8 grudnia 2013
Wyspa na szkierach

Cisza, która potem zapadła, była równie paraliżująca jak odgłosy dwóch ogłuszających strzałów oddanych z dubeltówki. Słychać było tylko dwie lecące nad kanałem kaczki i psa, który mocował się ze smyczą i cicho skomlił. Wszystko było tu takie szare. Skały i morze. Drzewa i krzaki. Wiatr szumiał w sitowiu porastającym brzeg.

– Spudłowałaś – powiedział stary mężczyzna z lornetką.

– Niemożliwe – odparła młoda kobieta u jego boku. Nadal trzymała dubeltówkę przy ramieniu. Czuła na policzku chłód kolby wykonanej z wiśniowego drewna.

– Może spudłowałam za pierwszym razem, ale na pewno nie za drugim – przekonywała. – Puść Alberta, to się przekonamy.

Mężczyzna się pochylił i spuścił psa ze smyczy. Spaniel od razu rzucił się do biegu, głośno przy tym ujadając. Popędził przez szuwary i wbiegł między skały w kierunku, w którym wystrzeliła kobieta.

– Spudłowałaś dwa razy. Uwierz mi. Nie przyłożyłaś się, Klaro.

Mężczyzna pokręcił rozczarowany głową. Na wargach kobiety pojawił się cień uśmiechu.

– Za każdym razem, gdy idziemy polować, twierdzisz, że pudłuję, dziadku – powiedziała, naśladując jego zatroskaną minę. – I za każdym razem Albert wraca z niedzielnym obiadem w pysku.

Mężczyzna znowu pokręcił głową.

– Mówię tylko o tym, co zobaczyłem przez lornetkę – mruknął.

Z wytartego plecaka, który stał oparty o kamień, wyjął termos i dwa kubki.

– Napijemy się kawy i wracamy do domu obudzić babcię – powiedział.

Z plaży dobiegło nagle krótkie ujadanie, któremu towarzyszył plusk wody. Klara uśmiechnęła się szeroko i pogłaskała mężczyznę po policzku.

– Nadal twierdzisz, że się nie przyłożyłam? – spytała.

Spojrzał na nią swoimi błękitnymi oczami, nalał kawy do kubka i podał go jej. Potem wyjął z kieszeni niewielką piersiówkę.

– Co to? Pijesz kawę z wódką? Wiesz, która godzina? Powiem o wszystkim babci, obiecuję.

Klara pokręciła głową, ale nie protestowała, gdy mężczyzna nalewał jej do kubka trochę alkoholu domowej roboty. Zanim jednak zdążyła go wypić, zadzwonił telefon ukryty w jednej z głębokich kieszeni jej kurtki. Klara westchnęła i oddała kubek dziadkowi.

– Nie ukryjesz się przed tą czarownicą – powiedział z lekkim uśmiechem.

Zerknęła na wyświetlacz. Wcale się nie zdziwiła, widząc numer szefowej. Socjaldemokratyczny dinozaur, posłanka do Parlamentu Europejskiego, Eva-Karin Boman.

– A niech to! – jęknęła, zanim odebrała. – Witaj! – powiedziała tonem o oktawę wyższym od jej normalnego głosu.

– Klaro, dziewczyno, tak się cieszę, że udało mi się do ciebie dodzwonić! Sprawy naprawdę się zagmatwały. Przed chwilą telefonowała Glenny, pytała, jakie mamy stanowisko w sprawie raportu na temat zabezpieczenia IT. A ja nawet nie zdążyłam go jeszcze otworzyć. Ty znasz tę sprawę lepiej…

Głos zanikł na chwilę. Klara zerknęła na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Eva-Karin jechała właśnie pociągiem na lotnisko Arlanda. Popatrzyła na smagane wiatrem szare skały. Uświadomiła sobie absurd całej sytuacji: rozmawia ze swoją szefową pośród pięknych szkierów. Jej głos przypominał natręta, który zabłąkał się do jedynej ostoi spokoju, jaką znała.

– …więc może prześlesz mi przedtem jakieś podsumowanie? Co ty na to? Na przykład dziś przed siedemnastą? Żebym mogła je przejrzeć przed rannym spotkaniem. Chyba zdążysz, co? Prawdziwy z ciebie anioł.

– Jasne – odparła Klara. – Ale chyba zapomniałaś, że jestem w Szwecji, a do Brukseli wylatuję dopiero o drugiej po południu. Nie wiem, czy wyrobię się z tym raportem na piątą.

– Wiem, że jesteś w Szwecji – przerwała jej Eva-Karin tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Mogłabyś popracować podczas lotu? Przecież cały weekend miałaś wolny, prawda?

Klara kucnęła w wilgotnym mchu i ukryła twarz w dłoniach. Jest niedzielny poranek. Ma za sobą wolną sobotę. Nagle poczuła się tak, jakby w jednej chwili odeszła jej cała ochota do życia.

– Klaro? Klaro? Jesteś tam? – usłyszała głos Evy-Karin.

Klara chrząknęła i pokręciła głową. Nabrała głęboko powietrza i zmusiła się, żeby odpowiedzieć tonem, w którym dało się wyczuć gotowość współpracy.

