Starego zoo nikt nie ruszy. Powodem są szczury.
– anonimowy internauta
Tyle razy tam byli. W dzieciństwie
swoim i dzieci. I teraz jakieś kolejne dzieci
chciałyby pójść tam z nimi. Już ich trzymają za rękę
i ciągną pod żelazną bramę,
za którą nawet praca nie daje
wolności. Miniaturowy rząd i uprząż
ozdobiona wstążkami zamiast krat i mosiężnej tabliczki –
kuce bezmyślnie wpatrzone w ziemię
nie dostrzegają różnicy. Zebry
tłoczą się na gomułkowskim wybiegu,
brudne bociany stoją na jednej nodze, a kiedy zmierzch
podchodzi do tacy z resztkami jedzenia,
najchętniej podniosłyby drugą.
Władza przymyka oko na to,
co się tu dzieje. Ta chwiejna równowaga,
tłumaczy zaufanym, jest mimo wszystko sukcesem.
Dzielnica sypia spokojnie, z rzadka
budzona krzykiem przerażonego zwierzęcia.
Dzień, z głośną publicznością, światłem i pielęgniarzem
w wysokich butach ze skóry,
dla zwierząt jest wybawieniem. Chętniej
pozują do zdjęć i dają się karmić śmieciami.
Gdzieś na obrzeżach miasta, w jego zielonych płucach,
w dolinie czystego strumienia,
rdzewieją obszerne klatki.
Na nieskończonych wybiegach
kot łowi własny ogon. I żona naczelnika
rozkłada tłuste uda przed majestatem słońca.