George Greenwood zaprowadził konia do stajni w Westport i zalecił właścicielowi, żeby dobrze go nakarmił. Właściciel stajni wyglądał na człowieka, któremu można zaufać, a sama stajnia wydawała się dobrze utrzymana. W ogóle George’owi podobało się to małe miasteczko u ujścia rzeki Buller. Do tej pory było wręcz maleńkie, licząc zaledwie dwustu mieszkańców, ale wciąż przybywali do niego kolejni poszukiwacze złota, później zaś pewnie rozwinie się tutaj wydobycie węgla. Ten surowiec interesował młodego Greenwooda bardziej niż złoto. Odkrywcy złóż węgla poszukiwali inwestorów, którzy zajęliby się budową kopalni, ale w pierwszej kolejności połączenia kolejowego. Dopóki nie istniała sensowna możliwość transportu węgla, jego wydobycie również było nieopłacalne. George chciał wykorzystać swój pobyt na Zachodnim Wybrzeżu między innymi w celu poznania tego terenu i rozważenia ewentualnych połączeń transportowych. Kupiec zawsze powinien dbać o dobre rozeznanie, a dopiero tego lata mógł pozwolić sobie na wędrowanie od jednej owczej farmy do drugiej bez konieczności załatwiania jakichś pilnych interesów związanych z rozwojem jego firmy w Christchurch. Teraz, w styczniu, gdy zakończyła się już strzyża owiec i męczący okres kocenia, postanowił, że na kilka tygodni pozostawi trudny przypadek Howarda O’Keefe’a samemu sobie. George westchnął, przypomniawszy sobie beznadziejnego małżonka Helen. Dzięki jego wsparciu, cennym zwierzętom hodowlanym i ciągłemu doradztwu farma O’Keefe’a zaczęła w końcu przynosić jakiekolwiek zyski, ale Howard wciąż był niepewnym partnerem. Często unosił się gniewem, lubił wypić, niechętnie przyjmował rady, a jeśli już, to tylko od samego George’a, nie od jego podwładnych, a już szczególnie nie od Retiego, byłego ucznia Helen, który pomału stawał się prawą ręką George’a. Każda rozmowa, każde przypomnienie, na przykład że w kwietniu trzeba już w końcu owce spędzić, żeby przy ewentualnym nagłym nawrocie zimy nie stracić żadnego ze zwierząt, wymagały podróży George’a z Christchurch do Haldon. I choć George i Elizabeth bardzo chętnie przebywali w towarzystwie Helen, to jednak odnoszący sukcesy młody biznesmen miał ważniejsze sprawy na głowie niż ciągłe pilnowanie spraw jednego z drobnych farmerów. Na dodatek irytował go upór Howarda oraz jego zachowanie jako męża i ojca wobec Helen i Rubena. Oboje coraz częściej ściągali na siebie jego gniew. Zdaniem Howarda, Helen interesowała się sprawami farmy nadmiernie, z kolei Ruben w stopniu niewystarczającym. Helen już dawno zrozumiała, że pomoc George’a to jedyna rzecz, która może nie tylko uratować ich sytuację finansową, ale także wpłynąć na radykalną poprawę warunków, w jakich żyli. W przeciwieństwie do męża doskonale rozumiała znaczenie rad udzielanych przez George’a. Wciąż naciskała na Howarda, żeby się do nich stosował, wywołując w ten sposób kolejne wybuchy jego gniewu. George często brał ją wtedy w obronę, co pogarszało sytuację. Solą w oku Howarda było również uwielbienie, jakie Ruben wyraźnie okazywał „wujkowi George’owi”. Greenwood często obdarowywał chłopca książkami, o których ten marzył, a także szkłami powiększającymi czy innymi przyborami botanika, wspierając w ten sposób jego naukowe zainteresowania. Howard uważał to wszystko za pozbawione sensu. Ruben przejmie po nim farmę, a do tego wystarczą mu przecież podstawowe umiejętności w zakresie czytania, pisania i rachowania. Ale Rubena zupełnie nie interesowały prace na farmie. Florą i fauną także interesował się jedynie w ograniczonym stopniu. Tego rodzaju „prace badawcze” inicjowała raczej jego młodsza przyjaciółka, Fleur. Ruben odziedziczył bardziej humanistyczne zdolności po swojej matce. Już teraz czytał klasyków w oryginale, a silne poczucie sprawiedliwości predestynowało go do kariery duchownego lub prawnika. George nie wyobrażał go sobie jako farmera, to musiało skończyć się jakimś gigantycznym konfliktem między ojcem i synem. Greenwood obawiał się, że jemu samemu w dłuższej perspektywie nie uda się utrzymać współpracy z O’Keefe'em i nawet nie chciał myśleć, jakie będą tego konsekwencje dla Helen i Rubena. Teraz jednak nie chciał się tym zajmować. Wyprawa na Zachodnie Wybrzeże była dla niego czymś w rodzaju urlopu. Chciał podczas niego zapoznać się bliżej z Wyspą Południową, jednocześnie odkrywając potencjalne nowe rynki. Dodatkową motywacją był kolejny tragiczny konflikt między ojcem a synem. Choć George nikomu tego nie zdradził, zamierzał odnaleźć Lucasa Wardena.
Minął już ponad rok, odkąd zniknął dziedzic Kiward Station. W Haldon przestano już plotkować na temat dziecka Gwyneiry i przyjęto jej zapewnienia, że Lucas przebywa w Londynie. Wcześniej i tak mało kto widywał Lucasa Wardena, nikomu więc go nie brakowało. Poza tym tamtejszy bankier nie należał do ludzi szczególnie dyskretnych, dlatego raz po raz rozchodziły się wieści o wielkich sukcesach finansowych Lucasa w starym kraju. Mieszkańcy Haldon zakładali, że Lucas zarabia te pieniądze, malując na miejscu kolejne obrazy. Ale tak naprawdę londyńskie galerie sprzedawały to, czym dysponowały już od dawna. Na prośbę George’a Gwyneira wysłała do stolicy Anglii już trzeci zestaw akwareli i obrazów olejnych swojego męża. Uzyskiwały tam coraz lepsze ceny, a George partycypował w zyskach. Był to dodatkowy poza ciekawością powód, który skłaniał go do wyruszenia na poszukiwanie zaginionego artysty.
