Hannah
Policjant, który przesłuchuje mnie w salonie u rodziców, jest bardzo zainteresowany tym, że mąż mnie bił. Dopytuje, kiedy to się zaczęło i czy groziłam odejściem. Czy nie powinien bardziej skupiać się na tym, że Nigel zginął, a nie na tym, co robił za życia?
– Czy państwo o tym wiedzieli? – pyta rodziców, a oni zgodnie zaprzeczają.
– Córka powiedziała nam o tym wczoraj, kiedy dotarła do Brighton – tłumaczy Ted.
– Nigdy nie miała żadnych widocznych siniaków?
– Rzadko się widywaliśmy. To daleka podróż. Inny kontynent.
– Racja. Kawał drogi.
Postanawiam wykorzystać zainteresowanie policjanta. Jeśli skupi się na tym, jakim draniem był Nigel, może nie będzie męczył Jonathana ciągłymi pytaniami o włamanie, bo uzna go za obrońcę damy w opałach. Opowiadam o technikach Nigela i na dowód swoich słów podciągam bluzkę, ukazując poranione plecy.
– Skurwiel – cedzi przez zęby policjant. Kiedy się odwracam, widzę gniew w oczach jego partnerki. – Nie dziwię się, że pani od niego uciekła.
– Co robiła pani w Londynie? – pyta policjantka.
– Miałam zamiar kupić walizkę, bo moja została w Wiedniu, ale spotkałam Jonathana. Wróciły wspomnienia. Chyba potrzebowałam jakiejś odskoczni.
Kiwają głowami, jakby dobrze mnie rozumieli. Oboje są po czterdziestce i pojawili się u rodziców zaledwie dwie godziny po moim powrocie. Zdążyłam wziąć szybki prysznic, streścić wszystko mamie i tacie, a także zacząć pakować walizkę na jutrzejszy powrót do Stanów.
– Wróciła bez walizki, więc pożyczyłam jej swoją – odzywa się mama, czym wywołuje ciepły uśmiech na twarzy policjanta.
– Jak dotarła pani do Londynu? – Nie daje za wygraną strażniczka prawa.
– Ja ją podrzuciłem – mówi Ted. – Miałem spotkanie z klientem. W tamtej okolicy jest sporo sklepów, a Hannah nie lubi gwaru. Wie pani, jak wyglądają zakupy w centrum.
– Wiem aż za dobrze. Mam nastoletnią córkę – odpowiada policjantka, krzywo się uśmiechając.
– Czy mogę jutro wrócić do domu? – pytam.
– Tak – odpowiada kobieta. – Mamy pani zeznania. Poinformujemy, kiedy będziemy mogli wydać ciało męża.
Przytakuję, starając się wyglądać na chociaż trochę smutną. W końcu łączyły mnie z tym człowiekiem jakieś więzi i nie zawsze był taką podłą kreaturą. Czasami nawet potrafił mnie rozśmieszyć, ale to już nie ma znaczenia. Jego ciało może równie dobrze zgnić w kostnicy.
– Czy pan Fallon miał przy sobie broń, kiedy rozstaliście się państwo pod jego domem? – pyta policjantka i intensywnie się we mnie wpatruje.
– Broń? – Wiem, że ta część jest ważna. Robię wielkie oczy.
– Pistolet.
– Nie, nie miał broni.
– Jest pani pewna?
– Jak by to powiedzieć… dotykałam go w różnych miejscach. Gdyby miał przy sobie broń, tobym to wyczuła. – Robię minę niewiniątka, a kobieta kiwa głową i zapisuje coś w notesie. Mam nadzieję, że mi uwierzyła.
– Gdzie możemy panią znaleźć, jeśli będziemy mieli jeszcze jakieś pytania? – odzywa się policjant, kiedy zbierają się do wyjścia.
– Podam panu adres mojego mieszkania w Nowym Jorku. Tam się zatrzymam. Raczej nie będę chciała wrócić do mieszkania męża. – Dyktuję mu adres i swój numer telefonu oraz dane szpitala, w którym pracuję. – Mam się z kimś kontaktować w sprawie terminu odbioru zwłok?
– Odezwę się w tej sprawie, jak tylko coś będzie wiadomo – odpowiada.
