George przepychał się łokciami do kontuaru w barze Ralph’s, trzymając w podniesionej wysoko ręce kartę American Express. Przebił się przez grupę zaczerwienionych praktykantów, aż w końcu stanął przy samym barku, obok zachowującego się głośno Irlandczyka, który nieskładną francuszczyzną próbował zwrócić na siebie uwagę barmana.
Bar był nie większy od typowego salonu w dużym mieszkaniu albo domu, ale dzięki doskonałej równowadze, jaka w nim panowała – odwiedzały go zarówno praktykantki, jak i lobbyści, adwokaci i młodsi urzędnicy z przeróżnych instytucji tworzących struktury Unii Europejskiej – od dwóch lat był jedynym barem w dzielnicy zajmowanej przez instytucje należące do Unii Europejskiej, do którego przychodzili wszyscy ci, którym zależało, aby ktoś ich zauważył. George’owi jak najbardziej to odpowiadało. Miejsce dawało bowiem doskonałą okazję, aby połączyć przyjemność spożywania posiłków z nawiązywaniem nowych kontaktów i podrywaniem młodych Włoszek o zachwycających oczach i zaokrąglonych kształtach.
George już po minucie stał przy barze z dwoma kieliszkami szampana w rękach, co wzbudziło wyraźną złość Irlandczyka. Zapłacone, można odejść. George wzruszył ramionami i poczuł, jak ogarnia go fala zadowolenia. W całym tym towarzystwie to on jest królem. Tak, właśnie królem.
Wyciągnął się trochę, żeby przysunąć stołek barowy, z którego przed chwilą wstał. Świetnie, dziewczyna nadal tam jest. Jak miała na imię? Mette? Pochodzi z Kopenhagi i jest na praktyce u pochodzącego z Danii komisarza Unii Europejskiej. Świetny kontakt, a do tego superlaska. Czasem ta robota jest naprawdę aż nazbyt piękna. Biznes i przyjemność. Ma już jej wizytówkę, więc musi się jeszcze postarać o to, co przyjemne.
Najgorsze było to, że nie mógł zrozumieć, co dziewczyna mówi. Jej duński mieszał się z przynajmniej dziesięcioma innymi językami i słowami piosenki śpiewanej przez Justina Timberlake’a. Każde wypowiadane przez nią słowo docierało do niego z trudem. Ledwo to wytrzymywał. Niestety, przejście na angielski było wykluczone. Musiał udawać, że świetnie sobie radzi i ją rozumie. Za to ona rozumiała jego szwedzki bez problemu.
Jeszcze trochę i ją stąd zabierze. Zaproponuje, żeby wzięli sushi i poszli do niego. Otworzą butelkę z bąbelkami, a wtedy kłopoty językowe przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie. Jak widać, mieszkanie w pobliżu Place du Luxembourg ma swoje zalety.
Gdy tak szedł przez bar, poczuł wibrowanie telefonu w wewnętrznej kieszeni marynarki. Trzymając w jednej ręce butelkę szampana, drugą wyjął telefon. Kto go, do cholery, niepokoi w czwartkowy wieczór? Na wyświetlaczu ujrzał, że to ktoś z Digital Solutions. Niech to szlag! Dobry humor opuścił go w jednej chwili. Po rozmowie z Applebym na samą myśl o tej firmie robił się nerwowy. Telefon przestał dzwonić, zanim odebrał. Przez chwilę się zastanawiał, czy nie powinien ich olać, udać, że nie ma przy sobie aparatu. Ale wyobraził sobie wzrok szefa. Przeszedł go dreszcz. Odstawił jeden z kieliszków na wysoki stołek stojący przed Mette.
– Przykro mi – powiedział. Uniósł telefon i wskazał ręką na drzwi. – Obowiązki wzywają – dodał.
Dziewczyna się uśmiechnęła i coś mu odpowiedziała, ale w ogóle jej nie zrozumiał. Mimo to uznał, że dotarło do niej, co powiedział. Dał jej ręką znak, że zaraz wróci, i zaczął się przepychać przez elegancko ubrany tłum w stronę jedynego wyjścia na ulicę.