Ale na pierwszym miejscu była ciekawość. Zdaniem George’a Greenwooda, akcja poszukiwawcza, jaką Gerald przeprowadził po zniknięciu syna, była zbyt powierzchowna. George się dziwił, dlaczego stary Warden tak naprawdę nikogo w ślad za nim nie wysłał. Dlaczego w ogóle sam nie wyruszył na poszukiwania, co nie powinno przecież stanowić żadnego problemu, gdyż znał Zachodnie Wybrzeże jak własną kieszeń, a Lucas najprawdopodobniej schronił się właśnie tu. O ile Lucas nie zaopatrzył się w jakieś fałszywe dokumenty, co George uważał za mało prawdopodobne, to na pewno nie opuścił Wyspy Południowej, ponieważ listy pasażerów na statkach były bardzo skrupulatnie prowadzone, a jego nazwisko się na nich nie pojawiło. Gdyby zatrzymał się na którejś z owczych farm na Wschodnim Wybrzeżu, wieść o tym szybko by się rozniosła. Na to zaś, żeby ukrywać się u jakiegoś maoryskiego plemienia Lucas był zbyt angielski. Nigdy nie potrafiłby się przystosować do stylu życia tubylców, nie znał zresztą ani jednego słowa w ich języku. Pozostawało więc tylko Zachodnie Wybrzeże, a tam istniała tylko garstka osad. Dlaczego Gerald nie przeszukał ich dokładniej? Co musiało się stać, że stary Warden najwyraźniej cieszył się ze zniknięcia syna? I dlaczego z takim opóźnieniem i jakby pod przymusem świętował narodziny swojego wnuka? George chciałby się tego dowiedzieć, Westport zaś było trzecią osadą, w której zamierzał popytać o Lucasa. Tylko kogo? Właściciela stajni? Czemu nie zacząć właśnie od niego?
Pan Miller pokręcił jednak przecząco głową.
– Młody dżentelmen na starym wałachu? Nic mi na ten temat nie wiadomo. Ale dżentelmeni to u nas raczej rzadkość – roześmiał się. – Ale mogło się zdarzyć, że był tutaj, a ja nic o tym nie wiem. Do niedawna miałem chłopca stajennego, ale on… Cóż, to długa historia. W każdym razie można było na nim polegać i często sam obsługiwał gości, którzy zatrzymywali się tylko na jedną noc. Najlepiej niech pan zapyta w pubie. Tej bystrej Daphne nic nie umyka… A już z pewnością nic związanego z mężczyznami!
George się roześmiał, choć nie do końca zrozumiał żart, i podziękował za wskazówkę. Do pubu wybierał się tak czy inaczej. Być może wynajmują tam pokoje. Poza tym był głodny.
Szynk zaskoczył go równie pozytywnie jak wcześniej stajnia. Tutaj także panował względny porządek i czystość. Ale najwyraźniej nie starano się oddzielić działalności baru od działalności burdelu. Rudowłosa dziewczyna, która zapytała George’a, czego sobie życzy, zaraz po tym jak wszedł, była mocno umalowana i nosiła zwracający uwagę strój dziewki barowej.
– Piwo, coś do jedzenia i pokój, o ile jakieś tu macie – zaordynował George. – Szukam też dziewczyny o imieniu Daphne.
Rudowłosa się roześmiała.
– Zaraz dostanie pan piwo i sandwicza, ale pokoje wynajmujemy tylko na godziny. Chyba że zamówi pan jednocześnie mnie i nie będzie skąpy, to pozwolę się panu potem zdrzemnąć. Któż mnie panu tak gorąco polecał, że pyta pan o mnie, ledwie pan tu wszedł?
George odpowiedział uśmiechem na jej uśmiech.
– A więc to ty jesteś Daphne. Muszę cię jednak rozczarować. Nie polecono mi ciebie ze względu na wyjątkową dyskrecję, tylko dlatego, że podobno znasz tu wszystkich. Czy mówi ci coś nazwisko Lucas Warden?
Daphne zmarszczyła czoło.
– Niby nie, ale jakby wydawało mi się znajome… Przyniosę panu jedzenie i jeszcze się zastanowię.
Tymczasem George wyjął z kieszeni kilka monet, za pomocą których chciał ułatwić Daphne odświeżenie sobie pamięci. Ale to okazało się niepotrzebne, dziewczynie wcale nie chodziło o dodatkowy zarobek. Z kuchni wróciła cała rozpromieniona.
– Na statku, na którym przypłynęłam z Anglii, był jeden pan Warden! – pośpieszyła z wyjaśnieniem. – Wiedziałam, że znam to nazwisko. Ale on nie miał na imię Lucas, tylko Harald albo jakoś tak. I był raczej starszy. Dlaczego pan w ogóle o to pyta?
George się zmieszał. Zupełnie się nie spodziewał, że usłyszy takie informacje. Ale widocznie Daphne i jej rodzina przybyli do Christchurch podobnie jak Helen i Gwyneira na statku „Dublin”. Niesamowity zbieg okoliczności, ale jego odkrycie wcale nie ułatwiało mu dalszych poszukiwań.
– Lucas Warden to syn Geralda – odparł. – Wysoki, szczupły mężczyzna o jasnych włosach, szarych oczach i nienagannych manierach. Istnieje uzasadnione przypuszczenie, że przebywa gdzieś tutaj, na Zachodnim Wybrzeżu.
Na przyjaznej dotąd twarzy Daphne pojawił się wyraz nieufności.
– I pan go szuka? Jest pan policjantem czy co?
