– Walnij w końcu, Luke! Jeden raz, a mocno, w tył głowy. Nawet nic nie zauważy! – Roger zabił kolejną fokę, jeszcze zanim skończył mówić. I to zgodnie z wszelkimi zasadami sztuki, czyli tak, żeby zabić zwierzę, ale nie zniszczyć jego futra. Myśliwi zabijali foki pałką, którą uderzali je w tył głowy. Jeśli płynęła przy tym jakaś krew, to najwyżej z nosów młodych fok. Potem od razu zabierali się za ściąganie skóry, nawet nie zadawszy sobie trudu, żeby sprawdzić, czy zwierzę na pewno nie żyje.
Lucas Warden uniósł pałkę, ale nie był w stanie opuścić jej na tę małą istotę, która patrzyła na niego wielkimi i pełnymi ufności oczami dziecka. Pomijając już skargi kręcącej się wokół foczej matki. Ale myśliwych interesowało tylko miękkie i cenne futro młodych. Wędrowali po mieliznach, na których foki wychowywały swoje małe, i zabijali focze oseski na oczach ich matek. Skały Zatoki Tauranga aż spływały ich krwią, a Lucasowi z trudem udało się powstrzymać od wymiotów. Nie mógł pojąć, jak myśliwi mogli być tak nieczuli. Cierpienie zwierząt nie miało dla nich żadnego znaczenia, wręcz żartowali z tego, że bezbronne foki tak spokojnie czekają na swoich katów. Lucas przyłączył się do grupy myśliwych przed trzema dniami, ale nie zabił jeszcze ani jednej foki. Początkowo nawet nie zauważyli, że pomaga tylko przy zdejmowaniu skór i układa futra na wozach i w nosidłach. Ale teraz wyraźnie zażądali, żeby wziął udział w rzezi. Lucasowi było niedobrze. Czy coś takiego ma świadczyć o męskości? Czemu zabijanie bezbronnych zwierząt miałoby przynosić więcej zaszczytu niż pisanie czy malowanie? Ale Lucas nie chciał się już nad tym zastanawiać. Był tutaj po to, żeby się sprawdzić. Był zdecydowany wykonywać pracę, która pozwoliła jego ojcu zacząć gromadzić bogactwo. Najpierw zaciągnął się nawet na statek wielorybniczy, ale poniósł haniebną porażkę. Niechętnie to przyznawał, ale po prostu stamtąd uciekł. I to mimo tego że podpisał już kontrakt, a człowiek, który go zatrudnił, nawet mu się podobał…
Lucas poznał Coppera, wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę o kanciastej i ogorzałej twarzy typowego mieszkańca wybrzeża, w pubie w Greymouth. Było to tuż po jego ucieczce z Kiward Station, kiedy wciąż jeszcze przepełniała go taka wściekłość i nienawiść do Geralda, że nie potrafił jasno myśleć. Wyruszył wtedy pośpiesznie na Zachodnie Wybrzeże, do tego eldorado dla „twardych facetów”, którzy utrzymywali się z polowania na foki i łowienia wielorybów, a ostatnio szukali złota. Lucas chciał wszystkim pokazać, że potrafi sam zarabiać pieniądze, chciał udowodnić, że jest „prawdziwym mężczyzną”, później zaś wrócić w pełni chwały i z mnóstwem… Hm… Czego konkretnie? Złota? W takim razie powinien się raczej wyposażyć w łopatę i miskę do płukania i wyruszyć w góry, a nie zaciągać się na statek wielorybniczy. Ale wtedy nie myślał rozsądnie. Chciał tylko uciec, jak najdalej, najlepiej na morze. I chciał też pokonać swojego ojca jego własną bronią. Po przedarciu się przez góry dotarł do Greymouth, nędznej osady, która miała do zaoferowania jedynie szynk i przystań dla statków. Ale to właśnie w pubie Lucas znalazł suchy kąt do przenocowania. Po raz pierwszy od wielu dni znalazł się pod dachem. Jego koce nadal były wilgotne i brudne po nocach spędzonych pod gołym niebem. Lucas chętnie skorzystałby z łóżka, ale takiej możliwości w Greymouth nie było. Lucasa nawet to szczególnie nie zdziwiło. W końcu „prawdziwi mężczyźni” rzadko się myli. Zamiast wody chętniej przelewali piwo i whisky, a po kilku szklankach Lucas zdradził Copperowi swoje plany. Nabrał otuchy, bo jego rozmówca wcale go od razu nie wyśmiał.
