Nie wiedziała, jak długo czeka przed Zamkiem Królewskim. Dziesięć minut? Dwadzieścia? W końcu zauważyła Mahmouda po drugiej stronie wyłożonego kostką placu. Był prawie niewidoczny, gdy stał tak nieruchomo obok bramy prowadzącej do parku. Klara poczuła, że serce bije jej mocniej. Kiedy Mahmoud się upewnił, że Klara go zauważyła, uniósł prawą rękę i dał jej znak, żeby do niego podeszła. Potem spokojnie się odwrócił i ruszył w głąb parku.
Po rozmowie telefonicznej z Mahmoudem Klara siedziała przez chwilę w milczeniu. Boman wyjechała na weekend do domu. Nie było sensu zostawać dłużej w biurze. Wszystkie sprawy stały się nagle mniej ważne. Po tym, czego się dowiedziała o Cyrilu, czuła się oszołomiona i zagubiona. Nagle stało się dla niej oczywiste, że musi się spotkać z Mahmoudem.
Poprosił ją, aby z Parlamentu wyszła tylnym wyjściem. Jedyne takie wyjście, jakie znała, prowadziło przez garaż i dlatego wybrała tę drogę. Potem pojechała metrem do Gare du Nord, a stamtąd taksówką do Zamku. Zrobiła dokładnie to, o co Mahmoud ją prosił. Nie zadawała zbędnych pytań, nie zastanawiała się nad jego słowami, bo i tak chciała wyjść z biura. Na dodatek Mahmoud brzmiał inaczej – był jakby samotny, zaniepokojony. Kolejny raz rozejrzała się wokół i ruszyła za nim przez park.
Stała między zaniedbanym szarym zamkiem a szeroką, wyłożoną kostką aleją oddzielającą zamek od parku i czuła się jak ofiara wystawiona na strzał. Rozejrzała się i upewniła, że jest sama. Doszła do wniosku, że Mahmoud cierpi na manię prześladowczą. Może to dlatego chciał się z nią spotkać właśnie tutaj?
Zauważyła go od razu po wejściu do parku. Czekał na nią na ławce przy żwirowej alejce. Wyglądał na zmęczonego, jakby się postarzał. Włosy miał krótsze niż kiedyś. Może nie tak krótkie, jak w dniu, w którym go poznała, gdy służył w wojsku i miał fryzurę zgodną z regulaminem, to znaczy na trzy milimetry. W każdym razie włosy były krótsze od falujących loków, które zapamiętała z okresu, gdy spotykali się w Uppsali.
Z wysiłkiem spojrzała mu w oczy, gdy wstawał z ławki. Wiele ją kosztowało, żeby o nim zapomnieć. A teraz znowu przed nią stoi. Mimo sińców świadczących o zmęczeniu były to te same oczy co kiedyś. Głębokie i tak niezależne, że można by je uznać za aroganckie. Nadal kryła się w nich pełna ironii inteligencja i ciepło. Mimo upływu lat będzie musiała się przed nimi bronić.
Mahmoud był nieogolony. Miał na sobie ciemny płaszcz pokryty zaschniętymi czerwonobrunatnymi plamami. Pełno ich było na klapach i wzdłuż całego boku. Wyglądał okropnie, ale był tak samo przystojny jak kiedyś.
– Moody – zaczęła Klara, zatrzymując się przed nim. – Boże, co się stało?
Mahmoud uniósł rękę, jakby chciał ją uciszyć.
– Przepraszam – odparł szeptem – ale musisz mi dać swoją torebkę.
Klara spojrzała na niego zdumionym wzrokiem.
– Co takiego? Po co ci moja torebka?
– Nie prosiłbym o to bez powodu. Uwierz mi.
Klara podała mu z wahaniem swoją granatową torebkę marki Marc Jacobs.
– Przepraszam – powtórzył Mahmoud. Odwrócił się w stronę ławki i wysypał na nią zawartość torebki.
– Co ty wyprawiasz? – spytała zaniepokojonym głosem Klara.
Mahmoud zachowywał się tak, jakby w ogóle nie usłyszał jej pytania.
– Wyłączyłaś telefon, tak jak cię prosiłem? – spytał. Dokładnie przeglądał to, co znalazł w torebce: szminkę, portfel, tampony. Każdy pojedynczy przedmiot.
– Tak, wyłączyłam. Ale może byś mi wyjaśnił, co się dzieje?
Mahmoud spojrzał na nią i zaczął wkładać jej rzeczy z powrotem do torebki.
– Wiem, że takie zachowanie może świadczyć o tym, że oszalałem, ale mam za sobą trudny okres. Unieś ręce.
