Hannah
Znam to uczucie, ale jestem zaskoczona, że się pojawiło. To cholerna zazdrość. Chyba jestem przemęczona. Tak, to musi być to. Przecież znam tego faceta dobę, a wczoraj o tej porze leżałam na hotelowym łóżku skrępowana taśmą. I to była jego sprawka. Nie powinnam się do niego przywiązywać, a jednak czuję się przy nim bezpieczna. To śmieszne, Hannah. A może nawet żałosne. Jak można czuć się bezpiecznie przy kimś, o kim tak niewiele się wie?
Kiedy powiedział, że idzie do jakiejś kobiety, poczułam nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej. Może to dlatego, że już przyzwyczaiłam się, że jest obok i stanowi dla mnie jakiegoś rodzaju wsparcie, a teraz zostawił mnie samą? Cholera. Prawda jest taka, że muszę przyzwyczajać się do samotności.
Chowam twarz w dłoniach. Nie mogę mu tak bardzo ufać. Dał mi kilka cennych wskazówek i jestem mu za nie wdzięczna, ale sam coś ukrywa, więc muszę być ostrożna. Podał recepcjoniście fałszywy dokument. Po co? Czyżby, tak jak ja, przed kimś się ukrywał? A może ma kochankę w każdym mieście i nie chce zostawiać śladów po swoich seksualnych eskapadach?
Zauważyłam, że dyskretnie szuka kamer. Ma w aucie różne elementy przebrania, jakby chciał ukryć swoją twarz. Jutro znów zmieni samochód. Jest dobry w byciu niezauważonym. Powinnam się skupić i jak najwięcej od niego uczyć. Kiedy opuszczę rodzinny dom i ruszę w dalszą drogę, będę zdana tylko na siebie. No bo jakie jest prawdopodobieństwo, że znów wsiądę do auta byłego gliniarza, który zechce mi pomóc i nie powie nikomu, gdzie jestem i jak się nazywam? Jonathan nie powie, prawda? Obiecał.
Przełykam ślinę i dolewam sobie herbaty. Powinnam wykorzystać ten czas na odpoczynek. Może będę prowadzić, bo Jonathan pewnie będzie jutro padnięty po całej nocy bzykania jakiejś lafiryndy. Wzdrygam się, kiedy te słowa formują się w moim mózgu. Odrzucam obrazy, które nasuwają mi się na myśl: Jonathan bez koszuli, zsuwający spodnie z jędrnych pośladków, otaczający silnymi ramionami kobiece ciało, prężący mięśnie pleców w pozycji misjonarskiej. Dość!
Sięgam po telefon i wkładam słuchawki do uszu. Spróbuję się zrelaksować przy muzyce. Układam się wygodnie i włączam playlistę. Los jednak nie ma nade mną litości. Pierwszy kawałek na mojej liście to A Safe Place to Land i od razu zderzam się z rzeczywistością. Wiem, że nie mogę się schować, zamykając oczy. Choć tak bardzo bym chciała. Słucham słów piosenki, gdy wzbiera we mnie poczucie żalu i strach przed zagrożeniami. Próbuję powstrzymać łzy, lecz czuję, że ciepłe strumienie płyną po moich policzkach niczym muzyka z głośników.
Wyrywam słuchawki z uszu i wylewam z siebie cały smutek, jaki towarzyszy mi od miesięcy. Wyrzucam te wszystkie noce, kiedy bałam się zasnąć, i wszystkie uderzenia, które posiniaczyły nie tylko moje ciało, ale i duszę. Zgrywałam twardą, starałam się, ale ta radosna i beztroska dziewczyna, którą byłam, odeszła. Straciłam ją. Lucy nazywała mnie Iskierką, bo zawsze widziałam dobrą stronę życia i radziłam sobie ze zmartwieniami. Lucy.
