Jonathan
Nie wiem, dlaczego zdradziłem jej swoje prawdziwe nazwisko. Czułem, że muszę to zrobić. Właściwie chciałem to zrobić. Może gdzieś w głębi swojej czarnej duszy mam cichą nadzieję, że kiedyś mnie odnajdzie? Przez lata mieszkaliśmy w tym samym mieście, a spotkałem ją na innym kontynencie. W nieco nietypowych okolicznościach. Naprawdę ją lubię. W dodatku zaczyna mnie pociągać. Wiem, że ten rodzaj zainteresowania to ostatnie, czego ta dziewczyna potrzebuje po takich przejściach, ale moje ciało jasno daje mi do zrozumienia, że jej pragnę. Ja pierdolę. Wieczorem czeka mnie długi prysznic.
Docieramy do Belgii, rozmawiając o kinie i książkach. W południe wchodzimy do jakiejś knajpy, w której niemal wszystkie stoliki są puste. Dokładnie oglądam lokal. Albo tak chujowo tutaj karmią, albo dziwny wystrój odstrasza klientów. Mam nadzieję, że chodzi o to drugie. Zajmujemy miejsca i wybieramy z menu to, co najtrudniej zepsuć. Kwadrans później dostajemy bardzo przyzwoite żarcie. To jednak wystrój.
– Opowiedz mi o swoich rodzicach – proszę.
– Co chcesz wiedzieć? – pyta, uśmiechając się na wspomnienie staruszków.
– Zawsze mieszkaliście w Brighton?
– Kiedy byłam dzieckiem, mieliśmy śliczny domek w Londynie. Tata był chemikiem, a mama pracowała w cukierni. Jej ciasta są obłędne – mówi, przewracając oczami, a ja szeroko się uśmiecham na ten widok. – Mieliśmy wtedy kota. Takiego rudego. Żył chyba z piętnaście lat. Sam do nas przyszedł pewnego dnia. Tata niby go nie lubił, ale zawsze podrzucał mu trochę mięsa przy obiedzie. Myślał, że nie widzimy. – Chichocze. – Mama wiecznie jest przewrażliwiona. Zanim skończyłam osiemnaście lat, nie pozwalała mi nawet pić kawy, żebym się nie uzależniła, ale wiem, że zawsze ma na uwadze moje dobro.
– Dlaczego się przenieśliście? Przeszli na emeryturę?
– Nie – szepcze, a jej mina pochmurnieje. – Dwanaście lat temu tata miał zawał. Bardzo ciężki. Zmarł w karetce. – Przełyka ślinę, a mnie robi się głupio, że wywlekam ten temat. Skąd mogłem wiedzieć? Mówiła o nich tak, jakby wciąż żyli. – Dwa lata po jego śmierci mama poznała Teda. Jest moim ojczymem, ale mówię do niego „tato”, bo naprawdę kocha mamę i zawsze był w porządku wobec mnie. Pobrali się osiem lat temu i mama przeniosła się do jego domu w Brighton. Ted zajmuje się nieruchomościami, a mama dorabia sobie jako koci opiekun. Wiesz, taka osoba, która odwiedza twój dom, kiedy wyjeżdżasz, i opiekuje się twoim kotem. – Uśmiecha się, próbując zamaskować smutek.
– Przykro mi z powodu twojego taty – mówię. Kiwa głową i widzę, że hamuje łzy. Wiem, co znaczy stracić ojca, którego się kochało. Takiego, który dokarmiał kota pod stołem, a nie takiego, który krzyczał i krytykował. Obojgu nam się poszczęściło i mieliśmy fajnych staruszków. Oboje też straciliśmy ich zbyt wcześnie.
– Cieszę się, że mama spotkała Teda. Była za młoda, by zostać wdową. On sprawił, że znowu się uśmiecha. Po ich ślubie obie przyjęłyśmy jego nazwisko, żeby czuł, że naprawdę nam na nim zależy. Bardzo się z tego cieszył.
– Jak nazywałaś się wcześniej?
Przygryza wargę. Chwilę się waha. W końcu odwraca wzrok i mówi:
– Willard.
Willard. Brzmi znajomo. Cholera. Skądś znam to nazwisko, ale nie mam pojęcia, gdzie je słyszałem. Właśnie mam zadać jeszcze kilka pytań, gdy moją uwagę przykuwa wysoki blondyn siedzący przy stoliku w rogu. Kiedy na niego patrzę, zasłania się gazetą. Gdyby nie fakt, że trzyma ją do góry nogami, nawet uwierzyłbym, że coś czyta. Nie podoba mi się to.
