George usiadł na dziobie niewielkiej, otwartej łodzi i rozejrzał się. Wokół nadal panowały egipskie ciemności. Burza trochę ucichła, ale łódź i tak podskakiwała na falach. Słabo pamiętał, jak dostał się w to miejsce. Docierały do niego strzępy wspomnień, jak we śnie. Od momentu, gdy wylądował na skałach, w jego świadomości utkwiły pojedyncze, fragmentaryczne obrazy, kojarzące mu się ze strachem i chłodem. Ze zdziwieniem stwierdził, że ma na sobie suche ubranie i jest opatulony dwoma dużymi kocami. Nadal było mu zimno, ale nie tak strasznie, jak przedtem.
– Najważniejsze, że żyjesz.
Odwrócił głowę i ujrzał Klarę. Siedziała obok niego, pochylona nad pulpitem sterowniczym. Miała na sobie żółty płaszcz przeciwdeszczowy.
– Gdzie jesteśmy? – spytał.
Musiał się zdobyć na wysiłek, żeby przekrzyczeć wiatr i warkot silnika. Wokół nich tańczyły płatki śniegu i mieszały się ze wspomnieniami, które co jakiś czas wracały z siłą błyskawicy. Lufa pistoletu. Zmasakrowana twarz Kirsten. Wszechobecny ziąb. Huk wystrzałów. Wolał nie myśleć o konsekwencjach swoich czynów, na przykład o upadających ludzkich ciałach. Pokręcił głową.
– To łódź mojego dziadka – odparła Klara. Pochyliła się ku niemu, żeby nie krzyczeć. – Byłeś wykończony. Dziadek dał ci swoje ubranie. Wypłynęliśmy w morze, a ty zasnąłeś. Nie pamiętasz?
George pokręcił głową.
– Co teraz? – spytał.
Klara wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Będziesz musiał się wytłumaczyć.
Popatrzył na nią uważnie. Wydarzenia ostatniego tygodnia całkowicie go przytłoczyły. Wszystko to zdawało mu się nierzeczywiste. Ukrył twarz w dłoniach.
– Przepraszam – powiedział. – Wybacz mi.
– Wybaczyć? Myślę, że uratowałeś mi życie. Nam wszystkim. Gdybyś nie przypłynął na wyspę, wszystkich by nas zabili.
George pokręcił głową. Otulił się szczelniej kocem i znowu spojrzał na Klarę. W ciemnościach ledwo widział jej twarz.
– Ale to nie wszystko – odparł. – To przeze mnie znalazłaś się w tej sytuacji. Współpracowałem z tymi Amerykanami. I zainstalowałem urządzenie do podsłuchu w twoim biurze. I…
– To ty wysłałeś do mnie esemesa w Paryżu? – przerwała mu Klara.
George skinął głową.
– Tak, to ja. Ale nawet nie zdajesz sobie sprawy, na co cię naraziłem. Siebie zresztą też.
Klara splunęła przez reling.
– To się nie liczy. Co się stało, to się nie odstanie. Musimy znaleźć jakiś sposób, żeby się z tego wszystkiego wygrzebać.
W tym momencie jakaś ciemna postać ruszyła w ich kierunku od strony rufy. Była to kobieta, ubrana w zbyt duży na nią płaszcz przeciwdeszczowy. George się odwrócił i ujrzał starszego mężczyznę, który siedział tuż za nim przy sterze. Mężczyzna uniósł rękę w geście pozdrowienia. George’owi się wydało, że nawet się do niego uśmiechnął.
– Widzę, że doszedł już pan do siebie? – powiedziała kobieta.
– Tak mi się zdaje – mruknął.
Chwyciła się ręką relingu i kucnęła przed nim.
– Mam na imię Gabriella – powiedziała. – Jestem koleżanką Klary, a teraz także jej adwokatem. Zanim powiem, o co chodzi, proponuję, żeby i pan powierzył mi swoją sprawę.
