ROZDZIAŁ SZÓSTY

Jonathan

Jak tylko usłyszałem, że skrada się po schodach i wchodzi do pokoju, wiedziałem, że to się źle skończy. Nie mam pojęcia skąd, ale kurwa, po prostu wiedziałem. Wierzę, że chciała tylko wziąć swoje rzeczy, bo z jej rąk wypadła mała reklamówka. Nie miała zamiaru mnie zdemaskować. Jednak to zrobiła. Zobaczyła karabin. Niechcący, ale czasu nie da się cofnąć. Musiałem zareagować. Nikt mnie nigdy nie nakrył. Lata praktyki. Aż tu nagle ona. Przy niej stałem się nieostrożny.

Patrzę na jej malutki bagaż leżący przy walizce. Wypadł jej z rąk, kiedy upadała. I co ja mam teraz z nią zrobić? Cholera. Przede wszystkim nie zostawię jej tak na podłodze. Odkładam broń i podchodzę do bezwładnego ciała. Przenoszę ją na łóżko, siadam obok i podnoszę pistolet z podłogi. Zastanawiam się, co dalej. Nienawidzę komplikacji. W dodatku jestem zmęczony.

Erika bawiła się do późna, więc czekałem na nią kilka godzin, nie odrywając oka od celownika. Już myślałem, że będę musiał powtórzyć akcję, kiedy nagle wyłoniła się z budynku. Nacisnąłem spust. Forsa trafiła na moje konto kilka godzin później, a zdesperowany ojciec pomścił ośmioletnią córkę, której ciało znaleziono w ubiegłym miesiącu w jednym z burdeli, ale nie podano tego do opinii publicznej.

Cholera. Padam z nóg. Nie lubię brać zleceń dzień po dniu, lecz tym razem mi się to opłaciło, bo w chuj zarobiłem. Jestem ustawiony. Jeśli sprzedam dom po mamie, forsy powinno mi wystarczyć do końca mojego nędznego życia. Może zajmę się czymś legalnym, a karabin zamuruję w ścianie jako pamiątkę po karierze płatnego zabójcy. Tak, kurwa. Niezły żart. Już widzę, jak wciskam frajerom ubezpieczenia, napierdalam taksówką po mieście albo prowadzę warzywniak. To nie dla mnie.

Hannah zaczyna odzyskiwać przytomność. Nie sądziłem, że zemdleje, ale musiałem ją nastraszyć. Gdyby wpadła w panikę i uciekła, żeby to zgłosić, byłoby po mnie. Tyle lat ukrywania się poszłoby na marne. Jestem przekonany, że nikt z moich znajomych z policji nie wie, czym się zajmuję. Sąsiedzi w życiu by się nie domyślili. Jedyną istotą, którą kiedykolwiek o to podejrzewałem, jest owczarek niemiecki należący do mieszkającego nade mną gościa. Pies przygląda mi się dość nachalnie, gdy wracam z akcji. Może umie wyczuć mordercę?

Hannah marszczy czoło i lekko się porusza. Zaraz się obudzi. Co mam jej powiedzieć? Powinienem był strzelić. To podstawowa zasada. Żadnych świadków. Żadnego ryzyka. Maksimum ostrożności. Tego ostatniego mi zabrakło. Nie powinna była zobaczyć karabinu, ale zobaczyła. Nie zdążyłem nawet nic powiedzieć, kiedy w jej oczach błysnęło przerażenie, a sekundę później już leżała na podłodze. Kurwa. Co dalej? Myśl, Fallon. Przecież jest jasne, że nie potrafisz jej zabić.

Otwiera oczy i kilka razy mruga. Zauważa mnie. Przygląda się, jakby próbowała mnie rozpoznać. Teraz. Oczy jej się rozszerzają. Widzę w nich strach. Nie chcę, żeby się mnie bała. Nie rozumiem tego, ale po prostu, kurwa, potrzebuję jej zaufania. Chcę ją mieć po swojej stronie. Podnosi się i odsuwa, opierając plecy o wezgłowie łóżka. Podciąga kolana pod brodę i ciężko oddycha. Wlepia wzrok w pistolet, który trzymam w dłoni. Zawsze mam przy sobie drugą broń, którą mogę łatwo schować. Karabinu nie wsunę za pasek spodni.

– Odłożę to i porozmawiamy, okej? – mówię najdelikatniej, jak umiem.

