Stosunki między Jamesem McKenziem i Gwyneirą pozostawały napięte jeszcze długo po wizycie George’a. Gwyn była wściekła, James zaś obrażony. Ale przede wszystkim oboje na nowo uświadomili sobie, że tak naprawdę nic się między nimi nie zmieniło. Gwyn nadal krwawiło serce, gdy widziała, z jaką rozpaczą spogląda na nią James, a on nie mógł znieść myśli, że ona kiedyś znajdzie się w ramionach innego. Odnowienie ich związku było jednak niemożliwe. Gwyn zdawała sobie sprawę, że gdyby choć raz się do siebie zbliżyli, James nigdy już nie pozwoliłby jej odejść.
Życie na Kiward Station i bez tego stawało się coraz trudniejsze do zniesienia. Gerald upijał się każdego dnia i bez przerwy dręczył Lucasa i Gwyn. Przed jego atakami nie chroniła ich już nawet obecność gości. Gwyneira była tak zrozpaczona, że odważyła się zapytać Lucasa o jego trudności z małżeńskim pożyciem.
– Posłuchaj, kochanie – zaczęła pewnego wieczoru cichym głosem, gdy Lucas leżał obok niej, wyczerpany i zawstydzony po kolejnej nieudanej próbie. Gwyneira bardzo starała się go pobudzić, dotykała jego członka, choć była to chyba najbardziej nieprzyzwoita rzecz, jaką mogli razem robić dama i dżentelmen. Jej doświadczenia z Jamesem były jednak bardzo obiecujące. Ale Lucas wcale się nie podniecił, nawet gdy głaskała i lekko masowała jego gładką, delikatną skórę. A przecież to powinno działać. Gwyneira postanowiła odwołać się do wyobraźni Lucasa. – Jeśli ja ci się nie podobam… Bo mam rude włosy albo dlatego, że wolisz krąglejsze kobiety… To może spróbuj wyobrazić sobie inną kobietę? Nie miałabym ci tego za złe.
Lucas delikatnie pocałował ją w policzek.
– Jesteś taka kochana – westchnął. – Taka wyrozumiała. Nie zasługuję na ciebie. Strasznie cię za to wszystko przepraszam. – Zawstydzony Lucas próbował się odwrócić.
– Od twoich przeprosin nie zajdę w ciążę! – odparła ostro Gwyneira. – Lepiej pomyśl o czymś, co cię podnieca.
Lucas spróbował. Ale kiedy oczami wyobraźni ujrzał obraz, który go podniecił, przerażenie natychmiast go otrzeźwiło. To niemożliwe! Przecież nie może współżyć z żoną, marząc o szczupłym, ale mocnym ciele George’a Greenwooda…
Do zaostrzenia sytuacji doszło pewnego grudniowego wieczoru. To był gorący letni dzień bez najmniejszego powiewu wiatru. Na Canterbury Plains rzadko panowała taka pogoda, a upał popsuł humor wszystkim mieszkańcom Kiward Station. Fleur marudziła, a Gerald od samego rana był nie do wytrzymania. Najpierw zrugał pracowników, że maciorki matki nie zostały jeszcze zapędzone w góry, chociaż sam wcześniej przykazał Jamesowi, żeby wypędzić stada dopiero po urodzeniu się ostatniego jagnięcia. Po południu klął, że Lucas siedzi w ogrodzie i rysuje z Fleurette, zamiast zająć się jakąś pożyteczną robotą przy zwierzętach. A na dodatek pokłócił się z Gwyneirą, która odpowiedziała, że akurat teraz przy owcach nic nie trzeba robić. W tak gorącej porze dnia najlepiej zostawić je w spokoju.
