20 grudnia 2013
Paryż

Klara nie protestowała, kiedy fryzjer obcinał jej gęste włosy. Kilka szybkich ruchów i fryzura, za którą niedawno zapłaciła osiemdziesiąt pięć euro w salonie TONI & GUY w głównej siedzibie Parlamentu Europejskiego w Brukseli, stała się wspomnieniem.

Kręciła głową na wszystkie strony, żeby przejrzeć się w brudnym hotelowym lustrze. Należność za pokój uregulowała pieniędzmi, które wypłaciła kartą Cyrila w zupełnie innej dzielnicy. Okazało się, że kod do bankomatu jest poprawny. Cyril był jednak zwykłym tchórzem. Wypłaciła dwa tysiące euro, żeby nie przekroczyć dziennego limitu. To niewielka cena za zdradę, której się wobec niej dopuścił. Potem złamała kartę i wrzuciła ją do kosza na śmieci.

Potrzebowała zaledwie piętnastu minut, żeby obciąć długie, sięgające ramion włosy. Teraz ma krótką, chłopięcą fryzurę. Pochyliła się i zwilżyła włosy lodowatą wodą z kranu. Potem wylała na dłoń prawie całą zawartość środka do rozjaśniania włosów i dokładnie go w nie wtarła.

Z trudem powstrzymywała się od płaczu. Marzyła, żeby w końcu położyć się do twardego łóżka z wytartą kwiecistą pościelą, zasunąć firany i zasnąć. Spać, spać, spać i nigdy więcej się nie obudzić. Chciała tylko uciec, zostawić to wszystko, zamknąć oczy i zamienić się w nicość. Przestać istnieć. Niestety, łzy same płynęły jej po policzkach. Na domiar złego za każdym razem, kiedy zamykała oczy, widziała Mahmouda wpatrującego się przed siebie martwym wzrokiem, czuła zapach taniego wina i słyszała świst kul przelatujących koło jej głowy. Właściwie dlaczego nie może sobie popłakać?

Kiedy poczuła, że środek zaczął działać, zdjęła z głowy wytarty hotelowy ręcznik i weszła do pożółkłej wanny, żeby spłukać włosy. W łazience nie znalazła szamponu, więc umyła się kawałkiem mydła, które ktoś po sobie zostawił. Potem się wytarła i przejrzała w lus­trze. Stwierdzenie, że zmieniła się w blondynkę, byłoby przesadą. Jej czarne wcześniej jak smoła włosy były teraz jasnobrązowe. I krótko obcięte. Może uda jej się na jakiś czas przywdziać nową maskę? Podjęła odważną próbę, zdecydowała się na metamorfozę. Być może to śmieszne, bardziej rytualne niż zwykłe przebranie. Nie mogła uratować Moody’ego, ale uratuje pamięć o nim.

Odwróciła się od lustra, wyszła z łazienki i podeszła do MacBooka, który leżał rozłożony na łóżku. Dostępu do jego zawartości bronił niemożliwy do złamania kod. Elektroniczny sfinks. W binarnym labiryncie kryły się informacje, za które ktoś gotów jest zabić.

Przez chwilę chciała się do niego włamać siłą, roztrzaskać twardy dysk i wyrwać z niego zawartość. Gotowa była zrobić cokolwiek, żeby tylko wejść w posiadanie tego, co się w nim kryje. W końcu jednak zamknęła oczy i usiadła na krześle. Ale już w następnej chwili zerwała się na równe nogi.

Jörgen! Oczywiście! Przecież zna hakerów. Może jej pomoże? Spojrzała na zegarek. Dochodziło wpół do dziewiątej. Nie namyślając się dłużej, ubrała się i zbiegła schodami na dół.

Za stolikiem, który pełnił funkcję recepcji, siedział zaspany hiszpański student. Miał przed sobą komputer i surfował po Internecie. Z początku jej nie poznał.

– Mieszkam w pokoju numer dwanaście – wyjaśniła Klara. – Przefarbowałam włosy.

Wyjęła kartę do rozmów z zagranicą i poszła do automatu telefonicznego na rogu. Kupiła ją specjalnie po to, żeby móc dodzwonić się do Gabrielli. Czuła, że student śledzi ją wzrokiem, ale nie zwracała na niego uwagi. Jörgen odebrał już po pierwszym sygnale.

– Jörgen? Mówi Klara Walldéen. Obudziłam cię?

Jörgen chrząknął do słuchawki.

– No, no! – odparł.

