Hannah
Siedzę w swoim pokoju i zakuwam do testu z chemii. Nauczyciel traktuje nas bardzo surowo, a mnie zależy na ocenach. Jeśli chcę iść na medycynę, muszę się postarać. Tam nie będzie miejsc dla przeciętniaków. Rozwiązuję kolejne zadania, a oczy powoli zaczynają mnie piec. Wreszcie rzucam długopis na biurko i gaszę lampkę. Czuję, że zdam śpiewająco. Z uśmiechem schodzę na dół, żeby przed snem napić się wody. Od tej nauki strasznie mnie suszy.
Lucy siedzi w salonie. Ma na sobie szare spodnie od dresu i bluzkę z długim rękawem. Październik jest chłodny, więc założyła też skarpety. Przekłada jakieś papiery, a na stole stoi niedopita kawa w kubku z kotkiem.
– Mówiłaś, że zabieranie pracy do domu nie jest w twoim stylu – zagaduję, siadając obok niej na kanapie.
– Wiem, ale nie chcę mieć zaległości, kiedy wrócę z Ameryki.
– Cieszysz się na ten wyjazd?
– To nagroda za dobrą pracę, więc chyba powinnam być zadowolona, ale wolałabym pojechać z tobą, a nie z szefem. – Przeciera zmęczone oczy i odkłada papiery do teczki. – Z nim raczej nie pobuszuję po sklepach. Czeka mnie kilka nudnych zebrań, ale w czasie wolnym chcę trochę pozwiedzać.
– Wysyłaj mi dużo zdjęć. Chcę się czuć, jakbym oglądała Amerykę razem z tobą.
– Obiecuję. – Posyła mi swój piękny uśmiech i zabiera kubek ze stołu. – Chodź, Iskierko, pomożesz mi pozmywać po kolacji – woła, znikając w kuchni.
Podążam za nią, ale kiedy wchodzę do pomieszczenia, jej tam nie ma. Wracam na korytarz. Rozglądam się. Biegam po parterze, wołając jej imię, lecz nigdzie jej nie widzę. Przeczesuję piętro, bo może schowała się w którejś sypialni i czeka, żeby mnie nastraszyć. Nic. Ze łzami w oczach opadam na najwyższy schodek. Lucy zniknęła.
Otwieram oczy i głośno wciągam powietrze. Zaciskam palce na kołdrze. W pokoju panuje półmrok. Jak długo spałam? Chyba kilka godzin, biorąc pod uwagę, że przez zasłony nie przebija się słońce. Podnoszę się i przecieram twarz dłońmi. To tylko sen. Wyglądam przez okno. Jest późne popołudnie. Powoli wlokę się do łazienki, a później schodzę na dół. Zgłodniałam. Spoglądam na swoją wymiętą sukienkę, ale macham na to ręką i przemierzam schody na parter.
W wejściu do kuchni zatrzymuje mnie niebiański zapach. Jonathan stoi przy kuchence i obraca coś na patelni. Obok, w małym garnku, coś się gotuje. Chyba wyczuwa moją obecność, bo odwraca się i posyła mi uśmiech. A pomyśleć, że kilka godzin temu celował do mnie z broni. Wzdrygam się i gramolę na stołek przy blacie.
Mój żołądek wydaje głośny pomruk, co przypomina mi, że zjadłam dziś tylko śniadanie. Mam wrażenie, że było to wieki temu. Od tej pory dużo się wydarzyło. Między innymi dowiedziałam się, że mój nowy znajomy jest płatnym mordercą. Jego profesja nie wywołała u mnie takiego szoku jak fakt, że do mnie mierzył. Postanawiam jednak o tym zapomnieć i wziąć się w garść.
– Ładnie pachnie – mówię.
– Wstałaś w odpowiednim momencie – oznajmia, ładując mi na talerz mięso i jakąś warzywną mieszankę. Stawia to przede mną, a mój żołądek kurczy się z radości. – Smacznego.
– Dziękuję.
Zabieramy się za jedzenie. Kiedy wbijam zęby w pierwszy kawałek mięsa, od razu mi lepiej. Pyszne. Rozglądam się po kuchni. Jest urządzona bardzo nowocześnie i męsko. Mnóstwo tu stali i ciemnych kolorów. Żadnych słoiczków, pudełeczek czy innych dodatków. Jest surowo, ale elegancko. W całym domu nie zauważyłam ani jednej rośliny.
– Twój znajomy chyba często wyjeżdża.
