19 grudnia 2013
Bruksela

Klara chłonęła miękki, intensywny, przypominający zapach ziemi woń jego perfum. Dopiero po chwili poczuła, jak ostrożnie chwyta ją za prawy łokieć. Jej ciało nagle jakby zwiotczało, ale było to całkiem przyjemne; głowa zrobiła się lekka, jakby wypełniona dwutlenkiem węgla. Właśnie szła na poranne spotkanie, ale od razu przestało być ważne. Nie stawiała oporu, kiedy zabrał ją z wyłożonego jasnym drewnem szerokiego korytarza i poprowadził do jednej z sal konferencyjnych w siedzibie Parlamentu Europejskiego. Wykładzina tłumiła dźwięki dochodzące z korytarza i barku dla dziennikarzy.

– Tęskniłem za tobą – powiedział po angielsku Cyril Cuvelliez, przyciskając usta do jej warg.

Mówił z amerykańskim akcentem, przez który przebijały francuskie dyftongi. Miał miękkie, ale zaborcze wargi. Zachowywał się jak ktoś, kto dostaje to, czego chce.

– Nie wiedziałam, że będziesz w tym tygodniu – szepnęła Klara, wpijając się w jego usta.

Poczuła się tak, jakby na nowo obudziła się do życia.

– Ja też nie wiedziałem.

Powiedział jeszcze coś, ale jego słowa zagubiły się gdzieś w szumie, który wypełnił jej uszy. Poczuła, jak krew zaczyna szybciej krążyć jej w żyłach. Opanowało ją czysto fizyczne pożądanie. Cyril odsunął się od niej z uśmiechem.

– Mówisz tak, jakbym musiał się tłumaczyć, że do ciebie wróciłem – powiedział.

– Mogłeś chociaż wysłać esemesa – odparła Klara. – Ale i tak się cieszę, że tu jesteś.

Stanęła na palcach, żeby znowu pocałować go w usta, i zamknęła oczy. Postanowiła zignorować jego uproszczone, bałamutne słowa. Szybko rozpięła guzik szarej marynarki. Wsunęła pod nią dłonie i przez cienką jasnoniebieską koszulę dotknęła jego skóry. Mężczyzna westchnął z rozkoszą. Uwielbiała tę chwilę, gdy pod wpływem jej pieszczot wydawał z siebie takie dźwięki.

– Miałem trochę kłopotów – mruknął. – Ale teraz jestem tutaj.

– Na jak długo? Zdążymy się spotkać?

Klara wdychała zapach męskiego ciała, jakby w ten sposób chciała go wziąć do niewoli.

– Tylko do jutra. Obawiam się, że dzisiaj będę zajęty aż do późnej nocy.

Poczuła na policzku jego oddech i zarost, i ciepłe, suche dłonie. Nie umiała się przed tym obronić, podobnie jak nie potrafiła sobie poradzić z rozczarowaniem, że nie zdąży się z nim spotkać. Skinęła głową.

– Umówmy się przynajmniej na lunch – zaproponowała, drapiąc go w ucho.

– Jesteś w cudowny sposób niesamowita. Jak mógłbym ci odmówić? Może dzisiaj?

Klara skinęła głową. Poczuła, jak coś w niej rośnie.

– Mam spotkanie, które potrwa do pierwszej. Spotkajmy się o wpół do drugiej u mnie w domu.

Cyril wyjął telefon, żeby sprawdzić swój grafik.

– Przesunę jedno ze spotkań na czwartą. Kolacja zaczyna się dopiero o ósmej.

Klara pocałowała go i dopiero potem odsunęła się od niego.

– Idź już – powiedziała. – Spotkamy się za kilka godzin.

Cyril się uśmiechnął.

– Już zaczynam tęsknić – odparł.

Klara skinęła głową, uszczęśliwiona, a zarazem zmartwiona. Jak zawsze, gdy ich krótkie spotkania się kończyły.