Niby przypadkiem strącam na podłogę widelec i robię trochę zamieszania. Wszyscy od razu spoglądają w naszym kierunku, ale blondyn jeszcze bardziej skupia się na czytaniu odwróconej gazety. Robię szybki przegląd twarzy, które się ku nam zwróciły. Nie ma ich dużo. Wszyscy wgapiają się w widelec i zaraz wracają do swoich talerzy. Wygląda na to, że ten zaczytany jest sam.
Podnoszę to, co upuściłem, i biorę ostatni kęs chleba. Hannah już wyczyściła swój talerz. Ma apetyt. Kto by pomyślał, że trzy dni temu chciała tylko rogalika. Pochylam się lekko w jej stronę i łapię spojrzenie zielonych oczu.
– Skończyłaś jeść? – pytam, kiedy odkłada sztućce.
– Tak.
– To teraz weź torebkę, nie rozglądaj się i kieruj prosto do wyjścia, okej?
Widzę, jak z każdym moim słowem w jej oczach rośnie strach. Muszę ją stąd wyciągnąć. Kiwam głową, dając jej znak. Zakłada na ramię swoją ciężką torebkę i ze spuszczoną głową szybkim krokiem rusza ku drzwiom. Idę tuż za nią. Łapię za łokieć przechodzącą obok kelnerkę i wręczam jej banknot, który pokryje rachunek dwukrotnie. Rzucam szybkie „do widzenia” i wychodzę z lokalu. Chwytam Hannah za rękę i ciągnę ją wzdłuż rozstawionych przed wejściem stolików. Skręcam w boczną uliczkę i przypieram swoją towarzyszkę do ściany. Dyskretnie wychylam się zza rogu i ostrożnie zerkam na wejście do knajpy.
– Co się stało? – szepcze Hannah, a jej głos drży. Boi się.
– Jeszcze nie wiem. Może się mylę. – Nie spuszczam oka z drzwi. Czuję, że ona mocniej ściska moją dłoń. Pocieram kciukiem jej skórę, próbując ją nieco uspokoić. Taka wystraszona daleko nie ucieknie, a być może będziemy zmuszeni trochę pobiegać. Musi być skupiona.
– Znalazł mnie – mówi sama do siebie i zaczyna niespokojnie oddychać.
– To nic pewnego.
Hannah coraz mocniej zaciska palce na moich. Nagle opuszcza torebkę na chodnik, a drugą rękę zarzuca mi na szyję. Wstrzymuję oddech, kiedy przytula się do mnie, trzęsąc się ze strachu. Kurwa. W tej chwili niczego nie pragnę bardziej, niż zapewnić jej bezpieczeństwo. Przyciągam ją do siebie i uspokajająco przesuwam dłonią po jej plecach. Trwa to zaledwie kilka sekund, ale to wystarczy, żeby zrobiło mi się dziwnie ciepło w klatce piersiowej.
Zauważam, że drzwi knajpy stają otworem i pojawia się w nich facet, który nas obserwował. Wymachuje rękami i krzyczy coś do telefonu. Rozgląda się, ale nas nie widzi. Jebany amator. Ale czego można się spodziewać po gościu, który nawet nie potrafi udawać, że czyta gazetę?
– Zmywamy się stąd – szepczę do tulącej się do mnie kobiety. Szybko się odsuwa i łapie swoją torebkę. Patrzy na mnie i czeka na dalsze instrukcje. – Tędy.
Trzymając się za ręce, przemierzamy kilka ulic, które dzielą nas od samochodu. Cały czas się rozglądam, próbując namierzyć kolejnych pseudodetektywów. Nic nie przykuwa mojej uwagi. Hannah drepcze obok, głośno oddychając. Pochylam się i zabieram z jej rąk tę kurewsko ciężką torbę. Przyśpieszamy.
Oglądam się za siebie. Hannah robi to samo. Ciągnę ją za sobą, przechodząc przez ulicę. Nie protestuje, nie każe mi zwolnić, biegnie obok, raz po raz potykając się o własne nogi. Kiedy docieramy do samochodu, uważnie skanuję otoczenie, a później otwieram drzwi i wpycham swoją pasażerkę do środka. Gdy wskakuję za kierownicę, Hannah zakrywa usta dłonią, a z jej zielonych oczu wypływa kilka łez. Zapinam jej pas i ruszam.
Przez dziesięć minut nie odzywamy się ani słowem. Analizuję w głowie wszystkie możliwości, ale brakuje mi elementu, który pozwoliłby złożyć kawałki układanki w całość. Zerkam na siedzenie pasażera. Trochę się uspokoiła, nie płacze, ale obgryza skórki wokół paznokci i wygląda na lekko przerażoną. Łapię ją za nadgarstek i odsuwam rękę od ust. Patrzy na mnie. Kręcę głową. Przestaje obgryzać.
