9

– To wspaniały pomysł, że pan Warden chce wydać przyjęcie w ogrodzie, prawda? – zapytała pani Candler. Gwyneira zaprosiła ją na tegorocznego sylwestra. Ponieważ Nowy Rok przypada w Nowej Zelandii na środek lata, przyjęcie miało odbyć się w ogrodzie. Punkt kulminacyjny zabawy miały stanowić odpalone o północy fajerwerki.

Helen wzruszyła ramionami. Ona i jej mąż nie otrzymali oczywiście żadnego zaproszenia, ale Gerald prawdopodobnie nie zaszczycił nim żadnego z drobnych farmerów. Gwyneira sprawiała wrażenie, jakby wcale nie była zachwycona pomysłem teścia. Nadal czuła się przytłoczona obowiązkami domowymi w Kiward Station, a przyjęcie stanowiło kolejne poważne wyzwanie organizacyjne. Ale teraz Gwyn przede wszystkim była zajęta rozśmieszaniem małego Rubena, co starała się osiągnąć, robiąc miny i łaskocząc go. Od czasu do czasu Helen zabierała małego do miasta na Nepomuku. Przez jakiś czas po porodzie bała się wyruszyć w drogę, znowu więc czuła się osamotniona, ale przy dziecku odosobnienie na farmie nie było już tak trudne do zniesienia. Na początku mały Ruben bez przerwy wymagał jej uwagi, ale ona była nim oczarowana. Nie był trudnym dzieckiem. Już mając cztery miesiące, przesypiał prawie całą noc, jeśli tylko znajdował się w łóżku matki. Howardowi zupełnie się to nie podobało, chętnie na nowo oddawałby się swoim nocnym „przyjemnościom” z Helen. Ale gdy tylko się zbliżał, Ruben zaczynał głośno i przeciągle płakać. Helen serce pękało z żalu, jako posłuszna żona leżała jednak spokojnie i czekała, aż Howard skończy. Dopiero potem zajmowała się dzieckiem. Ale Howardowi nie odpowiadał ani czyniony przez malca hałas, ani zdenerwowanie i niecierpliwość Helen. Zwykle wycofywał się, gdy Ruben zaczynał płakać, a gdy wracał do domu późnym wieczorem, widząc niemowlę w ramionach Helen, od razu szedł spać do stajni. Helen miała z tego powodu wyrzuty sumienia, lecz mimo wszystko była Rubenowi wdzięczna.

W ciągu dnia chłopiec prawie nie płakał, tylko grzecznie leżał w swoim koszyku, podczas gdy Helen uczyła maoryskie dzieci. Jeśli nie spał, przyglądał się matce tak uważnie i z taką powagą, jakby już rozumiał, o czym mówi.

– Zostanie kiedyś profesorem – powiedziała ze śmiechem Gwyneira. – Naprawdę się w ciebie wrodził, Helen!

Podobieństwo dotyczyło również wyglądu fizycznego. Początkowo niebieskie oczy Rubena z czasem nabrały szarej barwy, jak oczy Helen, a jego włosy robiły się ciemne, jak włosy Howarda, ale były proste, a nie kręcone.

– On wrodził się w mojego ojca! – stwierdziła Helen. – I po nim ma też imię. Ale Howard jest pewien, że zostanie farmerem, a na pewno nie pastorem.

Gwyneira zachichotała.

– Już niejeden ojciec się pomylił. Pomyśl o panu Geraldzie i moim Lucasie.