Zaczynam płakać jeszcze mocniej. Trudno mi złapać oddech, ale łzy nie przestają płynąć. To jest jak katharsis. Potrzebuję tego. Zbyt długo to odkładałam. Dopiero po jakimś czasie czuję się lżej. Wycieram twarz i idę do łazienki, żeby ochlapać się zimną wodą. Myję zęby i wsuwam się pod kołdrę. Wyciszam telefon, chociaż i tak nikt nie zna tego numeru. Tamtą kartę wyrzuciłam do kosza na śmieci w toalecie Opery Wiedeńskiej. Niedługo dotrę do Brighton i rodzice przestaną się martwić. Pewnie już wiedzą o moim zniknięciu, ale nie mogę się z nimi skontaktować. On może być obok.
Otwieram okno i od razu czuję, że to będzie dobry dzień. Pogoda jest idealna. Słońce wpada do mojego pokoju i podkręca mój optymizm. Zaczęły się wakacje, więc mam wolne od szkoły i dodatkowych zajęć. Szybko zrzucam piżamę i wkładam szorty oraz krótką koszulkę. Jest wcześnie, ale rodzice na pewno wyszli już do pracy. Zbiegam na dół i dociera do mnie zapach świeżej kawy. Wchodzę do kuchni i widzę, jak Lucy napełnia swój kubek z kotkiem. Ma dwadzieścia lat, a ciągle używa kubka, który podarowałam jej na piętnaste urodziny. Wybrałyśmy go razem z mamą.
Lucy wygląda pięknie. Ma granatową ołówkową spódnicę i nieskazitelnie wyprasowaną białą bluzkę. Na krześle wisi żakiet. Jej blond włosy błyszczą w porannym słońcu i prezentują się perfekcyjnie. Jak zawsze. Wiem, że dzisiejsza rozmowa o pracę jest dla niej ważna. Mogłaby zarabiać dużo pieniędzy i robić to, co lubi. I na pewno byłaby w tym świetna. Moja siostra jest najlepsza we wszystkim.
– Mogę się poczęstować? – pytam, podsuwając swój kubek w stronę dzbanka.
– Tylko nie mów mamie. Uważa, że szesnastolatki nie powinny korzystać z takich zgubnych używek jak kawa. – Puszcza oko i częstuje mnie parującym napojem. Wdycham wspaniały zapach i sięgam po cukier.
– Jak nastrój przed rozmową? – zagajam, stukając łyżeczką o kubek.
– Jestem zdenerwowana. Zależy mi na tej pracy.
– Na pewno ją dostaniesz. Jesteś najlepszą księgową w Londynie.
– Chciałabym, żeby każdy miał o mnie takie mniemanie jak ty – mówi, uśmiechając się szeroko.
– Nie każdy zna cię tak dobrze jak ja.
– Przywilej siostry.
Do kuchni wbiega rudy kot, któremu wciąż nie nadaliśmy imienia, chociaż zamieszkał z nami kilka lat temu. Pewnego dnia po prostu zjawił się w ogródku i zaczął szukać okazji, żeby wejść do domu. Kiedy wreszcie mu się udało, akurat siedzieliśmy przy stole i jedliśmy kolację. Wszyscy tylko spojrzeliśmy na siebie i wzruszyliśmy ramionami. Kot został. Następnego dnia mama postawiła mu w kuchni miski z karmą i wodą. Zwracamy się do niego „kocie”.
– Co będziesz dziś robić? – pyta Lucy, zanurzając usta w kubku.
– Jak to? Cały dzień będę trzymała za ciebie kciuki, a wieczorem pójdziemy świętować.
– Jesteś taką optymistką, Iskierko.
Uśmiecha się do mnie i szybko kończy kawę. Kiedy wsuwa na stopy śliczne czarne szpilki, opieram się o ścianę i przyglądam jej profilowi. Jest taka ładna. I taka dobra. To najlepsza istota, jaka chodzi po ziemi.