Na dworze było już ciemno, panował przeszywający chłód, na ulicy było prawie zupełnie pusto. O tym, że toczy się tu jakieś życie, świadczyła tylko długa kolumna taksówek stojących przed sportowym barem Fat Boy’s po drugiej stronie placu, jak również kilka przemarzniętych postaci, które przemykały się od baru do baru w zbyt cienkich kurtkach. Na lewo od niego wznosił się budynek Parlamentu Europejskiego, który przypominał śpiącego olbrzyma. Przez chwilę George’owi się wydawało, że słyszy jego oddech.
Odstawił kieliszek na jeden z barowych stołków w pustym o tej porze ogródku przed barem. Mżył lodowaty deszcz. Zapiął płaszcz, zapalił czerwone marlboro i głęboko się zaciągnął. Zanim zdążył wyjąć telefon, żeby zadzwonić do Reipera, znowu poczuł, jak aparat wibruje mu w kieszeni. Włożył słuchawkę do ucha i zerknął, żeby sprawdzić, która godzina. 19:55. Dzięki temu będzie wiedział, na jaką kwotę należy obciążyć Digital Solutions za przeprowadzoną rozmowę.
– Mister Reiper – powiedział. – Czym mogę panu służyć?
– Dobry wieczór, mister Lööw – odparł swoim bezbarwnym, szorstkim głosem Reiper. – Przepraszam, że przeszkadzam. Domyślam się, że nie jest pan w swoim biurze.
– Ma pan rację, nie jestem. Właśnie z niego wyszedłem. Ale jak powiedziałem w poniedziałek, pracownicy firmy Merchant & Taylor są zawsze do dyspozycji. Czym mogę panu służyć?
George napił się szampana, a potem pochylił, żeby zajrzeć przez okno do baru. Niestety, w środku panował półmrok, więc nie udało mu się ustalić, czy Mette nadal stoi tam, gdzie ją zostawił.
– To świetnie, mister Lööw. Naprawdę bardzo mi przykro, że psuję panu wieczór, ale byłoby dobrze, gdybyśmy mogli się spotkać. Najlepiej zaraz.
George kompletnie stracił humor. Wsiadł do swojego audi, ruszył i dodał gazu, chociaż na najbliższych światłach musiał gwałtownie zahamować. Przejechał zaledwie pięćdziesiąt metrów. W normalnej sytuacji, gdy siedzi wygodnie w swoim skórzanym sportowym fotelu i słucha muzyki zespołu Swedish House Mafia, uspokaja się. Tym razem było inaczej. W ogóle to na niego nie podziałało.
W końcu wyłączył muzykę, bo nie był w stanie wsłuchiwać się w potężne, basowe dźwięki. To, co jeszcze nie tak dawno było oszołomieniem wywołanym wypitym szampanem, zaczęło się stopniowo zmieniać w ból głowy. Z opakowania, które miał w prawej kieszeni spodni, wycisnął dwie tabletki panodilu zappa i połknął je bez popijania.
W normalnych okolicznościach uwielbia sytuacje, gdy wieczorem ktoś do niego nagle dzwoni i traktuje jako swojego consigliere. Czuje wtedy, że jest niezastąpiony. Kiedy powiedział Mette, że musi się pożegnać, bo jeden z klientów chce zasięgnąć jego rady, dostrzegł jej podziw i podniecenie. Mógłby ją zaliczyć. Bez żadnego problemu.
Gdyby miał do czynienia ze zwykłym klientem, sprawa byłaby o wiele prostsza. Zadzwoniłby do Mette w drodze powrotnej do domu, kupiłby w jakimś nocnym sklepie monopolowym kolejną butelkę bollingera, pozwoliłby jej podziwiać swój samochód. Szybka piłka. Niestety, z Digital Solutions jest inaczej. Z tym Reiperem jest coś nie tak, podobnie jak Joshem, który nagle zjawił się w jego biurze. To dlatego czuje teraz, jak wszystko przewraca mu się w żołądku. Na dodatek te dokumenty z klauzulą „ściśle tajne”. I kolacja z Applebym. Po raz pierwszy od dłuższego czasu czuł, że nie do końca wszystko rozumie.
