– Poleciłem zarezerwować bilety lotnicze – zwrócił się do mnie Ollie. – Możesz być na lotnisku przed jedenastą?
– Ja? – nie zadałam sobie trudu, by ukryć zaskoczenie.
– Ruben prostytuowała się także w Edmonton. Uważasz, że tam, na zachodzie kraju, jej instynkt macierzyński funkcjonował lepiej?
– Tamtejszy główny patolog sądowy ma własnych ekspertów, których powołuje.
– Ale obecnie boryka się z pewnymi problemami.
– SQ nie pokryje wydatków związanych z jej podróżą – powiedział Ryan.
– Królewska Konna weźmie je na siebie. Włączę panią doktor do śledztwa jako CW. Cywilnego współpracownika.
– Wiem, co oznacza ten skrót – Ryan posłał Olliemu uśmiech, w którym dawka ciepła wynosiła zero.
– No więc – nieruchome oczy Olliego znajdowały się na tym samym poziomie co moje. – Wchodzisz w to?
W mym umyśle wyświetlił się krótki film ukazujący zapadnięte oczka, zmumifikowane rączki, zwitek papieru toaletowego. Zerknęłam na zegarek, a potem skinęłam głową.
– Jeśli nie może się pan stąd wyrwać, detektywie, zrozumiem – powiedział Ollie, nie odwracając się w stronę Ryana.
– Spotkamy się na lotnisku – odparł Ryan.
Gdy wróciłam na górę, okazało się, że nie ma nowych spraw dla antropologa. Uzgodniwszy mą nagłą zmianę planów z LaManche’em, opuściłam miejsce pracy.
Wchodziłam właśnie do swojego mieszkania, kiedy rozległ się dzwonek iPhone’a. Lot w południe był już wyprzedany, dlatego zabukowano dla nas bilety na trzynastą. Dodatkową godzinę wykorzystałam więc na wzięcie prysznica, wydrukowanie karty pokładowej oraz wykonanie kurtuazyjnego telefonu do głównego patologa sądowego w Edmonton. Podziękował mi i oświadczył, że cały tamtejszy zakład jest do mojej dyspozycji, w razie gdyby zaszła taka potrzeba.
Dwadzieścia po dwunastej spotkałam się z Ryanem i Olliem przed wejściem na lotnisko Pierre Elliott Trudeau. Lot numer 413 linii Air Canada widniał jako opóźniony. Mieliśmy odlecieć, jak podano, kwadrans po trzynastej. Stanowiło to dla mnie niewielką pociechę. Ktoś z obsługi powiedział, że chodzi o jakąś usterkę techniczną. No świetnie.
W końcu – o trzynastej czterdzieści pięć – wystartowaliśmy. Co oznaczało, że w Toronto nie zdążymy na drugi samolot. Na szczęście kolejne połączenie z Edmonton zaplanowano na siedemnastą. Urządziliśmy sobie mały sprint przez całe lotnisko, ale udało się. Oto przyjemności związane z korzystaniem z nowoczesnej awiacji.
Ryan odznacza się wieloma wspaniałymi cechami – inteligencją, dowcipem, uprzejmością, hojnością. Ale jako towarzysz podróży jest niczym wrzód na tyłku.
Obecność Olliego w żaden sposób nie wpłynęła łagodząco na skłonności Ryana. A może to ja stanowiłam ich przyczynę. Albo croque-monsieur, czyli grillowana kanapka z szynką i serem, którą zjadł w kawiarni. Atmosfera w naszym małym zespole była tak sympatyczna jak podczas łapanki urządzonej na dilerów narkotyków.
Po wylądowaniu Ollie zaoferował, że nas podwiezie, Ryan upierał się jednak, że wypożyczy samochód. Kiedy Ollie zasugerował, żebym pojechała z nim, uznałam, że bardziej dyplomatycznie będzie pozostać z Ryanem.
Ponieważ nie mieliśmy rezerwacji, procedura wynajęcia auta trwała ponad godzinę. Nie pytałam dlaczego.