George pokręcił głową.
– Przyjacielem – wyjaśnił. – Przyjacielem, który przybywa z bardzo dobrymi wieściami. Jestem przekonany, że pan Warden ucieszyłby się z naszego spotkania. Jeśli więc jednak coś pani wie…
Daphne wzruszyła ramionami.
– Teraz to już nie ma znaczenia – mruknęła. – Ale jeśli koniecznie chce pan wiedzieć, to był tu mężczyzna o imieniu Luke, który odpowiada pańskiemu opisowi. Nie znałam jego nazwiska, ale jak już powiedziałam, teraz nie ma to już znaczenia. Luke nie żyje. Ale jeśli pan chce, może pan porozmawiać z Davidem… Jeśli on zechce. Na razie prawie z nikim nie rozmawia. Jest wykończony.
George się przestraszył i od razu poczuł, że dziewczyna się nie myli. Na Zachodnim Wybrzeżu tacy mężczyźni jak Lucas to rzadkość, a ona wyglądała na bystrą obserwatorkę. George wstał. Sandwicz, który przyniosła mu Daphne, wyglądał smakowicie, ale on stracił apetyt.
– Gdzie znajdę tego Davida? – zapytał. – Jeśli Lucas… Jeśli Lucas rzeczywiście nie żyje, chciałbym to wiedzieć. I to jak najszybciej.
Daphne skinęła głową.
– Przykro mi, proszę pana, jeśli to rzeczywiście był Lucas, którego pan szuka. Miły człowiek. Trochę dziwny, ale w porządku. Proszę za mną, zaprowadzę pana do Davida.
Ku zdumieniu George’a nie wyszła z pubu, tylko poprowadziła go schodami w górę. To tutaj musiały znajdować się pokoje wynajmowane na godziny…
– Myślałem, że nie wynajmujecie pokoi na dłużej – powiedział, gdy dziewczyna zdecydowanym krokiem przemierzała salon, z którego przechodziło się do kilku ponumerowanych pokoi.
Daphne skinęła głową.
– Dlatego panna Jolanda narobiła gwałtu, gdy kazałam wnieść tu Davida. Ale gdzie mieli go zanieść, jak był tak ciężko ranny? Nie mamy tutaj nawet lekarza. I chociaż balwierz naprostował mu nogę, to przecież nie można go było takiego rozgorączkowanego i wygłodniałego położyć w stajni! Oddałam mu więc swój pokój. Klientów przyjmuję teraz razem z Mirabelle, a stara odciąga mi połowę wypłaty jako czynsz za pokój. Ale klienci chętnie płacą podwójnie, nie mam zamiaru na tym stracić. Cóż, stara jest chciwa jak diabeł. Niedługo stąd zwieję. Jak tylko David wyzdrowieje, zabiorę dzieci i poszukam czegoś nowego.
„Nawet dzieci już ma – George westchnął. – Ta dziewczyna musiała mieć ciężkie życie!”. Ale jego uwagę przykuł pokój, do którego drzwi Daphne właśnie otworzyła. Na łóżku leżał młody mężczyzna.
David wciąż był chłopcem. Wydawał się drobny na tle podwójnego, obitego pluszem łoża, a wrażenie to potęgowała jego prawa noga, którą włożono w szyny i grubo obandażowano, następnie zaś uniesiono za pomocą skomplikowanej konstrukcji z podpórek i linek. Chłopak miał zamknięte oczy. Jego ładna twarz otoczona rozczochranymi jasnymi włosami była blada i zmartwiona.
– Davidzie? – zapytała łagodnie Daphne. – Masz gościa. Ten pan przyjechał z… z…
– Christchurch – wyjaśnił George.
– Podobno znał Luke’a. Davidzie, jak Luke miał na nazwisko? Chyba wiesz, prawda?
Ale dla George’a, który tymczasem rozejrzał się po pokoju, sprawa była już jasna. Na nocnym stoliku obok chłopca leżał szkicownik z rysunkami, których styl był niezwykle charakterystyczny.
– Denward – odpowiedział chłopak.
Godzinę później George znał już całą historię. David opowiedział mu o ostatnich miesiącach życia Lucasa, kiedy pracował jako robotnik budowlany i kreślarz, a na koniec opisał mu ich nieszczęsną wyprawę w poszukiwaniu złota.
– To tylko i wyłącznie moja wina! – powiedział z rozpaczą w głosie. – Luke wcale nie chciał jechać… A ja potem jeszcze uparłem się, że zejdę po tej ścianie! To ja go zabiłem! Jestem mordercą!
George potrząsnął głową.
– Popełniłeś błąd, chłopcze, może nawet niejeden. Ale jeśli było tak, jak mówisz, to był to wypadek. Gdyby Lucas mocniej przywiązał linę, wciąż by żył. Nie możesz sobie tego bez końca wyrzucać, to niczemu nie służy.
W duchu jednak pomyślał sobie, że ten wypadek bardzo pasował do Lucasa. Beznadziejnie niezaradny życiowo artysta. A przy tym tak utalentowany! Co za marnotrawstwo!
– A jak ty się uratowałeś? – zapytał Davida. – Jeśli dobrze zrozumiałem, to byliście przecież dość daleko stąd.
– Wcale nie… Wcale nie byliśmy tak daleko – odpowiedział chłopak. – Obaj się pomyliliśmy. Myślałem, że przejechaliśmy co najmniej osiemdziesiąt kilometrów, a zrobiliśmy tylko trzydzieści. Chociaż piechotą, z tą złamaną nogą, i tak nie dałbym rady. Byłem pewien, że umrę. Ale najpierw… Najpierw pochowałem Luke’a. Tam, na plaży. Niezbyt głęboko, ale… Ale tu chyba nie ma żadnych wilków, prawda?
George zapewnił go, że na Nowej Zelandii nie ma żadnych dzikich zwierząt, które byłyby w stanie wykopać zwłoki.