– Nie wyglądasz co prawda na wielorybnika – stwierdził, patrząc na szczupłą twarz Lucasa i jego łagodne szare oczy. – Ale też nie wyglądasz na niedołęgę. – Chwycił Lucasa za ramię, żeby sprawdzić jego muskuły. – Więc czemu nie. Niejeden się już nauczył, jak trzymać harpun. – Roześmiał się. Ale potem rzucił Lucasowi badawcze spojrzenie. – Ale czy wytrzymasz trzy albo i cztery lata samotności? Nie będziesz tęsknić za pięknymi portowymi dziewczętami?
Lucas słyszał już wcześniej, że teraz zaciągnięcie się na statek wielorybniczy oznaczało zobowiązanie się na okres od dwóch do czterech lat. Złote lata wielorybnictwa, gdy kaszaloty łowiono tuż przy brzegach Wyspy Południowej, a Maorysi polowali na nie nawet ze swoich kanu, należały do przeszłości. Obecnie wybito już niemal wszystkie wieloryby w bezpośrednim sąsiedztwie brzegów. Trzeba było wypływać daleko w morze, żeby na nie natrafić, a wyprawy trwały miesiącami, jeśli nie latami. Ale tym Lucas zupełnie się nie martwił. Wyłącznie męskie towarzystwo wydawało mu się nawet atrakcyjne, skoro nie będzie się w nim wyróżniać jako syn szefa, tak jak w Kiward Station. Już on da sobie radę, potrafi zyskać sobie szacunek i uznanie! Lucas był zdecydowany, a Copper nie zniechęcał go. Wręcz przeciwnie, przyglądał mu się z zainteresowaniem, poklepywał po plecach i gładził po rękach swoimi wielkimi łapskami cieśli okrętowego i doświadczonego wielorybnika. Lucas wstydził się trochę swoich wypielęgnowanych dłoni, nielicznych odcisków i wciąż stosunkowo czystych paznokci. W Kiward Station pokpiwano z tego, że pewnie je regularnie czyści, ale Copper nie zwrócił uwagi.
W końcu Lucas poszedł z nowym przyjacielem na statek, został przedstawiony szyprowi i podpisał kontrakt, który na trzy lata wiązał go z „Pretty Peg”, niewielkim brzuchatym żaglowcem, który podobnie jak jego właściciel sprawiał wrażenie niezniszczalnego. Szyper Robert Milford był co prawda niewysoki, ale jego ciało składało się z samych mięśni. Copper zwracał się do niego z szacunkiem i chwalił jego umiejętności jako głównego harpunnika. Milford przywitał Lucasa mocnym uściskiem dłoni, podał mu wysokość płacy – która Lucasowi wydała się zatrważająco niska – i powiedział Copperowi, by przydzielił mu koję. „Pretty Peg” miała wkrótce wyruszyć. Lucasowi zostały tylko dwa dni, żeby sprzedać konia, przynieść swoje rzeczy na pokład statku i zająć brudną pryczę obok Coppera. Ale to akurat mu odpowiadało. Nawet jeśli Gerald każe go szukać, będzie dawno na morzu, zanim wieść o poszukiwaniach dotrze do położonego na uboczu Greymouth.
Pobyt na pokładzie statku wielorybniczego szybko go jednak otrzeźwił. Już pierwszej nocy nie mógł spać przez pchły, a do tego cierpiał na chorobę morską. Choć ze wszystkich sił starał się opanować, za każdym razem gdy statek przechylał się na falach, przewracało mu się w żołądku. W ciemnym pomieszczeniu wewnątrz statku było jeszcze gorzej niż na pokładzie, w końcu więc spróbował spędzić noc na zewnątrz. Ale zimno i woda – przy gorszej pogodzie fale przelewały się po pokładzie – szybko zapędziły go z powrotem do wnętrza statku. I znowu towarzysze się z niego śmiali, ale tym razem nie przejął się tym zbytnio, ponieważ Copper wyraźnie stanął po jego stronie.
– Wytworny paniczyk z tego naszego Luke’a! – zauważył dobrodusznie. – Musi się najpierw przyzwyczaić. Ale poczekajcie, jak tylko przejdzie chrzest tranem. Będzie w porządku, zobaczycie!
Copper cieszył się szacunkiem załogi. Był nie tylko zręcznym cieślą, ale uchodził też za doskonałego wielorybnika.