Edmonton to kanadyjska wersja amerykańskiego Omaha. Miasto solidne, bezpretensjonalne, otoczone jednym wielkim pustkowiem. To miejsce, w którym człowiek musi mieć przede wszystkim porządne buty.
Po drodze do komendy wydziału K Kanadyjskiej Królewskiej Policji Konnej zobaczyliśmy spory kawałek miasta. Początkowo głośno sugerowałam kierunek jazdy na podstawie informacji z GPS-u w mojej komórce, jednak Ryan nie zwracał na to uwagi i najwyraźniej nie korzystał z tych wskazówek. Poddałam się więc i skupiłam na obrazach przesuwających się za oknem. Widać było całe mnóstwo budynków z cegły.
Była dwudziesta pierwsza czterdzieści, gdy wreszcie skręciliśmy w ulicę Sto Dziewiątą. Mój żołądek lamentował, że powinnam była zjeść kanapkę, taką, jaką raczył się Ryan. Zignorowałam go.
Po pokazaniu dowodów tożsamości i wyłuszczeniu powodów naszego przybycia portierowi, który wyglądał srogo niczym zwiastun śmierci, detektyw Promienny i ja otrzymaliśmy przypinane identyfikatory z wielką pieczątką w kształcie litery T. Czując się jak osoby obdarzone zerowym zaufaniem, wpuszczone tu wyłącznie na chwilę, ruszyliśmy w ślad za jakimś kapralem, który poprowadził nas do windy; wjeżdżaliśmy nią w milczeniu. Przy biurze z napisem Projekt KARE nasza eskorta dała znak, że dalej musimy radzić sobie sami.
Ryan otworzył drzwi i przytrzymał je, bym mogła wejść. Ostentacyjnie zaczekałam, aż on wejdzie pierwszy.
Wnętrze pomieszczenia wyglądało bardzo podobnie do kryjówki Ryana w budynku Wilfrida-Derome’a. Tyle że tutaj nie nazywało się to wspólną salą pracy oddziału, lecz po prostu biurem. Nieważne. Podobnie jak zbrodnie, które czynią ich istnienie koniecznym, pomieszczenia te cechują się tą samą przygnębiającą jednakowością, wszędzie i zawsze. Takie same podajniki na korespondencję przychodzącą, taka sama paskudna kawa, te same pamiątki.
O dwudziestej drugiej było tu zupełnie pusto.
Biurko Olliego znajdowało się po drugiej stronie sali, z boku. Siedział za nim ze słuchawką telefoniczną na ramieniu. Słysząc otwierające się drzwi, uniósł głowę i przywołał nas gestem.
Gdy się zbliżaliśmy, Ollie przyciągnął nogą fotel i ustawił go obok tego, który stał już po przeciwnej stronie jego biurka. Sierżant nie wyglądał na zadowolonego. Ryan i ja usiedliśmy.
Końcówka rozmowy Olliego przypominała staccato.
– Kiedy? Gdzie? Cholera. Kontynuować działania.
Słuchawka opadła z trzaskiem na widełki.
– Zgubili ją.
Czekaliśmy z Ryanem, żeby dodał coś więcej.
– Ruben siedziała w lokalu Tim Hortons do południa. Potem poszła do Northlands.
– Co to jest Northlands? – spytałam.
– Tak nazywa się tutejszy duży kompleks rozrywkowy. Rozgrywki sportowe, wyścigi konne, rodeo, automaty do gier, wystawy handlowe.
– Współczesne opium dla mas – rzucił Ryan.
– To jeden z punktów widzenia.
Przypomniałam sobie. Ollie był amatorem wyścigów konnych i rodeo.
– Obfite branie dla oferujących seks – powiedział Ryan.
– To trudny teren – odparł Ollie oschle, podrzucając palcami długopis w górę, a potem pozwalając mu opaść. Końcówka uderzała o podkładkę na biurku serią pełnych irytacji tików. – Większość popołudnia Ruben przespała na ławce w Parku Borden. O siedemnastej wróciła do knajpki. O dziewiętnastej udała się do Rexall Place.