– A potem czekałem… Czekałem na swoją śmierć. Trwało to chyba ze trzy dni. Niewiele pamiętam, miałem gorączkę, nie miałem nawet siły doczołgać się do rzeki, żeby napić się wody… Ale w tym czasie nasz koń zdołał wrócić do domu, pan Miller pomyślał więc, że coś musiało się stać. Chciał, żeby od razu rozpoczęto poszukiwania, ale go wyśmiali. Luke… Luke nie najlepiej radził sobie z końmi, rozumie pan. Wszyscy myśleli, że źle go gdzieś przywiązał i dlatego nam uciekł. Ale ponieważ wciąż nie wracaliśmy, to wysłali łódź. Zabrali nawet balwierza. I od razu mnie znaleźli. Powiedzieli, że wiosłowali tylko dwie godziny. Ale ja nic z tego nie pamiętam i jak się obudziłem, byłem już tutaj…
George skinął głową i pogładził chłopca po włosach. David wyglądał tak dziecinnie. George mimowolnie pomyślał o dziecku, które jego Elizabeth nosiła już w łonie. Za kilka lat może i on będzie miał takiego syna, równie pełnego zapału i odważnego. Miejmy nadzieję, że urodzi się pod szczęśliwszą gwiazdą niż ten młody człowiek. Kogo widział w nim Lucas? Syna, którego pragnął mieć? Czy raczej kochanka? George był nie w ciemię bity, a poza tym pochodził z wielkiego miasta. Skłonności do tej samej płci nie były mu nieznane, a zachowanie Lucasa w połączeniu z tym, że Gwyneira tyle lat nie mogła doczekać się dziecka, od początku wzbudzało w nim podejrzenie, że młody Warden woli chłopców niż dziewczęta. Cóż, to nie jego sprawa. A jeśli chodzi o Davida, to zakochany wzrok, jakim wodził za Daphne, nie pozostawiał żadnych wątpliwości co do jego orientacji seksualnej. Daphne zdawała się nie dostrzegać tych spojrzeń. Chłopca najwyraźniej czekało kolejne rozczarowanie.
George pomyślał przez chwilę.
– Posłuchaj, Davidzie – powiedział w końcu. – Lucas Warden… Luke Denward… Wcale nie był taki samotny, jak myślałeś. Miał rodzinę i myślę, że jego żona ma prawo dowiedzieć się, jak zginął. Gdy poczujesz się lepiej, w stajni pana Millera będzie czekać na ciebie koń. Pojedziesz na Canterbury Plains i odszukasz Kiward Station i panią Gwyneirę Warden. Zrobisz to? Zrobisz to dla Luke’a?
David z powagą skinął głową.
– Jeśli uważa pan, że on by sobie tego życzył.
– Z pewnością, Davidzie – odparł George. – A potem pojedziesz do Christchurch i zjawisz się w mojej firmie. Greenwood Enterprises. Nie znajdziesz tam co prawda złota, a tylko nieźle płatną pracę jako chłopak stajenny. Jeśli mądry z ciebie chłopak, a pewnie tak jest, skoro Lucas obdarzył cię przyjaźnią, będziesz mógł ułożyć sobie życie.
David ponownie skinął głową, tym razem jednak z wyraźną niechęcią.
Daphne natomiast obdarzyła George’a przyjaznym spojrzeniem.
– Da mu pan taką pracę, przy której można siedzieć, prawda? – zapytała, gdy odprowadzała gościa. – Balwierz mówi, że zawsze już będzie utykał, że ta noga jest zepsuta. Nie będzie już mógł pracować ani w stajni, ani na budowie. Ale gdyby dał mu pan pracę w biurze… Wtedy od razu zacząłby inaczej myśleć o dziewczętach. Dobrze, że nie poleciał na Luke’a, ale ze mnie też kiepska kandydatka na żonę.
Mówiła spokojnym i wolnym od goryczy tonem, a George poczuł lekki żal, że to energiczne i mądre stworzenie jest dziewczyną. Jako mężczyzna Daphne mogłaby wieść w nowym kraju szczęśliwe życie. Jako kobieta mogła być tylko tym, czym pewnie i tak stałaby się w Londynie. Zwykłą dziwką.
Minęło ponad pół roku, zanim Steinbjörn Sigleifson pojawił się i wjechał konno na podjazd Kiward Station. Długo musiał leżeć w łóżku, a potem z mozołem na nowo uczył się chodzić. Poza tym trudno mu było rozstać się z Daphne i bliźniaczkami, mimo że dziewczęta codziennie namawiały go, żeby wreszcie wyruszył w drogę. W końcu nie dało się już tego dłużej odwlekać. Panna Jolanda coraz częściej się domagała, żeby opuścił pokój w jej burdelu, i choć pan Miller pozwolił mu, żeby znowu urządził się w stajni, to przecież nie byłby w stanie odpracować noclegów. W całym Westport nie było pracy dla kaleki, twardzi mieszkańcy Zachodniego Wybrzeża bez skrupułów dali mu to do zrozumienia. Mimo że chłopak poruszał się już całkiem sprawnie, to mocno kuśtykał i nie mógł długo stać. W końcu wyruszył w drogę, a teraz stał zdumiony przed fasadą dworu, w którym mieszkał Lucas Warden. Nadal nie wiedział, dlaczego jego przyjaciel opuścił Kiward Station, ale musiał mieć poważne powody, żeby zrezygnować z życia w takim luksusie. Gwyneira Warden musi być prawdziwym potworem! Steinbjörn – po rozstaniu z Daphne nie widział powodu, żeby nadal używać imienia David – zaczął się zastanawiać, czy nie powinien od razu zawrócić. Kto wie, jak zachowa się wobec niego żona Luke’a? Może ona też uważa, że jest winny jego śmierci.
– Kim jesteś? Przedstaw się i powiedz, czego chcesz.