Lucasa cieszyła jego przyjaźń, a i ukradkowe dotknięcia, ku którym Copper zdawał się szukać okazji, nie były mu niemiłe. Mogłyby nawet sprawiać mu przyjemność, gdyby warunki higieniczne panujące na „Pretty Peg” nie były aż tak odstręczające. Dysponowali niewielką ilością wody pitnej i nikomu nawet nie przyszłoby do głowy, żeby zmarnować ją na umycie się. Wielorybnicy prawie nigdy się nie golili, nie posiadali też bielizny na zmianę. Po kilku nocach załoga statku i ich koje cuchnęli gorzej niż owczarnie w Kiward Station. Lucas z konieczności próbował się umyć wodą morską, ale to okazało się trudne, a poza tym wywoływało wybuchy wesołości u reszty załogi. Lucas czuł się brudny, całe ciało miał pokąsane przez pchły i wstydził się swojego stanu. Zupełnie niepotrzebnie. Inni mężczyźni cieszyli się swoim towarzystwem i zdawali się nawet nie zauważać odoru niemytych ciał. Lucas był jedynym, któremu to przeszkadzało.
Ponieważ niewiele było do roboty – do obsługi statku wystarczyłaby o wiele mniejsza załoga, a praca dla wszystkich miała być dopiero podczas połowu – wielorybnicy większość czasu spędzali w swoim towarzystwie. Opowiadali historie, oczywiście przechwalając się ile wlezie, śpiewali sprośne piosenki i grali w karty. Lucas do tej pory nie grał w pokera i w oczko, uważając, że to gry mało eleganckie, ale mimo wszystko znał ich reguły, mógł więc brać udział we wspólnej rozrywce. Okazało się jednak, że nie odziedziczył talentu ojca. Nie potrafił blefować ani robić pokerowych min. Widać było po nim, co myśli, a taki przeciwnik nie przynosił chluby współgraczom. Bardzo szybko przegrał tę niewielką ilość pieniędzy, którą wziął ze sobą z Kiward Station, i musiał nawet poprosić o odroczenie spłaty reszty długów. Z pewnością popadłby w tarapaty, gdyby nie pomógł mu Copper. Starszy mężczyzna tak wyraźnie zabiegał o jego względy, że Lucas zaczął się tym martwić. To było przyjemne, ale przecież rzucało się w oczy! Lucas wciąż z odrazą wspominał aluzje poganiaczy z Kiward Station, gdy wolał przebywać z młodym Dave’em niż z doświadczonymi pracownikami. Ale docinki ze strony wielorybników na „Pretty Peg” nie przekraczały pewnych granic. Wśród mężczyzn stanowiących załogę statku zdarzały się bliskie przyjaźnie, a czasami nocą z sąsiednich koi dochodziły dźwięki, które przyprawiały Lucasa o rumieniec wstydu, a jednocześnie wzbudzały w nim zazdrość i pożądanie. Czy to o tym właśnie marzył w Kiward Station i o tym myślał, próbując kochać się z Gwyneirą? Lucas wiedział, że to musi być właśnie coś takiego, nie potrafił jednak w takich warunkach myśleć o miłości. Nie znajdował nic podniecającego w objęciach cuchnących, nieumytych ciał, czy to kobiecych czy męskich. I niewiele miało to też wspólnego z jedynym znanym mu z literatury przykładem tego rodzaju potajemnych żądz, greckim ideałem mentora, który przyjmował do siebie niemal dorosłe pacholę, żeby obdarzyć je nie tylko miłością, ale także swoją mądrością i życiowym doświadczeniem.
Jeśli Lucas miałby być szczery, to nienawidził każdej minuty spędzonej na „Pretty Peg”. Nie wyobrażał sobie, jak wytrzyma na pokładzie tego statku aż trzy lata, ale nie miał możliwości rozwiązania podpisanego kontraktu. A przez najbliższe miesiące statek nie zawinie do żadnego portu. Nie było jak stamtąd uciec. Lucasowi pozostała jedynie nadzieja, że z czasem przyzwyczai się do ciasnoty, wzburzonego morza i odoru pod pokładem. Do tego ostatniego przywykł dość szybko. Już po kilku dniach Copper i inni nie wydawali mu się aż tak odpychający, prawdopodobnie dlatego, że sam wydzielał równie okropną woń. Choroba morska też powoli ustępowała, bywały dni, kiedy Lucas wymiotował tylko jeden raz.
Ale potem nastąpił pierwszy połów i wtedy wszystko się zmieniło.
