Odwróciliśmy się wszyscy jak jeden mąż.
Kelnerka gapiła się na nas zza stolików z pobladłą twarzą i wargami czerwonymi jak geranium. Podobnie jak inne duże istoty, przestraszona potrafiła poruszać się bardzo szybko. Rzuciła tacę na podłogę i pognała ku drzwiom usytuowanym na prawo od baru.
Ollie, Ryan i ja pobiegliśmy za nią.
Drzwi wychodziły na niewielką uliczkę. Kiedy przez nie wypadłam, kobieta stała zgięta w pół i chwytała oddech po krótkim sprincie, a role złego i dobrego policjanta zostały już obsadzone. Ollie trzymał ją za pulchne ramię. Ryan położył jej dłoń na plecach w geście uspokojenia.
Deszcz rozpadał się na dobre, walił w kontenery na śmieci i skrzynki z pustymi butelkami po piwie, ustawione jedne na drugich. Mokra foliowa reklamówka unosiła się na wietrze na tyłach budynku, to wzdymając się, to przylegając płasko do ściany z ociekających wodą cegieł.
Czekaliśmy, aż kobieta złapie oddech. W łososiowym odblasku ulicznych świateł jej ciało zdawało się blade i miękkie, jakby cały tłuszcz pochodził z jedzenia w fast foodach. Znad paska jej niezmiernie wypchanych spodni wystawała czarna bielizna.
Wreszcie kobieta się wyprostowała. Nadal ciężko oddychając, wyjęła z tylnej kieszeni paczkę marlboro, potrząsnęła nią i wyciągnęła sobie papierosa ustami.
Ryan cofnął rękę.
– Wszystko w porządku?
Zdjąwszy folię z pudełka zapałek, kobieta złożyła dłonie w miseczki, zapaliła papierosa i wessała dym do płuc, cały czas mając wzrok utkwiony w ziemi.
– I czemu tak spieprzałaś, promyczku? – Zły gliniarz Ollie. – Masz coś do ukrycia? Coś, o czym powinniśmy wiedzieć?
Kobieta wypuściła dym, tworząc pod każdym z nozdrzy srebrzysty stożek.
– Mówię do ciebie.
Koniuszek papierosa znów się rozżarzył, spowijając tę twarz klauna miękkim pomarańczowym blaskiem.
– Cierpisz na zaburzenia słuchu?
Kobieta ponownie zrobiła wydech, a potem – ciągle odwracając wzrok – rzuciła zapałkę na ziemię.
– Wystarczy – Ollie wyszarpnął zza paska kajdanki.
Dobry gliniarz uniósł rękę w geście oznaczającym „chwileczkę”.
– Jak się pani nazywa?
– Phoenix – odpowiedziała ledwie słyszalnie.
– Mogę prosić o imię?
– Phoenix Miller. Wszyscy mówią na mnie po prostu Phoenix.
– Jedno z moich ulubionych miast.
– No. Słyszałam, że Arizona jest bardzo ładna.
– Jestem detektyw Ryan. A mój ostry kolega to sierżant Hasty.
Niechlujnym paznokciem kciuka Phoenix trąciła swojego marlboro. Popiół spadł i rozpuścił się w oleistej kałuży pod jej nogami.
– Chcielibyśmy zadać pani kilka pytań, Phoenix.
– Na jaki temat?
– Pewien dżentelmen z baru powiedział, że wczorajszego wieczoru widział panią w towarzystwie Annaliese Ruben.
– Shelby Hoch nie jest żadnym dżentelmenem. To ordynarny gnojek.
– Dzięki za tę wnikliwą analizę charakterologiczną. – Ollie, książę sarkazmu. – A co powiesz o Annaliese Ruben?
– Dlaczego jej szukacie?
– Jestem jej stomatologiem i martwię się, że nie czyści zębów nicią dentystyczną.
– Ta, jasne.
– Hoch twierdzi, że widział was obie w jakimś motelu. Co to był za ekskluzywny pałacyk, kotku?