Steinbjörn wzdrygnął się, gdy usłyszał za sobą dźwięczny głosik. Dochodził z dołu, spośród zarośli, i młody Islandczyk, który wychował się w wierze we wróżki i w elfy mieszkające pod kamieniami, w pierwszej chwili pomyślał, że ma do czynienia z jakąś zjawą.
Mała dziewczynka na kucyku, która pojawiła się tuż za nim, sprawiała jednak wrażenie istoty jak najbardziej z tego świata, choć zarówno amazonka, jak i jej rumak wyglądały nieco baśniowo. Steinbjörn nigdy dotąd nie widział tak małego kucyka, mimo że konie z jego rodzinnej wyspy słynęły z niewielkich rozmiarów. Ale ta drobniutka dereszowata klacz, której maść idealnie harmonizowała z rudoblond lokami dziewczynki, wyglądała niczym miniaturowy koń pełnej krwi. Dziewczynka wprawną ręką prowadziła konia obok niego.
– Długo mam czekać? – zapytała ostro.
Steinbjörn nie potrafił powstrzymać uśmiechu.
– Nazywam się Steinbjörn Sigleifson i szukam lady Gwyneiry Warden. To Kiward Station, prawda?
Dziewczynka z powagą skinęła głową.
– Tak, ale teraz strzyżemy owce, mamy nie ma więc w domu. Wczoraj nadzorowała strzyżę w szopie numer trzy, a dzisiaj jest w tej numer dwa. Zmieniają się z brygadzistą. A dziadek zajmuje się szopą numer jeden.
Steinbjörn nie bardzo rozumiał, o czym dziewczynka w ogóle mówi, ale był przekonany, że mówi prawdę.
– Możesz mnie tam zaprowadzić? – zapytał.
Dziewczynka zmarszczyła brwi.
– Przyjechałeś z wizytą, prawda? W takim razie muszę zaprowadzić cię do domu, ty zaś musisz położyć wizytówkę na srebrnej tacy. Potem przyjdzie Kiri, żeby cię przywitać, a później Witi, i dopiero wtedy zostaniesz zaproszony do salonu i dostaniesz herbatę… Ach tak, a ja muszę cię zabawiać, tak mówi panna Helen. To znaczy, że mam z tobą rozmawiać. O pogodzie i tak dalej. Bo ty jesteś dżentelmenem, prawda?
Steinbjörn wciąż niewiele rozumiał, ale nie mógł odmówić dziewczynce talentu do prowadzenia konwersacji.
– W każdym razie ja jestem Fleurette Warden, a to jest Minty – powiedziała, wskazując na swojego kucyka.
Steinbjörn od razu uważniej jej się przyjrzał. Fleurette Warden – to musi być córka Lucasa! A więc on porzucił też to urocze dziecko… Steinbjörn coraz mniej rozumiał swojego przyjaciela.
– Raczej nie jestem dżentelmenem – poinformował w końcu dziewczynkę. – W każdym razie nie mam wizytówki. Nie moglibyśmy po prostu… Może mogłabyś zaprowadzić mnie prosto do twojej mamy?
Fleurette najwyraźniej niezbyt zależało na kontynuowaniu grzecznej konwersacji, nie trzeba jej więc było długo namawiać. Ruszyła przodem, a koń Steinbjörna musiał mocno się starać, żeby nadążyć. Mała Minty miała drobny, ale całkiem szybki chód, Fleurette zaś pewnie na niej siedziała. Podczas krótkiej jazdy w stronę szop zdążyła zdradzić swojemu nowemu przyjacielowi, że właśnie wróciła ze szkoły, do której właściwie nie powinna jeździć sama, ale podczas strzyży to się zdarzało, bo wszyscy byli zajęci. Opowiedziała o swoim przyjacielu Rubenie i małym braciszku Paulu. Tego ostatniego uważała za niezbyt rozgarniętego, ponieważ nie umiał mówić, tylko krzyczał, zwłaszcza gdy Fleurette brała go na ręce.
– On w ogóle nas wszystkich nie lubi, lubi tylko Kiri i Maramę – powiedziała. – Spójrz, to szopa numer dwa. Zakład, że mama tam jest?
Szopy były podłużnymi budynkami, w których mieściło się wiele zagród i które umożliwiały strzyżenie owiec także podczas deszczowych dni. Przed nimi i za nimi znajdowało się jeszcze sporo okólników, w których nieostrzyżone owce czekały na swoją kolej, a te już pozbawione wełny na odprowadzenie z powrotem na pastwiska. Steinbjörn nie znał się na owcach, ale w swojej ojczyźnie często je widywał. Nawet laik zauważyłby, że te tutaj to owce doskonałej jakości. Owce z Kiward Station wyglądały przed strzyżą niczym czyściutkie, puszyste kłębki wełny na nóżkach. Po strzyży, gdy pędzono je przez specjalnie przygotowaną w celach higienicznych kąpiel, wyglądały nieszczególnie, ale było widać, że są dobrze odżywione i zdrowe. Tymczasem Fleurette zsiadła z konia i przywiązała swojego kucyka przed szopą, stosując fachowy węzeł. Steinbjörn poszedł w jej ślady, a potem wszedł za nią do środka szopy, gdzie od razu uderzył go przenikliwy zapach, mieszkanka gnoju, potu i lanoliny. Fleurette zdawała się go nie zauważać. Zdecydowanym krokiem posuwała się pośród stanowiących rodzaj uporządkowanego chaosu mężczyzn i owiec. Steinbjörn zafascynowany przyglądał się, jak postrzygacze zręcznie chwytają owce, kładą je na plecy i błyskawicznie pozbawiają wełny. Sprawiali wrażenie, że ze sobą rywalizują. Co chwila tryumfującym głosem podawali konkurentom, a przede wszystkim nadzorowi, liczbę ostrzyżonych owiec.
