Susan odwraca się powoli. Patrzymy sobie w oczy. Wzrok ma pusty, w jej niebieskich oczach widać samotność.
– Czy po to mnie tutaj ściągnąłeś? – pyta. – Żeby grzebać się w przeszłości?
Nie odpowiadam.
– Przecież minęło prawie trzydzieści lat. Wiesz, kto był sprawcą. Nazywał się Basil el Fahin i był konstruktorem bomb dla Hezbollahu. Widziałeś jego…
– Wiem, kim był – przerywam jej gwałtownie. – Wiem, kim był!
Mój głos jest pełen adrenaliny i siarki, ale nagle całkowicie się załamuje. Przeraża mnie to. Muszę nad nim zapanować. Zmusić go, żeby był mi posłuszny. Przeciągam dłońmi po twarzy.
– Wiem, co mówiliście, ale to nie on zamordował Louise. Okłamujesz mnie.
W jej wyglądzie coś nagle się zmienia. Napina plecy, które zaczynają przypominać łuk, ściąga na chwilę twarz, a potem znowu ją rozluźnia. Te znaki, te kłamstwa.
– Opanuj się – mówi Susan. – Co się z tobą dzieje? Dzwonisz do mnie w środku nocy, żeby mi opowiadać jakieś niestworzone historie?
A jednak w jej udawanym poirytowaniu pojawia się pęknięcie, rysa w odgrywanej przez nią frustracji. To coś innego, głębszego. Widzę to w jej oczach. Nagle robią się rozbiegane. Może kłamcom trudno jest kłamać? Ale zauważam coś jeszcze. Czuję, że Susan chce mi coś zdradzić, ale instynkt podpowiada jej, że jeszcze na to nie czas. Ma dwie możliwości do wyboru. To jej decyzja.
Wyjmuję skoroszyt, otwieram go i kładę przodem do niej. Za chwilę Susan poczuje się tak, jakbym wsunął ostry nóż w szczelinę, żeby ją poszerzyć.
– Daj spokój – odpowiadam. – Ja naprawdę wszystko wiem. Sama popatrz. Wszystko tu jest.
Mówię spokojnym, opanowanym głosem. Podaję jej skoroszyt, ale Susan stoi z opuszczonymi rękami. Oboje tak stoimy, każde na swojej szali. Niewiele wystarczy, żeby tę równowagę zburzyć. W końcu Susan bierze ode mnie skoroszyt. Trzyma go, ale nie zagląda do środka.
Nie wiem, jak długo trwa ta chwila niezwykłej intymności. Sekundę? Przerywa ją odległy dźwięk alarmu samochodowego. Czekam, aż ucichnie.
– To wy zamordowaliście Louise – mówię szeptem. – To ty ją zabiłaś.
Susan robi krok do tyłu i siada na pokrytej szronem ławce. Nawet nie sprawdza, czy jest brudna. Kładzie skoroszyt na kolanach i zaczyna wpatrywać się w czarną wodę, która rozpościera się przed nami.
Podchodzę bliżej i kucam przed nią. Brakuje mi tchu. Susan odwraca się i patrzy na mnie. Jej oczy stają się nagle czyste, niewinne. Przez chwilę nie widać w nich oznak zdrady, krętactw. Wyciąga z torebki chusteczkę. Odwraca głowę, wyciera oczy i nos.
– Przecież musiałeś o tym wiedzieć – mówi.
Jej głos robi się nagle cienki, przypomina głos ptaka. Nie odpowiadam. Jej zachowanie to dla mnie wstrząs. Nagle zrobiła się taka wrażliwa i młoda, jakby była dziewczynką, dzieckiem. Ona też, tak jak ja, odbyła podróż wśród cieni w zupełnej samotności. Jesteśmy jak dwa pociski tego samego kalibru, każdy o innej trajektorii. Ona zawsze celowała w górę i do przodu. Ja w siebie samego. Susan i ten jej straszliwy umysł, niewymuszony, naturalny autorytet. Ile brudu ma jeszcze na sobie? Jak głęboka jest pustka, która ją wypełnia? Zaczyna mówić, ale nie do mnie, tylko do siebie, do pomnika, do historii.
– Nie chcieliśmy, żeby sprawy potoczyły się w tym kierunku. I nie planowaliśmy tego. To oczywiste. Nie wiedziałam o tym, przynajmniej nie wtedy. Nikt z nas nie wiedział, że operacja w Damaszku przypominała rosyjską matrioszkę, a ty byłeś tylko pierwszą z nich. Byłam wtedy nowa i niedoświadczona. To była pierwsza akcja, za którą odpowiadałam, a ty pierwszym agentem, którego prowadziłam. Wcześniej pracowałam w terenie tylko w Paryżu, ale to się nie liczy. Nie wiem, dlaczego nikt mnie nie poinformował, że dostarczamy Syryjczykom broń. To, że niczego się nie domyśliłam, było naiwnością z mojej strony. Wiedziałam za to, że istnieją odpowiednie poziomy decyzyjne, że decyzję podejmuje zawsze ktoś inny, w innym kontekście. Popełniono błędy, ktoś musiał za nie odpokutować. Spłacić długi. Nasze dostawy broni dla rządu syryjskiego stanowiły część zapłaty z tytułu zawartej wcześniej umowy. To był kolejny fatalny kompromis. Na tym chyba polegała zimna wojna. Jedna ręka nigdy nie wiedziała, co robi druga. Z czasem to do mnie dotarło.