Kiedy nadarza się okazja, zatrzymuję się na parkingu przy barze szybkiej obsługi. Nachylam się w stronę Hannah i odpinam jej pas. Wycieram zabłąkaną łzę z policzka.
– Chodź. Napijesz się czegoś gorącego i pogadamy.
Potakuje i wysiada, taszcząc ze sobą ten swój tobół. Otwieram jej drzwi i prowadzę do stolika w kącie. Nikt tutaj nie będzie nam przeszkadzał. Zostawiam ją na kanapie i idę po coś do picia. Kolejka jest krótka, więc szybko się uwijam.
Wracam z dwoma parującymi herbatami i podaję jej jedną, bo w końcu przestały jej się trząść ręce. Upija łyk i przymyka powieki. Chyba próbuje odzyskać równowagę, ale nie wiem, czy to możliwe, biorąc pod uwagę, w jakim bagnie tkwi. Muszę ją trochę przemaglować, żeby wiedzieć, na czym stoimy.
– Hannah. – Czekam, aż na mnie spojrzy. – Kim jest twój mąż?
– Policjantem. Mówiłam ci.
– W jakim wydziale pracuje?
– Narkotyki.
– Czy ma wrogów?
– Czemu o to pytasz?
– Bo ktoś chyba cię szuka. Jeśli twój mąż nie ma ludzi na posyłki, mogą to być osoby, którym zaszedł za skórę.
Upija kolejny łyk i marszczy czoło. Daję jej chwilę na przyswojenie tych informacji. Robi się blada.
– Na pewno ma wrogów. To zły człowiek. Ale myślę, że może też mieć kilku ludzi, którzy pomogą mu mnie szukać. Tych swoich kumpli z policji, których nie lubię. – Wzdycha. Na jej twarzy widzę smutek. – Przepraszam, Jonathanie.
– Za co? – Naprawdę nie rozumiem.
– Nie miałam zamiaru cię w to wciągać.
Z jej oczu znów płyną łzy. Cholera. Zrobię wszystko, by tylko nie płakała. Zabieram jej herbatę i umieszczam w bezpiecznej odległości. Nie chcę, żeby się oblała i poparzyła. Wstaję, obchodzę stolik i siadam obok niej. Przyciągam ją do swojej klatki piersiowej i mocno obejmuję. Przytulam policzek do jej skroni. Przy okazji zasłaniam ją przed ciekawskim wzrokiem innych klientów tego przybytku. Drobne dłonie wędrują po moich plecach, a trzęsące się ramiona zaciskają się wokół mnie. Czuję, jak jej łzy moczą mi koszulę, ale mam to w dupie. Musi wiedzieć, że nie pozwolę jej skrzywdzić.
Siedzimy tak, obejmując się, aż Hannah zaczyna spokojnie oddychać. Zwalnia uścisk, odsuwa się i patrzy mi w oczy.
– Dziękuję – mówi, po czym ucieka wzrokiem. – Już mi lepiej.
– Napij się herbaty. Mam kilka pytań.
Wracam na swoje miejsce, choć nie chcę. Kiedy Hannah wyciera twarz i prostuje się na siedzisku, kontynuuję przesłuchanie.
– Dużo osób wiedziało, gdzie jedziecie w podróż poślubną?
– Kilkoro znajomych z pracy, jego rodzina, moi rodzice, bo byliśmy u nich przed wyjazdem do Wiednia. Pewnie powiedział przełożonemu. Sąsiadka ma zapasowy klucz w razie jakiegoś wypadku, więc jej też powiedziałam, gdzie będziemy.
– Czyli każdy mógł was tam znaleźć. Zauważyłaś, żeby ktoś za tobą chodził przed ucieczką? Odbierałaś jakieś dziwne telefony?
– Nic z tych rzeczy.
– Wiedeń był celem waszej podróży?
– Później mieliśmy jechać na kilka dni do Paryża.
– Kto zaplanował podróż?
– Ja.
– On nie miał nic przeciwko?
– Nie. Pokazałam mu kilka zabytków, które chciałabym zobaczyć, i się zgodził. Było mu obojętne, gdzie pojedziemy.
– Albo nie ma w tych miejscach wrogów, albo nie spodziewał się, że ktoś ruszy waszym śladem.
Wzdryga się.
– Nigdy nie sądziłam, że ktoś może chcieć mnie skrzywdzić ze względu na jego pracę.