Osoba, która to wszystko nadzorowała, musiała być niezwykle uważna. Ale młoda kobieta, która przechadzała się wśród postrzygaczy, notując osiągane przez nich wyniki, nie wydawała się przeciążona tą pracą. Swobodnie żartowała z robotnikami i sprawiała wrażenie, że nie obawia się, by jej zapiski mogły wzbudzić czyjekolwiek wątpliwości.
Gwyneira Warden miała na sobie prostą szarą suknię do jazdy konnej, a długie rude włosy zaplotła niedbale w warkocz. Była niewysoka, ale najwyraźniej równie energiczna jak jej córka, gdy zaś odwróciła się w stronę Steinbjörna, on aż zmieszał się, tak była piękna. Co do diabła skłoniło Lucasa Wardena, żeby opuścić taką kobietę? Steinbjörn nie mógł oderwać wzroku od szlachetnych rysów jej twarzy, zmysłowych ust i fascynujących oczu w kolorze indygo. Zorientował się, że się na nią gapi, dopiero wtedy, gdy uśmiech na jej twarzy zastąpił wyraz irytacji i natychmiast spuścił oczy.
– To moja mama. A to jest Stein… Stein… Stein-coś-tam – Fleur starała się dokonać formalnej prezentacji gościa.
Steinbjörn zdążył się opanować i pokuśtykał w stronę Gwyneiry.
– Lady Warden? Steinbjörn Sigleifson. Przyjechałem z Westport. Pan Greenwood poprosił mnie, żebym… Cóż, ja byłem razem z pani zmarłym mężem, kiedy on… – Steinbjörn wyciągnął dłoń.
Gwyneira skinęła głową.
– Proszę mówić do mnie pani Warden, nie lady Warden – poprawiła go automatycznie, podając rękę. – Witamy. George rzeczywiście wspominał, że… Ale tutaj nie można rozmawiać. Proszę chwilkę zaczekać.
Młoda kobieta rozejrzała się wokół, dostrzegła wśród postrzygaczy starszego ciemnowłosego mężczyznę i zamieniła z nim kilka słów. Potem oznajmiła reszcie postrzygaczy, że teraz nadzorem w ich szopie zajmie się Andy McAran.
– I mam nadzieję, że nie stracicie przewagi! Do tej pory udało wam się przegonić szopę numer jeden i trzy. Nie dajcie sobie odebrać tej przewagi! Jak doskonale wiecie, na zwycięzców czeka beczka najlepszej whisky! – Pomachała do nich przyjaźnie, a potem zwróciła się do Steinbjörna. – Proszę ze mną, pójdziemy do domu. Ale najpierw poszukamy mojego teścia. On też powinien usłyszeć pańską opowieść.
Steinbjörn poszedł za Gwyn i jej córką w stronę koni. Gwyneira szybko i bez żadnej pomocy wskoczyła na przysadzistą gniadą klacz. Chłopak zauważył teraz też psy, które cały czas jej towarzyszyły.
– Finn, Flora, mnie nie jesteście potrzebne. Raz-dwa do szopy. Ty możesz iść z nami, Cleo – młoda kobieta zapędziła dwa psy z powrotem do postrzygaczy. Trzeci owczarek, starsza suka o posiwiałym pysku, dołączyła do jeźdźców.
Szopa numer jeden, w której strzyżę nadzorował Gerald, znajdowała się po zachodniej stronie dworu. Jeźdźcy mieli więc do pokonania niecały kilometr drogi. Gwyneira jechała w milczeniu, Steinbjörn także się nie odzywał. Tylko Fleur dbała o prowadzenie konwersacji, z ożywieniem opowiadając o szkole, w której najwyraźniej doszło tego dnia do jakiejś kłótni.
– Pan Howard był bardzo zły na Rubena, że był w szkole, zamiast pomagać mu z owcami. A przecież postrzygacze mają przyjechać za kilka dni. Owce pana Howarda wciąż są wysoko w górach i Ruben miał je sprowadzić, ale on zupełnie nie radzi sobie z owcami! Powiedziałam mu, że jutro mu pomogę. Wezmę Finna albo Florę, to załatwimy to migiem…
Gwyneira westchnęła.
– Tylko że pan O’Keefe nie byłby zachwycony, gdyby wiedział, że ktoś z Wardenów zapędza jego owce z pomocą owczarków Silkhamów, podczas gdy jego własny syn wkuwa łacińskie słówka… Uważaj lepiej, czy nie będzie chciał cię ustrzelić!
Steinbjörn uznał sposób wyrażania się matki za równie oryginalny co jej córki, ale Fleur zdawała się wszystko rozumieć.
– On uważa, że Ruben powinien takie rzeczy robić z przyjemnością, skoro jest chłopcem – zauważyła dziewczynka.
Gwyn westchnęła po raz kolejny i zatrzymała konia przed szopą, która wyglądała identycznie jak ta, którą przed chwilą opuścili.
– Nie on jeden. Proszę do środka, panie Sigleifson. Tutaj pracuje mój teść. A może lepiej niech pan poczeka na zewnątrz, zaraz go poproszę. W środku panuje taki sam rejwach jak w mojej szopie…
Ale Steinbjörn zsiadł już z konia i ruszył za nią do wnętrza szopy. Niezbyt uprzejmie byłoby witać starszego mężczyznę z siodła. Poza tym nie znosił, gdy ludzie starali się go oszczędzać z powodu kuśtykania.
W szopie numer jeden panował taki sam hałaśliwy rozgardiasz jak w szopie Gwyneiry, ale atmosfera była zupełnie inna, nie tak przyjacielska i zdecydowanie bardziej napięta. Mężczyźni wydawali się też mniej zmotywowani do pracy – byli raczej poganiani i popędzani. A krzepki starszy mężczyzna, który przechadzał się wśród postrzygaczy, wyraźnie wolał im przyganiać, niż swobodnie sobie z nimi żartować. Poza tym na stole, na którym notował wyniki, stała opróżniona do połowy butelka whisky i szklanka. Nadzorca szopy właśnie pociągał z niej kolejny łyk, gdy Gwyneira podeszła i go zawołała.
