ALFABET PANA P.: TORBA NA ZAKUPY
Szuflada w końcu się urwie. Za dużo jest tych toreb,
foliowych siatek na zakupy, reklamówek nie reklamujących niczego.
Po co je wszystkie zbierać, jeden kot, i to mały,
korzystający z kuwety cztery razy dziennie,
jedno wiadro na śmieci tej manii nie uzasadnią.
Ledwie uchyli szufladę, od razu z niej wychodzą.
Grzyby na poklatkowym filmie.
Tylko patrzeć, a strzeli pierwsza purchawka
i kuchnia się zasnuje kawałkami folii
jak pewna wieś za Kutnem, nad którą od zachodu
góruje pryzma śmieci: Wiatr z niej wyrywa co lotniejsze kawałki
i toczy na wschód po polach. Miej się na baczności, Warszawo,
twoja szuflada także pęka już w szwach.
Ta przezroczystość trochę jednak krępuje:
wiadomo, chleb, sery, woda mineralna, „Gazeta Wyborcza”,
ale alkohol stwarza już problemy. Zwłaszcza mała butelka
żołądkowej gorzkiej, zapowiadająca raczej
intymną przygodę przed telewizorem niż huczne przyjęcie
albo romantyczną kolację we dwoje, przy świecach,
których jako żywo w torbie nie widać. Samotność jest na indeksie
i wabi drapieżniki polujące stadem. Miejcie się na baczności, samotni.
Dzieci dopadają siatek niczym pisklęta dzioba matki
i pytają, co im kupiono. Dostają snickersa i żelki,
by zniknąć w czeluściach pokoju dziecinnego.
Z punktu widzenia ludzkiej cywilizacji scena niezbyt jest budująca,
ale wynalazek słodyczy z pewnością warto pochwalić.
I dobrze jest kątem oka widzieć, że siatki są pełne,
myśli pan P. nad atlasem. Usłyszeć, jak ciężko opada na kuchenny stół
to nic, na które jak zwykle wydałaś pięćdziesiąt złotych.