– Czy z Jonathanem wszystko w porządku? – Nie umiem się dłużej powstrzymywać. Muszę wiedzieć, że jest bezpieczny.
– Pan Fallon złożył zeznania, ale jest jeszcze na posterunku.
– Coś mu grozi? – Ścisk w gardle ledwo pozwala mi mówić.
– Nie sądzę. Ewidentnie była to obrona własna. Miał dużo szczęścia, że broń napastnika nie wystrzeliła. W przeciwnym razie to ciało pana Fallona moglibyśmy znaleźć na podłodze. – Unosi nakrycie głowy. – Życzę spokojnej nocy. Bezpiecznej podróży, pani Thompson.
– Proszę na siebie uważać – dodaje policjantka i posyła mi uśmiech.
– Dziękuję – mówię i zamykam za nimi drzwi.
Odwracam się i widzę wpatrzonych we mnie rodziców.
– Będziesz wymiotować? – pyta mama.
Marszczę brwi. Co?
– Nie. Skąd ten pomysł?
– Zawsze to robisz, kiedy jesteś zdenerwowana – informuje, wzruszając ramionami.
– Tym razem chyba po prostu napiję się herbaty.
Wchodzimy do kuchni. Mama nastawia wodę.
– Co zamierzasz? – pyta.
– Będę udawała, że mi przykro, i wrócę do pracy. Odzyskam swoje dawne życie.
– Nie wyglądasz na zachwyconą.
– Martwię się o Jonathana. W dodatku tyle się wydarzyło, że już sama nie wiem, jak się czuję. Przede wszystkim jestem zmęczona.
– Gliniarze chyba są po twojej stronie – zauważa Ted.
– Są po stronie dowodów, a te wskazują, że Jonathan działał w obronie własnej, zaś Nigel włamał się do jego domu. Mam tylko nadzieję, że nie zmienią zdania.
– Mam znajomego w tamtejszej policji. Podpytam jutro, jak się sprawy mają.
– Dziękuję ci.
Opadam na blat. Jestem skonana, ale wciąż widzę przed oczami twarz Jonathana i zastanawiam się, co się z nim stanie. Uratował mnie. Znowu. Nie wybaczę sobie, jeśli z mojej winy trafi za kratki.
* * *
Wróciłam do pracy dwa dni po powrocie z Europy. Poinformowałam przełożonych, że najprawdopodobniej będę potrzebowała trochę wolnego, żeby zorganizować pogrzeb męża.
– Przykro mi – powiedział mój szef, wyraźnie przejęty.
– Dziękuję.
– Mąż chorował?
– Nie.
– Był policjantem, prawda?
– Tak.
– Zginął na służbie?
– Nie. Uciekłam od niego i ukryłam się u bliskiego przyjaciela. Mąż dowiedział się o naszym romansie i chciał nas zastrzelić. Mój przyjaciel strzelił celniej.
Jego szczęka opadła, niemal uderzając o podłogę. Starsza lekarka, która była przy tej rozmowie, pozbierała swoją szczękę szybciej i zapytała:
– Dlaczego uciekła pani od męża?
– Bił mnie od kilku miesięcy.
Ta sensacyjna wiadomość rozeszła się w mgnieniu oka. Na korytarzu cały czas zaczepia mnie mnóstwo osób, żeby złożyć mi kondolencje i zapytać, jak się czuję. Moja historia stała się tematem wszystkich rozmów w szpitalnych pokojach. Mąż tyran ginie z rąk kochanka, kiedy sam chce się z nim rozprawić. Machnęłam na to ręką i postanowiłam skupić się na pracy, choć nie jest to łatwe.
– Hannah – mówi pielęgniarka, z którą często pijam kawę. Ma na imię Laura i dwa lata temu robiłam jej cesarskie cięcie, żeby przyjąć na świat rozkoszne bliźniaki. Dziś chłopcy mają kręcone włosy i psotny błysk w oczach. Są uroczy. – Jak się trzymasz?
– Jakoś daję radę.
– Słyszałam o twoim mężu. Powiedziałabym, że mi przykro, ale skoro cię bił, to dobrze mu tak. Łajdak jeden.
– Dziękuję – odpowiadam, uśmiechając się na ten komentarz.