Steinbjörn spojrzał w obrzmiałą, naznaczoną przez alkohol twarz i nabiegłe krwią oczy.
– Co ty tutaj robisz? – mężczyzna zrugał Gwyneirę. – Czyżby szopa numer dwa zdążyła już ostrzyc pięć tysięcy owiec?
Gwyneira pokręciła głową. Steinbjörn zauważył, że jednocześnie rzuciła pełne troski i wyrzutu spojrzenie na butelkę whisky.
– Nie, Geraldzie, teraz Andy notuje wyniki. Ja musiałam wyjść. I myślę, że ty też powinieneś. Geraldzie, to jest pan Sigleifson. Przyjechał do nas, żeby opowiedzieć o śmierci Lucasa – przedstawiła Steinbjörna, ale twarz starszego mężczyzny wyrażała wyłącznie pogardę.
– I z tego powodu zostawiłaś szopę? Żeby posłuchać jakiejś historyjki kochasia twojego męża sodomity?
Gwyneira przestraszyła się, ale z ulgą stwierdziła, że młody przybysz nic nie rozumie. Już wcześniej zwróciła uwagę na jego nordycki akcent, a teraz prawdopodobnie nie usłyszał albo nie zrozumiał słów Geralda.
– Geraldzie, nasz młody gość jest ostatnim człowiekiem, który widział Lucasa żywego… – Jeszcze raz spróbowała spokojnie do niego przemówić, ale Gerald zgromił ją wzrokiem.
– I pewnie jeszcze pocałował go na pożegnanie, co? Daruj mi te opowieści, Gwyn. Lucas nie żyje. Niech spoczywa w pokoju, ty też mnie zostaw w spokoju! A tego człowieka ma nie być w moim domu, jak skończę ze strzyżą!
Warden odwrócił się od nich.
Gwyneira wyprowadziła Steinbjörna, starając się go przeprosić.
– Proszę wybaczyć, whisky przemawia przez mojego teścia. Nigdy nie przebolał, że Lucas… Że on był taki, jaki był, i że porzucił farmę… Że zdezerterował, jak to Gerald określa. A przecież, Bóg jeden wie, w jakim stopniu on sam się do tego przyczynił. Ale to stare historie, panie Sigleifson. Ja w każdym razie dziękuję panu za przybycie. Zapraszam do domu, z pewnością chętnie się pan odświeży po podróży…
Steinbjörn nie miał śmiałości wejść do dworu. Był pewien, że będzie popełniać gafę za gafą. Luke zawsze zwracał mu uwagę na zasady grzeczności i odpowiednie zachowanie przy stole, a i Daphne miała o tym jakie takie pojęcie. On sam jednak zupełnie się na tym nie znał i obawiał się, że całkowicie skompromituje się przed Gwyneirą. Ale ona wprowadziła go do domu bocznymi drzwiami i wzięła od niego kurtkę, wcale nie dzwoniąc na służbę. W salonie natknęli się na piastunkę Kiri. Ostatnio Gerald nie zabraniał jej już trzymania dzieci przy sobie podczas sprzątania i innych domowych prac. Zrozumiał, że gdyby kazał jej siedzieć w kuchni, tym samym skazałby Paula na dorastanie właśnie tam.
Gwyneira z sympatią przywitała Kiri i wzięła z noszonego przez nią kosza jedno z dzieci.
– Panie Sigleifson, to mój syn Paul – dokonała prezentacji, choć jej słowa zginęły w ogłuszającym krzyku chłopca. Paul nie znosił, gdy rozdzielano go z jego mleczną siostrą, Maramą.
Steinbjörn zaczął się zastanawiać. Paul wciąż był niemowlęciem. Czyli musiał urodzić się podczas nieobecności Luke’a.
– Poddaję się – westchnęła Gwyneira i odłożyła dziecko z powrotem do koszyka. – Kiri, czy mogłabyś zabrać dzieci? I Fleur też? Musi coś zjeść, a nie powinna przysłuchiwać się naszej rozmowie. I może zrobiłabyś nam herbatę… Albo kawę, panie Sigleifson?
– Proszę mówić do mnie Steinbjörn… – powiedział nieśmiało chłopiec. – Albo David. Luke tak do mnie mówił.
Gwyneira popatrzyła na jego twarz i niesforne włosy, a potem się uśmiechnęła.
– Zawsze zazdrościł Michałowi Aniołowi… – stwierdziła. – Proszę usiąść. Ma pan za sobą długą podróż…
Ku zdziwieniu Steinbjörna rozmowa z Gwyneirą Warden wcale nie była taka trudna. Wcześniej obawiał się, że może w ogóle nie wiedzieć o śmierci Lucasa, ale okazało się, że George Greenwood już ją o tym powiadomił. Gwyneira zdążyła przeżyć swój smutek, a teraz z zainteresowaniem wypytywała Steinbjörna o czas, jaki spędził z Lucasem, o to, jak się poznali i jak wyglądały ostatnie miesiące jego życia.
Na koniec Steinbjörn opisał okoliczności jego śmierci, nie omieszkawszy ponownie obarczyć siebie całą odpowiedzialnością.
Ale Gwyneira miała na ten temat podobny pogląd co pan Greenwood, choć wyraziła go nieco bardziej dosadnie.
– To nie pana wina, że Lucas nie potrafił zawiązać porządnego węzła. To był dobry człowiek, Bóg jeden wie, jak bardzo go ceniłam. I wygląda na to, że był też bardzo utalentowanym artystą. Ale był beznadziejny w sprawach praktycznych. A przy tym zawsze… Myślę, że zawsze pragnął zostać bohaterem. I to mu się na koniec udało, prawda?
Steinbjörn pokiwał głową.
– Wszyscy mówią o nim z najwyższym szacunkiem, pani Warden. Zastanawiają się nawet, czy nie nazwać tamtego klifu jego imieniem. Tego klifu, z którego… Z którego spadliśmy.