Gwyn przypomniała sobie tę rozmowę, gdy roznosiła zaproszenia po Haldon. Ściślej rzecz biorąc, noworoczne przyjęcie to nie był pomysł Geralda, tylko Lucasa. W każdym razie miało ono służyć zajęciu czymś Geralda i sprawieniu mu przyjemności. Kiward Station nie było domostwem pełnym szczęścia, a z każdym kolejnym miesiącem, w którym Gwyn nie zachodziła w ciążę, robiło się coraz gorzej. Gerald coraz agresywniej reagował na brak wnuków, choć nie wiedział, kogo z dwojga małżonków powinien za to obwiniać. Gwyneira starała się trzymać dystans, tymczasem zaś opanowała już w miarę wykonywanie swoich domowych obowiązków, nie dawała więc Geraldowi zbyt wielu powodów do ataków. Na dodatek doskonale wyczuwała jego nastrój. Jeśli już rankiem krytykował świeżo upieczone ciasteczka, a przy tym popijał je whisky zamiast herbatą, co ostatnio zdarzało się coraz częściej, od razu wycofywała się do stajni i wolała cały dzień spędzić z psami i owcami, niż pozwalać, żeby Gerald wyładowywał na niej swoje humory. Lucasa natomiast atak gniewu ojca zawsze zaskakiwał. Wciąż żył we własnym świecie, ale Gerald z coraz większą bezwzględnością wyrywał go z tego świata i zmuszał do wykonywania użytecznych prac na farmie. Zdarzyło się nawet tak, że porwał na strzępy książkę, którą Lucas zaczytywał się w swoim pokoju, zamiast nadzorować strzyżę owiec, jak mu nakazano.

– Wystarczy, żebyś umiał liczyć, do diaska! – grzmiał Gerald. – Postrzygacze się ciągle mylą! W trzeciej szopie pobiło się już dwóch chłopaków, bo obaj zgłosili się po wypłatę za ostrzyżenie stu owiec i nikt nie potrafił załagodzić sporu, bo nikt nie był w stanie porównać wyników! A to ty, Lucasie, byłeś odpowiedzialny za szopę numer trzy! Zajmij się więc tym teraz, zobaczymy, jak sobie poradzisz!

Gwyneira chętnie zajęłaby się nadzorem nad strzyżą, lecz jej obowiązkiem, jako pani domu, było zaopatrzenie, a nie pilnowanie wędrownych pracowników, których najęto do strzyżenia owiec. Mieli doskonałą opiekę, ponieważ Gwyn co trochę przychodziła z poczęstunkiem, gdyż uwielbiała obserwować pracę postrzygaczy. W jej domu w Silkham Manor strzyża owiec przebiegała dość spokojnie, tamtejsze kilkaset owiec sami poganiacze byli w stanie ostrzyc w ciągu kilku dni. Tutaj trzeba było ich ostrzyc tysiące, a najpierw trzeba je było spędzić z wielkich pastwisk i upchnąć po zagrodach. Samo strzyżenie to była praca na akord, którą wykonywali specjaliści. Najlepsze drużyny strzygły po osiemset zwierząt dziennie. Na wielkich farmach, jak Kiward Station, zawsze panowała wtedy rywalizacja, a James McKenzie był w tym roku na najlepszej drodze, żeby ją wygrać! Dzięki świetnemu postrzygaczowi jego szopa numer jeden prowadziła, mimo że James musiał jednocześnie nadzorować postrzygaczy w szopie numer dwa. Przechodząca obok Gwyneira zdjęła z niego ten obowiązek, mógł więc zająć się strzyżeniem. Jej obecność jakby dodawała mu skrzydeł, nożyce poruszały się po ciele strzyżonych zwierząt tak szybko i gładko, że owce często nie zdążały nawet zabeczeć w proteście przeciwko tak brutalnemu postępowaniu.

Lucas uważał, że to barbarzyńskie traktowanie zwierząt. Współczuł owcom, gdy je łapano, rzucano na grzbiet i strzyżono w mgnieniu oka, często przy tym nacinając im skórę, jeśli postrzygacz był niedoświadczony albo owca za bardzo wierzgała. Lucas nie mógł też znieść panującego w szopach do strzyżenia intensywnego zapachu lanoliny i wciąż pozwalał owcom uciec, zamiast przypilnować, żeby po strzyżeniu zostały obmyte. A kąpiel służyła oczyszczeniu ran i usunięciu pasożytów.