– A co z twoim kochankiem? Przedstawisz nam go?
– Nie mam pojęcia. To stary znajomy. Chyba jeszcze nie wrócił z Anglii.
– Gorący towar? – Znacząco porusza brwiami.
– Bardzo gorący.
Tęsknię za Jonathanem. Przyleciałam ponad tydzień temu, ale nie mam pojęcia, jak długo on zamierzał zostać w Anglii. Może już jest w Nowym Jorku? Postanawiam, że po pogrzebie Nigela pojadę pod adres, który podał mi na promie. Może tam spotkam swojego wybawcę? Niczego nie pragnę bardziej, niż znów spojrzeć w błękitne oczy Jonathana i znaleźć się w jego ramionach.
* * *
Wychodzę z mieszkania, poprawiając torebkę na ramieniu. Drzwi za moimi plecami otwierają się i słyszę skrzeczący głos pani Norel:
– Kochaniutka, ładnie to tak się nie przywitać?
Odwracam się i widzę pomarszczoną twarz staruszki, która była moją sąsiadką, zanim wyprowadziłam się do Nigela. Uśmiecham się do niej.
– Witam, pani Norel. Jak zdrówko?
– Przeżyję ich wszystkich – oznajmia, wymachując ręką w stronę korytarza i jego mieszkańców. – Wróciłaś na stare śmieci?
– Tak.
– Rozwiodłaś się z tym bandziorem?
– Zostałam wdową. On był policjantem. – Bandziorem też, jak się okazuje, ale nie muszę karmić jej ego takimi informacjami. I tak uważa się za wszechwiedzącą.
– O masz. A to nowina. Muszę iść powiedzieć o tym Ingrid.
Ingrid to sąsiadka z dołu. Kolejna wszechwiedząca. Ta w dodatku twierdzi, że potrafi komunikować się ze zmarłymi.
– Miłego dnia, pani Norel – mówię, idąc w stronę schodów.
– Poproszę Ingrid, żeby pogadała z tym twoim mężulkiem. Na pewno miał coś za uszami. Może chociaż po śmierci się przyzna.
Godzinę później parkuję przy lotnisku, żeby odebrać rodziców. Mama powiedziała, że Nigel był śmieciem, ale dla zachowania pozorów przylecieli na pogrzeb. Widzę, jak wychodzą z terminala, a moje serce przyśpiesza z radości. Chciałabym, żeby częściej mnie odwiedzali. Przytulam ich mocno i hamuję łzy szczęścia.
– Świetny wóz – zauważa Ted, kiedy otwieram bagażnik i pomagam schować w nim ich walizki.
– Pamiątka po mężu – mówię, puszczając mu oko. Śmieje się pod nosem.
– Jak sobie radzisz? – pyta mama, moszcząc się na tylnym siedzeniu czerwonego forda mustanga. Opuściłam dach, żeby mogli delektować się piękną pogodą i magicznym Nowym Jorkiem.
– Zaskakująco dobrze. Jestem tematem plotek w szpitalu, ale postanowiłam się tym nie przejmować. Za dwa dni pogrzeb. Później sprzedam mieszkanie Nigela i zamknę ten rozdział swojego życia.
– A co z tą fortuną, którą podobno odziedziczył?
– Teraz jest moja – mówię, a oni wydają cichy okrzyk zdumienia. – A właściwie była moja. Powiedziałam, że nie tknę tych pieniędzy. Przekazałam wszystko na rzecz kilku fundacji zajmujących się pomaganiem samotnym rodzicom, maltretowanym kobietom oraz ofiarom uzależnień. Nigel miał usuwać narkotyki z ulic i szkół, ale chyba mu nie wyszło, więc może jego forsa zostanie odpowiednio spożytkowana i ktoś uczyni trochę dobra z jej pomocą.
– Jestem z ciebie taka dumna – mówi mama ze wzruszeniem. Posyłam jej uśmiech, spoglądając w lusterko. – Lucy spodobałby się ten samochód – stwierdza, rozglądając się z uznaniem po błyszczącej karoserii i czarnych siedzeniach.
– Tak. Byłaby zachwycona – odpowiadam i uśmiecham się na wspomnienie siostry.