– Dlaczego tak uważasz?
– Nie ma żadnych kwiatków.
– Widziałaś ogród? Mógłby otworzyć kwiaciarnię.
– Chodzi mi o kwiatki w domu.
– Nie każdy je lubi.
– Rośliny doniczkowe mogą oczyszczać powietrze. – Wzruszam ramionami i wbijam widelec w kolejny kęs. Jonathan patrzy na mnie tak, jakbym powiedziała największą głupotę na świecie albo odkryła przed nim wiedzę tajemną. – Na przykład paprotka lub skrzydłokwiat.
– Skrzydłokwiat – powtarza, w zamyśleniu kiwając głową.
– Masz w domu jakieś kwiatki?
– Miałem kiedyś kaktusa.
– I co się z nim stało?
– Usechł.
Parskam śmiechem. Trzeba być wybitnie uzdolnionym, żeby ususzyć kaktusa.
– Przepraszam – mówię. Widzę rozbawienie w jego oczach, kiedy mi się przygląda.
– Ty hodujesz jakieś rośliny?
– W Nowym Jorku miałam ich dużo. – Wzdycham, uświadamiając sobie, że już nigdy nie zobaczę swojego mieszkania. Nie sprzedałam go po ślubie. Wciąż powtarzałam, że szukam odpowiednich najemców. Czasami udawałam, że mam dyżur, a spędzałam czas w swojej kawalerce, żeby ukryć się przed mężem. Muszę pamiętać, by zostawić mamie klucz i dać pełnomocnictwo. Może uda jej się dobrze zarobić na sprzedaży. Ted się na tym zna.
– Mieszkałaś w Nowym Jorku? – Jonathan jest wyraźnie zaintrygowany. Potakuję. Milknie i zajmuje się swoim posiłkiem, ale marszczy brwi i chyba coś analizuje. Dużo dałabym, żeby wiedzieć, o czym myśli. Jest bardzo skryty. Nie ma się co dziwić, ostrożność jest wpisana w jego profesję, jednak czasami wolałabym, żeby więcej mówił.
– Dziękuję za kolację. Ja posprzątam.
Zbieram talerze i odkręcam wodę, żeby pozmywać.
– Wracasz do łóżka? – pyta, a mnie przeszywa dreszcz. To zabrzmiało jak propozycja.
– Wyspałam się.
– Umiesz strzelać?
Czy on naprawdę o to zapytał?
– Umiem – mówię cicho, odwrócona w stronę zlewu.
Cisza. Wycieram talerz i odwracam się. Jonathan mierzy mnie wzrokiem, a na jego czole widnieje głęboka zmarszczka. Czeka na wyjaśnienia.
– Kiedy zamieszkałam w Nowym Jorku, zapisałam się na kurs samoobrony i na strzelnicę. Młoda dziewczyna w wielkim mieście… sam rozumiesz. Kurs mi się nie przydał, bo mąż był lepiej wyszkolony, ale strzelać umiem.
– Podejdź tutaj. – To trochę prośba, a trochę rozkaz. – Odbezpiecz – mówi, podając mi swoją broń. Wykonuję jego polecenie. Z uznaniem kiwa głową. – Zaufam ci. Nie zastrzel mnie we śnie.
– Oszalałeś? – Parskam śmiechem, ale opanowuję się na widok jego poważnej miny. – Pomogłeś mi uciec. Dlaczego miałabym cię zabijać?
Przez chwilę świdruje mnie wzrokiem. Ma lodowate spojrzenie. Nie tylko nie wyraża zbyt wielu emocji, ale też jest błękitne jak zimowe niebo. Pasuje do jego surowej urody i ciemnych włosów. Jonathan przenosi spojrzenie na moje usta, a ja przełykam ślinę ze zdenerwowania. Po sekundzie, która wydaje mi się tygodniem, znów patrzy w moje oczy i mówi:
– Obudź mnie, jeśli ktoś się zjawi albo będziesz chciała się położyć.
– Okej.
– W szafce obok lodówki masz ciastka i owoce. Nie wiedziałem, co lubisz.
Szczęka mi opada.
– Dziękuję – dukam przez ściśnięte gardło.
– Proszę.
Idzie w kierunku krętych schodów i po chwili znika na piętrze. Kupił mi ciastka? Dał mi broń do ręki? To znaczy, że się kolegujemy i nie będziemy na siebie nawzajem donosić? Zna moją fałszywą tożsamość, moją przepustkę do wolności. Mógłby zniszczyć mój plan, ale coś czuję, że tego nie zrobi.