Kwadrans później George skręcił w Avenue Molière w dzielnicy Ixelles. Niezbyt często tam bywa. Kiedyś wpadł tam na brunch do prawdziwie mieszczańskiej restauracji Caudron, innym razem upił się na lunchu w amerykańskim lokalu na placu Brugmanna, tuż za rogiem. Najczęściej jednak załatwia takie sprawy w dzielnicy, gdzie mieści się Parlament Europejski, albo w samym centrum miasta.
Ixelles to porządna dzielnica. Przy Avenue Molière znajdują się siedziby ambasad wielu państw. Wzdłuż chodników rosną drzewa pokryte obficie liśćmi. Jeśli chodzi o styl, to dominuje nouveau-maisons de maître. Czytał gdzieś, że mieszkania na tej ulicy należą do najdroższych w Brukseli.
W tym momencie GPS wydał z siebie piskliwy dźwięk, co oznaczało, że dojechał na miejsce. Reiper kazał mu się stawić pod numerem 222. Zaparkował samochód przed wejściem do eleganckiego trzypiętrowego budynku. Ten dom też wzniesiono w stylu nouveau. Na widok tego, co ujrzał, przeszedł go dreszcz. Fasada przypominała roślinę i było w niej coś, co nasuwało skojarzenia z gotykiem, na przykład łagodne narożniki i okrągłe okna. Starannie obmyślona ornamentyka i cienkie elementy stalowe pięły się w górę i lekko odstawały od ściany budynku. Na frontowej ścianie dominował ogromny wykusz. Okna musiały mieć przynajmniej dwa metry wysokości. Ciężkie firany były zaciągnięte i całkowicie zasłaniały widok.
George pokręcił głową i poczuł, że opuszcza go odwaga. Dom świetnie pasował do Reipera. Wywoływał to samo uczucie niesmaku co jego mieszkańcy. George wysiadł z samochodu. Drzwi zamknęły się automatycznie, wydając przy tym charakterystyczne kliknięcie. George pokonał cztery stopnie prowadzące do drzwi wejściowych. Na wiszącej obok dużej mosiężnej tabliczce widniał napis „Digital Solutions”. Wyglądała na całkiem nową, jakby powieszono ją poprzedniego dnia.
George wcisnął dzwonek i zdziwił się, bo zamiast charakterystycznego głuchego gongu usłyszał jakiś współczesny dźwięk. Nad drzwiami wisiała kamera. Poruszała się w różnych kierunkach, jakby ktoś w domu sterował nią za pomocą joysticka.
– George, witam!
Drzwi otworzył mu Josh. Miał na sobie coś, co przypominało czarne wojskowe spodnie i uczelnianą koszulkę z napisem NAVY. Wyglądał na podekscytowanego. Miał zaczerwienioną twarz, jakby znajdował się pod wpływem wzmożonego działania endorfin albo jakby przed chwilą wrócił z joggingu.
– Dziękuję – odparł George.
– Wejdź, nie stój w progu. Reiper czeka na ciebie w biurze.
Mówiąc to, Josh zerknął na zaparkowany przed domem samochód George’a.
– Piękny wóz. Z leasingu? Ładnie się o was troszczą w Merchant & Taylor.
Nie czekał, co George mu odpowie, tylko odwrócił się i ruszył korytarzem.
George skinął głową i powlekł się za Joshem. Czuł się nieswojo. Zupełnie nie panował nad sytuacją.