Unoszę broń i odkładam ją na podłogę. Odsuwam pistolet stopą. Nie czuję się zagrożony. Hannah nic mi nie zrobi. Jestem od niej cięższy o jakieś trzydzieści kilogramów i wyższy o minimum dwadzieścia centymetrów. Musiałaby się bardzo postarać, żeby mnie skutecznie zaatakować, a jest zbyt wystraszona, by to zrobić.

Wpatrujemy się w siebie, ale żadne z nas nie zaczyna rozmowy. Hannah dygocze i przytula się do wezgłowia łóżka. Wypuszczam głośno powietrze. Okej, przerwę to milczenie. Wytłumaczę, czym się zajmuję, i podkreślę, że nie może o tym nikomu powiedzieć. Ja też sporo o niej wiem, zdradziła mi swoją fałszywą tożsamość, więc może pójdzie na to, byśmy się wzajemnie kryli. Muszę ją przekonać. Niemal podskakuję, kiedy ona odzywa się pierwsza.

– Zabiłeś tych ludzi? – pyta szeptem.

A więc czytała wiadomości. Nie ma sensu pytać, jakich ludzi. Zresztą to nie byli ludzie, tylko potwory. Nie będę robił z siebie debila i udawał, że nie wiem, o co pyta.

– Tak.

– Dlaczego?

– Bo ktoś mi za to zapłacił.

Otwiera usta i kręci głową. Po chwili chowa twarz w dłoniach i bierze głęboki wdech.

– Teraz mnie też zabijesz? – Podnosi na mnie wzrok. Po policzku spływa jej łza.

– Powinienem.

Jej usta zaczynają drżeć. Zagryza wargi, ale to nic nie daje. Zaczyna cicho płakać. Kurwa, co robić? Wiem, że jej nie zastrzelę. Nigdy nie zabiłem niewinnej osoby. Biorę zlecenia tylko na zwyrodnialców. Zawsze jednak po sobie sprzątam. Zero śladów. Jestem ostrożny. Żadnych świadków. Aż do teraz.

– Hannah – mówię, wyciągając w jej stronę dłoń. Zasłania się rękami jak wtedy, kiedy podniosłem pas i myślała, że ją uderzę. Czuję ból w sercu. – Spójrz na mnie.

Opuszcza ręce i podnosi zapłakaną twarz. Łzy nie przestają płynąć. Ja pierdolę. Aż mnie skręca, gdy widzę jej minę. Powoli przysuwam się bliżej. Spina się i śledzi moje ruchy wystraszonymi zielonymi oczami. Delikatnie dotykam jej policzka kciukiem i ścieram pędzące łzy. Wstrzymuje oddech i wpatruje się we mnie, jakby od tego zależało jej życie. W sumie tak właśnie jest.

– Nic ci nie zrobię. – Sam już to wiem, więc niech i ona ma tego świadomość.

Marszczy brwi. Zaskoczyłem ją.

– Dlaczego?

Dobre pytanie.

– Nie wiem – mówię szczerze.

– Nikomu nie powiem.

Energicznie kręci głową. Kolejne łzy lądują na policzkach. Wierzę jej. Nie powinienem, ale wierzę. Chcę wierzyć.

– Obiecaj mi to.

– Obiecuję.

Jeszcze nigdy w życiu tak nie ryzykowałem. Czekam chwilę, aż się uspokoi. Wyciera łzy wierzchem dłoni i prawie przestaje się telepać. Wciąż jednak wygląda jak siedem nieszczęść. Jej płacz mnie boli. Już wolę, kiedy pyskuje.

– Chodź na dół. Zrobię herbatę i porozmawiamy.

Potakuje, gramoli się z łóżka i idzie w stronę drzwi. Zerkam na jej nogi, które jeszcze trochę się trzęsą. Widzę ogromne czerwone plamy.

– Co ci się stało?

Podąża za moim wzrokiem.

– Opalałam się za domem. Trochę piecze. Balsam… był w walizce.

Odwracam się i podchodzę do jej reklamówki. Podnoszę ją i wyciągam jedyną butelkę, jaką widzę między ubraniami. Ostrożnie zbliżam się do Hannah. Nie chcę jej wystraszyć nagłymi ruchami. Podaję jej balsam, a resztę odkładam na komodę. Bez słowa schodzimy do kuchni. Siada na stołku i drżącymi dłońmi otwiera kosmetyk. Wciera go w łydki i uda, kiedy ja nastawiam wodę i wyciągam dwa kubki. Chwilę później stawiam przed nią herbatę i siadam obok. Czuję zapach tego, czym się posmarowała.