* * *
Nazajutrz rodzice pomagają mi uprzątnąć mieszkanie. Pozbywam się ubrań Nigela, a pamiątki z czasów szkolnych wrzucam do kartonu z zamiarem oddania ich jego rodzicom. Zobaczę się z nimi po raz pierwszy od powrotu do Stanów. Dotychczas wymieniliśmy tylko kilka słów przez telefon. Mieszkają na drugim końcu miasta. Udawałam, że mi przykro z powodu śmierci ich syna, a oni nie obwiniali mnie za ucieczkę. Zasugerowali nawet, że to ich wina, że musieli coś przeoczyć w trakcie wychowania, skoro ich jedyne dziecko stało się potworem. Postanowiłam pojechać tam i wyjaśnić kilka kwestii.
– Traficie do mojego mieszkania? – pytam rodziców, kiedy zamykam bagażnik.
– Tak, ale najpierw pospacerujemy po mieście i zrobimy dużo zdjęć, żeby sąsiedzi nam zazdrościli – mówi mama, nasuwając na nos okulary przeciwsłoneczne.
Spoglądam na Teda i unoszę brwi, ale on tylko wzrusza ramionami i wyjaśnia:
– Założyła sobie konto na Instagramie.
Ruszają w kierunku cukierni, a ja odpalam silnik i zmierzam w stronę małego mieszkanka swoich byłych teściów. Nigel był złym człowiekiem, ale wiem, że to wina wujka, który miał na niego ogromny wpływ. Aż dziwne, że dwoje spokojnych i uczciwych ludzi mogło wychować takiego podłego i zachłannego niegodziwca.
Mama Nigela była pielęgniarką, więc zwykle miałyśmy o czym rozmawiać. Jego tata to emerytowany kierowca autobusu. Oboje niedawno przekroczyli siedemdziesiątkę. Mieszkają w kiepskich warunkach. Kilka razy rozmawiałam o tym z Nigelem. Twierdził, że to dorośli ludzie i muszą sobie radzić, a on sam nie zarabia dużo i nie może się z nimi podzielić pieniędzmi. Czasem tylko robił im drobne zakupy, kiedy jechaliśmy w odwiedziny. Szmaciarz. Victor też nie kiwnął palcem, żeby podnieść standard życia brata i bratowej. Zresztą możliwe, że nie widział ich mieszkania, bo był zbyt zajęty podróżowaniem i otwieraniem kolejnych klubów oraz hoteli, w których prał brudne pieniądze i nie wiadomo, co jeszcze.
Podjeżdżam pod budynek przypominający ruinę. Wyciągam karton z bagażnika, a drugą ręką chwytam reklamówkę z zakupami, które zrobiłam po drodze. Z doświadczenia wiem, że starsze osoby nie zawsze mają siłę, żeby wyjść do sklepu. Dwie moje wścibskie sąsiadki wiele razy pytały mnie, czy w drodze z pracy nie kupiłabym im chusteczek, biszkoptów czy jakichś owoców.
– Hannah. Jak miło cię widzieć – mówi Hilary, mama Nigela, kiedy otwiera mi drzwi. Ma na sobie znoszoną spódnicę i krzywo zapiętą bluzkę.
– Witaj, Hilary. Gdzie Frank?
– Tutaj jestem – oznajmia starszy pan, drepcząc w moją stronę. Jest chyba jeszcze chudszy, niż kiedy byłam tu ostatnio.
– Kupiłam wam kilka rzeczy. – Stawiam reklamówkę na stole w kuchni, a oni patrzą na mnie z wdzięcznością.
– To Nigela? – pyta Hilary, wskazując pudło. W jej głosie słychać ból. – Był taki młody. Niedługo skończyłby trzydzieści siedem lat. – Po jej pomarszczonym policzku spływa kilka łez, ale szybko je wyciera i uśmiecha się do mnie. – Napijesz się herbaty?
Nie mam na to czasu. Jechałam tutaj prawie dwie godziny. Jutro pogrzeb, więc znów ich zobaczę.
– Muszę wracać. Są u mnie rodzice. Macie jak dostać się jutro na cmentarz?
– Tak – mówi Frank. – Pojedziemy z sąsiadami. Też się wybierają.