Szyper miał wręcz niesamowite szczęście, że sternik „Pretty Peg” zauważył kaszalota już dwa tygodnie po wyruszeniu w rejs. Jego pełen zachwytu okrzyk obudził załogę, która tak wczesnym rankiem wciąż zalegała w kojach. Na wieść o wielorybie wszyscy się jednak zerwali i natychmiast ruszyli na pokład. Byli podnieceni i pełni zapału, co nie powinno dziwić. Gdyby połów się udał, czekały na nich premie, które zdecydowanie powiększały skromną płacę. Kiedy Lucas wyszedł na pokład, zobaczył najpierw szypra, jak ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się waleniowi, który rzeczywiście tam był. Zdawał się bawić z falami w zasięgu wzroku od nowozelandzkiego wybrzeża.
– Wspaniała sztuka! – ucieszył się Milford. – Ogromna! Mam nadzieję, że go dopadniemy! A jak się to uda, to jeszcze dziś zapełnimy połowę beczek! Jest tłusty jak świnia przed świniobiciem!
Załoga wybuchła gromkim śmiechem, ale Lucas wciąż nie potrafił dostrzec ofiary w tym majestatycznym stworzeniu, które prezentowało się przed nimi bez cienia lęku. Dla Lucasa było to pierwsze spotkanie z tymi olbrzymimi ssakami morskimi. Potężny kaszalot, niemal dorównujący rozmiarami „Pretty Peg”, z gracją prześlizgiwał się po falach i swawolnie wyskakiwał do góry i obracał się w powietrzu niczym wierzgający koń. W jaki sposób zamierzają upolować to ogromne zwierzę? I czemu w ogóle chcą zniszczyć takie piękno? Lucas nie mógł się napatrzyć na wdzięk i lekkość, z jakimi waleń się poruszał mimo swojej potężnej masy.
– Teraz! – zdenerwowany szyper biegał po pokładzie, każąc przygotować łodzie. Widać było, że jego załoga to zgrana drużyna. Wielorybnicy zręcznie opuszczali małe, stabilne łodzie wiosłowe na wodę. W każdej siadało sześciu wioślarzy, a do tego kapitan łodzi i harpunnik, czasem zaś jeszcze sternik. Harpuny wydały się Lucasowi malutkie w porównaniu z wielkością zwierzęcia, które zamierzano za ich pomocą zabić. Ale Copper roześmiał się tylko, gdy mu o tym wspomniał.
– Liczy się liczba, chłopcze! Jasne, że jeden strzał tylko połaskocze to wielkie bydlę. Ale wystarczy sześć, żeby nie mógł dalej walczyć. A potem ciągniemy go obok statku i kroimy na kawałki. Ciężka robota, ale da się wytrzymać. Szyper nie jest skąpy. Jeśli dorwiemy tego kaszalota, każdy dostanie dodatkową zapłatę. Daj więc z siebie wszystko!
Morze tego dnia było dość spokojne i łodzie szybko zbliżały się do walenia. A ten wcale nie miał zamiaru przed nimi uciekać. Wręcz przeciwnie, kręcące się wokół niego łódki zdawały się go bawić, aż wykonał kilka dodatkowych skoków, jakby chciał sprawić przyjemność wypełniającym je ludziom. Ale wtedy trafił go pierwszy harpun. Harpunnik z łodzi oznaczonej jedynką wbił swój harpun w płetwę wieloryba. Przestraszony i rozzłoszczony kaszalot obrócił się i ruszył wprost na łódź Coppera.
– Uwaga na ogon! Może walić nim wokół, jeśli został porządnie trafiony. Nie podpływajcie za blisko, chłopcy!