– Dlaczego jej nie przyskrzynili?
– Nie mieli takiego rozkazu.
Ryan gotował się już do kolejnego ataku. Nie dopuściłam do tego.
– Co to jest Rexall Place?
Ollie spojrzał na mnie, a potem zrobił ten swój charakterystyczny ruch podbródkiem w górę.
– Heloł? Mówi ci coś Edmonton Oilers?
– To arena sportowa – ton głosu Ryana był absolutnie pozbawiony wyrazu.
– Czasem też hala koncertowa. Dziś wieczorem gra tam Nickelback.
– To tam wasi ludzie zgubili poszukiwaną?
– Chyba nie wyraziłem się dostatecznie jasno, detektywie. Nickelback to grupa z Alberty. Bawi się tam dzisiaj tysiące ludzi.
– Trzeba dysponować odpowiednimi umiejętnościami, żeby nie stracić z oczu osoby śledzonej w tłumie – powiedział Ryan.
– Znajdziemy ją – odparł Ollie lodowato.
– Szybciej, niż ją zgubiliście?
Spojrzałam na Ryana spod zmrużonych powiek.
– Wygląda na to, że Ruben próbowała nawiązać z kimś kontakt – wtrąciłam.
– Prawdopodobnie – zgodził się Ollie.
– Z Susan Forex?
– Czekam na wiadomość o miejscu jej pobytu.
– Czy Ruben miała alfonsa? – zapytał Ryan.
– Walniętego małego gnojka nazwiskiem Ronnie Scarborough. Znanego jako Blizna. Facet ma w sobie tyle czaru co brudna igła.
– To znaczy?
– Jest brzydki, agresywny, w gorącej wodzie kąpany.
– Nieprzyjemne połączenie.
– Ksywka Scarborough nie pochodzi od jego nazwiska[4]. Kiedyś na twarzy pewnej dziewczyny zostawił po sobie bliznę wielkości mojej ręki. Użył gorącego pogrzebacza.
– Myślisz, że Ruben próbowała się z nim skontaktować? – spytałam.
– Sądzę, że najpierw wybrałaby Forex. Ale kto wie.
– Co teraz? – nie zwróciłam się z tym pytaniem do żadnego z nich konkretnie.
– Teraz zaczekamy, aż moi ludzie wywęszą Ruben. Zarezerwowałem dwa pokoje w hotelu Best Western. To tylko o jedną przecznicę stąd. Chcecie się tam od razu zameldować czy wcześniej coś zjeść?
– Jestem głodna jak wilk – oświadczyłam.
– Wolisz coś eleganckiego czy coś taniego?
– Coś na szybko.
– Hamburger pasuje?
– Idealnie.
Oprócz nas o dwudziestej drugiej trzydzieści w lokalu Burger Express znajdowało się tylko dwóch klientów: stary jegomość, który – jak podejrzewałam – wyżebrał tu trochę jedzenia, oraz nastolatek z plecakiem, z kompletnie niewidocznymi oczyma.
Młodzian stojący za kontuarem wyglądał jak uciekinier z ośrodka odwykowego. Brudne zęby. Niechlujne włosy. Koszmarny trądzik.
Ale nie wpłynęło to ujemnie na mój apetyt. Zamówiłam hamburgera wielkości mastodonta. Czy jak tam zwał się ten kolos. Krążki cebulowe. Dietetyczna cola.
Gdy jedliśmy, Ollie przedstawiał aktualne informacje na temat Susan Forex.
– Zatrzymana dwukrotnie już po złożeniu doniesienia o zaginięciu Ruben. Raz w ramach szerszej akcji – wtedy jej się upiekło. Drugi raz za nagabywanie – wyszła na zwolnienie warunkowe.
– Po czym od razu wróciła do zawodu – w głosie Ryana zabrzmiał niesmak.
– Mniej więcej – ton Olliego mógłby posłużyć do mrożenia groszku.
