliśmy, że zaczekamy na pański przyjazd. Wszystkie drzwi i okna wydają się zamknięte. Nie pali się żadne światło. Nikt nie reaguje na pukanie do drzwi ani nie odbiera telefonu. Powiedziałbym, że w środku go nie ma, chyba że się dobrze ukrył.
– Więc jak zamierzacie to rozegrać?
– Bezpiecznie, panie nadkomisarzu. Zgodnie z instrukcją. Na wypadek gdyby siedział w piwnicy uzbrojony po zęby. Wejdziemy pierwsi, potem damy wam zielone światło.
– Macie dość ludzi, żeby na wszelki wypadek otoczyć dom?
– Od razu zadzwoniliśmy po posiłki, panie nadkomisarzu. Kordon jest ciasny jak u zakonnicy... – Urwał, zerkając nerwowo na Annie. – Teren zabezpieczony. Nikt się stąd nie wydostanie. Nawet po ciemku.
– Dobrze wiedzieć. No to zaczynajcie.
Dwaj uzbrojeni funkcjonariusze wyszli z samochodu. Jeden z nich wziął taran i użył go do rozwalenia drzwi. Z pistoletami maszynowymi HK na ramieniu, glockami w ręku i latarkami przyczepionymi do czapek mężczyźni powoli zniknęli w ciemnym wnętrzu domu, zaczynając przeszukanie. Jedno po drugim zapalały się światła. Banks słyszał tylko gwizdy i jęki wiatru uderzającego o kamienie i odgłosy deszczu padającego na dachówki, szkło i metal.
Wydawało się, że czekają całą wieczność, ale w końcu dostali pozwolenie i mogli wejść do środka. Przez sień z wieszakiem, wbudowaną szafą na ubrania oraz stojakiem na zabłocone obuwie weszli do dużej kuchni o ścianach z naturalnego kamienia i kamiennej podłodze. Od razu rzucała się w oczy duża czerwona kuchenka AGA. Pośrodku zobaczyli wyspę z granitowym blatem, za nią przy ścianie lodówko-zamrażarkę z frontem ze stali szczotkowanej, szafki kuchenne, podwójny metalowy zlew i zmywarkę. Wszystko lśniło czystością.
– Ładna aranżacja – stwierdził Banks.
– Niezbyt typowy masowy morderca – dodała Annie.
Resztę pomieszczeń na parterze urządzono równie dobrze, ale nie ostentacyjnie. Solidne i praktyczne meble w salonie były miłe dla oka, tapicerowane beżową skórą, do tego ściany pomalowane w jasnych pastelowych odcieniach. Wyposażenie standardowe: barek, kredens, duży telewizor, odtwarzacz Blu-ray, półki zapełnione książkami w miękkich okładkach oraz ilustrowanymi albumami o historii wojskowości i mapami Ordnance Survey. W oszklonej witrynie stało kilka pucharów i medali okolicznościowych. Przeglądając je, Banks odkrył, że to nagrody z zawodów strzeleckich. W dawnym kominku zainstalowano piec, obok pudła z podpałką i sterty drewna na opał stały dwa kozły do podtrzymywania drewna w palenisku. Banks podszedł do pieca i otworzył drzwiczki. Wszystko było zimne. Zimne i czyste.
Szybki przegląd pomieszczeń na piętrze ujawnił równie dużą łazienkę i toaletę, tak samo czyste, oraz cztery pokoje. Jeden z nich z przyległą niedużą łazienką służył za sypialnię, jeden – z biurkiem, komputerem, drukarką i regałami na książki – za gabinet, jeden za sypialnię dla gości, a w jednym stały tylko kartonowe pudła. Banks i Annie zeszli na parter, gdzie z ponurą miną powitał ich wychodzący z piwnicy Keith.
– Powinniście zobaczyć, co jest na dole – oznajmił.