– To dlatego odszedłeś z policji?

– Dla zabijania?

– Chyba lepiej zarabiasz?

Mimo całej tej pojebanej sytuacji nie umiem powstrzymać uśmiechu.

– To fakt, ale nie zrezygnowałem ze służby, bo znalazłem lepszą pracę. Można powiedzieć, że ta praca znalazła mnie, kiedy jej potrzebowałem już po opuszczeniu szeregów policji.

– Co się stało?

Wpatrujemy się w siebie. Jest zainteresowana. Próbuje zrozumieć, dlaczego zarabiam na chleb, zabijając ludzi. Na dużo chleba. Nie ukrywam, że ja też chciałbym o niej wiedzieć coś więcej. Może wymiana informacji to dobry pomysł? Ona będzie wiedziała coś o mnie, ale ja też dowiem się czegoś o jej życiu i dam jej do zrozumienia, że umiem ją znaleźć, gdyby spróbowała mnie sypnąć. Ostrożność.

– Wstąpiłem do policji, bo chciałem być jak ojciec. Zawsze mi imponował. Był prawdziwym stróżem prawa, a nie taką łajzą jak twój mąż – zaznaczam, unosząc brwi. Słucha mnie z zainteresowaniem. – Miałem za sobą prawie dziesięć lat służby, kiedy tatę oskarżono o kradzież dowodów z magazynu. Wiem, że tego nie zrobił, ale moje słowo nic nie znaczyło. Znaleźli się tacy, którzy byli przeciwko niemu, i ich zeznania go pogrążyły.

– Jego koledzy z policji?

– Jego i moi.

Nigdy nie zapomnę roześmianej gęby Nigela, kiedy przemierzał korytarz zachwycony tym, jak załatwił mojego staruszka. Wiem, że to on maczał palce w aferze z zaginięciem dowodów w kilku sprawach, ale nie złapałem go na gorącym uczynku, więc moje przypuszczenia mogłem sobie wsadzić w dupę.

– Zwolnili twojego tatę?

– Wszystko odbyło się po cichu. Odesłali go na emeryturę, ale dla niego to była życiowa porażka. Całe życie łapał złoczyńców, a wyszło na to, jakby im pomagał, ukrywając dowody. Załamał się. Zaczął pić. Dużo.

Pamiętam dzień, kiedy mama zadzwoniła, że z tatą coś się stało. Nie wrócił na noc. Byliśmy przerażeni. Zakładałem najgorsze. Odnalazłem go w małym obskurnym barze niedaleko domu, zalanego w trupa. Ta sytuacja powtarzała się wielokrotnie przez niemal pół roku. Mama płakała, ja się wkurwiałem, tata znikał na wiele godzin, a czasem dni.

Wzdycham i kontynuuję:

– Kilka miesięcy później znalazłem go martwego w jego ulubionym fotelu. Zapił się.

– Tak mi przykro. – Chwyta mnie za rękę, jakby chciała mnie pocieszyć, ale szybko cofa dłoń. Jakbym ją poparzył. Pewnie przypomniała sobie, że ta ręka niedawno trzymała broń wycelowaną w jej głowę. A może poczuła wstręt ze względu na moją profesję. Nie dziwię się, sam czasem czuję do siebie wstręt.

– Odszedłem z policji. Nie tak wyobrażałem sobie służenie społeczeństwu. Parę tygodni później przyjąłem pierwsze zlecenie. Skontaktował się ze mną jeden z moich dawnych informatorów. Ktoś szukał snajpera.

To pomogło mi zmniejszyć chęć zemsty. Mama wyjechała do Anglii, gdzie mieszka jej rodzina, a ja nie miałem nawet do kogo się odezwać, żeby opowiedzieć o swoim bólu. Zresztą nigdy nie byłem zbyt wylewny. Postanowiłem działać. Każdy zabity zwyrodnialec sprawiał, że mój żal stawał się nieco mniejszy, a dusza nieco bardziej pusta.

– Ile osób… no wiesz?

Wiem.

– Przez niespełna trzy lata zabiłem dwanaście osób.

– Znasz ich nazwiska?

– Tak. Muszę wiedzieć, do kogo strzelam. Wybieram same gnidy.

– Już zawsze będziesz to robił?

I to jest pytanie, które sam sobie zadaję.