Wszyscy czekali na deszcz, a burza wydawała się nieunikniona. Ale gdy zaszło słońce i nadeszła pora kolacji, na niebie wciąż nie pojawiła się nawet najmniejsza chmurka. Gwyneira westchnęła i udała się do swoich pokoi, żeby przebrać się do kolacji. Zupełnie nie była głodna i najchętniej usiadłaby teraz na werandzie w ogrodzie, żeby poczekać, aż noc przyniesie trochę ochłody. Może poczułaby pierwszy powiew nadchodzącej burzy. Może udałoby jej się ją sprowadzić, w końcu Maorysi wierzyli w możliwość zaklinania pogody, a Gwyn od samego rana miała dziwne poczucie, jakby stanowiła część nieba i ziemi, jakby była panią życia i śmierci. Tak czuła się zawsze wtedy, gdy uczestniczyła i pomagała w rodzeniu się nowego życia. Pamiętała, że po raz pierwszy poczuła się w ten sposób przy narodzinach Rubena. Dzisiaj powodem była Cleo. Suczka urodziła rankiem pięcioro wspaniałych szczeniąt. Teraz leżała w swoim koszyku na tarasie, karmiąc młode, i z radością powitałaby towarzystwo i podziw swojej pani. Ale Gerald się uparł, żeby przyszła na kolację, czyli trzy dania podawane w napiętej atmosferze i ciągłej niepewności. Gwyneira i Lucas już dawno się nauczyli, żeby w obecności Geralda ważyć każde słowo. Gwyn wiedziała, że nie powinna wspominać o szczeniętach Cleo, a Lucas opowiadać o akwarelach, które wczoraj wysłał do Christchurch. George Greenwood chciał przesłać je do pewnej galerii w Londynie. Był przekonany, że malarstwo Lucasa zdobędzie tam uznanie. Z drugiej strony musieli o czymś rozmawiać przy stole, bo w przeciwnym wypadku tematy konwersacji wybierał Gerald i zawsze były one nieprzyjemne.
Gwyneira w pochmurnym nastroju zdejmowała z siebie popołudniową suknię. Miała dosyć tego ciągłego przebierania się do kolacji, a gorset będzie ją uciskał w takim upale. Ale przecież wcale nie musi go zakładać. Jest na tyle szczupła, że zmieści się w luźną letnią suknię, którą wybrała na dzisiejszy wieczór. Bez fiszbinowego pancerza od razu poczuła się lepiej. Pośpiesznie poprawiła jeszcze włosy i zbiegła ze schodów. Lucas i Gerald czekali już przed kominkiem, każdy ze szklanką whisky w dłoni. Atmosfera na szczęście była jeszcze przyjazna. Gwyneira uśmiechnęła się do obu panów.
– Czy Fleur już śpi? – zapytał Lucas. – Nie powiedziałem jej jeszcze dobranoc…
To zdecydowanie nie był właściwy temat. Gwyneira musiała jak najszybciej zmienić wątek.
– Była ledwie żywa ze zmęczenia. To wasze malowanie w ogrodzie było fascynujące, ale też bardzo męczące w taki upał. A po południu nie mogła zasnąć, bo było jej za gorąco. I jeszcze ta radość z powodu szczeniąt…
Gwyn najchętniej ugryzłaby się w język. To dopiero był fałszywy trop. Jak można się było spodziewać, Gerald natychmiast zareagował.
– Czyli twoja suka znowu się oszczeniła – burknął. – I pewnie znowu bez żadnych trudności? Gdyby tak jej pani szło równie dobrze… Jak to u zwierząt szybko się dzieje. Cieczka, krycie, kolejny miot! Co u ciebie jest nie tak, moja mała księżniczko? Nie masz cieczki czy…
– Ojcze, zaraz będziemy jeść – Lucas przerwał mu, jak zwykle grzecznym tonem. – Proszę, uspokój się i nie obrażaj Gwyneiry. To nie jej wina.
– To znaczy, że twoja, ty… Ideale dżentelmena! – Gerald wyrzucał z siebie słowa niczym pociski. – To całe wytworne wychowanie zupełnie pozbawiło cię rezonu, co?
– Geraldzie, nie przy służbie – powiedziała Gwyneira, rzucając okiem na Kiri, która właśnie weszła, żeby podać pierwsze danie. Lekkie potrawy i sałatka. „Gerald niewiele z tego zje. I tym szybciej minie kolacja” – pomyślała Gwyneira. A tuż po jedzeniu będzie mogła się pożegnać.
W tym momencie nastąpił jednak incydent, który wszystko zmienił. A przyczyną była Kiri, która zwykle nie sprawiała żadnych problemów. Przez cały dzień była blada, teraz zaś, przy podawaniu kolacji, wydawała się bardzo zmęczona. Gwyneira już miała ją o to zapytać, ale zrezygnowała. Poufałość ze służbą była jedną z wielu rzeczy, których Gerald nie znosił. Nie skomentowała więc niezręczności i nieuwagi ze strony służącej. W końcu każdy może mieć gorszy dzień.