Na twarzy George’a pojawił się lekki uśmiech.
– Adwokaci… Prawdziwi z was spryciarze – odparł. – Nie pominiecie żadnej okazji, żeby zaproponować swoje usługi.
George nie był pewien, ale wydawało mu się, że Gabriella odwzajemniła uśmiech.
– Moje honorarium jest umiarkowane. Właściwie to pracuję pro bono. Ale prawda jest taka, że oboje z Klarą potrzebujecie kogoś, kto będzie was reprezentował. Jeśli zostanę pana adwokatem, nikt nie będzie miał prawa wymóc na mnie, żebym na przykład wyjawiła policji, gdzie przebywacie. Dziadek Klary zabierze was teraz w inne miejsce. Znam kogoś w Säpo, spróbuję się dowiedzieć, jak sprawy stoją. Co pan o tym sądzi?
George skinął głową.
– A czy mam inne wyjście?
– Świetnie. Formalności załatwimy później. Wiem, że jest późno i że sporo pan przeszedł, ale muszę się dowiedzieć jak najwięcej o osobach, które was ścigały. Całkiem możliwe, że oboje zostaniecie oskarżeni o kilka innych spraw. Może wam grozić wydalenie do USA albo coś innego. Myślę, że to, co wiecie, jest naszą jedyną szansą, żeby was z tego wyciągnąć.
George chrząknął i spojrzał na Klarę.
– A co wiesz? – spytał. – O co w tym wszystkim chodzi?
Gabriella położyła jej dłoń na ramieniu, zanim jeszcze Klara otworzyła usta.
– Niech mi pan wierzy – powiedziała. – Lepiej będzie, jeśli nie pozna pan pewnych szczegółów. Ale jeśli mam wam pomóc, musicie mi o wszystkim opowiedzieć.
George skinął głową. Wysunął spod koca dłoń, żeby zetrzeć śnieg z policzków, i spojrzał na Gabriellę.
– Zgoda – powiedział głośno, żeby przekrzyczeć silnik i wiatr. – Niech będzie i tak.
Zaczął opowiadać. O Reiperze, o swojej firmie, o kolacji w Comme Chez Soi, o domu na Avenue Molière i o tym, jak Reiper zmusił go do współpracy. Opowiedział o pracy dla firmy Gottlieb i o tajnej umowie, którą jakimś cudem zdobył Reiper. Przyznał się do włamania do biura Klary, wspomniał o Kirsten i Joshu. Nie zapomniał o prywatnym samolocie, o Arkösund i o telefonie pod numer 112. Opowiedział, jak o mało co nie został zastrzelony, o tym, jak udało mu się obezwładnić Kirsten, i o strasznej nocy, która wydawała mu się odległym wspomnieniem, chociaż jeszcze się nie skończyła.
Gabriella przerywała mu co jakiś czas. Pytała go o różne szczegóły, nazwiska i o to, o której godzinie dzwonił pod numer alarmowy. Zachowywała się jak rasowy adwokat.
Po rozmowie George poczuł prawdziwą ulgę. Po raz pierwszy od dnia, w którym to wszystko się zaczęło, nie czuł się samotny. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, wsłuchując się w pracę silnika i szum morza. Płatki śniegu spadały im na twarze i od razu topniały. George przełknął ślinę i spytał z wahaniem:
– Tam, na wyspie… Reiper, Josh i cała banda… Wszyscy nie żyją?
– Nie sprawdzaliśmy – odparła Klara. – Ale mam nadzieję, że tak.
Kilka minut później dziadek Klary zwiększył prędkość, pochylił się nad pulpitem sterowniczym i krzyknął:
– Dopływamy na miejsce. Jesteście gotowi?
Klara skinęła głową i spojrzała na George’a.
– Gabriella przesiądzie się tutaj na inną łódź – powiedziała. – Ty zostaniesz ze mną, dobrze?
George skinął głową.