– Lepiej idź pierwszy, żebyśmy nie musieli wychodzić razem.

Cyril skinął głową i pocałował ją. Zapiął marynarkę i poprawił krawat.

– Na razie – powiedział.

Zostawił ją i nie odwracając się, ruszył korytarzem, aby ponownie zagłębić się w szarą rzeczywistość Parlamentu Europejskiego.

Klara stała oparta o ścianę. Nadal czuła na wargach smak Cyrila. Powoli otworzyła oczy. Szumiało jej w uszach, serce biło przyspieszonym rytmem, próbowała głęboko oddychać. Zamrugała, przeciągnęła dłońmi po włosach. Jak to się mogło stać?

Jakim sposobem Cyril zdołał sforsować jej obronę, system alarmowy, zamki i drut kolczasty, wszystko, czym próbowała się zabezpieczyć przed tym, co teraz czuje? A może nie przed tym? To, co czuje, jest przecież takie cudowne. Może więc przed tym, co przychodzi później, czego nie da się wyjaśnić, przed zdradą i pustką, bezdenną przeciwnością tego, co powoli zaczęło w niej narastać?

Ale dlaczego teraz? Dlaczego nie potrafiła trzymać się od tego na dystans? Wie, że jest atrakcyjną kobietą, ale nie zależy jej na tym, żeby się za nią oglądano. Przeciwnie. W Parlamencie Europejskim pełno jest młodych, inteligentnych mężczyzn, pewnie bez trudu mogłaby oczarować większość z nich. Przynajmniej na krótki czas.

Przez pierwsze półrocze spędzone w Brukseli powoli budziła się do życia. Po tym, co przeżyła z Mahmoudem, po zawodzie, jaki jej sprawił, rok spędzony w Londynie był zaprzeczeniem tego, co sobie wyobrażała. O Londynie marzyła od czasu, gdy pojechała tam latem po ukończeniu liceum. Była wtedy zupełnie sama. Chciała tylko potańczyć w 100 Club na Oxford Street, kupić w Camden ubrania w stylu lat sześćdziesiątych albo zdarte single w Spitalfields Market, odwiedzić czynne do świtu kafejki na Old Compton Street, przejechać się nocnym autobusem albo pieścić się w małych, zawilgoconych mieszkankach w Brixton albo Islington z chłopcami o anorektycznym wyglądzie i z długimi włosami.

Niestety, Londyn stał się dla niej samotnym, deszczowym więzieniem. Prawie nie pamiętała pierwszych spedzonych tam miesięcy. Żadnych szczegółów, tylko fizyczne symptomy jesieni w marnym pokoju studenckim w akademiku oddalonym o przecznicę od the Strand. Pamiętała chłód, który wciskał się przez cienkie ściany, słabo izolowane okna, zimno, przed którym nie chroniły nawet termofory. Jak przez mgłę przypominały jej się niekończące się godziny spędzone w bibliotece na Portugal Street, dokąd uciekała z podręcznikami i samotnością. Miała wrażenie nieskończonej nicości.

Najgorsze ze wszystkiego było poczucie winy – że zawiodła samą siebie. Zamieszkała przecież tam, gdzie zawsze chciała mieszkać, studiowała na prestiżowej uczelni w ukochanym mieście. Tyle że po raz pierwszy w życiu nie bardzo wiedziała, do czego to wszystko prowadzi.

I nagle pojawiła się rudowłosa Gabriella. Nigdy nie zapomni, jak ujrzała ją przez oszronione okno swojego pustego pokoju. Był początek grudnia, na ulicy leżał śnieg, a Gabriella wysiadała z taksówki. Zapłaciła za kurs niedbałym ruchem obytej w świecie osoby, która właśnie wkroczyła na ścieżkę kariery w kancelarii adwokackiej. Klara była wtedy w swoim pokoju na trzecim piętrze. W pewnej chwili podeszła do okna i wśród płatków śniegu ujrzała Gabriellę. Nawet z tej odległości potrafiła dostrzec w jej ciepłych oczach niezłomną wolę.