Moana, która okazała się całkiem utalentowaną kucharką, wiedziała, jak zadowolić swoich państwa. Wiedziała, że Gwyneira i Lucas preferują lekkie potrawy, ale jednocześnie zdawała sobie sprawę, że Gerald nie obyłby się bez przynajmniej jednego dania mięsnego. Jako danie główne podano więc jagnięcinę, a Kiri, która właśnie wniosła tę potrawę, wydawała się jeszcze bledsza niż wcześniej. Aromat pieczeni pomieszał się z ciężką wonią róż, które Lucas przyniósł z ogrodu. Ten zapachowy koktajl wydał się Gwyneirze zbyt intensywny, niemal nie do wytrzymania, a Kiri zdawała się podzielać jej zdanie. W momencie gdy chciała nałożyć Geraldowi plaster mięsa, nagle się zachwiała. Gwyn zerwała się z miejsca, gdy służąca przewróciła się obok krzesła Geralda.
Ani sekundy się nie zastanawiając, czy to wypada czy nie, uklękła obok Kiri i potrząsała nią, podczas gdy Lucas zbierał okruchy półmiska i starał się prowizorycznie oczyścić dywan z resztek mięsnego sosu. Witi, który był świadkiem zajścia, zaczął pomagać swojemu panu, a jednocześnie zawołał Moanę. Kucharka szybko nadbiegła i przyłożyła Kiri do czoła szmatkę zmoczoną zimną wodą.
Gerald Warden z pochmurnym wyrazem twarzy obserwował całe to zamieszanie. Incydent jeszcze bardziej popsuł jego i tak nie najlepszy humor. „Do diaska, Kiward Station ma być wielkopańskim dworem! Czy ktoś słyszał o tym, by w londyńskich domach służące przewracały się i wszyscy, włączywszy w to samych państwa, krzątali się wokół nich niczym posługacze?”.
A przecież Kiri nic się nie stało. Już do siebie dochodziła. Z przerażeniem patrzyła na szkody, jakie wyrządziła.
– Przepraszam, panie Geraldzie! To już się nigdy więcej nie powtórzy, obiecuję! – ze strachem w oczach zwróciła się do pana domu, który mierzył ją bezlitosnym wzrokiem. Witi wycierał pobrudzony sosem frak Geralda.
– Przecież to nie twoja wina, Kiri – powiedziała Gwyn przyjaznym tonem. – Przy takiej pogodzie może się zdarzyć.
– To nie pogoda, panno Gwyn. To dziecko – wyjaśniła Moana. – Kiri zimą urodzić dziecko. Dlatego dzisiaj czuć się źle cały dzień i nie móc wąchać mięso. Ja jej mówić, żeby nie podawać, ale ona…
– Tak mi przykro, panno Gwyn… – jęczała Kiri.
Gwyneira z cichym westchnieniem pomyślała, że to idealna kulminacja całego nieudanego wieczoru. Czy ta nieszczęsna kucharka musiała o tym wypaplać akurat przy Geraldzie? Ale Kiri trudno było winić za to, że zasłabła. Gwyneira postarała się o uspokajający uśmiech.
– Nie musisz przepraszać, Kiri – powiedziała przyjaznym tonem. – To raczej powód do radości. Ale przez najbliższe kilka tygodni powinnaś się oszczędzać. Teraz idź do domu i połóż się. Witi i Moana wszystko posprzątają…
Kiri wyszła, wciąż powtarzając przeprosiny i przynajmniej trzykrotnie kłaniając się przed Geraldem. Gwyneira miała nadzieję, że go to ułagodzi, ale wyraz jego twarz nie zmienił się ani na jotę i w żaden sposób nie starał się też uspokoić przerażonej dziewczyny.
Moana próbowała uratować choć część dania głównego, ale Gerald odesłał ją zniecierpliwionym gestem.
– Zostaw to, dziewczyno! I tak nie mam już apetytu. Zmykaj, idź do swojej przyjaciółki… Albo też postaraj się o ciążę. Tylko zostaw mnie w spokoju!