– Psy nie chcą mnie słuchać – bronił się przed kolejnym atakiem wściekłości ojca. – McKenziego słuchają, ale jak ja je wołam…

– Owczarków się nie woła, Lucasie, na nie się gwiżdże! – wybuchł Gerald. – Na trzy czy cztery sposoby. Już dawno powinieneś to umieć. Przecież taki jesteś dumny ze swoich uzdolnień muzycznych!

Lucas poczuł się urażony.

– Ojcze, przecież dżentelmen…

– Nie mów mi, że dżentelmen nie gwiżdże! Przecież te owce tutaj finansują twoje malowanie, twój fortepian i te twoje tak zwane studia…

Gwyneira, która przypadkiem usłyszała tę rozmowę, uciekła do najbliższej szopy. Nienawidziła, gdy Gerald w jej obecności karcił jej męża, a jeszcze gorzej się czuła, gdy świadkiem takich zajść był James McKenzie czy inny pracownik farmy. Takie sytuacje były dla niej bardzo nieprzyjemne, a na dodatek miały negatywny wpływ na Lucasa i jego nocne „starania”, które i tak stawały się coraz rzadsze. Tymczasem Gwyneira zaczęła traktować te próby jako coś służącego wyłącznie rozmnażaniu, ponieważ ostatnio ich pożycie małżeńskie coraz bardziej przypominało krycie klaczy. Nie miała już złudzeń, na pewno coś z nią było nie tak. Powoli zaczynała rozważać alternatywne rozwiązania i wciąż przychodził jej na myśl stary tryk ojca, którego się pozbyto, ponieważ nie mógł już kryć.

„Spróbować z inny mężczyzna” – tak powiedziała Matahorua. Ale gdy tylko Gwyn przypominała sobie te słowa, od razu czuła wyrzuty sumienia. Dla kobiety z rodu Silkhamów zdrada małżeńska była czymś nie do pomyślenia.

Zbliżał się dzień noworocznego przyjęcia. Przygotowania do niego pochłonęły Lucasa całkowicie. Już samo zaplanowanie fajerwerków zajęło mu kilka dni, które spędził, przeglądając odpowiednie katalogi, żeby następnie złożyć w Christchurch zamówienie. Wziął także na siebie wystrój ogrodu oraz troskę o stoły i miejsca do siedzenia. Tym razem zrezygnowano z kolacji przy stole i zaplanowano pieczenie jagniąt i baranów na ogniu, jak również przygotowanie warzyw, drobiu i małży sposobem maoryskim na gorących kamieniach. Sałatki i inne dodatki ustawiono na długich stołach i nakładano gościom według życzenia. Kiri i Moana wykonywały to zadanie w miarę sprawnie i znowu miały na sobie te ładne mundurki, które uszyto dla nich z okazji ślubu. Gwyneira nakazała im także założenie butów.

Poza tym nie angażowała się w przygotowania. Coraz trudniej było lawirować między ojcem i synem. Lucasa cieszyło planowanie przyjęcia i spodziewał się uznania ze strony ojca. Gerald z kolei oceniał jego starania jako „niemęskie” i uważał, że wszystkim powinna zająć się Gwyneira. Również pracownicy farmy nie szanowali jego pracy, co oczywiście nie umknęło uwadze Gwyneiry czy Geralda.

– Obwisły kutas zawija serwetki – stwierdził Poker, którego McKenzie zapytał, gdzie jest pan Lucas.

Gwyneira udawała, że nie zrozumiała tej uwagi. Miała już dość dokładne wyobrażenie o tym, co znaczy „obwisły kutas”, choć nadal nie mogła zrozumieć, skąd mężczyźni ze stajni wiedzą o łóżkowych niepowodzeniach Lucasa.

