W DÓŁ

Miasto w recesji.

Miasto samobójców,

jeśli tak dalej pójdzie.

Komórek w pustych mieszkaniach.

Tego nie robi się operatorom sieci.

Na most, a potem w dół

rzeki. Wałem, bo woda podniosła się

i ścieżka w dole jest grząska,

niepewna jak nowy pracownik.

Na drugim brzegu, pod baldachimem gałęzi,

balonik wypełniony helem zdradza

niedzielną osadę. Dymki grilla.

Parkowa muszla, z której dobiega teraz

głos konferansjera, na razie na próbę.

Oswojone zwierzęta. Dzieci wpatrzone

w ojców, szczęśliwych posiadaczy noża,

wyrabiających oszczepy i łuki.

Któregoś dnia

nie pojawią się w pracy.

Dojadą tramwajami do pętli,

zostawią auta w poprzek ślepej drogi

i pójdą – najpierw ścieżką, w dół,

potem w coraz wyższej trawie,

wśród drzew, owocowych i zwykłych,

z zapasem wody mineralnej

i książką w miękkiej okładce,

z kilkoma narzędziami.