– Dobrze. Chciałabym zamienić z wami słowo. Usiądziemy? – Człapią do małego salonu, gdzie nie ma nic poza kwiecistą kanapą i dwoma fotelami, które aż się proszą, żeby je wyrzucić. – Mam zamiar sprzedać mieszkanie Nigela.
– Masz do tego prawo. Odziedziczyłaś je – stwierdza Hilary.
Chodzi o to, że nie chcę go, nawet zamienionego na gotówkę. Zbyt dużo cierpienia mnie tam spotkało.
– Tak, wiem. Jednak mam swoje mieszkanie i nie potrzebuję tych pieniędzy, dlatego chciałabym, żebyście wystawili na sprzedaż tę… nieruchomość. – Rozglądam się wymownie po wnętrzu. – Za pieniądze ze sprzedaży dwóch mieszkań kupicie sobie mały domek za miastem. W dużo lepszym stanie niż to. – Zataczam ręką wokół. – Dobrze?
Otwierają usta i nic nie mówią. Po chwili widzę w ich oczach łzy.
– Jesteś taka dobra, Hannah – mówi Hilary. – On cię tak skrzywdził, a ty chcesz nam pomóc.
– To nie wasza wina, że taki był.
– To przez Victora – włącza się Frank. – On zawsze wpajał mu do głowy głupoty.
Uświadamiam sobie, że przecież stracił brata.
– Przykro mi z powodu twojej straty, Frank – kłamię.
– Niepotrzebnie. To był kawał łotra. Czułem, że któregoś dnia za to zapłaci. No i się doigrał.
Żegnam się z nimi i obiecuję, że pomogę w sprzedaży mieszkania. Przynajmniej ostatnie lata życia spędzą w komfortowych warunkach. Jeden ciężar spada mi z serca. Powiedziałam, że chcę zatrzymać samochód. Nie protestowali. W końcu to Nigel namówił mnie, żebym sprzedała swój, i okłamał, że będę mogła jeździć mustangiem. No to teraz jeżdżę.
* * *
Na cmentarzu roi się od gliniarzy. Kumple Nigela, których kojarzę z różnych imprez, podchodzą i mówią coś o wyrazach współczucia, ale w ich oczach widzę urazę. Obwiniają mnie za to, że uciekłam od oprawcy? Miałam być jego workiem treningowym i udawać, że wszystko jest w porządku? Niedoczekanie. Na pewno żałują, że to nie ja leżę teraz w tym dole na cmentarzu. Taki los pewnie by mnie spotkał, gdybym nie zwiała.
Staram się wyglądać na pogrążoną w smutku. Przyszło kilka osób ze szpitala. Z ciekawości. Chcą sobie pooglądać młodą wdowę nad trumną męża sadysty. Odgrywam dla nich to przedstawienie. Nie przesadzam z rozpaczą, bo przecież od niego odeszłam, ale dużo brakuje mi do wykonywania tańca radości. Myślę, że trzymam fason.
Trumnę otacza mnóstwo kwiatów. Sama też musiałam kupić wieniec, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Jest gorąco. Jakaś kobieta niemal mdleje i młody chłopak pomaga jej odejść na bok. Nigdy jej nie widziałam, więc to pewnie jakaś dalsza rodzina lub znajoma z pracy tego sukinsyna, który spocznie w grobie, otoczony pięknymi kwiatami. Żołądek mi się skręca.
Żegnam się ze wszystkimi członkami rodziny Nigela. Hilary i Frank ponownie dziękują mi za to, że pomogę im się przeprowadzić. W ciągu kilku dni chcę wystawić mieszkanie na sprzedaż. Może chociaż po śmierci Nigel zrobi coś dobrego dla swoich rodziców. Macham im, kiedy pakują się do samochodu swoich sąsiadów i odjeżdżają.
Następnego dnia odstawiam mamę i tatę na lotnisko. Obiecują, że przylecą na święta, i długo ściskają mnie na pożegnanie. Wtedy coś mi się przypomina.
– Co zrobiliście z samochodem Jonathana? – pytam Teda, odprowadzając ich powolnym krokiem.
– Kupiłem go od niego. To świetny wóz.
– Ale wiesz, że w bagażniku jest broń? – Otwieram szeroko oczy.