Pan domu wstał i podszedł do barku. Kolejna podwójna whisky. Gwyneira wiedziała, że ani ją, ani męża nie czeka już dziś nic miłego. Ale służący wcale nie musieli być przy tym obecni.
– Słyszałaś, Moano… I ty też, Witi. Pan Gerald daje wam dzisiaj wolne. Nie martwcie się o kuchnię. Jeśli będziemy mieli ochotę, sama przyniosę deser. A dywan wyczyścicie jutro. Miłego wieczoru.
– W wiosce będą tańce o deszcz, panno Gwyn – wyjaśnił Witi, jakby się usprawiedliwiając. – To naprawdę pomaga. – Chcąc udowodnić swoje słowa, otworzył górną połowę drzwi na taras. Gwyneira miała nadzieję, że wpłynie tamtędy odrobina chłodnego powietrza, ale na zewnątrz wciąż panował upał. Od strony maoryskiej wioski dochodziły dźwięki bębnów i śpiewów.
– Widzisz – Gwyn zwróciła się do służącego. – Tam się bardziej przydasz niż tutaj. Idź już. Pan Gerald nie czuje się najlepiej…
Gwyneira odetchnęła, gdy za służącymi zamknęły się drzwi. Była pewna, że Moana i Witi nie zabiorą się za sprzątanie kuchni, tylko wezmą swoje rzeczy i opuszczą dwór po kilku minutach.
– Może sherry na poprawę nastroju, moja droga? – zapytał Lucas.
Gwyneira skinęła głową. Nie po raz pierwszy poczuła żal, że nie może tak po prostu upić się, jak pozbawieni zahamowań mężczyźni. Ale Gerald nie pozwolił jej nawet nacieszyć się kieliszkiem sherry. Szybko przełknął swoją whisky i przyglądał się im obojgu przekrwionymi oczami.
– Ta maoryska dziewka jest więc w ciąży. A stary O’Keefe ma syna. Wszyscy wokół są płodni, wszędzie tylko słychać płacze, beczenie i skomlenie. Tylko u was ciągle nic. Czyja to wina, panno Pruderio i panie Oklapły? Czyja to wina?
Zawstydzona Gwyn wbiła wzrok w kieliszek. Najlepiej było po prostu nie słuchać. Z zewnątrz wciąż dochodziło bębnienie. Gwyn starała się skoncentrować na tych dźwiękach i zapomnieć o Geraldzie. Lucas spróbował łagodnego tonu.
– Nie wiemy, czemu nam się nie udaje, ojcze. Najpewniej taka jest wola Boga. Sam wiesz, że nie każde małżeństwo zostaje pobłogosławione licznym potomstwem. Ty i mama, przecież wy też mieliście tylko mnie…
– Twoja matka… – Gerald ponownie chwycił za butelkę. Nawet nie pofatygował się, żeby napełnić szklankę, tylko przytknął ją sobie prosto do ust. – Twoja cudowna matka myślała tylko o nim… O tym… Co noc beczała mi do ucha, nawet najlepszemu byczkowi przeszłaby ochota. – Gerald rzucił pełne nienawiści spojrzenie na portret swojej nieżyjącej małżonki.
Gwyneira obserwowała go z rosnącym przerażeniem. Gerald jeszcze nigdy nie posunął się tak daleko. Dotychczas o matce Lucasa zawsze wyrażał się z najwyższym szacunkiem. Gwyn wiedziała, jaką czcią jej mąż darzy pamięć swojej matki.
Do tej pory Gwyneira odczuła jedynie odrazę, ale teraz pojawił się strach. Najchętniej uciekłaby stamtąd. Szukała jakiejś wymówki, ale to nic by nie dało. Gerald nawet by jej nie wysłuchał. Ponownie zwrócił się do Lucasa.
– Ale ja nie zawiodłem! – obwieścił gromko. – Skoro jesteś mężczyzną… A przynajmniej takie sprawiasz wrażenie… Ale czy ty naprawdę nim jesteś, Lucasie Warden? Czy jesteś mężczyzną? Czy potrafisz posiąść kobietę jak mężczyzna? – Gerald wstał i ruszył w stronę Lucasa, przybierając groźną postawę. Gwyneira dostrzegła w jego oczach palącą wściekłość.