W sylwestra ogród w Kiward Station lśnił pełnym blaskiem. Lucas sprowadził lampiony, a Maorysi porozstawiali pochodnie. Gdy goście przybywali, wciąż jeszcze było na tyle jasno, żeby mogli podziwiać rabatki z różami, gazony, świeżo przystrzyżone żywopłoty i dróżki tajemniczo wijące się zgodnie z zasadami klasycznej angielskiej sztuki urządzania ogrodów. Gerald zaplanował przeprowadzenie kolejnej próby psów, tym razem nie tylko po to, żeby pokazać legendarne umiejętności swoich zwierząt, ale również jako rodzaj rywalizacji. Pierwsze szczeniaki po Daimonie i Dancerze były już na sprzedaż, a hodowcy owiec z okolicy byli gotowi wydać majątek na czystej krwi owczarka border collie. Pożądano nawet mieszańców po starych owczarkach Geralda. Ludzie Geralda nie potrzebowali już teraz pomocy ze strony Gwyneiry i Cleo, żeby zaprezentować idealny pokaz. Młode psy bezbłędnie reagowały na gwizdy McKenziego i pędziły owce tam gdzie trzeba. Gwyneira nie pobrudziła więc swojego eleganckiego stroju, odświętnej sukni z jasnobłękitnego jedwabiu z ażurowym haftem obszytym złotą nicią. Cleo też tylko obserwowała cały pokaz z brzegu placu, cicho popiskując z urazy. Odstawiono już od niej szczenięta, suka więc aż rwała się do pracy. Dziś jednak odesłano ją z powrotem do stajni. Lucas nie życzył sobie na swoim przyjęciu żadnych szczekających psów, a Gwyneira była pochłonięta zabawianiem gości. Lawirowanie między tłumem gości i prowadzenie przyjaznych rozmów z paniami z Christchurch coraz bardziej przypominało torturę. Czuła, że jest obserwowana i że goście spoglądają na jej wciąż szczupłą talię z mieszaniną ciekawości i współczucia. Na początku trafiały się tylko okazyjne uwagi, ale później panowie, a przede wszystkim Gerald, raczyli się coraz większymi ilościami whisky, co rozwiązywało ich języki.

– No, lady Gwyneiro, już od roku jesteście małżeństwem! – rozbrzmiał głos lorda Barringtona. – Będzie jakieś potomstwo?

Gwyneira nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Zaczerwieniła się równie mocno jak młody wicehrabia, któremu nie podobało się zachowanie własnego ojca. Od razu spróbował zmienić temat i zapytał Gwyneirę o Igraine i Madoca, bo zawsze miło je wspominał. Jak dotąd nie znalazł w nowej ojczyźnie konia, który mógłby się z nimi równać. Gwyn od razu odżyła. Rozmnażanie koni udało się znakomicie i chętnie sprzedałaby źrebię młodemu Barringtonowi. Udało jej się zręcznie zakończyć rozmowę z lordem Barringtonem, zabierając jego syna na pastwisko. Igraine urodziła przed miesiącem przepięknego karego ogierka, a Gerald kazał oczywiście trzymać konie blisko domu, żeby goście mogli je podziwiać.

Obok ogrodzonego pastwiska, na którym pasły się klacze i źrebaki, McKenzie przygotowywał właśnie przyjęcie dla pracowników farmy. Służba wciąż miała co robić, ale gdy goście skończą jeść i rozpoczną się tańce, również oni będą mogli się zabawić. Gerald ofiarował im na tę okazję mnóstwo piwa i whisky oraz dwie owce, więc i tutaj rozpalano ogień, by upiec mięso.

McKenzie pozdrowił Gwyneirę i wicehrabiego, a Gwyn skorzystała z okazji, żeby pogratulować mu udanego pokazu.

– Pan Gerald sprzedał już chyba pięć psów – stwierdziła z uznaniem.

McKenzie odwzajemnił uśmiech.