– Chyba brakowało jej ciągłego imprezowania i bywania w galeriach handlowych.
– Forex jest inna od większości dziewczyn z ulicy.
– To znaczy?
– Mniejsza o to.
Ryan odwrócił się do mnie.
– Kawy?
– Nie, dzięki.
Już żałowałam, że wybrałam taką, a nie inną pozycję z menu. I prędkości, z jaką pożarłam to cholerstwo.
Ryan odszedł po kofeinę. A może też zapalić papierosa. Rzucił palenie lata temu, ale ostatnio wyczułam na jego ubraniu i w jego włosach dym. Fakt ten w połączeniu z nietypową dlań gburowatością oznaczał, że facet naprawdę znajduje się na krawędzi.
Wpychaliśmy właśnie woskowane opakowania po hamburgerach z powrotem do zatłuszczonych pudełek, kiedy zabrzęczała komórka Olliego. Odebrał ją, a ja tymczasem ruszyłam w kierunku przepełnionego kosza na śmieci i wcisnęłam doń nasz wkład.
Kiedy wróciłam do stolika, Ollie wyglądał jak dziecko, które po bardzo długich poszukiwaniach odnalazło ukochanego pieska.
– Forex jest teraz w barze niedaleko Coliseum.
– Ruben jest z nią?
– Jest sama. I pracuje.
– Chcesz jej złożyć niespodziewaną wizytę?
– Mały nalot w godzinach pracy może natchnąć ją do większej otwartości.
Uśmiechnęliśmy się oboje, po czym skierowałam się ku drzwiom. Gdy znajdowałam się w połowie drogi, jakaś ręka chwyciła mnie za ramię. Odwróciłam się.
Ollie miał ten wyraz twarzy, który mężczyźni przybierają, gdy zamierzają udawać macho.
– Często zdarza ci się myśleć o... – gest ręki, przesuwający się od jego piersi ku mojej – o nas?
– Nigdy.
– Na pewno tak.
– Nie było żadnych – pokazałam palcami cudzysłów – „nas”.
– Cholernie dobrze się bawiliśmy.
– Głównie robiłeś z siebie idiotę.
– Byłem młody.
– A teraz jesteś stary i mądry.
– Ludzie się zmieniają.
– Masz dziewczynę, Ollie?
– Aktualnie nie.
– Dlaczegóż to?
– Nie znalazłem tej właściwej.
– Miłości swojego życia?
Ollie wzruszył ramionami.
– Powinniśmy już iść – powiedziałam.
– Nie chcesz, żeby pan Wredota musiał czekać?
– Co to niby miało znaczyć?
– Ten facet to nie jest najmilsze towarzystwo.
– Celowo go prowokujesz.
– Bo to dupek.
– Ollie – przewierciłam go spojrzeniem, które miało pokazać, że pytam całkowicie poważnie. – Czy rozmawiałeś z detektywem Ryanem – znów wykonałam ten gest – „o nas”?
– Chyba mu wspomniałem, że cię znam. – Migotanie w jego spojrzeniu powiedziało mi wszystko, co chciałam wiedzieć.
– Ty pozbawiony skrupułów draniu.
Zanim zdążyłam zareagować, Ollie przyciągnął mnie i przycisnął do swojej klatki piersiowej.
– Kiedy uporamy się z tą sprawą, znów będziesz mnie pragnąć – wyszeptał mi do ucha.
Odepchnęłam się silnie obiema dłońmi i uwolniłam.
– Tak się nigdy nie stanie.
Odwróciłam się na pięcie, gotując się ze wstrętu.
Ryan stał za drzwiami, gapiąc się przez szybę. Jego twarz, oświetlona krzykliwym neonem wyglądała na wychudzoną i zmęczoną.
Cholera. Cholera. Cholera.
Niepewna, ile widział przez tę szybę, uniosłam oba kciuki w górę i uśmiechnęłam się promiennie. Dobre wieści!
Ryan wszedł w strefę cienia; skórę twarzy miał tak napiętą, że sprawiała wrażenie namalowanej na jego kościach.