– Nie ma sprawy – powiedziała. – To żaden problem. Dzisiaj przed piątą wyślę ci to podsumowanie e-mailem.

Pół godziny później Klara Walldéen była już w pokoju, w którym się wychowała, w otoczeniu różowych tapet z wzorkiem w kwiaty. Wywalczyła je od rodziców, gdy miała dziesięć lat. Gładkie, lśniące deski podłogi pod stopami. Wyjrzała przez okno. Przez bezlistne drzewa widać było Bałtyk i kaczki na falach. Zanosiło się na sztorm. Musieli się pospieszyć. Jej kolega z dzieciństwa, Bosse Bengtsson, który mieszka w głębi zatoki, obiecał, że podrzuci ją do Norrköping – najpierw łodzią, a potem samochodem. Tam Klara złapie pociąg na lotnisko Arlanda i wróci samolotem do swojego zwykłego życia w Brukseli.

Zdjęła szorstki sweter i założyła jasny, ciasny top, a do tego rozpinany na przedzie sweter, tzw. kardigan. Zamiast wytartych spodni z manchesteru, które tak naprawdę należały do babci, włożyła japońskie dżinsy. Zdjęła ocieplane gumowe buty, które miała na polowaniu, i zmieniła na sportowe. Trochę czarnego tuszu wokół oczu, kilka pociągnięć szczotką przez kruczoczarne włosy. Zerknęła w lustro wiszące przy niewielkiej toaletce i zobaczyła w nim zupełnie inną kobietę. Podłoga trzeszczała pod ciężarem jej kroków.

Klara wstała z krzesła i otworzyła drzwi prowadzące na niewielki stryszek. Wprawnym ruchem sięgnęła w ciemnościach po stary karton na buty i wyjęła z niego plik fotografii. Rozłożyła je na podłodze i usiadła.

– Znowu oglądasz stare zdjęcia?

Odwróciła się. W bladym świetle na stryszku jej babcia wydawała się prawie przezroczysta. Była taka drobna i krucha. Gdyby ktoś tego nie widział, nigdy by nie uwierzył, że nadal potrafi się wspinać na czubki jabłonek, żeby odpędzać ptaki od owoców.

Ma identyczne błękitne oczy jak dziadek. Oboje mogliby być rodzeństwem. Ale ludzie mieszkający na szkierach nie żartują na takie tematy. Na jej twarzy widać trochę bruzd, ale ani jednej zmarszczki. Nigdy nie używała kosmetyków, korzystała wyłącznie ze słońca, śmiała się i kąpała w słonej wodzie. Tak właśnie wyjaśniała ten fenomen. Nie wygląda nawet na sześćdziesiątkę, chociaż przed dwoma miesiącami skończyła już siedemdziesiąt pięć lat.

– Chciałam na nie tylko popatrzeć – odparła Klara.

– A nie lepiej zabrać je do Brukseli? Nigdy tego nie zrozumiem. Po co je tu trzymasz?

Babcia pokręciła głową. W jej błękitnych oczach pojawił się smutek i radość. Przez chwilę wyglądało na to, że chce coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymała.

– Sama nie wiem – odparła Klara. – Niech zostanie po staremu. Ich miejsce jest tutaj. À propos, podobno masz dla mnie szafranowe ciasteczka?

Klara zebrała zdjęcia i włożyła je ostrożnie do pudełka po butach, a potem zeszła za babcią skrzypiącymi schodami.

– No, w końcu jesteś! W tych swoich miejskich ciuchach i w ogóle.

Bosse Bengtsson stał na pomoście i czekał na Klarę, która schodziła ścieżką biegnącą od domu jego rodziców. Robiła to wiele razy wcześniej. Wydawało się, że nogi same ją niosą, a serce albo kręgosłup nie muszą przejmować się wystającymi korzeniami, kamieniami i nierównościami terenu.

– Daruj sobie – odparła Klara. – Gadasz jak dziadek.

Podeszła do niego i objęli się z zakłopotaniem. Bosse był od niej starszy o rok, razem dorastali i wychowywali się na wyspie. Był dla niej jak brat. Przypominali rodzeństwo o kompletnie odmiennym wyglądzie i charakterach.

Drobna i chuda Klara była najlepszą uczennicą w klasie. W piłkę grała tak dobrze, że przez pewien czas występowała nawet w chłopięcej drużynie Östervikings. Bosse lubił łowić ryby, a gdy był trochę starszy, zaczął polować, pić alkohol i bić się z innymi chłopakami. Klarę zawsze gdzieś ciągnęło, podczas gdy on sprawiał wrażenie, jakby nic nie mogło go ruszyć z rodzinnych stron. Codziennie jeździli razem do szkoły. Wiosną i jesienią szkolną łodzią, zimą poduszkowcem. Coś takiego rodzi zaufanie, silniejsze niż cokolwiek innego.

Kiedy Klara wskoczyła na pokład i wciągnęła do środka odbojnice, Bosse odbił od pomostu. Weszła do niewielkiej nadbudówki. Morze było coraz bardziej wzburzone, pokryte spienionymi grzbietami fal.

– Wieczorem będzie sztorm – powiedział Bosse.

– Tak mówią – odparła Klara.