– Co to znaczy: „No, no”? O co ci chodzi?

A może nie powinna do niego dzwonić?

– Widziałem twoje zdjęcie w „Aftonbladet”. Jesteś… – Przerwał i znowu chrząknął. – Jesteś poszukiwana przez policję – dokończył.

Klara zamknęła oczy i przeciągnęła dłonią po włosach. Poszukiwana przez policję. Zauważyła, że student macha do niej zza stolika. Dała mu znak ręką, że zaraz do niego podejdzie.

– Muszę cię prosić o przysługę – powiedziała. – Ale zrozumiem, jeśli odmówisz.

W słuchawce przez chwilę panowała cisza.

– Mów, o co chodzi – odezwał się w końcu. – Czego ci potrzeba?

– Potrzebny mi jest ktoś, kto złamie hasło do komputera. Do maca. Ktoś dyskretny. Chyba rozumiesz, co mam na myśli.

– Ktoś, kto złamie hasło do komputera? – spytał Jörgen. Zadał to pytanie takim tonem, jakby się nad czymś zastanawiał.

– Nieważne – odparła Klara. – Przepraszam, że w ogóle zadzwoniłam. To był głupi pomysł, nie chciałam cię wciągać w moje sprawy.

– Gdzie jesteś? W Brukseli?

– Lepiej, żebyś nie wiedział. Ale jeśli znasz kogoś takiego w Brukseli, to też dobrze.

– Jak cię znajdę?

Klara podała mu numer telefonu na kartę, który kupiła w Brukseli.

– Tylko proszę cię, nie podawaj tego numeru nikomu innemu.

Rozmowa dobiegła końca. Idąc do pokoju, podziękowała gestem studentowi, ale udała, że nie widzi, że znowu daje jej znaki. W pokoju zdjęła dżinsy, bo chociaż wcześniej próbowała usunąć z nich plamy krwi, nadal były mokre. Potem położyła się do łóżka. Było twarde, a od okna wiało chłodem, ale nie miało to znaczenia. I tak nie mogła zasnąć.

W końcu przeniosła się na parapet i usiadła na nim z głową opartą o szybę. Siedziała tak przez pewien czas, obserwując, jak opady śniegu zaczynają zmieniać się w deszcz. Nagle usłyszała kliknięcie telefonu leżącego na łóżku. Zeskakując z parapetu, spojrzała na swoje odbicie w szybie. Źle ufarbowane krótkie włosy, zmęczone oczy. Takie same zmiany, jakie dostrzegła u Mahmouda. Kontakt z przemocą, paraliżujący strach, a do tego coś głębszego, bardziej mrocznego od otaczającej ją nocy, coś, z czym wcześniej zetknęła się tylko pobieżnie – niezgłębiony smutek. W końcu odpędziła od siebie takie myśli. Nie rzuci się w kuszącą ciemność, nie będzie się nad sobą użalać, chociaż pozwoliłoby jej to odciąć się od świata zewnętrznego.

– Jeszcze nie teraz – szepnęła. – Nie dziś wieczorem. Najpierw musi się to skończyć.

Wiadomość została wysłana z nieznanego numeru. To dobrze, pomyślała, nadawca nie posłużył się własnym telefonem. Czy mimo to tamci będą mogli ją namierzyć? Być może, ale trudno to stwierdzić. Esemes był krótki: „Prinsengracht 344, Amsterdam. Jutro po 10.00. Nazywa się Blitzworm97. Pozdrowienia od SoulXsearcher. Żadnych imion, żadnych telefonów. 200 euro. Okej?”

I tylko tyle. Brzmiało to jak potwierdzenie wizyty u lekarza, tyle że o dziwnym imieniu.

„Tak, dzięki” – odpisała Klara.

Wysłała esemes, wyłączyła telefon i wyjęła z niego baterię. Potem włożyła dżinsy. Nogawki nadal były mokre, ale w ogóle jej to nie obchodziło. Postanowiła, że nie zostanie tu dłużej, bo jeśli jakimś cudem namierzyli jej telefon, mogą się zjawić w każdej chwili. Wychodząc z pokoju, wrzuciła telefon i baterię do kosza. Zatrzymała się przy znajdującym się w lobby brudnym komputerze dla gości. Autobusy do Amsterdamu odchodziły z drugiego krańca Paryża. Najbliższy odjeżdżał o jedenastej wieczorem. Zerknęła na zegar w komputerze. Wpół do dziesiątej. A więc do Amsterdamu.