– Jasne – odparł. – Zasadniczo nie mam teraz innych planów. Dokąd jedziemy?
Klara zerknęła na Gabriellę, która pokręciła przecząco głową.
– Porozmawiacie sobie o tym, jak się pożegnamy – powiedziała Gabriella. – Lepiej, żebym nie wiedziała.
Dziadek Klary wprowadził łódź między dwie wyspy od zawietrznej. Morze było tu dziwnie spokojne i w ogóle nie przypominało tego, co się tu działo poprzedniego wieczora. W oddali rozbłysło nagle silne pojedyncze światełko. George poczuł, że serce zaczyna mu bić mocniej.
– Patrzcie! – syknął i klęknął, żeby wskazać to palcem. Spadł mu przy tym z pleców koc, ale w ogóle tego nie zauważył. – Ktoś tam jest! Widziałem światło!
Klara wzięła go za rękę i pociągnęła na miejsce, które przed chwilą opuścił.
– Spokojnie! To znak – wyjaśniła.
Uniosła czworokątną lampę służącą do wysyłania sygnałów alfabetem Morse’a i odpowiedziała na znak przesłany przez niewidzialną postać. Jej dziadek zmienił kurs i skierowali się w stronę światełka.
Klara przesunęła się na dziób i chwyciła linę do cumowania. Minutę później zatrzymali się obok starej łodzi, która swoje najlepsze dni miała już za sobą. Stał na niej rosły mężczyzna. Miał ogoloną czaszkę i ubrany był w płaszcz przeciwdeszczowy.
– Klaro! – zawołał. – Co się z wami działo?
– Wszystko w porządku – odparła Klara. – Teraz nie mam czasu ci tego wyjaśniać. Zabierzesz stąd Gabriellę?
– Jasne – odparł olbrzym. – A dokąd się wybieracie?
Bosse posługiwał się lokalnym dialektem. George musiał zadać sobie wiele trudu, żeby go zrozumieć. Przez chwilę się zastanawiał, co to za dialekt. Ostrogocki? Tak się nazywa?
– Później ci o tym opowiem. Gabriella musi jak najszybciej dostać się do Sztokholmu. Możesz to jakoś załatwić?
Bosse pochylił się nad relingiem, chwycił Gabriellę wpół i szybkim ruchem wciągnął ją do swojej łódki.
– Witaj na pokładzie – powiedział.
– Cześć – odparła Gabriella.
Klara wzięła do ręki futerał z laptopem i podała go przyjaciółce.
– Dzięki – powiedziała Gabriella. – Skontaktuję się z wami jak najszybciej.
Po tych słowach zaczęła odpychać łódź Klary.
– Nie tak szybko – zawołał Bosse. – Ja też coś dla was mam. Jest uparta jak osioł.
Z kajuty na dziobie wyszła starsza kobieta z długimi, prawie białymi włosami związanymi w koński ogon i pogłaskała Gabriellę po policzku.
– Jak się masz? – spytała.
Gabriella objęła ją serdecznie i skinęła głową na znak, że u niej wszystko w porządku.
– Całkiem nieźle – powiedziała. – A będzie jeszcze lepiej.
– To dobrze – odparła stara kobieta. – Pilnuj się i bądź ostrożna.
Kobieta trzymała w ręku koszyk, który podała Klarze. Potem – nieoczekiwanie dla wszystkich – zwinnie wskoczyła do łodzi.
– Moja mała księżniczka Klara – powiedziała. – Chyba nie myślałaś, że pozwolę ci świętować Boże Narodzenie beze mnie? Przygotowałam to, co najbardziej potrzebne: sałatkę śledziową, szynkę i brzeczkę piwną. Do tego, oczywiście, świąteczną nalewkę dziadka.
– Bardzo dobrze, że o niej nie zapomniałaś! – powiedział dziadek.
Klara postawiła koszyk ostrożnie na pokładzie, wstała i objęła kobietę.
– Babcia – zaszlochała. – Moja kochana babcia.