– Ojcze…
– Odpowiedz, mięczaku! Wiesz, jak to się robi? Czy wolisz chłopców, jak mówią w stajni? A mówią, mówią, Lucasie! Ten mały Johnny Oates twierdzi, że ciągle się na niego gapisz. Nie może się od ciebie odpędzić… Czy to prawda?
Gerald gromił wzrokiem swojego syna.
Twarz Lucasa stała się purpurowa.
– Na nikogo się nie gapię – wyszeptał. „Przynajmniej nie świadomie. Czy to możliwe, by ci poganiacze domyślili się jego najskrytszych grzesznych pragnień?”.
Gerald splunął Lucasowi pod nogi, a potem odwrócił się od niego, żeby skoncentrować swoją uwagę na Gwyneirze.
– A ty… Mała pruderyjna księżniczko? Nie potrafisz go rozpalić? A przecież potrafisz podniecać facetów. Pamiętam jeszcze, jak przyglądałaś mi się wtedy w Walii… Pomyślałem, że niezła z ciebie sztuka i że szkoda cię na żonę angielskiego arystokraty… Że potrzeba ci prawdziwego mężczyzny. A ci ze stajni też ci się przyglądają, księżniczko! Wszyscy są w tobie zadurzeni, wiedziałaś o tym? A tobie to odpowiada, co? Tylko wobec swojego wytwornego małżonka jesteś zimna jak ryba!
Gwyneira spróbowała głębiej wcisnąć się w fotel. Zawstydzał ją palący wzrok teścia. Żałowała, że ma na sobie głęboko wyciętą i luźną suknię. Wzrok Geralda przesunął się z jej bladej twarzy na dekolt. Jak będzie dłużej patrzył, to zauważy…
– O proszę! – zabrzmiał jego drwiący głos. – Nie masz dziś na sobie gorsetu, księżniczko? Masz nadzieję, że trafi ci się jakiś prawdziwy mężczyzna, kiedy twój małżonek mięczak pójdzie spać?
Gwyneira aż podskoczyła, gdy Gerald wyciągnął ku niej ręce. Instynktownie zaczęła się cofać. Ale Gerald nie ustępował.
– Aha, uciekasz na widok prawdziwego mężczyzny. Tak przypuszczałem… Panienka Gwyn lubi, jak się ją prosi! Ale prawdziwy mężczyzna nie poddaje się tak szybko…
Gerald sięgnął do jej stanika. Gwyneira jęknęła, gdy zaczął ją napastować. Lucas rzucił się, żeby ich rozdzielić.
– Ojcze, zapominasz się!
– Tak? Ja się zapominam? Nie, mój najdroższy synu! – Gerald z całej siły uderzył Lucasa w pierś. Ten nie odważył się oddać. – Chyba postradałem rozum, gdy kupowałem dla ciebie tę pełnej krwi klacz. Szkoda jej dla ciebie, szkoda… Powinienem był od razu wziąć ją dla siebie. Miałbym już całe stado potomków.
Gerald pochylił się nad Gwyneirą, która z powrotem opadła na fotel. Próbowała wstać i uciec, ale jednym uderzeniem powalił ją na ziemię i przygniótł swoim ciężarem, zanim zdążyła się podnieść.
– A teraz wam pokażę… – wystękał. Był zupełnie pijany, plątał mu się język, ale siły mu nie brakowało. W jego oczach Gwyneira widziała czyste pożądanie.
Przerażona próbowała sobie przypomnieć. Jak to było w Walii? Podobała mu się? Czy zawsze tak było, tylko ona niczego dotąd nie zauważyła?
– Ojcze… – Lucas spróbował odciągnąć ojca, ale jego pięść była szybsza. Nawet pijany potrafił celnie uderzyć. Lucasa odrzuciło do tyłu i stracił na chwilę przytomność. Gerald rozpiął sobie spodnie. Gwyneira usłyszała, że Cleo szczeka na tarasie. Zdenerwowana suka drapała drzwi.