Kładę broń na stole, żeby mieć ją pod ręką, a następnie przygotowuję sobie kawę i wyciągam z szafki ciastka. Wygrzebuję coś w skromnej bibliotece w salonie i z książką staję na warcie. Robi mi się zimno, kiedy przesuwam wzrokiem po oknach, za którymi powoli gaśnie dzień. Dwie godziny później na zewnątrz czai się ciemność i nie wiadomo, co jeszcze. Lub kto.
* * *
Nad ranem obudziłam Jonathana, żeby się chwilę przespać. Wziął ode mnie broń i zszedł na dół. Położyłam się w jego łóżku, bo było ciepłe i przyjemnie pachniało mężczyzną. Mężczyzną, który nie bije żony. Zmęczenie szybko mnie pokonało, więc nie jestem zbyt zadowolona, kiedy o świcie ktoś delikatnie mną potrząsa. Wyczuwam jednak aromat kawy, dlatego daję się namówić na otwarcie powiek.
Jonathan siedzi na skraju łóżka. Ma na sobie szare spodnie i, być może, bieliznę. Jego szeroka klatka piersiowa jest nakierowana prosto na mnie. Oblizuję usta i uciekam wzrokiem. Zauważam, że na szafce nocnej stoi kubek, nad którym unosi się obłoczek pary. Wyczuwam kofeinę. Wskazuję kubek ruchem głowy.
– To dla mnie? – pytam z nadzieją.
– Pomyślałem, że szybciej mi pójdzie, jeśli będę miał pomocnika.
Uśmiecha się, na co odpowiadam tym samym. Przeskakuje między nami jakaś niewidzialna iskra, która sprawia, że moje serce zaczyna łomotać. Lubię tego faceta. Nasza znajomość nie zaczęła się od wymiany uprzejmości, jednak nawiązaliśmy jakąś dziwną więź. Wiem, że zabija ludzi za pieniądze, ale sama nie czuję się przy nim zagrożona. Po wysłuchaniu tego, co mi o sobie opowiedział, domyślam się, że nie jest mu łatwo. Stracił kogoś bliskiego. Wiem, jakie to bolesne, i zdaję sobie sprawę, jak potrafi zmienić sposób postrzegania świata.
– Dziękuję – mówię z wdzięcznością, zanurzając usta w gorącej kawie.
– Za godzinę wyjeżdżamy.
– Zrobię śniadanie – proponuję, łapczywie sącząc zawartość kubka.
Posyła mi kolejny uśmiech i kiwa głową. Wpatruje się w okno, przez które wdzierają się promienie słoneczne. Zagryza wargę. W końcu zadaje mi pytanie:
– Jak długo jesteś mężatką?
– Prawdę mówiąc… niedługo. Cztery miesiące. To miała być nasza podróż poślubna.
Unosi brwi, wyraźnie zaskoczony. Powoli zaczynam dostrzegać w jego twarzy objawy różnych emocji.
– Od kiedy cię bił?
– Chcesz zapytać, dlaczego za niego wyszłam?
– Miałem taki pomysł, ale uznałem, że przecież jesteś inteligentna i byś się na to nie zgodziła, gdybyś wiedziała, czym to pachnie. Przed ślubem mógł ukrywać swoje zapędy.
– Tak robił. Był miły. Czasami zabawny. Niczego się nie spodziewałam. Dwa tygodnie po ślubie pierwszy raz podniósł na mnie rękę.
– Błagał o wybaczenie i obiecywał, że to się więcej nie powtórzy?
Prycham. Wiem, że tak to często wygląda, bo widziałam dużo programów na temat przemocy w rodzinie. Niestety w moim przypadku było inaczej.
– Nigdy nie przepraszał – mówię i próbuję zapaść się pod ziemię.
Jonathan znów o czymś myśli. Czuję na sobie jego badawcze spojrzenie. W końcu oznajmia:
– U rodziców nie będziesz bezpieczna.
– Wiem. Chcę im tylko wszystko wyjaśnić i zabrać fałszywe dokumenty oraz swoje rzeczy, które zostawiłam tam po przylocie ze Stanów.
– O niczym nie wiedzą?
Kręcę głową. Serce mi pęka na myśl, jacy będą zdruzgotani. Nie pochwalali tego małżeństwa, ale nie mieli pojęcia, w co się wpakowałam. Ja też nie. Muszę przestać się tym teraz martwić. To już przeszłość. Postanawiam zmienić temat.