– Ale to nic w porównaniu z tym, co pokazała kiedyś pani Cleo, panno Gwyn. A mnie jako prowadzącemu brakuje tak wielkiego uroku…

Gwyn odwróciła wzrok. Znów miał w oczach ten blask, który niepokoił ją, jednocześnie sprawiając przyjemność. I dlaczego mówi jej komplementy przy wicehrabim? Zaczęła się obawiać, że to niezbyt stosowne zachowanie.

– Niech pan następnym razem spróbuje wystąpić w sukni ślubnej – Gwyn starała się obrócić jego komplement w żart.

Wicehrabia niemal udławił się ze śmiechu.

– On jest w pani zakochany! – zachichotał z bezczelnością piętnastolatka. – Musi pani uważać, żeby pani mąż nie wyzwał go na pojedynek!

Gwyneira rzuciła chłopcu karcące spojrzenie.

– Proszę nie opowiadać takich głupstw, wicehrabio! Przecież wie pan, jak szybko plotki się tu rozchodzą! Jeśli ktoś pomyśli…

– Proszę się nie obawiać, potrafię dochować tajemnicy! – młody nicpoń się roześmiał. – A tak nawiasem mówiąc, rozcięła już sobie pani tył sukni do jazdy konnej?

Gwyneira ucieszyła się, gdy tańce wreszcie się zaczęły, bo zwolniło ją to z obowiązku prowadzenia konwersacji z gośćmi. Jak zwykle doskonale prowadzona przez męża frunęła nad podestem, specjalnie do tego celu zbudowanym w ogrodzie. Tym razem muzyków zaangażował Lucas i grali lepiej niż ci na ich weselu. Grali jednak bardzo konwencjonalne tańce. Gwyn poczuła lekką zawiść, gdy do jej uszu dotarły wesołe melodie, przy których bawili się pracownicy farmy. Ktoś grał tam na skrzypkach. Nie zawsze czysto, ale przynajmniej z werwą.

Gwyneira tańczyła po kolei ze wszystkimi najważniejszymi gośćmi, ale nie z własnym teściem, ponieważ był już zbyt pijany, żeby móc zatańczyć walca. Przyjęcie było niezwykle udane, ale Gwyn nie mogła się doczekać, kiedy się skończy. To był długi dzień, a jutro od samego rana przynajmniej do południa będzie musiała znowu zabawiać gości. Większość zostanie nawet na kolejny wieczór. Zanim Gwyn mogła udać się do swoich pokoi, musiała jeszcze zobaczyć pokaz sztucznych ogni. Lucas odszedł od gości już prawie przed godziną, żeby po raz kolejny sprawdzić instalacje. Miał mu w tym pomagać młody Hardy Kennon, o ile nie był już zbyt pijany. Gwyneira postanowiła sprawdzić zapasy szampana. Witi wyjmował właśnie butelki z lodu, w którym je wcześniej ułożono.

– Mieć nadzieja, że nikogo nie zastrzelić – powiedział z troską. Zawsze się denerwował, gdy strzelały korki przy otwieraniu szampana.

– Naprawdę nie ma żadnego niebezpieczeństwa, Witi! – uspokoiła go Gwyn. – Gdybyś robił to częściej…

– O tak, gdy…. Gdyby by… była jakaś o… o… okazja! – powiedział Gerald, który chwiejąc się, podszedł do baru, żeby napocząć kolejną butelkę whisky. – Ale ty… ty nie dajesz nam żad… żadnego powodu, żeby świętować, moja wa… walijska księżniczko! Nie myślałem, że jesteś tak pruderyjna, wy… wyglądasz na ognistą dziewczynę, miałem nadzieję, że ten o… ogień rozpali nawet Lu… Lucasa, tego obwisłego ku… tą bryłę lodu! – Gerald zdołał się poprawić, wpatrując się w butelkę szampana. – Ale przecież… to już rok, Gwyn… Gwyneiro, a ja wciąż nie mam wnuka…

Gwyn odetchnęła z ulgą, gdy Geraldowi przeszkodził fajerwerk, który z sykiem wzbijał się w niebo. Był to próbny wystrzał przed mającym nastąpić widowiskiem. Witi wciąż otwierał butelki, przymykając oczy ze strachu. Gwyneira przypomniała sobie nagle o koniach. Igraine i inne klacze nigdy nie widziały fajerwerków, a pastwisko, na którym przebywały, było stosunkowo niewielkie. Co będzie, jeśli się spłoszą?

