ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Hannah

Trzy tygodnie wcześniej

Wiedeń jest piękny. Nie poświęcam jednak zbyt wiele czasu na zwiedzanie, bo nie po to tutaj jestem. Wczoraj poznałam mordercę swojej siostry. Nigel przedstawił mi Victora, jakby był najważniejszą osobą w jego rodzinie. Co ja gadam. Jakby był najważniejszą osobą na świecie. Przykleiłam do twarzy sztuczny uśmiech i podałam dłoń człowiekowi, który trzynaście lat temu odebrał życie Lucy. Wiem jednak, że nie mogę spieprzyć tej szansy, więc przez cały wieczór uśmiechałam się i chwaliłam przedsiębiorczość Victora. Wiedziałam, że mnie nie rozpozna, bo oficjalnie mam na nazwisko Thompson, a nie Willard, poza tym nie było mnie w sądzie, gdy go uniewinniono. Nigdy mnie nie widział. Za to ja zapamiętałam jego twarz na zawsze.

Kiedy się żegnaliśmy, wzięłam go na stronę i poprosiłam, żeby pomógł mi wymyślić jakąś niespodziankę na urodziny Nigela, które wypadają za cztery tygodnie.

– Victorze – zwróciłam się do niego, a on od razu zaczął się do mnie szczerzyć. – Cieszę się, że się poznaliśmy, bo wiem, jak Nigel cię uwielbia. Chciałabym przygotować dla niego coś ekstra z okazji urodzin, a wiem, że masz kilka klubów w Nowym Jorku. Może moglibyśmy spotkać się tylko we dwoje i zaplanować dla Nigela jakąś niespodziankę?

Zamrugałam kilka razy, nienawidząc się za to w duchu, a on się nabrał.

– Oczywiście, moja droga. Jeśli masz czas, to zapraszam jutro do siebie.

– Bardzo chętnie. Powiem Nigelowi, że idę do fryzjera, bo wieczorem wychodzimy do opery. Podasz mi adres?

Zrobił to. Wiem, że ryzykuję, ale taki był plan: znaleźć się z nim sam na sam i upomnieć się o sprawiedliwość. Kłamię, że idę poszukać fryzjera, który uczesze mnie na wieczorne wyjście, a Nigel jedynie macha ręką i znów wgapia się w telewizor w naszym hotelowym apartamencie. Cicho otwieram sejf i biorę jego pistolet. Zawsze wozi go ze sobą, więc nie musiałam szukać znajomości na czarnym rynku, żeby zdobyć broń. Nie wiem, na ile legalne jest to, że spluwa wszędzie z nim jeździ, ale możliwe, że tutaj też zadziałały podejrzane znajomości Victora. Zdecydowałam, że po wszystkim po prostu odłożę pistolet na miejsce, a jeśli znajdą pocisk, to Nigel będzie się tłumaczył. Ja będę już daleko stąd.

Opuszczam hotel, starając się opanować nerwy. Pocą mi się dłonie, jednak wiem, że muszę się uspokoić. To dla Lucy. Oddycham ciepłym letnim powietrzem i ruszam chodnikiem, mijając uśmiechniętych ludzi. Jedzą lody, wesoło rozmawiają i trzymają się za ręce. Jest piękny dzień. Ostatni dzień życia Victora Sandersona.

Idę kawałek na piechotę, żeby uspokoić myśli, a później łapię taksówkę. Podjeżdżam niedaleko budynku, w którym znajduje się mieszkanie Victora. Podałam kierowcy adres jakiegoś butiku, dla bezpieczeństwa. Sprawdziłam w sieci tę okolicę. Nie jest to jakieś wypasione monitorowane osiedle, ale dla kamuflażu wzięłam kapelusz i okulary. Nie podnoszę też głowy, by nie spojrzeć w kamery, których jednak się nie spodziewam.

Naciskam dzwonek i powtarzam sobie, że nie ma już odwrotu. Słyszę, jak Victor podchodzi do drzwi, które po chwili stają otworem. Wita mnie w progu i zaprasza do przestronnego holu. Uśmiecham się i wchodzę do mieszkania. Nienawidzę się za każdy uśmiech i komplement, jakimi go obdarzam. Ale to wszystko część planu. Musiał mnie polubić, żeby mi zaufać. To zaufanie go zgubi.

– Jak tu ładnie. Tak stylowo i świeżo. Jednak spodziewałam się czegoś bardziej luksusowego. Twoje hotele aż kipią elegancją.

– Kipią elegancją – powtarza i uśmiecha się pod nosem. Robi mi się niedobrze. – Podoba mi się. Może użyję tego w następnej kampanii marketingowej.

Jeśli wszystko pójdzie według planu, to nie zobaczysz już żadnej kampanii. Przeszywa mnie zimny dreszcz. Biorę się w garść i postanawiam działać.