Nagle przedpokój zaczyna wirować, a Lucy rozgląda się i wpada w panikę. Wyciągam do niej rękę, ale nie mogę się ruszyć. Mam wrażenie, że moje nogi ważą tonę. Wołam ją, jednak rozpływa się, jakby zamieniała się w pył. Robi się ciemno. Okna zasnuwa mrok. Lucy próbuje do mnie dotrzeć, ale jej ciało już niemal przestało istnieć. Po chwili znika całkowicie. Już jej nie ma.
Gwałtownie otwieram oczy i widzę, jak promienie słoneczne wdzierają się do pokoju przez szczelinę pomiędzy zasłonami. Mam przyśpieszony oddech. To był tylko sen. Przecieram twarz i staram się uspokoić. Sięgam po telefon. Dobiega szósta. Orientuję się, że jestem w hotelu. Frankfurt. Przede mną dalsza podróż. Odsuwam kołdrę i podnoszę się na łokciu, jednak moje odkrycie sprawia, że głośno wciągam powietrze i zamieram.
Obok mnie śpi Jonathan. Leży na brzuchu, a lewą ręką zakrywa część twarzy. Oddycha spokojnie. Jego klatka piersiowa jest naga. Ma mocne i szerokie plecy. Przełykam ślinę i natychmiast zastanawiam się, czy ma na sobie bokserki. Na myśl o tym, że mógłby spać nago, robi mi się przyjemnie między nogami. Uderzenie pożądania tak mnie płoszy, że niemal wyskakuję z łóżka. Jeszcze raz spoglądam na śpiącego mężczyznę i szybko przemykam do łazienki.
Zamykam drzwi i osuwam się wzdłuż nich na podłogę. Za szybko wstałam i kręci mi się w głowie. Kiedy wrócił? Nie powinien nocować u tej kobiety? Dlaczego leżał w moim łóżku? Nagle doznaję olśnienia. Czekaj, czekaj, to jego łóżko. Tak naprawdę to mnie nie powinno w nim być. To Jonathan zarezerwował ten pokój i to on za niego płaci. Fakt, że mogłam się tutaj przespać, wynika z jego uprzejmości. Z mętlikiem w głowie podnoszę się i podchodzę do umywalki.
Myję zęby i twarz. W lustrze widzę nieco podpuchnięte oczy, ale nie idę do pracy, więc nie muszę się przejmować swoim wyglądem. Praca. Lubiłam szpital, w którym mnie zatrudniono. Lubiłam swoich współpracowników. Nawet tego zbyt wesołego blondyna z położnictwa, który klepał po tyłkach wszystkie pielęgniarki, a także wiecznie obrażoną babkę z rejestracji, która nigdy nie odpowiadała „dzień dobry”. Smutno mi na myśl, że więcej ich nie zobaczę.
Tłumię poczucie żalu i zabieram się za mycie włosów. Hotelowy szampon nie pachnie tak ładnie, jak ten, który zwykle kupuję, ale nie będę narzekać. Masuję skórę głowy, mając nadzieję, że pomoże mi to nieco się rozluźnić. Nie pomaga. Kiedy chwilę później wychodzę z łazienki, Jonathan stoi w oknie i przeczesuje włosy palcami. Wygląda słodko, taki pomięty i prosto z łóżka. Hannah, uspokój się!
– Dzień dobry – mówi, dostrzegając mnie. – Zamówię śniadanie i ruszamy.
Jak zwykle konkretny i z profesjonalnie zaplanowanym grafikiem.
– Okej.
Mija mnie i zajmuje łazienkę, a ja pośpiesznie zmieniam ubranie. Dobrze, że zatrzymaliśmy się wczoraj w sklepie, bo jest gorąco i podróżowanie w jednej bluzce przez kilka dni byłoby mało komfortowe. Wybieram czerwoną sukienkę, którą wczoraj kupiłam, i szybko wciągam ją na siebie. Wskakuję w trampki, zbieram swoje rzeczy do reklamówki oraz torebki i czekam, aż dołączy do mnie Jonathan.