– Zabrał ją ze sobą. – Wzrusza ramionami.
Dociera do mnie sens tego, co właśnie powiedział. Kupił od niego auto, a Jonathan zabrał broń.
– Widziałeś się z nim – niemal krzyczę.
– Tak. Kilka dni przed przylotem tutaj. Wpadł ustalić, kiedy odbierze auto, ale powiedziałem, że jestem zainteresowany zakupem. Zgodził się. Wziął za nie śmieszne pieniądze. Nie wiem, czy kupi za to rower. Zabrał broń i zniknął.
– Czym przyjechał?
– Jakimś starym rzęchem swojej mamy.
– Pytał o mnie?
– Tak. Powiedzieliśmy mu, co u ciebie. Wyglądał na zadowolonego.
– Kiedy wraca do Stanów?
– Mówił, że znalazł kupca na dom i jeszcze trochę musi zostać w Londynie.
– Zostawił mi jakieś namiary? Numer telefonu?
– Przykro mi, kochanie.
Może dla Jonathana nasza przygoda dobiegła końca? Na tę myśl pod powiekami zbierają mi się łzy. Żegnam się z rodzicami i macham im, aż nie znikną z pola widzenia. Wtedy wracam do samochodu. A więc Jonathan jest jeszcze w Anglii. Sprzedaje dom. Myślę, że gdyby chciał się ze mną skontaktować, przekazałby mi coś przez rodziców. Nie zrobił tego.
Próbuję oddychać, ale to trudne. Postanawiam, że następnego dnia po pracy udam się pod adres, który podał mi na promie. Jeśli tam go nie zastanę, to znak, że zniknął z mojego życia i nie chce, żebym go szukała. Czuję ucisk w klatce piersiowej. Ze łzami w oczach zapalam silnik i ruszam do swojej kawalerki.
* * *
Nazajutrz mam ręce pełne roboty. Kobiety rodzą jak szalone, zaś kilka innych potrzebuje drobnych zabiegów. Wykonuję podstawowe badania i udzielam porad. Poza tym wciąż ktoś do mnie podchodzi i pyta, jak się trzymam. Z niektórymi spośród tych osób nigdy nie rozmawiałam. Kojarzę je z widzenia, ale to wszystko. Teraz nagle wszyscy mnie znają i mi współczują. Dowiaduję się, że jestem bardzo silna, że pogrzeb był piękny i że powinnam sobie ułożyć życie z kimś innym, bo jestem jeszcze młoda. Problem w tym, że ten „ktoś inny” gdzieś się zawieruszył, a ja bardzo chciałabym go odnaleźć.
– Mój mąż ma boskiego kuzyna w twoim wieku – informuje Laura, kiedy w przerwie pijemy kawę. Od rana niemal nic nie jadłam, bo wciąż jestem przy pacjentkach.
– Dziękuję ci za troskę, ale poradzę sobie bez tego bożyszcza. – Posyłam jej uśmiech znad kubka.
– On może sobie nie poradzić bez ciebie – mówi, puszczając mi oko.
– To chyba strasznie nieporadny facet. Powiedz jeszcze, że mieszka z mamą.
– Mieszka sam, ma wypasione mieszkanie i pracuje w banku.
– Przemyślę to – kłamię. Moje myśli skupiają się na jednym mężczyźnie. Dziś dowiem się, czy uda mi się go odnaleźć.
Kończę zmianę i opuszczam szpital. Padam z nóg, ale mam jeszcze coś ważnego do zrobienia, zanim pojadę do domu. Na tę myśl czuję rosnący niepokój. Co zrobię, jeśli Jonathan zniknął? Ile czasu zajmie mi wyrzucenie go z serca? I czy to w ogóle możliwe?
Słońce nie ma litości, więc zatrzymuję się na chodniku, żeby poszukać okularów. Grzebię w torebce, kiedy nagle pada na mnie jakiś cień. Podnoszę wzrok i brakuje mi tchu. Uśmiecham się do właściciela najpiękniejszych błękitnych oczu, jakie widziałam. Moje serce przyśpiesza. Jonathan wyciąga do mnie otwarte ramiona, a ja rzucam się w nie, zapominając o rażącym słońcu i całej reszcie świata.