Banks i Annie zeszli za nim po drewnianych schodach. Prowadziły do wilgotnej, zatęchłej piwnicy z bielonymi wapnem ścianami i gołą żarówką pod sufitem. Któryś z funkcjonariuszy musiał o nią zahaczyć, bo kołysała się tam i z powrotem, co chwilę oświetlając nieruchomego mężczyznę opartego o przeciwległą ścianę. Wapno nad jego głową upstrzone było mniejszymi i większymi plamami poczerniałej krwi. Banks dostrzegł na jego udach pistolet trzymany w opadłej dłoni. Czarny AR-15 leżał przy nim na podłodze obok starannie złożonego ubrania.
– Martin Edgeworth, jak przypuszczam – stwierdził Banks, po czym zwrócił się do Keitha. – Zadzwoń po doktora Burnsa, potem po techników kryminalistycznych. Sprowadź też ekipę do przeszukania. Szkoda, że musimy ich wyrwać ze snu, ale chyba mamy sprawcę. – Spojrzał na Annie. – Chodźmy na górę. Trzeba zadzwonić do szefowej – powiedział. – Ona też musi się dowiedzieć.
Nadinspektor Gervaise dołączyła do nich w niecałą godzinę, szybko się rozejrzała, słuchając ich relacji, a następnie pojechała na komendę, żeby, jak powiedziała, zrobić sobie dzbanek kawy i wykonać kilka telefonów, w tym do Adriana Mossa. Nim wybiła druga w nocy, całą posesję oświetliły reflektory łukowe, a do domu ciągle wchodzili różni ludzie i postronny obserwator mógłby dojść do wniosku, że się w nim odbywa przyjęcie, chociaż trochę dziwne, bo bez muzyki i tańca.
Kierowany przez Stefana Nowaka zespół techników przeprowadzał oględziny wszystkich powierzchni po kolei, zbierając odciski palców i ślady kryminalistyczne, podczas gdy specjalnie przeszkoleni funkcjonariusze przeszukiwali szuflady i szafki w całym mieszkaniu, ładując ich zawartość, od listów i rachunków po noże kuchenne, do przeźroczystych plastikowych pudeł, które następnie pod prowizorycznym zadaszeniem przenosili do czekającej przed domem furgonetki.
Specjalny zespół wyznaczono do oględzin garażu, w którym stała czarna toyota RAV4 Martina Edgewortha. Miał zebrać ewentualne dowody rzeczowe, a następnie załadować auto na lawetę i przewieźć do garażu policyjnego, jednak dopiero gdy przestanie padać. Żeby zachować karoserię samochodu w możliwie niezmienionym stanie, posłano po brezent lub plastikowe płachty. Wstępne analizy pokazały, że próbki gruntu pobrane z opon toyoty prawdopodobnie pasują do próbek z zatoki parkingowej, w której widziano samochód zabójcy.
Deszcz padał bez przerwy i jaskrawożółte peleryny funkcjonariuszy, którzy wykonywali swoje obowiązki na zewnątrz, ociekały wodą, a lśniące, czarne daszki ich czapek połyskiwały w świetle reflektorów. Wewnątrz sporządzono obszerną dokumentację fotograficzną, zakończono oględziny zwłok i wyniesiono je do furgonetki transportowej, po czym komuś udało się uruchomić centralne ogrzewanie i kaloryfery z grzechotem obudziły się do życia. W pewnym momencie pojawiły się kanapki z szynką i serem, choć nikt nie miał pojęcia skąd.
Nie było potrzeby, żeby Banks i Annie zostawali na miejscu, ale ponieważ i tak nie zamierzali spać, postanowili dobrze wykorzystać cenny czas. Banks przypuszczał, że Ray już dawno zasnął, chyba że postanowił dokończyć butelkę laphroaiga i oglądać filmy. Banks był zadowolony, że wypił tylko dwie małe whisky, bo inaczej sam mógłby teraz przysypiać. A miał co robić. Co prawda zabójca już nie żył, ale dochodzenie w sprawie Świętej Marii nadal się toczyło. Czekała ich analiza motywacji Edgewortha, pytania opinii publicznej, kolejne apele o zaostrzenie przepisów regulujących posiadanie broni, to zaś oznaczało zwiększone zainteresowanie mediów przez najbliższe tygodnie, jeśli nie miesiące. Nie można też było wykluczyć, że zabójca miał wspólników, chociaż nikogo nie ucieszyłaby wiadomość o drugim uzbrojonym bandycie na wolności.