– Nie mówię, że tak jest, ale to jedyne rozwiązanie, jakie mi się w tej chwili nasuwa. Jest jeszcze opcja, że sam cię szuka i ktoś mu w tym pomaga, ale musiałby mieć kilku zaufanych ludzi, żeby tak szybko cię namierzyć.
– Musiałby ich chyba ściągnąć ze Stanów. Nigdy nie mówił, że ma znajomych w Europie.
– Nigdy też nie powiedział, że nie będzie cię bił po ślubie. – Podnosi na mnie załzawione oczy. Widzę w nich cierpienie. – Przepraszam. Nie powinienem tego mówić.
– Ale masz rację – szepcze i przenosi wzrok na kubek z herbatą.
Tak mi jej żal. Znów chcę ją przytulić, ale to chyba byłoby przegięcie z mojej strony.
– Czy w knajpie, w której byliśmy, ktoś wydał ci się znajomy? – pytam.
– Nie rozglądałam się uważnie, ale gdybym znała czyjąś twarz, pewnie przykułaby moją uwagę. Mam dobrą pamięć.
Istnieje szansa, że blondyn z gazetą nie jest kumplem jej męża. Zatem kim był?
– Może powinieneś mnie tutaj zostawić? – mówi, a mnie przeszywa zimny dreszcz. – Nie mogę ściągać na ciebie niebezpieczeństwa. Nie mam prawa.
– Hej. – Chwytam jej dłoń i odkrywam, że jest lodowata. – Obiecałem, że dowiozę cię do Brighton, i mam zamiar to zrobić.
Walczy ze sobą. Chce postąpić właściwie, co szanuję, ale nie pozwolę jej teraz zwiać i radzić sobie samej. Po chwili widzę wdzięczność wymalowaną na jej twarzy. Nie mogę oderwać wzroku od tych zielonych oczu. Wiem, że ta chwila trwa zbyt długo, ale nie ruszę się z miejsca, dopóki nie będę musiał. Szybko zerkam na jej usta. Oblizuje wargę i delikatnie ją przygryza. Chyba nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, co zrobiła. Czuję, jak moje serce przyśpiesza, a fiut zaczyna pulsować pożądaniem. W tym momencie dzwoni mój telefon.
Oboje lekko podskakujemy na dźwięk dzwonka. Wyciągam aparat z kieszeni koszuli, puszczając dłoń Hannah. Ona wraca do picia herbaty, a ja odbieram połączenie. To agentka nieruchomości, którą wynająłem. Ma potencjalnego kupca na dom. Jakieś małżeństwo chce go obejrzeć. Co za ulga. Jeden problem z głowy. Umawiam się z nią na poniedziałek i się rozłączam.
– Dobre wieści? – pyta Hannah.
– Chyba ktoś zainteresował się domem po mojej mamie. Może uda mi się go szybko sprzedać.
– Nie chciałeś w nim zamieszkać?
– Moje życie jest w Stanach. Mama wróciła do Anglii po śmierci taty i kupiła taką małą ruderę. Chcę się tego pozbyć.
– Jak zmarła twoja mama?
– Pewnego ranka po prostu się nie obudziła. To się stało w tym domu. Nie mógłbym tam mieszkać ze świadomością, że umarła w sypialni na górze.
– Przykro mi.
Kiwam głową i sięgam po swoją herbatę. Już prawie wystygła. Chwilę później wyrzucam obydwa kubki i wracamy do samochodu. Pora ruszać w drogę. Siadam za kierownicą i zatrzaskuję drzwi, mówiąc:
– Mam jeszcze paru kumpli w policji. Sprawdzę twojego męża. Może uda się nam ustalić, kto cię szuka. Zdradzisz mi, jak ma na imię pan Thompson?
– To nie jest pan Thompson. Nie zmieniłam nazwiska po ślubie. Chciałam zostać przy swoim.
– Więc jak nazywa się twój mąż?
Przełyka ślinę i odpowiada:
– Sanderson.
Żołądek mi się kurczy. To niemożliwe. Ja pierdolę. Czuję ucisk w skroniach. Zamykam oczy, żeby odpędzić bolesne wspomnienia. Zeznania, wredny uśmiech, krzywdzący wyrok. Widzę zwłoki ojca w tym pieprzonym fotelu, którego nigdy nie chciał wyrzucić. Zaciskam dłonie na kierownicy i próbuję nie wkładać w swoje słowa żadnych emocji.
– Twoim mężem jest Nigel Sanderson?
Jej oczy robią się ogromne ze zdziwienia. Mruga i chwyta się za serce.
– Skąd go znasz?
– Wolałbym go nigdy nie poznać.
– Dlaczego?
– Bo to jego zeznania pogrążyły mojego ojca.