– Lubisz tosty z serem? – pytam, wstając i zabierając pusty kubek.
– Lubię – odpowiada, przepuszczając mnie w drzwiach pokoju.
Po śniadaniu przebieram się w kolejną sukienkę ze swojego skromnego bagażu. Jest ciepło i słonecznie. Opuszczamy nasze schronienie i ruszamy w dalszą podróż. Jonathan jest bardziej rozmowny niż wcześniej. Pytam go o ulubione filmy i książki, bo to nieszkodliwy temat. Wymieniamy się opiniami o ostatnich premierach. Polecam mu kilka ciekawych lektur. Proponuję, że zapiszę mu tytuły, ale twierdzi, że je zapamięta.
Później przechodzimy na bardziej praktyczne tematy. Podpowiada mi, w jaki sposób powinnam się ukrywać, dopóki nie dotrę w miejsce, gdzie będę bezpieczna. Proponuje mi kilka miast, w których mogłabym znaleźć pracę i nikt nie interesowałby się moją przeszłością. Tłumaczy, jak rozpoznać, że ktoś mnie śledzi. Zapamiętuję wszystkie jego wskazówki. Mogą uratować mi życie.
– O której dotrzemy do Brighton?
– Późnym wieczorem, jeśli nic nie stanie nam na drodze. Zarezerwowałem prom.
– Dlaczego nie pojedziemy tunelem?
– Bo to ja jestem kierownikiem wycieczki – mówi, rzucając mi szybkie spojrzenie. Zauważam, że lodowa pokrywa nieco stopniała. Uśmiecham się na ten widok.
– Czy po drodze masz jeszcze… yyy… coś do zrobienia? – Nie wiem, jak zadać to pytanie, ale chyba mnie zrozumiał, bo kącik ust wędruje mu do góry.
– Nie.
– Zmieniamy samochód w Belgii?
– Pojedziemy tym.
– Jeśli chcesz, to mogę poprowadzić.
– Nie trzeba.
– Nie jeżdżę jak emeryt.
– Wierzę ci na słowo.
– Nie jesteś zmęczony?
– Nie.
– Aha.
Zerka na mnie i nagle wybucha śmiechem. Nie do wiary! Nie sądziłam, że to potrafi. W pierwszej chwili po prostu gapię się na niego, czekając, aż ktoś mnie uszczypnie. Jonathan prezentuje ładne równe zęby, robią mu się drobne zmarszczki wokół oczu, a jego rozbawiony głos sprawia, że sama szeroko się uśmiecham. Kiedy kończy swój wybuch radości, oblizuje wargi i odwraca twarz w moją stronę.
– Zatrzymamy się na obiad, a potem dam ci poprowadzić, okej?
– Dziękuję, łaskawco. – Przewracam oczami.
Znów się śmieje. Kto by pomyślał, że z niego taki wesołek.
– Czym jeździsz w Stanach? – pyta.
– Jeździłam. – Przecież już tam nie wrócę. To życie zostawiam za sobą. – Metrem.
– Nie masz samochodu?
Jest naprawdę zdziwiony. Wiem, że dla faceta żyć bez auta to tak, jak żyć bez płuc. Oni po prostu tego nie ogarniają. Nie wiedzą, że tak się da.
– Miałam starego dodge’a. Lubiłam go, ale po ślubie sprzedałam, bo mąż miał lepszą furę i obiecał, że będę mogła z niej korzystać. – Prycham. – Obiecanki cacanki.
– Masz prawo jazdy na nazwisko Jane Connely?
– Tak.
– To później sobie pojeździsz.
– Jakiś ty miły.
Kiwa głową i się śmieje. Chyba obudziłam w nim jakieś niezbadane pokłady wesołości.
– Jak naprawdę masz na nazwisko?
Spoglądam na niego i podejrzliwie marszczę brwi. Powinien o to pytać? Sprawdza mnie?
– Czy nie powinnam wykazać się ostrożnością i ci go nie zdradzać?
– I tak wkrótce staniesz się Carly Lightfoot. Jestem tylko ciekawy. Nie sypnę cię.
Czuję, że tymi słowami przypieczętował nasz układ. Nie będziemy na siebie donosić.
– Thompson. Nazywam się Hannah Thompson.
– Cieszę się, że się poznaliśmy, Hannah Thompson. – Posyła mi uśmiech, po czym zupełnie mnie zaskakuje, kiedy dodaje: – Jestem Jonathan Fallon.