Okolicznych mieszkańców obudziła nietypowa aktywność i co bardziej dociekliwi pojawiali się nawet na podjeździe, żeby sprawdzić, co się dzieje, zawracał ich jednak dyżurujący na zewnątrz funkcjonariusz. Nazajutrz wszyscy zostaną przepytani na temat Martina Edgewortha, teraz jednak jako cywile nie mieli wstępu na miejsce jego śmierci.
Banks i Annie usiedli z doktorem Burnsem przy granitowej wyspie pośrodku kuchni, żeby się napić gorącej herbaty i zjeść kanapkę.
– Czyli twoim zdaniem wszystko wygląda koszernie? – zapytał Banks, gdy lekarz podsumował rezultaty wstępnych oględzin zwłok Martina Edgewortha.
Doktor Burns potarł oczy.
– Tak sądzę. Zakładając, że nie przeoczyliśmy czegoś druzgocąco oczywistego, na przykład, że był leworęczny.
– Zegarek nosił na lewej ręce – zauważył Banks. – Ale jeszcze dokładnie to sprawdzimy. Zakładam, że koledzy z klubu strzeleckiego będą wiedzieć. Czas śmierci?
– Wiesz, że nie określę godziny z żadną rozsądną dokładnością. Mogę tylko stwierdzić, że się mieści w przedziale czasowym.
– Jakim przedziale?
– Od popełnienia morderstw w kościele Świętej Marii, przejechania stamtąd tutaj i wypatroszenia własnego mózgu. Stężenie pośmiertne zaczęło ustępować. W pomieszczeniu było raczej chłodno, co zapewne nieco spowolniło ten proces, ale strzelałbym, że facet jest martwy co najmniej od dwóch dni. Mamy poniedziałek w nocy, albo raczej wtorek rano, powiedziałbym więc, że śmierć nastąpiła w sobotę między dziesiątą rano a piątą po południu. Możliwe, że doktor Glendenning zawęzi ten przedział podczas sekcji zwłok.
– Czy ciało było przenoszone po śmierci?
– Nie znalazłem podstaw, żeby to stwierdzić, ale żeby mieć pewność, musiałbym go położyć na stole sekcyjnym i sprawdzić plamy opadowe. Wydaje mi się, że jeśli usiadł przy ścianie i... zresztą sam możesz obejrzeć plamy krwi. Z pobieżnego oglądu wynika, że pochylił głowę do przodu, zanim włożył sobie lufę do ust i pociągnął za spust. Pocisk roztrzaskał prawie cały tył głowy. Z całą pewnością oddał strzał pod właściwym kątem, inaczej pocisk mógłby przelecieć przez podniebienie. To się czasem zdarza.
– Au! – jęknął Banks.
– Doktor Glendenning z pewnością powie ci więcej. Będzie też mógł określić tor pocisku oraz ostatecznie stwierdzić, czy ciało było przenoszone po śmierci, ale jestem raczej pewien, że mam rację.
– Dlaczego miałby to robić w wilgotnej i obskurnej piwnicy? – dziwił się Banks.
– Nie mam pojęcia – stwierdził doktor Burns. – Zakładam, że było mu wszystko jedno, skoro postanowił się zabić. No i szafkę na broń miał na dole.
– Trudno zaprzeczyć. Może nie wziął rewolweru do kościoła Świętej Marii. W każdym razie na pewno go tam nie użył, a to znaczy, że mógł zostać w szafce.
– Niewykluczone – zgodził się Burns. – Ale jakie to ma znaczenie?
– Pewnie żadnego. Tylko głośno myślę. Próbuję sobie to wszystko poukładać.