– Już jesteś gotowa? – Chyba jest trochę zdziwiony, kiedy pojawia się w pokoju i widzi mój skromny bagaż.
– Nie mam wiele. – Wzruszam ramionami i marszczę brwi, bo uzmysławiam sobie, że muszę wyglądać naprawdę żałośnie z tą lichą reklamówką i wypchaną po brzegi torebką.
– Co byś zjadła? – pyta, a kiedy wybieram coś z menu, zamawia dla nas jedzenie.
– O której wróciłeś?
– Nie pamiętam. Chyba koło trzeciej.
Nie pamięta. Pewnie było ostro. Nie porusza tematu spania w jednym łóżku, więc ja też tego nie robię. Wzdrygam się tylko na myśl, że dotykał innej kobiety, a później leżał obok mnie. Czy nasze ciała stykały się podczas snu?
Jonathan wyciąga rękę i wskazuje wzrokiem mój niewielki bagaż. Podaję mu reklamówkę, a on chowa ją w swojej walizce. W jego wielkiej dłoni foliowe zawiniątko wygląda na naprawdę maleńkie. Może to kwestia tego, że noszę mały rozmiar? Gdybym nie zostawiła szpilek w toalecie tamtej knajpy, gdzie się przebierałam, może miałabym teraz więcej do spakowania.
Kelner przynosi pachnące jedzenie i od razu burczy mi w brzuchu. Widocznie fala rozpaczy, na którą pozwoliłam sobie wczorajszego wieczoru, wyczerpała moje zapasy energii. Jonathan bez słowa zabiera się za śniadanie. Wlepia wzrok w telefon. Pewnie znów czyta wiadomości, żeby być na bieżąco.
– Ładnie ci w czerwonym – mówi nagle, biorąc do ręki kubek.
– Dziękuję. – Jestem zaskoczona tym komplementem. On chyba też, bo natychmiast spuszcza wzrok na talerz. Chyba nie planował powiedzieć tego na głos.
– Możemy jechać – oznajmiam, dopijając kawę.
Zbieramy bagaże i wsiadamy do windy, w której już znajduje się kilka osób. Jakiś facet odwraca się i bezwstydnie spogląda na moje nogi, a potem zatrzymuje wzrok na biuście. Z głupim uśmiechem podnosi głowę, ale za chwilę zerka obok mnie i rozbawiona mina znika z jego obleśnej twarzy. Podążam za jego spojrzeniem i widzę wbity w faceta morderczy wzrok Jonathana. Gdzieś w środku mnie rozbrzmiewa okrzyk radości, ale zaraz przypominam sobie, że to nic nie znaczy, bo przecież nic nas nie łączy. Poza tym, że wspólnie podróżujemy i oboje uważamy, że dobrze mi w czerwonym.
Winda zatrzymuje się na parterze i wszyscy ruszają ku wyjściu. Jonathan nachyla się i mówi cicho, tuż przy moim uchu:
– Idź za nimi. Wyjdź i poczekaj obok samochodu. Ja załatwię sprawy w recepcji i dołączę do ciebie.
Kiwam głową i ruszam za tłumem. Staram się nie zwracać na siebie uwagi obleśnego typa z windy. Opuszczam hotel i odnajduję szarego sedana. Chwilę później widzę znajomą postać idącą w moją stronę. Znów założył okulary.
– Masz wadę wzroku? – pytam, kiedy podchodzi do auta i otwiera zamek.
– Nie.
Jak zwykle wylewny. Wsiadam i ruszamy. Po drodze Jonathan wymienia samochód w wypożyczalni, ale nie pozwala mi w tym uczestniczyć. Wciąż tłumaczy, że wszędzie mogą być kamery i ktoś mógłby zobaczyć moją twarz. Nie kłócę się, bo wiem, że ma rację. Zapamiętuję, by w przyszłości unikać kamer, a w hotelach stosować kamuflaż.
