Krótko ostrzyżony mężczyzna, który czekał na George’a przy wejściu do siedziby Merchant & Taylor, był najwyżej pięć lat starszy od niego. Z wyglądu przypominał sportowca. George wiedział, że nigdy nie osiągnie takiej sylwetki samym graniem w squasha albo uprawianiem innej dyscypliny sportu, bo nie za bardzo się do tego przykłada. Mimo zwykłego garnituru i białej koszuli bez krawata nieznajomy wyglądał na kogoś, kto bardziej nadaje się do życia w naturze niż w eleganckim świecie biurowców, recepcji i korytarzy. Był gładki i bezbarwny, jakby powleczony teflonem. George pomyślał z zazdrością, że mężczyzna wygląda jak Matt Damon w filmach o Bournie. Cholera, ależ ten facet musi trenować!
– Mister Brown? – spytał George, wyciągając rękę.
– Zgadza się. Mów mi Josh – odparł mężczyzna, obnażając w szybkim uśmiechu białe zęby.
– Mam na imię George – powiedział i podał gościowi rękę. Uścisk trwał odrobinę za długo. Przez chwilę stali i przyglądali się sobie: dwaj mężczyźni znający swój potencjał. George pierwszy rozluźnił uścisk i pociągnął swojego gościa w stronę wind.
– Reiper wyjaśnił ci, o co chodzi? – spytał Josh, choć było to raczej stwierdzenie faktu.
– Tak – potwierdził George, ściągając windę. – Macie pewne dokumenty, które należy przetłumaczyć. Z jakiegoś powodu chcecie za to zapłacić podwójną stawkę, a ja mam o tych papierach natychmiast zapomnieć.
Uśmiech Josha niewiele się różnił od uśmiechu Reipera. Zachowywał się z dużą pewnością siebie, jakby wiedział coś, co czyniło go niezastąpionym. Prawie niedostrzegalnie pokręcił głową.
– Nic nie wiem o warunkach płatności. To działka Reipera. Moje zadanie polega na dopilnowaniu, aby te papiery nie opuściły pokoju. To delikatna sprawa, nic osobistego. Tak to można określić.
Wyszli z windy. Szyte ręcznie buty George’a uderzały lekko o piękną podłogę wykonaną prawdopodobnie z jakiegoś chronionego gatunku drzew.
– Muszę cię poprosić o zamknięcie drzwi na klucz – powiedział Josh, gdy weszli do salki konferencyjnej.
– Nie ma sprawy – odparł George i z pewnym wahaniem wykonał polecenie gościa.
Josh wyjął z przerzuconego przez ramię granatowego pokrowca na komputer coś, co przypominało starszy model czarnego iPoda. Potem ze wzrokiem wbitym w wyświetlacz przeszedł się szybko po pokoju. Wynik tej inspekcji wypadł chyba zadowalająco, bo odłożył urządzenie i usiadł na jednym z obitych skórą krzeseł.
George przyglądał się temu wszystkiemu ze zdziwieniem. Chciał spytać, o co tu chodzi, ale czuł się fizycznie słabszy od swojego klienta i nie chciał, żeby ten to zauważył. Usiadł więc przy biurku i czekał, aż Josh wszystko mu wyjaśni.
– Proszę – powiedział Josh, wyjmując z pokrowca niewielki laptop i zielony skoroszyt.
– Do przetłumaczenia są dokumenty z tego skoroszytu. Tłumaczenie wpiszesz do tego komputera, nigdzie indziej. Nie musi być dosłowne, zależy nam na ogólnej wymowie tekstu. Jeśli czegoś nie zrozumiemy, zwrócimy się do was. Czy mógłbym się napić kawy?
Mówiąc to, Josh wskazał na stojący obok lodówki ekspres do kawy.
George skinął głową, podniósł z biurka skoroszyt i otworzył go. Treść dokumentu została przygotowana do tłumaczenia w taki sposób, by zachować pełną anonimowość. Wszystkie imiona i nazwiska zostały zamazane czarnym flamastrem. Na samej górze, w prawym rogu kilku pierwszych kartek, ktoś – być może sam Josh – przekreślił kwadratową ramkę. George przejrzał szybko cały tekst.