Gwyneira rzuciła okiem na wielki zegar, który celowo wyniesiono do ogrodu i ustawiono na wyeksponowanym miejscu. Może zdąży jeszcze szybko zaprowadzić konie do stajni. Nie mogła sobie darować, że już wcześniej nie kazała McKenziemu tego zrobić. Bąkając „przepraszam”, przedarła się przez tłum gości i pobiegła w stronę stajni. Ale na padoku była już tylko jedna klacz, którą McKenzie właśnie wyprowadzał. Serce Gwyneiry zabiło szybciej. Czy on naprawdę potrafił czytać w jej myślach?

– Konie wydawały mi się niespokojne, pomyślałem więc, że je wprowadzę – powiedział James, gdy Gwyn otwierała jemu i klaczy drzwi do stajni. Cleo od razu zaczęła skakać z radości wokół swojej pani.

Gwyn się uśmiechnęła.

– Śmieszne, bo ja pomyślałam dokładnie o tym samym.

McKenzie rzucił jej jedno ze swoich bezczelnych spojrzeń, trochę przekorne, a trochę figlarne.

– Powinniśmy się zastanowić, czemu tak się dzieje – stwierdził. – Może łączy nas pokrewieństwo dusz? W Indiach ludzie wierzą w wędrówkę dusz. Kto wie, być może w poprzednim życiu byliśmy… – Udawał, jakby głęboko się namyślał.

– Jako dobrzy chrześcijanie w ogóle nie powinniśmy o tym rozmawiać – Gwyn ostro weszła mu w słowo, ale James tylko się roześmiał.

Zgodnie wrzucili koniom siano na drabinki, a Gwyn nie mogła się powstrzymać, by nie włożyć Igraine do żłobu kilku marchewek. W rezultacie jej suknia nie wyglądała już tak elegancko. Gwyn popatrzyła na nią z żalem. Cóż, w świetle lampionów chyba nikt nie zauważy.

– Skończył pan już tutaj? Może powinnam złożyć pracownikom noworoczne życzenia, skoro już tu jestem.

James się uśmiechnął.

– A może znajdzie pani jeszcze chwilkę na taniec? Kiedy odpalą wielkie ognie?

Gwyn wzruszyła ramionami.

– Jak będzie dwunasta i zacznie się wrzawa. – Uśmiechnęła się. – Powinnam raczej powiedzieć, jak wszyscy zaczną życzyć innym wszystkiego najlepszego, nawet jeśli nie będą tego mówić szczerze.

– No, no, panno Gwyn. Taki cynizm dzisiaj? To przecież wspaniałe święto! – James przyglądał się jej badawczo. To spojrzenie też już dobrze znała, a przenikało ją do szpiku kości.

– Z dodatkiem odrobiny radości z cudzego nieszczęścia! – westchnęła. – Przez kilka kolejnych dni wszyscy znowu będą plotkować, a pan Gerald wszystko jeszcze pogarsza w rozmowach, które prowadzi.

– Gdzie tu nieszczęście? – zapytał James. – Przecież Kiward Station powodzi się doskonale. Dzięki zyskom z wełny pan Gerald będzie mógł co miesiąc wydawać takie przyjęcie! Dlaczego wciąż jest taki niezadowolony?