– Dokąd jedziemy? – Zapinam pas i poprawiam się na siedzeniu pięknej terenówki. Ten model jest starszy, ale znacznie fajniejszy niż jego szary poprzednik.
– Mój znajomy ma dom z dala od miasta. Odpoczniemy tam, a jutro rano pojedziemy do Anglii.
– Twój znajomy nie będzie miał nic przeciwko mojej obecności?
– Jest na urlopie. Dom jest pusty.
Jonathan nie wygląda mi na kogoś, kto ma znajomych. Powiedziałabym, że jest raczej samotnikiem. Nie wyobrażam sobie, że siedzi przy stole z grupą ludzi, uśmiecha się i żartuje. Może się jednak mylę? Biorąc ślub, nie spodziewałam się, że mąż mnie skrzywdzi, a stało się inaczej. Ludzie potrafią udawać i zaskakiwać. Możliwe zatem, że Jonathan to tak naprawdę dusza towarzystwa, a tylko przy mnie jest taki zachowawczy. Chociaż staje się coraz bardziej rozmowny, co mnie cieszy.
* * *
Dom rzeczywiście jest pusty. Prowadzi do niego dość kręta droga, więc jestem pod wrażeniem, że Jonathan trafił tutaj bez mapy. Pewnie bywał tu wiele razy. Może to nie znajomy, tylko kolejna kobieta, którą zaspokaja? Odpędzam od siebie takie myśli i wchodzę do przestronnego salonu, który prowadzi do nowoczesnej kuchni.
– Łazienka jest na lewo – mówi mój towarzysz, wnosząc swoją walizkę i zamykając drzwi na klucz. – Na górze są sypialnie. Jestem zmęczony, więc idę się przespać. Czuj się swobodnie. W lodówce powinno być coś do jedzenia.
– Dziękuję – mówię do jego pleców, kiedy wchodzi na górę.
Skoro zostałam sama, to trochę pozwiedzam. Przechadzam się po domu. Jest dość przestronny i urządzony w ciekawym stylu. Trochę za duży jak dla jednej osoby, ale co ja mogę wiedzieć, skoro większość swojego dorosłego życia spędziłam w kawalerce, bo tylko na to było mnie stać. Później zamieszkałam z mężem, ale o tym wolałabym zapomnieć.
Podziwiam salon. Jest tu duży kominek, skórzany komplet wypoczynkowy, kolorystycznie dopasowane regały i komody, a lampy mają wymyślne kształty. Uwagę przykuwa ogromny telewizor. Jedna z podstawowych zabawek dużych chłopców. Z salonu można wyjść do ogrodu. Stoi w nim kilka leżaków, więc postanawiam skorzystać ze słonecznej pogody. Biorę małą poduszkę i układam się wygodnie. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się opalałam. Wciąż pracuję. Ostatnie lata były bardzo intensywne, nie tylko pod względem pracy. Wzdycham i próbuję wyłączyć myśli.
Podciągam sukienkę, wystawiając uda na działanie promieni słonecznych. Słucham szumu wiatru wśród liści. Wdycham zapach kwiatów, które rosną w ogrodzie. Jest tu pięknie. Kolega Jonathana pewnie zatrudnia utalentowanego ogrodnika. I sprzątaczkę, która ogarnia ten wielki dom. Wszystko wewnątrz lśni czystością, a za domem można się zrelaksować wśród zieleni. Podoba mi się tutaj. Daleko od miasta, ale nie na tyle, żeby czuć się jak na bezludnej wyspie. Jest jeszcze wcześnie. Wszyscy sąsiedzi pewnie są w pracy, więc nikt nie będzie hałasował kosiarką.
Godzinę później jest mi gorąco i czuję, że trochę przypiekłam nogi. Wracam do domu i idę do łazienki, by poszukać jakiegoś balsamu. Znajduję jedynie męskie kosmetyki, jakąś wodę po goleniu, piankę i dezodorant. Czuję dziwną ulgę na myśl, że nie mieszka tutaj kobieta. Niestety nie ma żadnego kremu na moje piekące uda.