Copper wydawał polecenia, celując w klatkę piersiową walenia. W końcu rzucił drugi harpun, trafiając lepiej niż pierwszy harpunnik. Wieloryb zdawał się słabnąć. Teraz padał już na niego prawdziwy deszcz harpunów. Lucas z mieszaniną fascynacji i przerażenia przyglądał się, jak waleń napręża się pod uderzeniami harpunów i wciąż próbuje uciec, choć został już schwytany. Harpuny były przywiązane do lin, którymi miano przyciągnąć kaszalota do statku. Waleń był na wpół oszalały z bólu i strachu. Szarpał więzy i nawet udało mu się wyrwać jeden z harpunów. Krwawił z dziesiątków ran, a woda wokół niego pokryła się czerwoną pianą. Spektakl ten budził odrazę w Lucasie, widział tylko bezlitosną rzeź majestatycznego stworzenia. Walka kolosa z przeciwnikami trwała godzinami, a wielorybnicy opadali z sił, wiosłując, strzelając i ciągnąc liny, żeby pokonać walenia. Lucas nawet nie zauważył, że na jego dłoniach pojawiły się odciski i pęknięcia. Nie czuł też strachu, gdy Copper, pragnąc się wyróżnić, coraz bardziej zbliżał się do umierającego, ale wciąż szarpiącego się olbrzyma. Wciąż jednak czuł odrazę oraz współczucie wobec istoty, która postanowiła walczyć do ostatniego tchu. Nie mógł pojąć, że sam bierze udział w tej walce, ale nie mógł zawieść pozostałych członków załogi. Był częścią spektaklu, a i jego życie zależało od tego, czy uda się zabić walenia. Na rozważania czas przyjdzie później…
W końcu wieloryb legł nieruchomo na wodzie. Lucas nie wiedział, czy jest martwy czy tylko zupełnie wyczerpany, w każdym razie załoga była w stanie ciągnąć go obok statku. A potem zrobiło się jeszcze gorzej. Zaczęło się szlachtowanie. Wielorybnicy wbijali długie noże w ciało wieloryba, żeby wycinać kawałki skóry z tłuszczem, z którego od razu na statku wygotowywano tran. Lucas miał nadzieję, że kaszalot naprawdę jest martwy, gdy wyrywano pierwsze kawałki jego ciała i rzucano je na pokład. W kilka minut wszyscy brodzili już w tłuszczu i krwi. Ktoś otworzył czaszkę wieloryba, by zdobyć pożądany spermacet. Copper opowiadał Lucasowi, że wyrabia się z niego świece, środki czyszczące oraz kosmetyki. Inni w jelitach walenia szukali cennej ambry, poszukiwanego surowca dla przemysłu perfumeryjnego. Cuchnęła potwornie i Lucas aż się wzdrygnął, gdy pomyślał o tych wszystkich wodach zapachowych, które on i Gwyneira mieli w Kiward Station. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że do ich stworzenia wykorzystano resztki wygrzebane z cuchnących jelit bezlitośnie zabitego zwierzęcia.
Tymczasem rozpalono ogień pod ogromnymi kotłami i cały statek spowił odór gotującego się tłuszczu wieloryba. Powietrze było przesycone tłuszczem, który wydawał się osiadać w drogach oddechowych wielorybników. Lucas wychylił się za reling, ale nie mógł uciec przed zapachem ryb i krwi. Najchętniej zwymiotowałby, lecz jego żołądek od wielu godzin był pusty. Wcześniej chciało mu się pić, teraz jednak wydawało mu się, że wszystko co weźmie do ust, będzie smakować jak tran. Naszło go mgliste wspomnienie, jak w dzieciństwie pojono go tranem i jak strasznie mu nie smakował. A teraz tkwił wśród olbrzymich kawałków tłuszczu i wielorybich wnętrzności, które wrzucano do cuchnących kotłów, żeby potem gotowy tran przelewać do beczek. Jeden z członków załogi, który był odpowiedzialny za napełnianie i sztaplowanie beczek, zawołał go, żeby pomógł mu przy zamykaniu beczek. Lucas robił, co trzeba, cały czas starając się przynajmniej nie zaglądać do kotłów, w których warzyły się części ciała wieloryba.
Pozostali marynarze nie odczuwali takiej odrazy. Wręcz przeciwnie, wydawało się, że te zapachy pobudzają ich apetyt, że cieszą się na posiłek ze świeżego mięsa wieloryba. Żałowali, że nie można zabrać pozostałości jego ciała na pokład, ale ponieważ wielorybie mięso psuje się zbyt szybko, po wycięciu tłuszczu resztę ogromnego korpusu porzucono na morzu. Mimo to przez dwa dni kucharz wycinał mięśnie walenia i przygotowywał dla załogi prawdziwą ucztę. Lucas od razu wiedział, że nie przełknie nawet kawałka.