– Och, nie mówmy o tym… – bąknęła Gwyn. – Zacznijmy nowy rok od czegoś przyjemniejszego. Wspomniał pan coś o tańcach. Jeśli tylko nie byłby to walc…

McAran z werwą grał irlandzką melodię. Dwóch Maorysów waliło przy tym w bębny, których dźwięk nie bardzo pasował, ale i tak wszystkim się podobało. Poker i Dave tańczyli z Maoryskami. Moana i Kiri pozwalały im prowadzić się w tych zupełnie dla nich obcych tańcach. Pozostałych tańczących Gwyneira raczej nie znała. Byli to służący najznamienitszych gości. Angielska pokojówka lady Barrington z dezaprobatą patrzyła, jak pracownicy Kiward Station z radością witają swoją panią. James podał Gwyn rękę, żeby poprowadzić ją do tańca. Gwyn położyła na niej swoją i znów poczuła ten lekki wstrząs, który sprawiał, że przez jej ciało przepłynęła fala podniecenia. Działo się tak za każdym razem, gdy James ją dotykał. Uśmiechał się do niej i podtrzymał ją, gdy lekko się potknęła. A potem ukłonił się przed nią i na tym skończyły się podobieństwa tego tańca z walcem, którego miała już serdecznie dosyć.

She is handsome, she is pretty, she is the Queen of Belfast City! – Poker i kilku innych mężczyzn z radością śpiewało piosenkę, podczas gdy James szybko okręcał Gwyn, aż zaczęło jej się kręcić w głowie. I za każdym razem gdy przyciągał ją do siebie po pełnym rozmachu obrocie, dostrzegała w jego oczach ten blask, ten podziw i… Czyżby to było pożądanie?

W połowie tańca ku niebu wystrzeliła rakieta, która ogłaszała nadejście nowego roku, a potem rozpoczął się wspaniały pokaz fajerwerków. McAran i reszta przestali grać, a Poker zaintonował As old long syne. Dołączyli do niego pozostali emigranci i nawet Maorysi nucili melodię, rekompensując nieznajomość słów swoim zapałem. Tylko James i Gwyneira ani nie słyszeli śpiewów, ani nie widzieli fajerwerków. Muzyka umilkła, gdy trzymali się za ręce, a oni zamarli w tanecznej pozycji. Żadne z nich nie chciało jej zmienić. Jakby byli na jakiejś wyspie, odizolowani od śmiechów i wrzawy. Byli tylko oni. Ona i on.

Gwyn w końcu oderwała się od Jamesa. Nie chciała utracić tej cudownej chwili, ale wiedziała, że tutaj nie osiągną spełnienia.

– Powinniśmy… Sprawdzić, co u koni – powiedziała prawie bezgłośnie.

W drodze do stajni James trzymał ją za rękę.

Tuż przed wejściem zatrzymał ją.

– Proszę popatrzeć! – wyszeptał. – Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem. To jak deszcz z gwiazd!

Przygotowany przez Lucasa pokaz ogni sztucznych był rzeczywiście spektakularny. Ale Gwyn dostrzegała tylko blask w oczach Jamesa. To co czyniła, było głupie, zakazane i zupełnie niezgodne z zasadami przyzwoitości. Ale mimo wszystko oparła się na jego ramieniu.

James delikatnie odsunął jej z twarzy kosmyk włosów, który wysunął się podczas szalonego tańca. Lekko niczym piórko dotknął palcem jej policzka i przesunął nim po jej wargach…

Gwyneira powzięła decyzję. To nowy rok. Wszyscy się całują. Ostrożnie uniosła się na palcach i pocałowała Jamesa w policzek.

– Szczęśliwego nowego roku, panie Jamesie – powiedziała cichym głosem.

McKenzie przyciągnął ją do siebie, powoli i delikatnie, tak że Gwyn w każdej chwili mogła wyrwać się z jego objęć. Ale nie zrobiła tego. Nie odsunęła się też, gdy jego usta dotknęły jej ust. Gwyneira oddała pocałunek z namiętnością, jakby to było coś naturalnego. Czuła się tak, jakby wróciła do domu, do domu, w którym czekał na nią cały świat cudów i niespodzianek.