Pierwszy dokument został sporządzony przez Säpo, policję bezpieczeństwa, i zawierał krótki raport osobowy.
George przerwał na moment i uniósł wzrok. Säpo. W przekreślonym kwadracie w prawym górnym rogu kartki znajdował się stempel o treści „ściśle tajne”. Zakręciło mu się w głowie. Oto ma przed sobą dokument obłożony klauzulą tajności, który, najogólniej rzecz ujmując, traktuje o szpiegowaniu.
Sprawa jest jasna: ten, kto przekazał ten dokument Reiperowi i jego kumplom, dopuścił się zdrady. Niesamowite! George nawet nie chciał myśleć, jakie przestępstwo popełnia już przez sam fakt trzymania tego dokumentu w ręku. Prawie czuł przez skórę, że znajduje się blisko ważnych spraw, naprawdę wielkich tajemnic.
Pierwszy dokument zawierał szczegółową charakterystykę kogoś, kto sądząc z opisu, był Arabem i mieszkał w ponurym dziesięciopiętrowym bloku w Tensta, dzielnicy Sztokholmu. Do tekstu dołączone było zdjęcie budynku. George nigdy nie potrafił zrozumieć, jak ludzie mogą mieszkać w czymś takim. Przypominało to typowe sowieckie rudery, chruszczoby, jak mawiają Rosjanie.
Mężczyzna, którego dotyczył dokument, był najstarszym spośród trzech braci. Mieszkali z ojcem, który przyjechał do Szwecji z Libanu na początku lat osiemdziesiątych, po tym jak matka chłopców zginęła w jednym z nalotów bombowych przeprowadzonych przez izraelskie wojsko. Na podstawie treści można było odnieść wrażenie, że autor raportu rozmawiał z nauczycielem szkolnym „bohatera” tekstu, a może nawet z jego przyjaciółmi, a potem wszystko, czego się dowiedział, opisał suchym, urzędniczym językiem. „Oceny na świadectwach szkolnych – wzorowe”. „Mężczyzna jest silnie zdeterminowany, by zmienić swą obecną sytuację życiową”. „Niezwykle silna motywacja”. „Wyśmienite zdolności językowe. Mówi i pisze bezbłędnie po szwedzku, arabsku i angielsku”. „Interesuje go polityka, ale nie angażuje się w nią aktywnie”.
Dalszy fragment dotyczył religijności mężczyzny. „Niepraktykujący muzułmanin bez konkretnych powiązań z elementami radykalnymi czy z miejscowym meczetem” – brzmiał wniosek końcowy.
We fragmencie zatytułowanym Czas wolny i życie towarzyskie autor raportu starał się pokazać, że najwięcej przyjaciół i znajomych obiekt posiada wśród sportowców. Najprawdopodobniej biegaczy i koszykarzy.
Tych, którzy uprawiali z nim sport, autor raportu nazwał „znajomymi”, a sam obiekt określił mianem „introwertyka, który paradoksalnie posiada silnie rozwinięte zdolności przywódcze”. Raport zamykał fragment pod tytułem Podsumowanie, a wniosek końcowy brzmiał następująco: „Obiekt doskonale nadaje się do wykonywania zadań specjalnych”. George nie miał pojęcia, co kryje się pod tym określeniem. Miał jednak przetłumaczyć tekst ze szwedzkiego na angielski, a nie go zrozumieć.
Drugi dokument był dłuższy i liczył ponad trzydzieści stron. Z datowania wynikało, że powstał zaledwie kilka dni wcześniej. Pierwszą kartkę zatytułowano Powód do sprawowania szczególnego nadzoru. Tekst był krótki i brzmiał następująco: „Z wiarygodnych źródeł pochodzących od zagranicznych służb wywiadowczych wynika, że obiekt utrzymuje bliskie kontakty z elementami wywrotowymi w Iraku i/lub Afganistanie; zob. dossier SÄK/R/00058349”.
