Klara usiadła przed biurkiem i obróciła nieco fotel, dzięki czemu mogła rozkoszować się wspaniałym widokiem na Brukselę. Wcale nie spieszyło jej się do pracy z buczącym komputerem. Nie miała też ochoty na spotkanie z Evą-Karin. Ranek był lodowaty, niebo bezchmurne. Z kominów unosił się leniwie biały dym. Wyglądało to tak, jakby unosząc się, zamarzł. Słońce świeciło tak intensywnie, że Klara musiała odwrócić wzrok od okna.
Nie chciało jej się na to wszystko patrzeć. Drażnił ją blask odbijający się od kompleksu budynków Parlamentu. Ich kontury stały się nagle tak ostre, że od samego patrzenia rozbolały ją oczy. Czuła, że to jeden z tych dni, kiedy ma się wrażenie, że wszystko dzieje się po raz pierwszy, jakby ziemia przekrzywiła się lekko w stosunku do swojej osi, a wszechświat nagle się skurczył albo rozszerzył. Odnosiła wrażenie, że obudziła się w innym ciele, pełnym przeżyć, których nie pamięta. Kiedy była nastolatką, ciągle zdarzały jej się takie dni. Zamknęła oczy i otarła łzę, która pojawiła się nagle
w kąciku oka.
Wtedy, w mieszkaniu Cyrila, odwróciła ramkę ze zdjęciem, a potem tylko siedziała na łóżku, wpatrując się w kredowobiałą ścianę. Oddychała głęboko. Przypomniało jej się, co w podobnych sytuacjach mawiał dziadek: „My, mieszkańcy szkierów, zostaliśmy stworzeni ze skał i prochu”.
Skały i proch. Powoli spuściła wzrok, żeby jeszcze raz spojrzeć na czarno-białą fotografię.
Przedstawiała troje pięknych ludzi. Dziewczynka mogła mieć najwyżej trzy lata. Siedziała Cyrilowi na rękach i wyglądała na szczęśliwą. Była lekko pochylona, a jej długie, gęste włosy mieszały się z jego potarganymi lokami. Wielkimi ciemnymi oczami patrzyła wprost w obiektyw aparatu. Cyril był nagi do pasa, lekko odchylony, jakby chciał ją pocałować w policzek. Obok niego stała kobieta, która obejmowała go ramieniem. Wyglądała tak pięknie, że wpatrującej się w nią Klarze zaparło dech. Nieznajoma sprawiała wrażenie w pełni rozluźnionej. Miała trochę piegów, niewielki nos i mokre od słonej wody włosy. Ubrana była w zwykłą sukienkę, spod której widać było opalone zgrabne nogi. Z takimi nogami mogłaby zostać modelką. A może nią jest? W tle ciągnęła się plaża, a dalej widać było morskie fale. Zdjęcie przedstawiało szczęśliwą rodzinę na wakacjach na Riwierze Francuskiej.
Sama nie wie, jak długo siedziała na łóżku, zmagając się z impulsem, który podpowiadał jej, żeby rozbiła zdjęcie o ścianę, żeby szkło rozprysło się po podłodze jak drobinki rtęci. W końcu spokojnie odłożyła zdjęcie do szuflady, wstała i się ubrała. Zabrała telefon i poszła do pracy.
Skały i proch.
Kiedy na biurku rozdzwonił się telefon, nie chciało jej się odbierać. Nie miała ochoty na rozmowy, zwłaszcza z Evą-Karin. W końcu, po szóstym sygnale, doszła do wniosku, że wszystko będzie lepsze od tego, co czuje teraz.
– Słucham? – rzuciła do słuchawki.
– Mademoiselle Walldéen, przyszedł do pani niejaki mister Moody – powiedziała po francusku recepcjonistka z dołu.
Klara poczuła się tak, jakby zabrakło jej powietrza, jakby nagle zmienił się jego skład chemiczny, jakby musiała strasznie się naprężyć, żeby dostarczyć krwi odpowiedniej ilości tlenu.
– Klaro – usłyszała w słuchawce męski głos. – Jesteś tam?
Mężczyzna mówił bardziej ochrypłym głosem niż kiedyś, jakby słowa z trudem wypływały mu z ust. Klara próbowała złapać oddech, ale przychodziło jej to z trudem.
– Moody – szepnęła.
W słuchawce zapadła cisza. Klara dopiero po kilku sekundach przerwała milczenie.
– Minęło tyle czasu – powiedziała.
Słyszała oddech swojego rozmówcy. Szybki, podekscytowany. To było naprawdę dawno temu. Mimo to wiedziała, że coś jest nie w porządku.
– Musimy się spotkać – powiedział Mahmoud.
Głos miał nerwowy, jakby naładowany elektrycznością. Klara poczuła nagłe wyrzuty sumienia. Nie odpowiedziała mu na e-mail, ale nie dlatego, że nie chciała. Po prostu nie wiedziała, co napisać.
– Teraz? – spytała. – Chcesz się ze mną spotkać? Jesteś w Brukseli?
– Czy możesz wyjść z biura?
– O co chodzi, Moody? Coś się stało?
– Nie mogę rozmawiać o tym przez telefon. Czy możemy się spotkać?
Klara zastanawiała się przez chwilę. Czuła, że to może być jedna z tych chwil, które rozstrzygną o jej życiu.
– Tak – odparła. – Nie ma sprawy. Gdzie?