Klara podciągnęła pod brodę nowy wełniany koc i położyła głowę na kolanach babci. Biała kanapa była tak miękka, że przez chwilę się zastanawiała, czy się w niej nie zapadną. Żar bijący od kominka rozgrzał jej policzki do czerwoności.
Babcia głaskała ją po czole i włosach. George poszedł od razu do jednej z trzech sypialni, rzucił się na łóżko i zasnął kamiennym snem. Na wyspę Norra Rimnö dotarli bez kłopotów. Domek stał przy jej wschodnim brzegu. Babcia otuliła George’a dodatkowym kocem i ostrożnie zamknęła drzwi.
Domek należał właściwie do pewnej rodziny ze Sztokholmu, która kupiła go przed dwoma laty i włożyła w jego urządzenie nie tylko wiele trudu, ale i mnóstwo pieniędzy. Piętro domu zostało urządzone w stylu New England: bejcowane na biało ściany, granatowe poduszki i koce od Lexingtona. Na ścianie wisiały dwa skrzyżowane wiosła. Brakowało tylko zdjęcia rodziny Kennedych w ramce.
Właściciele domu powierzyli go opiece jednego ze znajomych dziadka. Miał go doglądać przez pięćdziesiąt tygodni w roku, to znaczy w okresie, gdy rodzina nie przebywała na wyspie. Teraz służył za kryjówkę i miało to trwać aż do… No właśnie, jak długo? Klara wolała o tym nie myśleć. Nie chciała też myśleć o tym, co się stało i jak się to wszystko skończy. Pragnęła tylko leżeć na pięknej kanapie, grzać się w cieple bijącym od kominka i czuć na czole delikatne dłonie babci. Gdyby przyszłe życie miało się składać właśnie z takich chwil, to naprawdę go pragnęła.
Mimo to nie udało jej się ani zasnąć, ani odprężyć, ani tym bardziej pozbyć niepokoju. Przez cały czas dręczyły ją pytania i wątpliwości. To, co wydarzyło się przez ostatni tydzień, przekroczyło wszelkie granice. W jej życiu dokonała się nieodwracalna zmiana. Na zawsze. Wszystko stało się zdradą i śmiercią. Pojawiły się tak wielkie tajemnice, że nie dało się ich objąć umysłem. Mahmoud nie żyje. Jego śmierć nie dawała jej spokoju. No i ten Amerykanin. Serce zabiło jej mocniej. Zbyt wiele rzeczy naraz jak na nią.
Ostrożnie otworzyła oczy i wysunęła się z objęć babci. Koc spadł na podłogę. Klara usiadła na kanapie.
– Babciu – zaczęła.
Kobieta odwróciła się w jej stronę. W pokoju było ciemno, ale żar bijący od kominka sprawił, że jej skóra zaczęła wyglądać inaczej, jakby była oświetlona od wewnątrz.
– Słucham?
– Tamten Amerykanin… Skąd dziadek jest taki pewien, że znał mamę? Czy tylko dlatego, że miał wisiorek? Przecież mógł go od kogoś dostać.
Kobieta nie odpowiedziała, tylko wstała z kanapy i podeszła do kosza ze świątecznymi przysmakami. Pochyliła się i wyjęła coś, co przypominało starą, pożółkłą kopertę. Usiadła obok Klary, wzięła ją za rękę, a potem ostrożnie wsunęła jej kopertę w dłoń.
– Moja mała, kochana Klara – powiedziała.
Nabrała głęboko powietrza. Klara spojrzała jej w oczy i pomyślała, że nic się w nich nie ukryje.
Powoli puściła rękę babci i otworzyła kopertę. W środku była fotografia. Sztywna i błyszcząca, jakby wywołano ją w dawnych czasach i przechowywano w próżni.
Zdjęcie przedstawiało mężczyznę siedzącego w cieniu na dużym balkonie. Na rękach trzymał zawinięte w jasnoniebieski koc niemowlę. Patrzył w górę z uniesioną ręką, jakby chciał zasłonić twarz. Ale fotograf był od niego szybszy.
Ciemne, gęste włosy, oliwkowa cera. Pełna górna warga i wysokie kości policzkowe. Wyglądał na człowieka wrażliwego, ale i władczego. Na stoliku przed nim stała zapełniona do połowy popielniczka, a obok niej leżała paczka papierosów z rosyjskimi napisami. W tle widać było szereg prostych domów w kolorze piasku, które przy tak intensywnym słońcu wydawały się prawie przezroczyste.
Klara nie miała wątpliwości, że mężczyzna ze zdjęcia jest młodszą kopią człowieka, który nocą umarł jej na rękach. Spojrzała na babcię. Nie wiedziała, co powiedzieć.
– Odwróć zdjęcie – powiedziała starsza kobieta.
Klara się zawahała. Przez chwilę nie była pewna, czy rzeczywiście chce dowiedzieć się całej prawdy. W końcu odwróciła fotografię. Na odwrotnej stronie znajdowało się jedno zdanie, napisane wyraźnym odręcznym charakterem pisma: „Klara i jej tata, Damaszek, 25 lipca 1980 roku”.