– Mogę skorzystać z toalety? Jest tak gorąco. Na pewno potargałam włosy i wyglądam jak miotła.

Śmieje się z moich słów i wskazuje drzwi na końcu korytarza.

– Jesteś zabawna. Nie dziwię się, że Nigel cię wybrał. Tam jest łazienka.

Znów się uśmiecham i idę we wskazanym kierunku. Zamykam drzwi na zasuwkę. Spoglądam w lustro i próbuję uspokoić rozdygotane nerwy. Weź się w garść, Hannah! Robisz to dla siostry. Dla Lucy, którą ten człowiek zgwałcił i zamordował. Teraz za to zapłaci.

Wyciągam z torebki jednorazowe rękawiczki i zakładam. Nie chcę zostawić żadnych odcisków palców. Odkręcam kran, by myślał, że się odświeżam. Później spuszczam wodę w toalecie, wykorzystując jej szum do zamaskowania odgłosu odbezpieczanej broni. Jestem gotowa. Zarzucam torebkę na ramię, chowam pistolet za plecami i wychodzę z łazienki.

– Napijesz się czegoś? – woła do mnie z kuchni.

– Poproszę wodę – mówię, kierując się w tamtą stronę.

– Nie wolisz kawy lub herbaty?

– Nie w taki upał.

Ostrożnie zaglądam do pomieszczenia. Stoi odwrócony tyłem. Nalewa wodę do dwóch szklanek. Lepszego momentu nie będzie. Dziękuję losowi za ten zbieg okoliczności. Podchodzę na odpowiednią odległość i celuję. Na strzelnicy dobrze mnie wyszkolili. Przez ostatnie dwa lata byłam tam klientem VIP. Kiedy naciskam spust, przed oczami mam twarz Lucy. Obserwuję, jak kula wnika w czaszkę Victora, a on sztywnieje i osuwa się na płytki. Cieszę się, że pistolet Nigela ma tłumik, bo huk wystrzału pewnie zaalarmowałby sąsiadów.

Wpatruję się w martwe ciało Victora Sandersona, starając się wymazać tym widokiem ogrom cierpienia i poczucie niesprawiedliwości, które towarzyszyły mi przez te wszystkie lata. Wiem, że to nie wróci życia Lucy, ale wierzę, że pozwoli jej spoczywać w spokoju. Pomściłam cię, siostrzyczko.

Zbiera mi się na wymioty, ale nie mogę pozostawić po sobie żadnych śladów. Oddycham głęboko, po czym chowam broń do torebki i wychodzę z mieszkania. Gdy zamykam za sobą wszystkie drzwi, dyskretnie zsuwam z rąk rękawiczki. Kwadrans później wchodzę do jakiegoś salonu fryzjerskiego i pytam, czy mogą uczesać mnie na wielkie wyjście. Młody chłopak prosi, bym poczekała dziesięć minut, więc siadam w poczekalni. Jestem w jakimś transie, jednak to pozwala mi zachować pozory.

– Zapraszam – mówi do mnie wysoka szatynka, uśmiechając się od ucha do ucha. – Jakiej fryzury pani potrzebuje?

– Idziemy wieczorem do opery. Ja i mąż. Zdam się na panią.

– Ma pani ładne włosy. Będą dobrze wyglądać, jak je trochę podniesiemy. To wystarczy. Elegancko, ale bez przesady.

– Przekonała mnie pani – mówię, przyklejając do twarzy uśmiech.

– Zapraszam tam. Umyjemy głowę.

Gdy jej sprawne palce masują skórę mojej głowy, pozwalam sobie na odprężenie. Myśli nie chcą jednak robić tego, co im każę, i wciąż wraca do mnie to, co stało się przed chwilą. Jestem morderczynią. W dodatku nie czuję się z tym źle. Pójdę do piekła. Chociaż… nie, ja już tam byłam. Trafiłam do piekła w dniu, kiedy moja mama odebrała telefon i zaczęła przeraźliwie krzyczeć, bo jakiś policjant z innego kontynentu poinformował ją, że Lucy nie żyje. Piekło pochłonęło mnie jeszcze bardziej, gdy Victor Sanderson wyszedł wolny z sądu. Już nie boję się piekła. Ludzie zwykle boją się tylko tego, co nieznane.

– Podoba się pani Wiedeń? – pyta fryzjerka. Jej angielski jest niezły.

– Tak, bardzo.

– Mężowi też?

– Jemu bardziej podoba się telewizor w hotelu.