Na uczelni obchodziły się bokiem. Były na tym samym roku, ale Klara nie miała na początku zbyt dużej ochoty na nawiązywanie znajomości. Przez kilka semestrów spotykała się z Mahmoudem i czuła, że to coś więcej, niż kiedykolwiek mogłaby się spodziewać. Od pierwszego dnia nazywała go Moody, bo na takiego wyglądał. Energiczny, lekko zakłopotany, jakby nad czymś się zastanawiał albo ukrywał poczucie humoru pod szczelną powłoką.

W czasach, kiedy dorastała na Aspöji, nie miała chyba prawdziwych przyjaciół. Kiedy w końcu znalazła się w tej samej grupie co Gabriella, doznała objawienia, które było tak samo namacalne jak wtedy, gdy poznała Moody’ego. Nie potrafiła pojąć, że istnieją inni ludzie, którym tak jak jej podoba się northern soul i staromodne ciuchy. Zakochała się, a Moody sobie z niej żartował. Uważała wtedy, że tak będzie dla nich najlepiej, że to dobrze, że próbuje wyjść poza ich hermetyczną sferę.

Później, gdy jeszcze w Londynie nadeszły mroczne i ponure dni, myślała czasem, że do wszystkich strasznych zdarzeń w jej życiu doszło tylko dlatego, że wpuściła do niego Gabriellę. Gdyby trzymała wyłącznie z Moodym, gdyby tylko dopilnowała, aby ich związek się nie rozpadł i gdyby nigdy nie dopuściła do siebie nikogo innego, jakoś by to było.

Jednak tamtego wieczoru, gdy po raz pierwszy ujrzała Gabriellę z okna swojego pokoju, gdy się przekonała, jaka jest silna i zdecydowana, wiedziała, jak szalone są takie myśli. Czasem nie potrafiła tego wyjaśnić. Czasem człowiek po prostu umiera. Widocznie Gabriella zjawiła się po to, żeby uratować jej życie.

I nawet jej się to udało. Londyn ostatecznie rozczarował Klarę, ale odzyskała siły, choć brakowało jej chęci do życia. Zdała egzaminy, napisała pracę magisterską i zaczęła rozsyłać CV. Na jedno z nich zareagowała Eva-Karin Boman, słynna i szanowana polityk z wielkimi ambicjami i chęcią zrobienia wielkiej międzynarodowej kariery. Kiedy Boman napisała, że chce z nią porozmawiać, Klarze wróciła chęć do życia. Czytając list, czuła, jak odzyskuje energię. Od razu wyobraziła sobie napięcie związane z uczestniczeniem w wielkiej polityce, ważne decyzje, pieniądze i władzę.

Pierwsze sześć miesięcy spędzone u Boman było cudowne. Musiała spełniać wszystkie zachcianki i żądania szefowej. W jej świecie pojawili się nagle mężczyźni, którzy byli dobrze zbudowani, mieli ostrzyżone włosy i wyrobiony smak muzyczny. Jeszcze miesiąc przedtem mogłaby tylko pomarzyć, że ich pozna. Wszystko stało się takie ekscytujące, a czasem nawet podniecające.

Ale to, co przeżyła z Cyrilem, było zupełnie inne. Ich związek przypominał na początku rodzaj zabawy. Po pewnym czasie poczuła jednak, że traci nad tym kontrolę, a może nawet już ją straciła. Poprawiła ubranie i westchnęła. Nie wiadomo dlaczego nagle przypomniał jej się Mahmoud. Może to z powodu e-maila, który dostała od niego przed dwoma dniami. Jeszcze mu nie odpowiedziała, bo nie wiedziała, co napisać. Pokręciła głową.

– Moody, Moody – szepnęła. – Co ty znowu kombinujesz?