– Teraz cię nauczę, księżniczko… Teraz pokażę ci, jak to się robi…
Gwyneira aż jęknęła, gdy jednym ruchem rozerwał jej suknię, podarł bieliznę i brutalnie w nią wszedł. Cuchnął whisky, potem i sosem do pieczeni, który rozlał mu się po koszuli. Była bliska wymiotów. W jego palącym wzroku dostrzegła nienawiść i tryumf. Przytrzymywał ją jedną ręką, a drugą ugniatał jej piersi, łapczywie całując ją po szyi. Ugryzła go, gdy próbował wsunąć jej język do ust. Gdy otrząsnęła się z pierwszego szoku, próbowała walczyć i broniła się tak rozpaczliwie, że musiał trzymać ją obiema rękami. Ale wciąż w nią wchodził, a ból był nie do zniesienia. Teraz zrozumiała, co Helen miała na myśli, i uczepiła się słów przyjaciółki: „Przynajmniej nie trwa to długo…”.
Zrozpaczona Gwyneira znieruchomiała. Słyszała dochodzące z zewnątrz dźwięki bębnów i histeryczne ujadanie Cleo. Miała nadzieję, że suka nie będzie próbowała przeskoczyć przez dolną część drzwi. Sama starała się opanować. To przecież musi się kiedyś skończyć…
Gerald zauważył, że zrezygnowała z oporu i uznał to za jej przyzwolenie.
– To ci się podoba, co, księżniczko? – wystękał i pchnął jeszcze mocniej. – Teraz ci się podoba! Aż nie masz dosyć, co? To zupełnie coś innego… Robić to z prawdziwym mężczyzną, tak?
Gwyneira nie miała nawet siły, żeby go przekląć. Ból i upokorzenie zdawały się nie mieć końca. Sekundy przerodziły się w godziny. Gerald jęczał, stękał i wyrzucał z siebie jakieś niezrozumiałe słowa, które zlewały się z bębnieniem i ujadaniem w ogłuszającą kakofonię dźwięków. Gwyneira nawet nie zdawała sobie sprawy, czy krzyczy, czy znosi te tortury w milczeniu. Chciała tylko tego, by Gerald z niej zszedł, nawet jeśli oznaczać by to miało, że on…
Poczuła mdłości, gdy Gerald zostawił w niej swoje nasienie. Czuła się brudna, skalana i upokorzona. Z rozpaczą odwróciła głowę, gdy stękając opadł na nią i przycisnął do jej szyi swoją spoconą twarz. Nie mogła ruszyć się pod ciężarem jego zwalistego ciała. Czuła, że nie ma czym oddychać. Próbowała go z siebie zrzucić, ale nie mogła. Dlaczego on się nie rusza? Może nie żyje? Ucieszyłaby się. Gdyby miała nóż, nie zawahałaby się wbić mu go prosto w serce.
Ale nagle Gerald się poruszył. Z trudem się podniósł, nawet na nią nie patrząc. Co czuł? Zadowolenie? Wstyd?
Wstał, chwiejąc się, i ponownie sięgnął po butelkę.
– Mam nadzieję, że przyda wam się ta nauczka… – powiedział ściszonym tonem. Nie z tryumfem, ale jakby było mu przykro. Rzucił okiem na płaczącą Gwyneirę. – Szkoda, że cię trochę bolało. Ale w sumie ci się podobało, prawda, księżniczko?
Gerald Warden, potykając się, wszedł po schodach, nie obejrzawszy się ani razu. Gwyneira bezgłośnie szlochała.
Lucas w końcu się nad nią pochylił.
– Nie dotykaj mnie! Nawet na mnie nie patrz!
– Nic ci nie zrobię, skarbie… – Lucas chciał pomóc jej wstać, ale odepchnęła go.
– Odejdź – powiedziała przez łzy. – Teraz jest już za późno, nic nie możesz zrobić.
– Ale, ale… – Lucas zająknął się. – Ale co mogłem zrobić?
Gwyneira potrafiłaby z miejsca wymienić wiele propozycji. Nawet nie było trzeba noża. Wystarczyłby leżący tuż obok Lucasa żelazny pogrzebacz do kominka.