Wybucha śmiechem, na co odpowiadam jej tym samym. Pyta, skąd jestem, więc opowiadam jej trochę o Nowym Jorku i Londynie. Ona wychowała się w małym miasteczku i od zawsze chciała być fryzjerką. Ma chłopaka i za rok biorą ślub. Pyta mnie, kiedy jest najlepszy moment, żeby zaszła w ciążę. Czas mija mi szybko. Wkrótce moja fryzura zaczyna nabierać kształtu.

Kiedy moje włosy wyglądają, jakbym wybierała się na eleganckie przyjęcie, płacę i wracam do hotelu. Łapię taksówkę, ale wysiadam kilka ulic wcześniej. Postanawiam się przejść. Zatrzymuję się przy jakiejś cukierni, kupuję lody i przy okazji wyrzucam rękawiczki do śmietnika stojącego przy wyjściu. Jestem zdziwiona, że ręce mi się nie trzęsą, a żołądek nie koziołkuje. Możliwe, że zacznę panikować, kiedy adrenalina opadnie. A może po prostu zbyt długo to planowałam, żeby teraz zrobiło na mnie jakieś wrażenie. W myślach zabiłam Victora Sandersona już milion razy.

Gdy wchodzę do pokoju, Nigel jest pod prysznicem. Krzyczę, że wróciłam, i prędko odkładam broń na miejsce, pilnując, by nie zostawić na niej odcisków. Sejf zamykam przez serwetkę, która leży na stoliku. Odkładam ją na blat i zaczynam szykować się do wyjścia. Chwilę później pojawia się Nigel. Włosy zaczesał do tyłu, zapina śnieżnobiałą koszulę i lekko się krzywi na widok mojej fryzury. Spoglądam na niego i w głębi duszy cieszę się, że wreszcie mogę przestać udawać, że coś do niego czuję. Dziś to zakończę.

Targają mną emocje, ale nie daję tego po sobie poznać. Zajmuję łazienkę i bardzo długo robię makijaż. Nie rozstaję się z torebką, w której mam wszystko, czego będę potrzebowała po wyjściu z opery. Gdy jestem już pomalowana i ubrana, ostentacyjnie wrzucam kosmetyczkę do swojej wielkiej torebki i oznajmiam Nigelowi, że możemy iść.

– Nie rozumiem, co kobiety noszą w takich wielkich torbach – burczy, wychodząc na korytarz. – Facet jakoś potrafi się bez tego wszystkiego obyć.

– Ale facet nie ma okresu i bóli menstruacyjnych, więc nie targa ze sobą podpasek i tabletek przeciwbólowych. Nie robisz makijażu i nie poprawiasz go w czasie wyjścia, zatem nie nosisz kosmetyczki. Nie potrzebujesz plastrów na odciski, bo nie nosisz szpilek. Nie musisz mieć pod ręką zapasowej pary rajstop…

– Dość – przerywa mi, unosząc dłoń. Dobrze. Chciałam, żeby odczepił się od torebki. Gdyby zobaczył, że mam w niej kupę forsy i fałszywe dokumenty, pewnie byłoby ze mną krucho.

Wchodzimy do windy. Jakieś starsze małżeństwo zagaduje nas o pobyt w mieście. Wdaję się w krótką pogawędkę, żeby nie musieć rozmawiać z Nigelem. Już niedługo nawet nie będę musiała na niego patrzeć.

W taksówce osłaniam torebkę swoim ciałem i przyciskam ją do drzwi. Nigel wygląda na zamyślonego, więc nie zaczynam żadnego tematu, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Wreszcie docieramy na miejsce. Gmach opery jest przepiękny.

– Cudownie tutaj – mówię, wsuwając rękę pod ramię męża. Jeszcze przez chwilę muszę udawać, że chcę tu z nim być.

– Muszę się zgodzić – stwierdza, podziwiając budynek.

Wchodzimy do środka i podążamy za tłumem. Mamy dobre miejsca, ale dość daleko od drzwi. Będę musiała przemierzyć spory kawałek, lecz przynajmniej siedzimy niemal na brzegu rzędu. Pół godziny później przepraszam kilka osób, żeby wyjść do toalety.

– Przecież byłaś w toalecie, zanim się zaczęło.

– U fryzjera wypiłam trzy szklanki wody. To był błąd. – Nie dość, że jestem morderczynią, to w dodatku kłamczuchą.

Nigel wzdycha i odwraca ode mnie wzrok. To ostatnie słowa, jakie zamierzam z nim zamienić. W całym życiu.

Na korytarzu mijam toalety i zmierzam ku wyjściu. Uśmiecham się do młodego chłopaka z obsługi.

– Wszystko w porządku, proszę pani?

– Chyba rozkłada mnie jakieś przeziębienie. Mam dreszcze. Nie chcę nikogo zarazić, więc złapię sobie taksówkę.

– Mogę to zrobić.

– Nie trzeba, bardzo panu dziękuję.

Uśmiecham się do niego i opuszczam budynek opery.