Na kolejnych stronach znajdował się opis aktualnej sytuacji życiowej obiektu. Student prawa. Były przewodniczący Związku Polityki Zagranicznej. Doktorant na wydziale prawa. Udział w kursach. Zdjęcia domu z oknami jego mieszkania zakreślonymi czerwonym kółkiem. Koszykówka w hali sportowej dwa razy na tydzień. Długi związek z niejaką Klarą Walldéen, który skończył się przed kilku laty. Akurat jej nazwisko nie było przekreślone flamastrem.
George wstał z krzesła i podszedł do ekspresu do kawy. Włożył wkład i nacisnął zielony przycisk.
– Klara Walldéen – powiedział do siebie cicho.
– Słucham? – spytał Josh, unosząc wzrok znad telefonu komórkowego. Nadal siedział na skórzanym krześle przy oknie wychodzącym na park. George patrzył, jak krople deszczu uderzają w szybę i spływają na parapet. Chłód bijący z podwórza był coraz bardziej odczuwalny, wyglądało na to, że zbiera się na burzę. W pokoju pociemniało, jakby zapadał zmierzch.
– Klara Walldéen – powtórzył George.
Od razu ją sobie przypomniał. Znał większość Szwedek pracujących w Brukseli. Na Klarę zwrócił szczególną uwagę, ale nie dlatego, że wyróżniała się jakimś szczególnym talentem. Jej szefowa, Boman, była starą socjaldemokratką, która zajmowała się głównie polityką zagraniczną. Jego te kwestie akurat nie interesowały. Na Klarę zwrócił uwagę ze względów osobistych. Umieścił ją na liście pięciu najbardziej seksownych asystentek w Parlamencie Europejskim.
– Pracuje w Parlamencie Europejskim – powiedział.
– Zgadza się – potwierdził spokojnie Josh. – Reiper chciałby, żebyś miał na nią oko. Istnieją przesłanki wskazujące na to, że pani Walldéen utrzymuje bliskie kontakty z pewnym terrorystą, którego ścigamy.
Terrorystą. Słowo odbiło się jakby echem od ścian i wróciło do niego.
– Żebym miał na nią oko? Co masz na myśli?
George poczuł się niezręcznie. Terrorysta, policja bezpieczeństwa, a teraz ma „mieć kogoś na oku”. W miejsce jeszcze przed chwilą odczuwanej euforii, spowodowanej faktem, że miał przed sobą dokument opatrzony klauzulą „ściśle tajne”, pojawiło się uczucie, że nie wszystko jest dla niego jasne.
– To nic wielkiego. Zacznij od przejrzenia portali społecznościowych, na których ma konto. Zrobilibyśmy to sami, ale nie znamy wystarczająco dobrze szwedzkiego. Zresztą pewnie już to zauważyłeś.
George ponownie zasiadł do biurka i kontynuował pracę. Reszta dokumentu składała się z raportów sporządzonych przez tajniaków. Były to krótkie opisy tego, czym zajmował się obiekt. Jakiś palant musiał chyba spędzić przed jego domem cały dzień, pomyślał George. Paskudna robota.
Dwie rzeczy nie dawały mu spokoju. Po pierwsze, raport zawierał szczegółowe opisy, a nawet fotografie zrobione wewnątrz mieszkania i pokoju służbowego. Naruszenie prywatności to bardzo nieprzyjemna rzecz, bez względu na to, czy w prywatnych pomieszczeniach obiektu byli ludzie z Säpo, czy z jakiejkolwiek innej służby specjalnej.
Po drugie, raport zawierał fragmenty prywatnych e-maili. Dwie wiadomości zostały wysłane z dziwnego adresu. Ich nadawcą był ktoś, kto chciał się spotkać z obiektem w Iraku i w Brukseli. Obiekt wysłał krótki e-mail do Klary Walldéen, i to zaledwie kilka dni przedtem. Reiper albo Josh zaznaczył ten e-mail czerwonym mazakiem. George, który nie był zbyt zasadniczy, poczuł, że robi mu się niedobrze. Ale przecież jest tylko niewielkim trybikiem w całej tej maszynerii.
– Podejrzewam, że tłumaczenie zabierze mi większą część popołudnia – powiedział, otwierając w edytorze kolejny dokument.
– No to weź się lepiej do roboty – odparł z lekkim uśmiechem Josh.