Ale Lucasowi nawet nie przyszło do głowy, by uderzyć nim ojca. Jego myśli zajmowało coś innego. – Ale… ale chyba ci się nie podobało, prawda? – zapytał cicho. – Ty chyba tak naprawdę…
Gwyneirę bolał każdy mięsień, ale wściekłość, którą w tym momencie poczuła, pomogła przezwyciężyć słabość i udało jej się wstać. – A gdyby tak było, ty… Ty mięczaku? – zaatakowała Lucasa. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak obrażona, tak zdradzona. Jak ten idiota mógł w ogóle pomyśleć, że podobało jej się to upokorzenie? Nagle najbardziej ze wszystkiego zaczęło jej zależeć na tym, by zranić Lucasa. – A gdyby rzeczywiście jakiś inny potrafił to lepiej? Poszedłbyś do niego i wyzwał na pojedynek ojca Fleur? Tak? Czy raczej podkuliłbyś ogon, jak przed chwilą wobec własnego ojca? Do diabła, mam cię dosyć! I tego starca, którego rozpiera nadmierna energia! Co to w ogóle znaczy, że wolisz chłopców? Czy to kolejna rzecz, którą ukrywa się przed damami? – Gwyneira dostrzegła ból w jego oczach i zapomniała o swojej wściekłości. Co ona wyprawia? Dlaczego mści się na Lucasie za to, co uczynił jego ojciec? Lucas nie ponosił winy za to, że jest, kim jest.
– Och, już dobrze, wcale nie chcę tego wiedzieć – powiedziała. – Zejdź mi z oczu, Lucasie. Odejdź. Nie chcę cię już więcej widzieć. Nikogo nie chcę wiedzieć. Odczep się, Lucasie Warden! Po prostu odejdź!
Pogrążona w smutku i bólu nie słyszała, jak odchodził. Próbowała skoncentrować się na dźwiękach bębnów, żeby nie słyszeć myśli, które dręczyły jej umysł. Wtedy przypomniała sobie o Cleo. Suka przestała szczekać, teraz już tylko skomlała. Gwyneira powlokła się do drzwi tarasu, wpuściła Cleo i przeciągnęła przez próg koszyk ze szczeniakami, bo właśnie zaczęły kapać pierwsze krople deszczu. Cleo zlizywała łzy z twarzy swojej pani, a ona słuchała deszczu dudniącego o płytki tarasu… Tak płakał Rangi.
Gwyneira również płakała.
Do swojej sypialni zdołała dotrzeć dopiero wtedy, gdy burza nad Kiward Station się uspokoiła, powietrze ochłodziło, a jej nieco rozjaśniło się w głowie. W końcu zasnęła obok Cleo i jej szczeniaków na bladoniebieskim, mechatym dywanie, który kiedyś wyszukał dla niej Lucas.
Nie zauważyła, że Lucas skoro świt opuścił dom.
Kiri ani słowem nie skomentowała tego, co zobaczyła, gdy rano weszła do sypialni Gwyneiry. Nie skomentowała nietkniętego łóżka, podartej sukni ani tego, że Gwyneira była brudna i pokrwawiona. Tak, tym razem krew się pojawiła…
– Pani się wykąpać, panienko. Wtedy poczuć się lepiej, naprawdę – powiedziała Kiri głosem pełnym współczucia. – Pan Lucas na pewno nie chcieć, żeby tak być. Mężczyźni pijani, bogowie rozgniewani, wczoraj być zły dzień…
Gwyneira pokiwała głową i pozwoliła zaprowadzić się do wanny. Kiri nalała wody i już miała dodać olejku różanego, ale Gwyneira ją powstrzymała. Wciąż jeszcze czuła wczorajszy odurzający zapach róż.
– Ja przynieść śniadanie tutaj, tak, panienko? – zapytała Kiri. – Moana zrobić gorące gofry, żeby przeprosić pan Gerald. Ale pan Gerald jeszcze nie wstać…
Gwyneira zastanawiała się, jak kiedykolwiek stanie twarzą w twarz z Geraldem Wardenem. Ale poczuła się trochę lepiej, gdy kilkakrotnie się namydliła i spłukała z siebie jego pot i zapach. Wciąż była obolała i z trudem wykonywała najmniejsze ruchy, ale to minie. A upokorzenie będzie odczuwać do końca swoich dni.