– Myślałem, że to będzie ostatnie zlecenie. Mam odłożone sporo forsy. Kilka miesięcy temu zmarła moja mama i zostawiła mi dom. Chcę go sprzedać i skończyć z zabijaniem. Chociaż sam nie wiem, co mógłbym robić w życiu.

– Możesz otworzyć kawiarnię.

– Proszę? – Marszczę brwi.

Czy ja dobrze słyszałem?

– Czasami zastanawiałam się, co mogłabym robić, gdybym nie znalazła pracy w zawodzie. Chciałabym mieć kawiarnię. – Wzrusza ramionami i lekko się rumieni.

– Opowiadasz o kawiarni z taką lekkością, a niedawno widziałem strach wypisany na twojej twarzy. Nie przeraża cię to, że siedzisz w kuchni z zawodowym mordercą?

Wzdycha, odstawia kubek i patrzy mi prosto w oczy.

– Od dawna jestem przerażona. Już nawet nie pamiętam, jak to jest się nie bać. Muszę wierzyć, że kiedyś ponownie się tego nauczę. Staram się panować nad swoim strachem, chociaż wiem, że kiepsko mi to wychodzi. – Nie umiem oderwać się od jej zielonych oczu. Hipnotyzują mnie. Ta kobieta jest zaskakująca. Mam wrażenie, że akceptuje mnie, mimo mojej sytuacji. Cieszę się, że jej nie zabiłem. Przetwarzam jej słowa i próbuję zwalczyć pokusę, by wziąć ją w ramiona. – Jak udaje ci się być takim opanowanym?

– Praktyka.

– Nie denerwujesz się, kiedy do kogoś mierzysz?

Zdarzyło się to tylko raz. Dzisiaj. Piętro wyżej.

– Nie.

– Nie wierzę, że w nocy tak po prostu wyszedłeś od kochanki, by kogoś zastrzelić.

– Od jakiej kochanki?

– Mówiłeś, że idziesz spotkać się z kobietą.

– Cholera. Nie ma żadnej kobiety. Powiedziałem tak, bo coś musiałem ci odpowiedzieć, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Zresztą to i tak już nieistotne, skoro wiesz, kim jestem.

Spuszcza głowę i przygryza wargę. Wtedy ktoś puka do drzwi. Hannah podskakuje na krześle. Mój puls przyśpiesza. Kto to, do kurwy nędzy, może być?

– Zostań tutaj – mówię, po czym szybko biegnę na górę. Chowam broń za pasek jeansów i wciągam koszulkę. Pośpiesznie wracam na dół, kiedy pukanie rozlega się znowu. – Nie wychodź z kuchni – instruuję cicho swoją towarzyszkę.

Podchodzę do drzwi i wyglądam przez judasza. Jakiś starszy facet rozgląda się wokół i pogwizduje. Mam nadzieję, że to żaden nawiedzony palant, który będzie próbował mi wytłumaczyć, że nadchodzi apokalipsa i powinienem zbliżyć się do Pana. Przewracam oczami i sięgam do klamki. Otwieram drzwi, kładąc dłoń na broni.

– Witam. Max wrócił? – Chyba się uśmiecha, bo wąsy dziwnie się poruszyły.

– Niestety, jeszcze jest na urlopie. A pan to kto? – pytam, lustrując gościa od stóp do głów. Wygląda na jakieś siedemdziesiąt lat, a jego brzuch waży pewnie więcej niż Hannah.

– A to pech. Zobaczyłem samochód i myślałem, że przyjechał. Pan pewnie nie ma ochoty na partyjkę pokera dziś wieczorem?

A więc to jeden z tych bogatych staruchów, których Max ogrywa za każdym razem.

Mój kumpel miał kiedyś problemy z hazardem. Pomogłem mu się pozbierać, za co obiecał mi dozgonną wdzięczność, która obejmuje korzystanie z jego domu w Niemczech oraz wypasionej willi we Francji. Przywilej posiadania bogatego tatusia.

– Zgadł pan. Przyleciałem ze Stanów i z samego rana przesiadam się na kolejny samolot. Jeszcze nie odespałem podróży, a w dodatku ta zmiana czasu.

Grunt to stwarzać pozory. Starannie przygotowane kłamstwo i miły uśmiech już nieraz odwróciły ode mnie uwagę nieproszonych gości.

– W takim razie nie przeszkadzam. Udanego odpoczynku – mówi jegomość i wykonuje gest, jakby unosił kapelusz, którego nie ma. Potem wytacza swoje opasłe cielsko sprzed domu Maksa i rusza w prawo. Pewnie mieszka w następnym budynku.