Klara spojrzała na niego z wahaniem. W jego oczach ujrzała coś na kształt błagania. Coś, czego nigdy wcześniej u niego nie zauważyła. Dlatego nie sprzeciwiła się tej prośbie. Mahmoud wstał z ławki i podszedł do niej. Klara poczuła jego zapach i pomyślała, że albo używa tych samych perfum co dawniej, albo jest to jego naturalny zapach. Piżmo i jaśmin. Zapach był mniej intensywny od tego, który zapamiętała z dawnych czasów. Dominowała woń ziemi, potu i krwi. Mahmoud szybko przeszukał jej kieszenie, zajrzał pod płaszcz, do kieszeni spodni, przesunął dłońmi wzdłuż jej bioder. Na koniec sprawdził szwy na całej długości i szerokości ubrań. Kiedy skończył, zrobił krok do tyłu i spuścił wzrok.
– Przepraszam – powtórzył. – Uwierz mi, nie tak wyobrażałem sobie nasze pierwsze spotkanie od lat.
Usiadł na ławce i ukrył twarz w dłoniach. Klara usiadła ostrożnie obok niego. Objęła go niepewnie. Mimo to wypadło to całkiem naturalnie.
– Ponieważ mnie już przeszukałeś, to może będę mogła cię teraz przytulić? – spytała z uśmiechem.
Mahmoud spojrzał na nią i odwzajemnił jej uśmiech.
– Pewnie myślisz, że zwariowałem?
Klara wzruszyła ramionami.
– Szczerze mówiąc, nie bardzo wiem, co o tym myśleć. Czytałam twój e-mail z wiadomością, że jesteś w Brukseli.
Chrząknęła i spojrzała gdzieś ponad ogrodzenie.
– Nie wiedziałam, czy powinnam odpowiedzieć. Trudno mi się było zdecydować. Sam wiesz, między nami wszystko się skończyło. Bardzo dużo czasu zabrało mi oswojenie się z myślą, że nigdy się nie dowiem, dlaczego przestałeś mnie kochać. Trudno się z czymś takim pogodzić. Rozumiesz? Mówiąc szczerze, nie byłam pewna, czy chcę cię znowu spotkać.
Klara odwróciła się do niego. Mahmoud spuścił wzrok. Jedna noga drgała mu nerwowo. Widać było, że jest podenerwowany albo zestresowany.
– A teraz jesteś tutaj – kontynuowała Klara. – Co się stało?
Nagle Mahmoud podniósł się z ławki.
– Nie możemy tu rozmawiać – odparł. – Chodźmy stąd.
Ruszyli w głąb parku wśród gołych drzew, alejkami pokrytymi suchymi, zmrożonymi liśćmi. Słońce było blade i zimne, jakby znajdowało się jeszcze dalej niż zazwyczaj.
Klara milczała. W końcu Mahmoud zdobył się na odwagę i zaczął jej o wszystkim opowiadać: o swoich badaniach naukowych, o wyjazdach do Afganistanu i Iraku, o wiadomości, którą – jak się okazało – wysłał mu jego dawny kumpel z wojska, o konferencji i rozmowie telefonicznej, o spotkaniu w Muzeum Afrykańskim i o śmierci Lindmana. Opowiedział też o tym, co wydarzyło się w hotelu, i o nadajniku znalezionym w plecaku. Nie ukrywał przed nią niczego. Z jego ust płynęła opowieść, która przypominała falę: z pozoru była spokojna, ale kryła się w niej przerażająca moc.
– To straszne – powiedziała Klara, gdy znaleźli się po drugiej stronie parku. – W co ty się wplątałeś?
– Sam nie wiem – odparł Mahmoud. – Lindman miał chyba jakieś informacje. Ktoś chciał mu je odebrać i dlatego go zamordował, a teraz gotów jest zabić także mnie.
– Może to Amerykanie, dla których pracował?
– Nie wiem.
Mahmoud wyciągnął portfel i wyjął z niego zwitek papieru.
– Wiem tylko tyle, że Lindman wspomniał o dworcu kolejowym w Paryżu. Chyba coś ukrył w przechowalni. Od tego chciałbym zacząć.
Mahmoud zatrzymał taksówkę, otworzył tylne drzwi i spojrzał na Klarę pytającym wzrokiem.
– Nie zamierzam zabierać cię do Paryża, ale może masz dzisiaj trochę czasu? – Wziął głęboki oddech. Chyba poczerwieniał na twarzy. – Jestem ci winien wyjaśnienie. Zabrzmi to zabawnie, ale ma ono coś wspólnego z Lindmanem.