W końcu zakończono pracę i odcięto resztki walenia od statku. Wieloryb był już prawie całkiem wypatroszony. Na pokładzie wciąż walały się kawały tłuszczu, załoga zaś nadal brodziła w śluzie i krwi. Gotowanie tranu będzie trwać jeszcze wiele godzin, a zanim pokład zostanie uprzątnięty, miną kolejne dni. Lucas wątpił, czy oczyszczenie pokładu w ogóle będzie możliwe. Z pewnością nie za pomocą szczotek i wiader z wodą, których używano do szorowania pokładu. Prawdopodobnie dopiero najbliższy silny sztorm zmyje z desek pokładu pozostałości po ubitym waleniu. Lucas nawet chciałby, żeby napotkali taki sztorm. Im więcej miał czasu na przemyślenie wydarzeń tego dnia, tym wyraźniej odczuwał panikę. Do warunków życia na statku, do ciasnoty i odoru niemytych ciał mógłby się z czasem przyzwyczaić. Ale z pewnością nie do okrutnego mordowania i patroszenia tych ogromnych, lecz przyjaźnie nastawionych stworzeń. Lucas nie wyobrażał sobie, by mógł to wytrzymać przez trzy następne lata.
Z pomocą pośpieszył mu ten szczęśliwy traf, że „Pretty Peg” tak szybko napotkała pierwszego wieloryba. Szyper Milford postanowił, że przybiją do brzegu w Westport i wyładują towar, potem zaś znów wyruszą w rejs. To zajęłoby im tylko kilka dni, a dostaliby dobrą cenę za tak świeży tran i przy okazji opróżniliby beczki na dalsze łowy. Załoga oszalała z radości. Ralphie, niewysoki blondyn pochodzący ze Szwecji, od razu zaczął zachwalać dziewczęta z Westport.
– To co prawda dziura, ale wciąż się rozbudowuje. Na razie są tam tylko wielorybnicy i myśliwi polujący na foki, ale ostatnio zaczęło przybywać poszukiwaczy złota. Podobno pojawili się nawet prawdziwi górnicy, ktoś wspominał o złożach węgla. W każdym razie jest tam pub i kilka chętnych panienek! Byłem tam kiedyś z taką jedną rudą, mówię wam, warta była wydanych pieniędzy!
Copper podszedł od tyłu do Lucasa, który wyczerpany i pełen odrazy opierał się o reling.
– Ty też myślisz już o najbliższym burdelu? Czy może chciałbyś od razu tutaj uczcić udane polowanie? – położył rękę na ramieniu Lucasa i powoli opuszczał ją, niemal gładząc go po rękawie. Lucas nie mógł nie zrozumieć zaproszenia, które kryło się za jego słowami. Ale nie potrafił się zdecydować. Z pewnością był Copperowi dłużny, ten starszy mężczyzna był dla niego bardzo miły. I przecież całe swoje życie myślał o tym, by dzielić łoże z innym mężczyzną. Przecież to właśnie mężczyzn wyobrażał sobie, gdy sam się zadowalał, lub co gorsza, próbował współżyć ze swoją żoną.
Ale tutaj… Lucas miał za sobą lekturę greckich i rzymskich klasyków. W ich epoce ideałem piękna było właśnie ciało mężczyzny, a miłość między dorosłym mężczyzną i chłopcem nie uchodziła za coś odrażającego, o ile pacholę nie było przymuszane siłą. Lucas podziwiał posągi przedstawiające męskie ciała, które tworzono w tamtych czasach. Jakże były piękne! Takie gładkie, czyste, wręcz zapraszające, żeby je dotknąć… Lucas chętnie stawał przed lustrem i porównywał się z nimi, przyjmował podobne pozy, marzył o objęciach kochającego mentora. Ale ten przysadzisty i cuchnący wielorybnik, choć przyjacielski i dobroduszny, wcale go nie przypominał. Nie mieli nawet żadnej możliwości, żeby tego dnia umyć się na „Pretty Peg”. Członkowie załogi mieli zamiar spoceni, brudni, umazani śluzem i krwią wślizgnąć się wieczorem pod koce… Lucas spuścił wzrok.
– Nie wiem… To był długi dzień… Jestem zmęczony…
Copper skinął głową.
– To połóż się na koi, chłopcze. Odpocznij. Może będę mógł później… Może przyniosę ci coś do jedzenia. A może nawet uda mi się znaleźć jakąś whisky…
Lucas przełknął ślinę.
– Innym razem, Copper. Może w Westport. Ty… Ja zresztą też… Nie zrozum mnie źle, ale muszę się wykąpać.
Copper roześmiał się gromko.
– Mój mały dżentelmen! Dobrze, osobiście dopilnuję w Westport, żeby dziewczęta przygotowały dla ciebie kąpiel. A najlepiej dla nas obu! Mnie też się przyda! Myślisz, że to dobry pomysł?