Zamykam drzwi i dokładnie sprawdzam zamki. Brakuje jeszcze tego, żeby jakiś dziadek tutaj wszedł, szukając okazji do przepierdolenia swojej emerytury w pokera.

– Szczerze mówiąc, zagrałabym w karty. Chyba nawet pamiętam zasady pokera – mówi Hannah, kiedy wchodzę do kuchni.

Uśmiecham się do niej i grzebię w szufladach. Znajduję talię kart i wymownie unoszę brwi.

* * *

– Skąd wiedziałeś, że blefuję? – pyta, kiedy półtorej godziny później zgarniam wszystkie zapałki. Układa usta w dzióbek i udaje urażoną. Jest zabawna.

– Mówiłem ci, że nie umiesz udawać. Masz emocje wypisane na twarzy.

Uśmiecha się smutno, a po chwili ziewa.

– Padam z nóg. Pójdę się zdrzemnąć.

Podnosi się z krzesła i powoli rusza w stronę schodów. Zostaję przy stole ze stertą zapałek, talią kart i głupim uśmiechem przyklejonym do twarzy.

– Hannah – zatrzymuję ją. Odwraca głowę. – Dlaczego Brighton?

– Rodzice – odpowiada i znika na schodach.

W końcu zdradziła mi coś nowego na swój temat. Wiem już całkiem sporo, jednak mam przeczucie, że nie będę musiał wykorzystywać tych informacji przeciwko niej. Wygląda na to, że pogodziła się z faktem, że podróżuje u boku zabójcy do wynajęcia. Nie odnosi się do mnie z odrazą i wydaje mi się, że gdy na mnie patrzy, w jej oczach nie ma przerażenia. Raczej ciekawość. A może tylko to sobie wmawiam?

W Brighton ma rodziców. Do nich ucieka. Cholera. Z jednej strony czuję ulgę, że ma kogoś bliskiego, do kogo może zwrócić się po pomoc, ale wiem, że on właśnie tam będzie jej szukał. Muszę dostarczyć ją do rodziców w jednym kawałku i zadbać, by wiedziała, co robić, kiedy każde z nas pójdzie w swoją stronę. Naprawdę chciałbym, by była bezpieczna. Ciężko wzdycham, bo coś czuję, że niełatwo będzie mi się z nią rozstać.

Sięgam po telefon i przeglądam najnowsze informacje. Policja nadal szuka zabójcy. Niech sobie szukają. Powodzenia. Zerkam na zdjęcie sprzed klubu. Czarny worek na zwłoki otoczony funkcjonariuszami policji. Co czułem, kiedy naciskałem spust? Chorą satysfakcję. W myślach widziałem te wszystkie materiały pornograficzne, które odnajdywaliśmy w czasie śledztw w Nowym Jorku. Nie umiem sobie wyobrazić, co czuli rodzice, kiedy przynosiłem im informację o śmierci ich pociech z rąk obleśnego pedofila. Erika spowodowała wiele zła. Nie miałem żadnych skrupułów, pozbawiając ją życia. Myślałem raczej o dzieciach, które dzięki temu nie zaznają traumy.

Joseph też był gnidą. Wynajął mnie brat jednej z kobiet, które zostały porwane podczas babskiego wypadu za miasto. Udało jej się uciec, ale wcześniej naszprycowali ją narkotykami i zgwałcili. Braciszek wykorzystał pokaźną kwotę na swoim koncie i postanowił nie oddawać sprawy w ręce policji, która szukałaby dodatkowych dowodów, żeby wsadzić Josepha za kratki. Niejednokrotnie byłem świadkiem tego, jak proces nie idzie po myśli oskarżyciela i zbrodniarz odsiaduje śmiesznie niski wyrok lub, co gorsza, zostaje uniewinniony. Jak w przypadku Victora, jednego z bohaterów artykułu. Martwych bohaterów. Pamiętam ten proces – dowody zaginęły i Victor wyszedł z sądu jako wolny człowiek, a o śmierci i życiu ofiary po prostu zapomniano. Niech to szlag.

Otwieram drzwi balkonowe i wychodzę do ogrodu. Popołudnie jest słoneczne, więc postanawiam posiedzieć tutaj chwilę, żeby ocieplić swoje myśli. Przypominam sobie poparzone nogi Hannah i tę jej śmieszną reklamówkę. Cały czas dziwi mnie, że kobieta może podróżować z tak niewielkim bagażem. Zresztą Hannah nie potrzebuje chyba wielu kosmetyków. Jest naturalnie piękną kobietą, więc nie musi szpachlować twarzy przed wyjściem z domu. Coś niebezpiecznie drgnęło mi w spodniach, dlatego odpędzam od siebie wizję twarzy swojej pasażerki i wyciągam się wygodnie na leżaku.