Czuła się oszołomiona, gdy w końcu ją puścił.

– Szczęśliwego nowego roku, Gwyneiro – powiedział James.

Zachowanie gości podczas sylwestrowego przyjęcia, a szczególnie ciągłe zaczepki Geralda, umocniły Gwyneirę w postanowieniu, żeby zajść w ciążę nawet bez pomocy Lucasa. Oczywiście jej decyzja nie miała nic wspólnego z Jamesem i pocałunkiem o północy. To było jakieś zupełne szaleństwo i Gwyn już następnego dnia zastanawiała się, co ją wtedy napadło. Na szczęście McKenzie zachowywał się tak, jakby nic się nie stało.

Sprawę zajścia w ciążę Gwyn postanowiła traktować bez emocji. Jak hodowlę zwierząt. Na tę myśl wybuchła głupim histerycznym śmiechem. Ale głupota była nie na miejscu. Trzeba było poważnie się zastanowić, kto nadawałby się na ojca dziecka. Z jednej strony ważna była dyskrecja, a z drugiej dziedziczone cechy. Wardenowie, a przede wszystkim Gerald, nie powinni mieć żadnych wątpliwości, że dziecko Gwyneiry to dziedzic ich krwi. Z Lucasem będzie trudniej, ale jeśli jest rozsądny, zachowa milczenie. Gwyn nie martwiła się o to. Poznała już swojego męża na tyle, żeby wiedzieć, że jest przesadnie ostrożny, dba o pozory i nie lubi ciężkiej pracy. Ale nigdy nie podejrzewała go o brak rozsądku. Poza tym w jego własnym interesie leżało, by wszyscy przestali w końcu zasypywać i ją, i jego wiecznymi aluzjami i docinkami.

Gwyneira zaczęła się zastanawiać, jak wyglądałoby dziecko jej i Lucasa. Jej matka i wszystkie siostry miały rude włosy, dziecko więc prawdopodobnie odziedziczyłoby tę cechę. Lucas ma jasne włosy, ale James jest szatynem… Podobnie jak i Gerald. I obaj mają brązowe oczy. Gdyby dziecko wdało się w Jamesa, można będzie mówić, że przypomina swojego dziadka.

Możliwy kolor oczu: niebieski, szary… I brązowy, biorąc pod uwagę Geralda. Postura… Wszystko pasuje. James i Lucas są mniej więcej tego samego wzrostu, a Gerald jest zdecydowanie niższy i bardziej przysadzisty. Ona też jest o wiele niższa. Ale to na pewno będzie chłopiec i z pewnością wda się w ojca. Teraz tylko trzeba przekonać do tego Jamesa… Ale czemu właśnie jego? Gwyneira postanowiła, że jeszcze się nad tym wszystkim zastanowi. Może jutro serce nie będzie jej tak mocno biło za każdym razem, gdy pomyśli o Jamesie McKenziem.

Następnego dnia stwierdziła, że właściwie poza Jamesem nie ma żadnego innego mężczyzny, który nadawałby się na ojca jej dziecka. Chyba żeby jakiś obcy? Pomyślała o samotnych kowbojach z tanich powieści. Taki kowboj przyjeżdżał i odjeżdżał i nigdy nie dowiedziałby się o dziecku, gdyby oddała mu się gdzieś na sianie… Może jeden z postrzygaczy? Nie, nie dałaby rady. Poza tym oni wracają co roku. Nie do pomyślenia, gdyby się wygadał albo nawet przechwalał, że przespał się z panią na Kiward Station. Nie, to nie wchodzi w rachubę. Potrzebuje kogoś, kogo zna, mężczyzny wyrozumiałego i dyskretnego, takiego, po którym dziecko odziedziczy najlepsze cechy.

Gwyneira ponownie zrobiła przegląd wszystkich potencjalnych kandydatów, wmawiając sobie, że uczucia nie mają żadnego wpływu na jej wybór.

I wybrała Jamesa.