Lucas skinął głową. Najważniejsze, że dziś wieczór Copper zostawi go w spokoju. Pełen nienawiści i odrazy do samego siebie i do mężczyzn, z którymi tworzył teraz wspólnotę, udał się na swoją zapchloną pryczę. Może odór tranu i potu odstraszy przynajmniej pchły! Była to jednak złudna nadzieja. Nieprzyjemne zapachy wręcz wabiły żądne krwi owady. Lucas zgniótł ich na sobie kilkadziesiąt i poczuł się przez to jeszcze bardziej brudny. Gdy leżał tak, czekając na sen i przysłuchując się śmiechom i nawoływaniom na pokładzie – szyper rzeczywiście częstował wszystkich whisky – a potem śpiewom pijanych marynarzy, dojrzał w nim pewien plan. W Westport ucieknie z „Pretty Peg”. Bez względu na konsekwencje zerwania podpisanego już kontraktu. Dłużej tego nie zniesie!
Ucieczka okazała się całkiem łatwa. Jedyny kłopot polegał na tym, że wszystkie swoje rzeczy musiał zostawić na statku. Wzbudziłby podejrzenia, gdyby zabrał ze sobą koce i kilka swoich ubrań na zmianę na krótki pobyt na lądzie, na który szyper pozwolił swojej załodze. Mimo wszystko wziął trochę bielizny na zmianę, w końcu Copper obiecał mu kąpiel, to więc dało się wyjaśnić. Copper oczywiście śmiał się z niego, ale Lucasowi było to obojętne. Szukał tylko okazji, żeby się oddalić. A ta nadarzyła się bardzo szybko, gdy Copper negocjował z piękną rudowłosą dziewczyną, czy znajdzie się gdzieś u nich balia do kąpieli. Pozostali klienci pubu nie zwracali uwagi na Lucasa, bo albo zajmowali się swoją whisky, albo ponętnymi kształtami obsługujących gości dziewcząt. Lucas nic jeszcze nie zamówił, mógł więc z czystym sumieniem wymknąć się z lokalu i ukryć w stajni. Tam znalazł tylne wyjście. Wyszedł przez nie, prześlizgnął się przez podwórze kowala, obok składu trumien, a potem wzdłuż dopiero wznoszonych budynków. Westport rzeczywiście było dziurą, jak powiedział Copper, i rzeczywiście się rozbudowywało.
Osada była położona na brzegu rzeki Buller. W tym miejscu, tuż przy ujściu do morza, jej wody rozlewały się szeroko i toczyły spokojnie. Lucas dostrzegł piaszczyste plaże poprzecinane gdzieniegdzie skalistymi fragmentami brzegu. Ale przede wszystkim tuż za Westport rozpoczynał się las paproci, ciemnozielona gęstwina, która wyglądała na niezbadaną. Lucas rozejrzał się, ale wokół nie było nikogo. Widocznie nikt oprócz niego nie szukał samotności na uboczu domostw. Może więc uciec niepostrzeżenie. Podjął decyzję i pobiegł wzdłuż brzegu rzeki, kryjąc się za paprociami, gdy tylko było to możliwe. Przez godzinę biegł w górę rzeki, zanim uznał, że znalazł się na tyle daleko od Westport, żeby móc się odprężyć. Szyper wcale tak szybko nie zauważy jego zniknięcia, bo „Pretty Peg” miała odpłynąć dopiero następnego ranka. Copper na pewno będzie go szukać, ale nie na brzegu rzeki, przynajmniej nie na początku. Później może sprawdzi rzekę, ale na pewno ograniczy się do bezpośredniego otoczenia Westport. Mimo wszystko Lucas najchętniej od razu zagłębiłby się w świat dżungli, gdyby nie powstrzymała go odraza do własnego cuchnącego ciała. Musiał się umyć. Drżąc z zimna, rozebrał się i ukrył brudne ubranie za jakimiś skałami. Najpierw pomyślał, że je upierze i zabierze ze sobą, ale przeszły go ciarki na samą myśl o wypłukiwaniu z niego krwi i tłuszczu. Zostawił więc sobie tylko bieliznę, a koszulę i spodnie musiał spisać na straty. Żal mu ich było, bo gdy znowu znajdzie się w towarzystwie ludzi, będzie dysponował tylko tym ubraniem, które będzie miał na sobie. Ale to i tak było lepsze niż szlachtowanie kolejnych wielorybów na „Pretty Peg”.