Lubię dom Maksa. Willa we Francji jest, jak dla mnie, zbyt ostentacyjna. Tutaj czuję się w porządku. Facet ma bogatych rodziców i wie, jak spożytkować ich pieniądze. Nie mówię o prostytutkach, które zaprasza do hoteli, ani o pokerze, którym katuje tych emerytów. Zresztą z tego, co wiem, każdy z tych staruszków dysponuje małą fortuną, więc przegrana nie sprawia, że przez miesiąc muszą żywić się wodą z kranu i zdechłymi szczurami z piwnicy. Moje uznanie zyskuje raczej gust Maksa. Podoba mi się każde z wnętrz. Nawet kiedyś podpytałem go, jaką farbę kupił, i pomalowałem swoją sypialnię dokładnie tym samym kolorem. Co poradzę, że mi się spodobał?

My, faceci, nie działamy jak kobiety. Jeśli jakiejś lasce spodobają się buty koleżanki, to nigdy w życiu nie kupi takich samych, bo to skandal. Pośle za to kilka jadowitych komentarzy, obrażając gust i obuwie znajomej. To podłe. My tak nie robimy. Jeśli mam wielki telewizor i któryś z moich kumpli też taki kupuje, gratuluję mu dobrego wyboru, zamiast opluwać go wyzwiskami. Mam wyjebane, czy sąsiad nosi takie same buty, spodnie czy kurtkę, jak ja. Jakie to ma znaczenie? Dlatego Max podał mi nazwę farby, nie dodając na końcu zdania czegoś w stylu: „Udław się nią, chuju”.

Leżę chwilę, aż dociera do mnie zapach jakiejś rośliny, która znajduje się nieopodal. Nigdy nie rozumiałem zamiłowania Maksa do kolorowych krzewów i pachnących kwiatków. On jednak wiecznie dorzuca tutaj coś nowego. Ostatni raz byłem tu kilka miesięcy temu. W środku zimy. Miałem zlecenie na pewnego Niemca. Całkiem nieźle wtedy zarobiłem i przy okazji odwiedziłem kumpla. Ogród, co oczywiste, wyglądał wtedy zupełnie inaczej niż latem, ale tego zielska na pewno tutaj nie było. Wytrzymuję w słońcu czterdzieści minut i zawijam się do domu.

Przeglądam zawartość lodówki. Szału nie ma. Jogurt to danie dla odchudzających się nastolatek. Po drodze mijaliśmy niewielki sklep. Postanawiam tam podjechać i zrobić zakupy na obiad lub kolację. Zależy, o której Hannah zakończy drzemkę.

– Witam ponownie! – krzyczy do mnie gruby staruszek, kiedy zamykam drzwi na klucz i zmierzam do samochodu. Dobrze, że po drodze trochę ujebałem rejestrację błotem, to nie spisze numerów. Takim wścibskim wapniakom nie można ufać.

– Dzień dobry – odpowiadam, otwierając auto.

– Słońce nie dało panu zasnąć?

Co za kutas. A co go to interesuje?

– Raczej pusty żołądek. Wie pan, jak to mówią: nie wolno się kłaść na głodnego.

– O tak, to racja. Nie ma to jak drobna przekąska przed snem.

Patrzę na wielki brzuch dziadka i stwierdzam, że jego przekąski wcale nie są takie drobne. W żołądku pewnie zmieściłby mu się arbuz. Albo duża dynia. Ewentualnie młody bóbr. W całości.

– Co pana sprowadza? – pytam, bo nie wiem, po co znów przylazł. Stoi przy furtce i porusza wąsami.

– Tylko przechodzę. Spaceruję z psem.

Grubą dłonią wskazuje gdzieś w bok, a ja widzę, jak po kałużach pełnych błota popierdala biały terier. Krzywię się na ten widok. Ciekawe, czy lubi się kąpać. Kiedy wracałem z Wiednia, musiała tędy przejść solidna ulewa, bo od wczorajszego wieczora w tej okolicy nie padało. Macham staruszkowi i wsiadam do samochodu. Uważam, żeby nie rozjechać ubłoconego psa, i ruszam na zakupy.