Phoenix wpatrywała się w papierosa, jakby mógł jej dostarczyć jakichś wskazówek. Drżał w jej palcach.
– Twoja koleżanka nadal tam jest?
– Skąd niby mam wiedzieć?
– Tkwicie w tej samej branży.
– Skończyłam z tym.
– Pewnie – prychnął Ollie. – Przestałaś już ściągać majtki, kiedy facet zabuli dwie dychy?
Pociągnięte szminką usta rozwarły się, ale nie wyszło z nich żadne słowo. W tym nierzeczywistym oświetleniu wyglądały jak okrągła ciemna dziura.
– Nie interesuje nas pani życie osobiste – powiedział Ryan. – Chcemy znaleźć Ruben.
– Ma kłopoty? – Po raz pierwszy Phoenix pozwoliła, by jej oczy nawiązały kontakt ze wzrokiem kogoś z naszej trójki.
– Chcemy jej pomóc. – Ryan wytrzymał spojrzenie, jednocześnie unikając odpowiedzi na pytanie.
– To tylko głupi dzieciak.
– Który oferuje bzykanko w motelu Tanie Rżnięcie – palnął Ollie.
– Już wam mówiłam. To nie tak.
– A jak?
– Sprzątam tam, za to dają mi darmowy pokój. – Phoenix patrzyła na Ryana, szukając w niego wsparcia.
– Mieszkasz w motelu?
Skinienie głową.
– W którym?
– W Paradise Resort.
– Ulica Sto Jedenasta? – zapytał Ollie.
– Nie podłożycie mi chyba świni? Potrzebuję tego pokoju. – Spojrzenie oczu Phoenix przeskakiwało z Ryana na Olliego i z powrotem. – To dobra fucha.
– Czy Ruben wciąż tam jest? – zapytał Ryan.
– Mam nadzieję, że nie. Powiedziałam jej, że może zostać tylko na jedną noc.
– Z powodu psa? – To pytanie padło, zanim zdałam sobie sprawę, że je formułuję. Czy ja mam jakąś obsesję?
Otoczone tuszem do rzęs oczy przeniosły się na mnie.
– Pan Kalasnik nie pozwala trzymać żadnych zwierzaków. To właściciel. Kim pani jest?
– W jaki sposób Ruben cię znalazła? – zapytał Ryan.
– Wszyscy wiedzą, że pracuję w Kowboju.
– Dlaczego przyszła do ciebie?
– Nie miała zbyt wielu innych opcji.
– Czy jest ktoś jeszcze, z kim Annaliese mogłaby się skontaktować? – pytał Ryan.
– Nie wiem.
– Ma w Edmonton jakąś rodzinę?
– Jestem prawie pewna, że nie pochodzi stąd.
– Więc skąd? – spytał Ollie.
– Nie wiem.
– Kiedy pierwszy raz przyjechała do Edmonton?
– Nie wiem.
– Dość często się powtarzasz.
– Nie rozmawiałyśmy o jej przeszłości.
– Ale zamierzałaś pomóc jej zmienić swoje życie na lepsze.
– Tego nie twierdziłam.
– Ty i Foxy tworzycie niezłą parę. – Zły gliniarz robił co mógł, żeby sprowokować kobietę, licząc na jej wybuch, który ujawni prawdę. – Święta Susan i święta Phoenix.
– Pan Bóg dobrze wie, że nie jestem święta. Ale żyję już dość długo. Widziałam wiele takich jak ona. – Phoenix wolno kiwała głową. – Mam dość patrzenia na młode dziewczyny, które powinny wkuwać algebrę i martwić się o swoje pryszcze, zamiast wysiąść tu z autobusu i od razu wejść w dorosłe życie.