Idę do kuchni. Otwieram ogromną lodówkę i wyciągam butelkę. Nalewam sobie szklankę wody i sięgam po telefon, żeby sprawdzić najnowsze wiadomości w sieci. Od razu rzuca mi się w oczy nagłówek: „Dwa zabójstwa w Austrii to dopiero początek?”. Skupiam się na artykule, a serce podchodzi mi do gardła.
„Przedwczoraj Wiedniem wstrząsnęło makabryczne odkrycie. Policja znalazła dwa ciała. Obie ofiary zginęły od pojedynczego strzału w głowę. Jeden z mężczyzn to Joseph O., od dawna podejrzewany o handel ludźmi. Dziennikarze śledczy od miesięcy próbowali znaleźć dowody świadczące przeciwko niemu, jednak przedsiębiorca doskonale maskował swoje działania. Policja nie wypowiada się na ten temat, ale z zaufanego źródła wiadomo, że stróże prawa nie potrafili poradzić sobie z interesami, jakimi zajmował się Joseph O., poza jego działalnością na rynku nieruchomości. Ciało znalazła gosposia, kiedy wyszła do ogrodu podlać rośliny.
Drugą ofiarą jest Victor S., który posiadał sieć hoteli i klubów nocnych w Europie oraz w USA. Victor S. miał na swoim koncie nie tylko doskonale prosperujące przedsięwzięcia, ale również oskarżenie o morderstwo. Ta głośna sprawa zakończyła się zupełnie inaczej, niż zapowiadał oskarżyciel. Podczas pamiętnego procesu wiele rzeczy poszło nie po myśli prokuratury, w efekcie czego Victor S. został uniewinniony i oczyszczony z zarzutów. Przedwczoraj znaleziono go martwego w jego wiedeńskim apartamencie.
Dziś nad ranem przed jednym z klubów we Frankfurcie życie straciła kolejna osoba. Policja odmawia komentarza, jednak wiadomo już, że ofiarą jest czterdziestodwuletnia Erika Z., zamieszana w ciągnące się od miesięcy śledztwo dotyczące pornografii dziecięcej oraz zaginięcia ośmioletniej córki jednego z potentatów naftowych”.
Drżącą ręką odkładam telefon. Trochę mi słabo. Kładę głowę na blacie i wyrównuję oddech. Myśli przekrzykują się w mojej głowie, ale nie pozwalam im ułożyć się w całość. Nie chcę wiedzieć. Na pewno zbyt dużo sobie wyobrażam. Stop! Moją uwagę przykuwa pieczenie. Cholerne nogi. Mogłam się nie opalać. Muszę to czymś posmarować. Natychmiast. W reklamówce mam balsam. Reklamówka jest w walizce.
Na palcach wchodzę na górę i kieruję się do pierwszej sypialni. Zaglądam przez uchylone drzwi. Jonathan śpi na środku łóżka, zakrywając oczy przedramieniem. Czekam kilkanaście sekund, sprawdzając, czy się nie obudzi, ale ani drgnie. Walizka leży pod oknem. Cichutko się do niej zbliżam, klękam i powoli odsuwam zamek.
Byle tylko za bardzo nie hałasować. Ukoję pieczenie skóry, a wtedy zejdę na dół i spokojnie wszystko przemyślę. Może uda mi się znaleźć w internecie więcej informacji. Otwieram bagaż i od razu widzę swoją małą reklamówkę. Kiedy podnoszę ją do góry, dostrzegam, co leży pod nią.
– O cholera – szepczę przez zaciśnięte gardło.
Robi mi się zimno. Przez moje ciało przechodzi dreszcz. Wtedy słyszę charakterystyczny dźwięk. Wiem, co się dzieje. Ostrożnie odwracam głowę. Jedyne, co widzę, to wycelowana we mnie broń. Zapada ciemność.