ALFABET PANA P.: ETOS CZYTELNICZY

Czego się w naszym domu nie robi, aby go podtrzymać:

Thoreau pod choinkę, Kropotkin do poduszki. Jesteśmy naprawdę szybcy.

Papież to przy nas nie do końca papież, choć wzięcie się za bary

z Aleksem Fergusonem byłoby chyba bardziej miarodajne,

przepraszam, z sir Aleksem. Powiedzmy to sobie szczerze:

pomiędzy Encyklopedią dinozaurów a Wielką Księgą Teraźniejszości

rozciąga się przepaść. Studnia bez dna i czarna dziura,

w której znikają bez śladu wszystkie nasze starania.

Kiedy tak nad nią stoimy, trzymając się za ręce,

musimy wyglądać jak rodzice z czytanki.

Oto przebyli siedem gór i rzek w odświętnych ubraniach

w nadziei na audiencję u Czarnoksiężnika z Oz albo Królowej Tatry,

gdyż wszelkie ludzkie sposoby na obudzenie w synu uczucia do litery

beznadziejnie zawiodły. W rzeczy samej, jesteśmy rodzicami z czytanki,

choć jest to czytanka po przejściach, z tłustą plamą na okładce,

kleksem i zagiętymi rogami. Przynajmniej raz na tydzień

abecadło z hukiem wali się na podłogę,

bo w piecu aż buzuje od adrenaliny. Jest wtedy dobra okazja,

by przyjrzeć mu się od kuchni: A ma problem alkoholowy,

B prowadzi podwójne życie i wkrótce urodzi bliźniaki, lecz nie wiadomo komu,

Z myśli, że kończy się na nim świat.