Gwyneira była wzruszona.
– Myślę, że niczego nie pragnąłby bardziej – powiedziała cichym głosem.
Steinbjörn bał się, że wybuchnie płaczem, a on nie miał pojęcia, jak mógłby taktownie pocieszyć damę. Ale Gwyneira zdołała się opanować i zaczęła zadawać swojemu rozmówcy kolejne pytania. Ku jego zdumieniu dokładnie wypytała go o Daphne, którą wciąż dobrze pamiętała. Gdy pan Greenwood przekazał wiadomość, że się z nią spotkał, Helen od razu napisała do Westport, ale do tej pory nie otrzymała odpowiedzi. Steinbjörn potwierdził teraz jej przypuszczenie, że rudowłosa Daphne z Westport to jej dawna wychowanka i wspomniał też o bliźniaczkach. Gwyneira nie posiadała się z radości, gdy usłyszała o Laurie i Mary.
– A więc Daphne odnalazła dziewczynki! Jak jej się to udało? I wszystkie mają się dobrze? Daphne się nimi opiekuje?
– Cóż, one… – Steinbjörn zaczerwienił się lekko. – One… też jakby pracują. Tańczą. O, proszę… Tutaj Luke je namalował. – Chłopiec miał przy sobie torbę, z której wyciągnął teraz teczkę i zaczął kartkować jej zawartość. Dopiero gdy wyjął rysunki, uświadomił sobie, że raczej nie powinien ich pokazywać damie. Ale Gwyneirze nawet nie drgnęła powieka, gdy je oglądała. Żeby zaopatrzyć londyńskie galerie w prace Lucasa, dokładnie przeszukała jego pracownię i nie była już tak naiwna jak jeszcze kilka miesięcy temu. Lucas dawniej też rysował akty, przede wszystkim chłopców przypominających słynnego Dawida, ale także dorosłych mężczyzn w jednoznacznych pozach. Niektóre z rysunków nosiły ślady częstego użycia. Najwyraźniej Lucas wielokrotnie brał rysunki, oglądał je i…
Gwyneira zauważyła, że również akt bliźniaczek, a przede wszystkim erotyczny portret Daphne, są pokryte śladami palców. Lucas? Raczej nie!
– Daphne chyba się panu podoba? – zapytała ostrożnie swojego młodego gościa.
Steinbjörn jeszcze bardziej się zaczerwienił.
– Och, tak! Bardzo! Chciałem się z nią ożenić. Ale ona mnie nie chce. – Głos chłopca wyrażał cały ból wzgardzonego kochanka. Ten młody człowiek z pewnością nigdy nie był „kochasiem” Lucasa!
– Znajdzie pan inną kandydatkę na żonę – pocieszyła go Gwyneira. – Bo pan lubi dziewczęta, prawda?
Steinbjörn popatrzył na nią, jakby zadała najgłupsze z możliwych pytanie. A potem chętnie podzielił się z nią swoimi planami na przyszłość. Miał zamiar odszukać George’a Greenwooda i zacząć pracę w jego firmie.
– Tak naprawdę to wolałbym budować domy – powiedział nieco zasmucony. – Chciałem zostać architektem. Luke mówił, że mam talent. Ale musiałbym pojechać do Anglii i ukończyć tam szkoły, a na to mnie nie stać. Ale prawie zapomniałem… – Steinbjörn zamknął teczkę z rysunkami Lucasa i podał ją Gwyneirze. – To dla pani przywiozłem rysunki Luke’a. Wszystkie, jakie zostały… Pan Greenwood mówił, że mogą być sporo warte. Nie chcę się na nich wzbogacić. Ale chciałbym zachować jeden z nich. Ten z Daphne…
Gwyneira się uśmiechnęła.
– Proszę zatrzymać wszystkie. Lucas z pewnością by sobie tego życzył… – Zastanowiła się przez chwilę, a potem jakby podjęła jakąś decyzję. – Proszę założyć kurtkę, Davidzie, pojedziemy do Haldon. Jest jeszcze jedna rzecz, której Lucas na pewno by sobie życzył.
Dyrektor banku w Haldon traktował Gwyneirę jak osobę, która postradała zmysły. Wynajdował tysiąc powodów, żeby sprzeciwić się jej życzeniu, ale w końcu uległ wobec jej zdecydowanej postawy. Z ogromną niechęcią przepisał konto, na które przelewano zyski ze sprzedaży obrazów Lucasa, na nazwisko Steinbjörna Sigleifsona.
– Jeszcze będzie pani tego żałować, panno Warden! Na tym koncie uzbiera się majątek! Pani dzieci…
– Moje dzieci już posiadają majątek. Odziedziczą Kiward Station, a sztuka w ogóle ich nie interesuje, przynajmniej mojej córki na pewno nie. My tych pieniędzy nie potrzebujemy, a ten młody człowiek był uczniem Lucasa. Jego… Jak by to powiedzieć…? Bratnią duszą. Potrzebuje pieniędzy, potrafi je wykorzystać i będzie je miał! Proszę, Davidzie, musi pan tutaj podpisać. Imieniem i nazwiskiem, wyraźnie, to ważne.
Steinbjörnowi zaparło dech w piersiach, gdy zobaczył sumę pieniędzy, jaka widniała na koncie. Ale Gwyneira tylko skinęła przyjaźnie głową.
– Bardzo proszę się podpisać. Muszę szybko wracać do szopy, żeby dalej pomnażać majątek moich dzieci! A pan… Najlepiej, gdyby się pan sam zatroszczył o tę galerię w Londynie. Żeby nikt pana nie oszukał przy sprzedaży pozostałych obrazów. Teraz jest pan jakby zarządcą artystycznej spuścizny Lucasa. Niech się pan za to weźmie!
Steinbjörn Sigleifson nie zwlekał już dłużej i złożył swój podpis na dokumencie.
„Dawid” Lucasa znalazł swoją kopalnię złota.