Prostuję się ostrożnie, boję się jej tym przerwać to wyznanie, tę spowiedź. Siadam obok niej na ławce.
– Kiedy dowiedziałeś się o dostawach broni, zrozumiałam, że to wszystko dzieje się naprawdę. Poszłam spytać o to Danielsa, który był wtedy szefem operacyjnym. Powiedział tylko: „Dobra robota, dziewczyno, zajmiemy się tym”. Kiedy tacy jak on mówią: „Zajmiemy się tym”, od razu wiadomo, że jest źle. A teraz ja tak mówię.
Susan uśmiecha się krzywo i kręci lekko głową. Spogląda na ciemną taflę wody, na widoczne po drugiej stronie kolumny.
– To nie ja podjęłam decyzję, żeby cię zlikwidować, aby w ten sposób ukryć tajemnicę. To nie był mój rozkaz. Teraz pewnie nie ma to już znaczenia, ale o całej sprawie dowiedziałam się już po wszystkim. Szczerze mówiąc, nie wiem, kto o tym zdecydował. Może Daniels? Albo ktoś wyżej? Nie wiem też, kto podłożył bombę, ale na pewno był to ktoś od nas.
W końcu prawda wyszła na jaw. Siedzimy tu razem i rozmawiamy o czymś, o czym zawsze wiedziałem, co zawsze leżało przede mną jak na dłoni. Mimo to z jakichś względów postanowiłem o tym nie wiedzieć. Teraz tkwimy w środku tego, od czego przez połowę życia próbowałem uciec. Czuję nagły zawrót głowy, muszę się oprzeć o poręcz ławki. Moje własne tchórzostwo jest wyraźne, tak straszne w świetle tego, co być może jest prawdą. Zmuszam się jednak i odpędzam uczucie nienawiści do samego siebie. Musimy brnąć dalej, aż do sedna sprawy.
– Dlaczego po nieudanym zamachu pozwoliliście mi dalej żyć?
„Dlaczego pozwoliliście mi dalej żyć?” Dziwnie to brzmi. Słowa prawie przywarły mi do języka. Susan wzrusza ramionami.
– A co mieliśmy zrobić? Załatwić cię w Langley? Albo zaaranżować wypadek samochodowy w Delaware? To by było zbyt oczywiste, gdybyś po zamachu bombowym zginął w taki sposób. Sprawa na pewno by się wydała. Nie wiedzieliśmy, czy znasz kontekst. Poza tym po zamachu mogłeś się zabezpieczyć na wypadek nagłej śmierci. W końcu ktoś na górze uznał chyba, że jeśli nasi agenci należycie wypełniają swoje obowiązki, to nie możemy ich zabijać. Cała ta sprawa była od samego początku jednym wielkim błędem. Strasznym błędem. Potem się okazało, że jesteś lojalny.
W jednej chwili serce mi zamiera. Oczyma wyobraźni widzę beton i okruchy szkła, twoje zmęczone oczy, twoje rozwichrzone włosy w samochodzie. Czuję słabiutki oddech dziecka, które tuliłem do piersi. A więc to była pomyłka. Błąd. Nagle uświadamiam sobie cały banał tego, że przez całe życie unikałem podobnych myśli. Czuję, jak wycieka ze mnie czas, jak rodzi się we mnie straszna złość, która z każdą chwilą narasta. Ale to przeszłość. To, co się wydarzyło, należy do historii. Może znajdzie się jeszcze jakieś miejsce dla przyszłości?
– A Bejrut? Kogo zabiłem w Bejrucie?
– Konstruktora bomb pracującego dla Hezbollahu. Tego, który występował w naszej wersji wydarzeń. Długo go szukaliśmy i nagle dotarły do nas informacje, że przebywa w Bejrucie. Sfabrykowaliśmy wersję, według której to on był autorem zamachu, w którym zginęła twoja przyjaciółka. Nadarzyła się okazja, żeby jednocześnie zrealizować cel operacyjny i zrewidować historię. Rozwiązało to nasz problem, a ty dostałeś to, czego chciałeś: zemstę. Było to równanie z samymi plusami, nie licząc czynnika moralnego. Chyba to rozumiesz?
Susan uśmiecha się niepewnie. Ma zatroskaną twarz. Może tak jak ja uważa, że zło równoważy zło, że właśnie owo równanie doprowadziło do tego, że kierował nami relatywizm. Wszystko wydawało się całkiem racjonalne do chwili, gdy ktoś zdarł powłokę i uświadomiliśmy sobie, że tkwi pod nią szaleństwo, nic więcej. Susan odwraca się w moją stronę.
– Dlaczego teraz? – pyta. – Dlaczego właśnie teraz postanowiłeś zobaczyć to, co mogłeś dostrzec przez całe życie?
Nie czuję nic oprócz pustki. Marzę o drinku.
– Muszę się napić – odpowiadam.
– Myślałam, że przestałeś pić.
No tak, przecież nie ma takiej rzeczy, której by o mnie nie wiedzieli.