Świetnie wiedziałam, co ma na myśli. Każdego dnia nastolatki z miejscowości takich jak Spartanburg, St-Jovite czy Sacramento przyjeżdżają do Charlotte, Montrealu albo Los Angeles, żeby zostać modelkami bądź gwiazdami rocka lub uciec przed wykorzystywaniem, nudą i panującą w domu biedą. Codziennie po dworcach autobusowych i kolejowych krążą alfonsi, szukając młodych ludzi z plecakiem i obiecującą twarzą. Są niczym drapieżcy, niczym polujące bestie; proponują udział w sesji fotograficznej, zapraszają na imprezę albo posiłek w Taco Bell.
Większość tych dzieciaków kończy jako ćpuny i dziwki, a ich hollywoodzki sen okazuje się zwykłym piekłem kontaktów z dilerami, codziennych zakupów heroinowej szprycy, przesiadywania w radiowozach i komend alfonsów. Ci, którzy mają najmniej szczęścia, lądują w kostnicy z kawałkiem kartki przypiętej do palca u nogi.
Ilekroć widzę któreś z tych dzieci, ogarnia mnie paraliżujący gniew. Ale już coś zrozumiałam, pogodziłam się z tym. Choć odczuwam wstręt wobec faktu niszczenia innych ludzi, tej rzezi niewiniątek, to jestem wobec niej bezsilna, nie potrafię jej powstrzymać. Mimo wszystko chciałabym. Żal mi ich, zawsze będzie mi ich żal.
Ponownie skupiłam uwagę na Phoenix.
– ...Minęły już trzy lata. Przypuszczałam, że Annaliese albo została zamordowana przez któregoś z tych psycholi niecierpiących kobiet, albo zwiała na dobre. – Phoenix zdjęła okruch tytoniu z języka i strzepnęła go na ziemię. – Ale dwa dni temu nagle się pojawiła. Wyglądała jak wrak. Spytała, czy może się gdzieś przekimać. Zostawić ją w tej sytuacji na ulicy to jak rzucić wilkom surowe mięso. Jeśli popełniłam zbrodnię, biorąc ją do domu, to mnie za to aresztujcie.
– Ciągle jest w tym motelu? W Paradise Resort?
Phoenix wzruszyła ramionami.
– Annaliese potrzebna jest o wiele większa pomoc, niż ty możesz jej zapewnić. – Ryan wzniósł się na niespotykany dotąd poziom szczerości.
– Kończę zmianę dopiero o drugiej. Zależy mi na napiwkach.
Ryan spojrzał na Olliego, skinął głową i obniżył podbródek.
– Chcemy tylko, żebyś pozwoliła nam wejść do swojego pokoju – powiedział Ryan.
– Ale niczego stamtąd nie weźmiecie?
– Oczywiście, że nie.
– Pan Kalasnik nie lubi żadnych afer.
– Nie dowie się, że tam byliśmy.
Rozległ się klakson samochodu. Odpowiedział mu inny. W uliczce foliowa torba wyrwała się na wolność i z miękkim szumem poszybowała spiralnie w górę.
Phoenix podjęła decyzję. Odpięła od paska łańcuszek, zdjęła zeń jeden klucz i wyciągnęła go do Ryana.
– Numer czternaście. Na samym końcu. Klucz zostawcie w pokoju. Mam drugi.
– Dziękuję. – Uśmiech Ryana pasowałby raczej do jakiegoś duszpasterza.
– Tylko nie zróbcie jej krzywdy.
Marlboro spadł na mokry chodnik, wyrzucając fontannę iskier. Phoenix zgniotła niedopałek obcasem buta.
Przez kilka lat Edmonton cieszyło się wątpliwą sławą miasta o najwyższym wskaźniku zabójstw w Kanadzie. W roku 2010 spadło na trzecią pozycję. Jadąc przez spowite mrokiem nocy ulice, zastanawiałam się, czy spadek ten sprawił, że mieszkańcy zaczęli kwestionować powszechnie używany przydomek swojego grodu: Miasto Czempionów.
W drodze do motelu Paradise Resort rozmawialiśmy o Susan Forex. Albo przynajmniej próbowaliśmy rozmawiać. Bo dwaj towarzyszący mi faceci głównie darli ze sobą koty.