Josh otworzył ogromne dębowe drzwi prowadzące do jakiegoś pomieszczenia, które przypominało bibliotekę w dawnej angielskiej posiadłości wiejskiej. Na podłodze leżała wytarta wykładzina, a fragmenty ścian, których nie zakrywały puste plastikowe półki na książki, pokrywała ciemna boazeria. Wielkie okna we francuskim stylu wychodziły na ogród znajdujący się na tyłach domu. Było jednak zbyt ciemno, żeby rozróżnić jakieś szczegóły. W pokoju stały tylko dwa meble: nowy komplet wypoczynkowy, kupiony prawdopodobnie w Ikei, i ogromny stół zastawiony imponującą liczbą komputerów, monitorów i innych urządzeń elektronicznych. Siedział przy nim Reiper. Miał przed sobą czarnego laptopa. Na widok gościa Reiper podniósł się z krzesła.
– Mister Lööw! Witam w Digital Solutions. Proszę mi wybaczyć.
Reiper rozłożył ramiona w geście, który miał przypominać przeprosiny. Ubrany był w czarną koszulkę i takie same czarne spodnie jak Josh. Czaszkę okalał mu wianuszek przylizanych włosów.
– Nie zdążyliśmy się jeszcze porządnie urządzić. Nie znam się na tym.
George skinął głową i rozejrzał się po pokoju.
– Ile osób właściwie pracuje w Digital Solutions? – spytał.
– No cóż, trudno to dokładnie określić. Niektórzy zatrudnieni są na kontrakt, typowi wolni strzelcy.
– A ilu z nich jest obecnie w Brukseli?
George czuł, że rośnie w nim irytacja. Rozbolała go głowa. Wszędzie te pieprzone tajemnice.
– W tej chwili jest nas w Brukseli pięciu albo sześciu. Inni są w podróży, jeśli mogę to tak określić. Realizują inne projekty i tak dalej. Ale proszę, usiądźmy na kanapie. Chciałbym z panem przedyskutować kilka spraw.
Jakby na umówiony sygnał Josh wstał od stołu, zabrał laptopa i wyszedł z pokoju. Reiper i George usiedli naprzeciwko siebie na dwóch twardych kanapach obitych kremowym materiałem. Między nimi stał stary, podniszczony stolik. Znowu zaczęło padać. Krople deszczu wymieszane ze śniegiem uderzały w szyby. Na dworze było zupełnie ciemno.
– W pierwszym rzędzie chciałbym podziękować za tłumaczenie – zaczął Reiper. – Szybka, dobra robota.
George wzruszył ramionami i próbował się uśmiechnąć, chociaż nadal bolała go głowa. Kiedy tabletki zaczną w końcu działać? Reiper się przeciągnął, założył ręce za głowę i wpatrzył się w ciemność za oknem.
– To było zupełnie niepotrzebne. Ale chyba sam się pan domyślił?
George pokręcił zmieszany głową. O co tu chodzi?
– Słucham? Co było niepotrzebne? – spytał.
– Nieważne – odparł Reiper, wykonując ręką obronny gest. – Nie jest pan głupi. Przeciwnie. Wprawdzie nie jest pan geniuszem, ale znacznie wyrasta pan ponad przeciętność. Wiedział pan, że tamte dokumenty są opatrzone klauzulą „ściśle tajne”, że dotyczyły nowego rodzaju przestępczości. A jednak to pana nie powstrzymało. To ciekawe.
– Ja… – zaczął George i umilkł. Czuł, że krew w żyłach płynie mu coraz szybciej. Miał wrażenie, że poślizgnął się na stromej skale, rozpaczliwie szuka oparcia dla stóp, a mimo to coraz bardziej się osuwa.
Nagle Reiper wstał energicznie z fotela. Podszedł do stołu i wziął z niego cienki żółty skoroszyt. Otworzył go i zaczął z roztargnieniem przerzucać strony. Po kilku sekundach odwrócił się do George’a i spojrzał na niego pustym wzrokiem. W słabo oświetlonym pokoju jego oczy wydawały się żółte. Jak u kota.
– Jeśli jednak mamy ze sobą dalej współpracować, muszę być absolutnie pewien pańskiej lojalności. Na sto procent. Przeprowadziłem więc drobne śledztwo, jeśli mogę to tak określić.
Reiper podszedł do stolika i położył przed George’em żółty skoroszyt.