– Hm, rana jest z całą pewnością zgodna z pozycją zwłok i położeniem ręki trzymającej broń – kontynuował Burns. – Przypuszczam, że AR-15 był za długi do samobójstwa, dlatego wsadził do ust lufę rewolweru i pociągnął za spust. Umarł prawie natychmiast. Nie wątpię, że laboratorium kryminalistyczne sprawdzi pozostałości powystrzałowe na jego dłoniach. Gdy wystarczy tylko pociągnąć za spust, czasem przychodzi to zbyt łatwo.
– Zaraz, zaraz, doktorze – zaoponował Banks. – Pamiętaj, że zabija nie broń, ale człowiek, który z niej strzela.
– To prawda, ale jak myślisz, co się stanie, jeśli zabierzesz mu broń? Będzie miał dość odwagi, żeby zabić w inny sposób? Nożem? Liną? Gołymi rękami? Wątpię. Gdybyś widział tyle ran postrzałowych co ja, też byś podchodził do tego cynicznie. Wielu ludzi uważa, że to sposób na spędzanie wolnego czasu, dyscyplina sportowa podobna do innych, tylko dlaczego, do jasnej cholery, nie pójdą grać w golfa albo w tenisa jak normalni ludzie?
Dopiero teraz Banks przypomniał sobie, że doktor Burns przez pewien czas pracował jako lekarz wojskowy w Iraku.
– Przynajmniej tym razem nie jest to niewinna ofiara – stwierdził.
Doktor Burns westchnął.
– Nie jest. Dość mieliśmy niewinnych ofiar w sobotę. – Ze znużeniem podniósł się z miejsca. – Jadę do domu. Jutro prześlę raport medyczny. Spróbujmy przynajmniej się ucieszyć, że mamy to już za sobą.
– Nim nastanie świt, otworzymy szampana.
Doktor Burns zerknął na Annie.
– Nie byłbym tego taki pewien – powiedział. – Dobranoc.
Banks zauważył, że Annie śpi z głową na blacie. Szturchnął ją delikatnie i zasugerował, że powinni się zbierać. Metodyczne przeszukanie wszystkich pomieszczeń mogło potrwać jeszcze wiele godzin.
– Panie nadkomisarzu – zawołał go funkcjonariusz, który przeszukiwał gabinet na piętrze. – Zdaje się, że to pana zainteresuje. – Wyciągnął dłoń, w której trzymał nieduży zeszyt. – Był podklejony pod jedną z szuflad biurka.
Banks włożył rękawiczki lateksowe i otworzył album. Niemal wszystkie kartki wyklejone były wyciętymi z gazet i czasopism artykułami o Laurze Tindall i Benjaminie Kempie, w tym doniesieniami o ich planowanym ślubie w kościele Świętej Marii w Fortford. Gdzieniegdzie pojedyncze słowo albo cały wers zostały podkreślone na czerwono. Były teksty opisujące bohaterstwo Benjamina Kempa oraz niewyraźne gazetowe zdjęcia Laury z czasów, gdy pracowała na wybiegu. Dwa lub trzy, ewidentnie wydrukowane z jakiejś strony internetowej, pokazywały Laurę nago, ale pozowała w taki sposób, że były to erotyczne zdjęcia raczej niż pornograficzne.
Banks oddał zeszyt z wycinkami.
– Wygląda na to, że interesował się Laurą i Benjaminem. Gdybyśmy tylko wiedzieli dlaczego. Zapakuj i opisz jako pilne.
– Tak jest – rzucił funkcjonariusz i ruszył z powrotem na górę.
Gdy wyszli na zewnątrz, Banks zaproponował, że siądzie za kierownicą. Annie się zgodziła.
– Oczy same mi się zamykają – stwierdziła.
– Zostań u mnie – zaproponował Banks. – Będziesz spała w pokoju Tracy. Jest przygotowany. Świeża pościel i tak dalej. Do Harkside masz cholernie daleko, a jest już wpół do czwartej.
Annie przez chwilę milczała.
– Ech – mruknęła w końcu. – I do tego słynne smażone śniadanie Raya. Czy którakolwiek kobieta potrafiłaby odmówić?