– Ona coś ukrywa – rzekł Ryan.
– O rany. Czemu miałaby to robić?
– Zapewne pisze pamiętniki. Uważa, że przedwczesne zdradzenie ich treści mogłoby obniżyć ich wartość.
– Po prostu kryje tę małą – rzekł Ollie.
– Czy to naprawdę takie proste? – spytałam.
– Co masz na myśli?
Niepewna odpowiedzi zastanawiałam się chwilę. Do niczego nie doszłam.
– Zarówno Susan Forex, jak i Phoenix Miller starały się chronić Annaliese Ruben – oświadczyłam.
– Muszą podziwiać jej instynkt macierzyński – zauważył kwaśno Ryan.
– Nawet dziwki nienawidzą morderców dzieci – zgodził się Ollie.
– Więc dlaczego jej pomagały? – spytałam.
Nikt z nas nie miał odpowiedzi.
– Naprawdę możesz zdobyć nakaz przeszukania domu Forex? – zwróciłam się z pytaniem do Olliego.
Potrząsnął głową.
– Marne szanse. Musiałbym przekonać sędziego, że Ruben tam jest, że jest podejrzana o popełnienie zbrodni w Quebecu, że zbiegła i że nie mamy czasu na uzyskanie nakazu aresztowania stamtąd.
Pielesze domowe Phoenix Miller stanowił piętrowy budynek w kształcie litery L; wprost z zewnątrz wchodziło się tu do około trzydziestu pokojów. Ogromna reklama z napisem Motel Paradise Resort miała litery kilometrowej wysokości. Mrugająca strzałka kierowała potencjalnych gości do krytego portyku. Pod nim znajdowały się drzwi prowadzące do biura, z obu stron ozdobione donicami, w których kłębiła się martwa roślinność.
Było oczywiste, że w tym miejscu nie oferowano ani jednej rozkoszy, jaką sugerowała jego nazwa. Totalna Nora – tak powinien brzmieć jego bardziej adekwatny szyld. Ewentualnie Raj Utracony[5].
Betonowy pas przed budynkiem zajmowało kilka samochodów osobowych i pick-upów. Za nimi, po lewej stronie, stało parę kamperów oraz osiemnastokołowy tir.
W przypadku większości moteli podkradanie się tam w nocy lub z rana jest rzeczą ryzykowną. Paradise Resort do nich nie należał. Biuro spowite mrokiem. Żadnej ochrony. Nigdzie żywej duszy.
Ollie okrążał samochodem literę L. Milczeliśmy. Pokój numer czternaście mieścił się w skrzydle stykającym się z ulicą Sto Jedenastą. Prowadziła do niego klatka schodowa z żelaza i betonu, wznosząca się na górny poziom. Pod sąsiednim lokalem nie czekał żaden pojazd.
Ollie wyłączył światła, wjechał na miejsce parkingowe pokoju numer trzynaście i zgasił silnik. Wysiedliśmy i cicho zamknęliśmy drzwi.
Z meksykańskiej restauracji usytuowanej po drugiej stronie wąskiej drogi wewnętrznej, pięćdziesiąt metrów za motelem, dobiegały dźwięki muzyki. Na szosie numer 16 trwał nieustanny szum pojazdów.
Podeszliśmy gęsiego do pokoju Phoenix Miller. Ollie ustawił się po jednej stronie drzwi. Ryan zajął pozycję z drugiej strony, gestem ręki każąc mi stanąć za swymi plecami.
Nie było widać żółtawej poświaty sączącej się spod drzwi, poruszających się zasłon ani migotliwego niebieskiego odblasku telewizora.
Ollie zastukał do drzwi knykciami, sygnalizując naszą obecność.
Brak reakcji.
Ponowne pukanie.
Cisza.
Ollie walnął w drzwi otwartą dłonią.
Nic, tylko odgłosy wydawane przez meksykańskich mariachi i szum samochodów oraz ciężarówek.
Ryan zrobił krok do przodu i wsunął klucz do zamka.