W końcu zanurzył się w lodowatej wodzie rzeki Buller. Poczuł, jak zimno kąsa jego skórę, ale jednocześnie przejrzysta woda zmywała z niej cały brud. Lucas zanurzył się głębiej, sięgnął po otoczak i zaczął skrobać nim swoje ciało. Skrobał je, aż skóra zrobiła się czerwona, a on nie czuł już nawet, jak zimna jest woda. Potem wyszedł na brzeg, założył czyste ubranie i ruszył w głąb dżungli. Ten las był straszny, wilgotna gęstwina pełna nieznanych potężnych roślin. Lucasowi przydało się teraz zainteresowanie ojczystą florą i fauną. Wiele tych olbrzymich paproci, których liście zwijały się, wyglądając niby żywe gąsienice, widywał w podręcznikach, z łatwością więc pokonywał strach, próbując przypomnieć sobie ich nazwy. W każdym razie na pewno nie były trujące, a nawet największa weta nadrzewna wydawała się mniej krwiożercza niż pchły na pokładzie statku. Lucasa nie przestraszyły także różnorodne odgłosy zwierząt, które rozbrzmiewały w dżungli. Mieszkały tutaj tylko owady i ptaki, przede wszystkim nieszkodliwe papugi, i to właśnie one wypełniały las swoimi przedziwnymi głosami. W końcu Lucas przygotował sobie legowisko z liści paproci i spał nawet lżejszym i spokojniejszym snem niż podczas ostatnich tygodni na „Pretty Peg”. Mimo że stracił niemal wszystko, następnego dnia obudził się pełen nadziei. Było to zadziwiające, biorąc pod uwagę, że właśnie uciekł swojemu pracodawcy, zerwał umowę i nie spłacił nagromadzonych długów karcianych. Ale on z rozbawieniem pomyślał, że chyba przez dłuższy czas nikt już nie nazwie go „dżentelmenem”!
Najchętniej zostałby w dżungli, ale oprócz wielkiej obfitości owoców nie było tam nic innego do jedzenia. Przynajmniej tak wydawało się Lucasowi, maoryskie plemię czy traper z prawdziwego zdarzenia pewnie byliby odmiennego zdania. Burczący z głodu brzuch zmusił go jednak do wyruszenia na poszukiwanie jakiejś ludzkiej osady. Ale dokąd powinien się udać? Westport nie wchodziło w grę. Tam już każdy na pewno wiedział, że szyper szuka zbiegłego członka załogi. Możliwe, że „Pretty Peg” jeszcze na niego czeka.
Później jednak przypomniało mu się, że wczoraj Copper wspomniał coś o Zatoce Tauranga. O mieliznach zamieszkanych przez foki. Polujący na nie raczej nie słyszeli nic o zbiegu z „Pretty Peg”, zresztą pewnie nic by ich to nie obchodziło. Fok było tam ponoć mnóstwo, miejsce znajdzie się i dla niego. Pełen nadziei wyruszył w drogę. Polowanie na foki nie może być przecież gorsze od połowu wielorybów…
Mężczyźni w Tauranga rzeczywiście przyjęli go z otwartymi ramionami, a ich obozowisko cuchnęło umiarkowanie. Znajdowało się pod gołym niebem, mieszkańcy zaś nie byli stłoczeni. Oczywiście, że z Lucasem coś musi być nie tak, ale nie dopytywali się, czemu wygląda jak obdartus i czemu nie ma ze sobą prawie nic, nawet pieniędzy. Gdy Lucas próbował się tłumaczyć, machali lekceważąco ręką.
– Wszystko w porządku, Luke, jeszcze się odkujesz. Tylko przydaj się do czegoś, załatw parę fok. Pod koniec tygodnia zawozimy skóry do Westport. Wtedy będziesz miał pieniądze. – Norman, najstarszy z myśliwych, z zadowoleniem pykał swoją fajkę. Lucasowi przemknęło przez głowę, że chyba nie jest tutaj jedynym, który przed czymś ucieka.
Lucas całkiem dobrze czułby się wśród milczących i opanowanych mieszkańców wybrzeża, gdyby nie te polowania! O ile takim mianem można w ogóle określić mordowanie bezbronnych focząt na oczach ich przerażonych matek. Zrozpaczony Lucas spoglądał to na trzymaną w ręku pałkę, to na biedne stworzenie…
– No, dawaj, Luke! Zdobądź futro! Chyba nie myślisz, że dostaniesz w niedzielę w Westport pieniądze za to, że pomagałeś nam w ściąganiu skór? Tutaj każdy pomaga każdemu, ale pieniądze dostaje się tylko za własne futra!
Lucas nie miał wyboru. Zamknął oczy i mocno uderzył.