W końcu owinęła się lekkim płaszczem kąpielowym i wyszła z kąpieli. Kiri otworzyła okna w sypialni i uprzątnęła strzępy jej wczorajszego stroju. Świat na zewnątrz był po burzy jak świeżo wypucowany. Powietrze było chłodne i przejrzyste. Gwyneira zrobiła głęboki oddech, próbując uspokoić własne myśli. Jej wczorajsze przeżycie było koszmarem, ale to samo spotyka przecież niejedną kobietę co noc. Jeśli się postara, uda jej się o tym zapomnieć. Musi po prostu zachowywać się tak, jakby nic się nie stało…
Mimo to wzdrygnęła się, słysząc otwierające się drzwi. Cleo zawarczała. Wyczuła niepokój swojej pani. Ale do sypialni weszły tylko Kiri i Fleurette. Dziewczynka była naburmuszona, a Gwyn nie mogła mieć jej tego za złe. Zwykle osobiście budziła córkę pocałunkiem, po czym we trójkę z Lucasem jedli śniadanie. Ta „godzina dla rodziny” bez Geralda, który zwykle odsypiał wieczorne pijaństwo, była dla nich świętością i wszystkim sprawiała radość. Gwyn założyła, że tego ranka to Lucas zajmie się Fleur, ale widocznie pozostawiono ją samej sobie. Świadczył o tym chociażby jej dość awanturniczy strój. Miała na sobie spódniczkę, którą niczym poncho nałożyła na źle zapiętą sukienkę.
– Tatuś odjechał – powiedziała dziewczynka.
Gwyn pokręciła głową.
– Nie, Fleur. Tatuś na pewno nie odjechał. Może wybrał się na przejażdżkę. On… my… My trochę się wczoraj pokłóciliśmy z dziadkiem… – Niechętnie o tym mówiła, ale Fleur tak często była świadkiem ich sprzeczek z Geraldem, że nie była to dla niej żadna nowina.
– Tak, to możliwe, że tata pojechał na przejażdżkę – odparła Fleur. – Na Flyerze. Bo właśnie tego konia nie ma, tak powiedział pan James. Ale dlaczego tata pojechał na przejażdżkę już przed śniadaniem?
Gwyneira również była zdziwiona. Oczyszczanie umysłu podczas galopu przez busz było zachowaniem raczej w jej stylu. I Lucas rzadko sam siodłał konia. Ludzie dworowali sobie nawet z niego, że w ramach pracy na farmie każe poganiaczom przyprowadzać sobie gotowego konia. I dlaczego wziął takiego starego konia? Lucas nie był wybitnym, ale całkiem niezłym jeźdźcem. Stary Flyer znudziłby go, teraz tylko czasami jeździła na nim Fleur. Ale może Fleur i James się mylą, a zniknięcie Flyera nie ma nic wspólnego ze zniknięciem Lucasa. Koń przecież mógł uciec. To się ciągle zdarza.
– Tatuś na pewno zaraz wróci – powiedziała Gwyneira. – A zaglądałaś do atelier? Ale teraz chodź, zjesz gofra.
Kiri nakryła do śniadania stolik przy oknie i nalała Gwyneirze kawy. Fleur także dostała odrobinę kawy z dużą ilością mleka.
– W jego pokoju go nie być, panienko – pokojówka zwróciła się do Gwyneiry. – Witi sprawdzić. W łóżku nikt nie spać. Na pewno być gdzieś na farmie. Wstydzić się… – Kiri popatrzyła na Gwyn znacząco.
Ale Gwyneira zaczęła się martwić. Lucas nie miał powodu, żeby się wstydzić… A może jednak? Czy Gerald nie upokorzył go tak samo jak ją? A i ona sama… Sposób, w jaki potraktowała Lucasa, był niewybaczalny.
– Zaraz pójdziemy go poszukać, Fleur. Na pewno go znajdziemy – Gwyn nie wiedziała, czy pociesza dziecko czy samą siebie.
Nie znalazły Lucasa ani w domu, ani na farmie. Flyer również się nie pojawił. Z kolei James doniósł, że brakuje jednego starego siodła i bardzo zużytego, wielokrotnie łatanego ogłowia.
– Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć? – zapytał cicho Gwyneirę, gdy spostrzegł, jak jest blada i z jakim trudem się porusza.
Gwyn pokręciła przecząco głową i pogodziła się z tym, że po Lucasie zrani jeszcze Jamesa:
– Nic, co mogłoby cię obchodzić!
Wiedziała, że James zabiłby Geralda.