Dziecko wyciągało do mnie rączki, rozsuwało szeroko palce, jego małe kończyny drżały, błagały o pomoc. Mnie.

Próbowałam biec, ale moje nogi coraz głębiej i głębiej grzęzły w piasku.

Ta sama scena, tylko z szerszej perspektywy.

Dziecko siedzi w płytkiej wodzie na długiej czarnej plaży. Za nim, ponad wzburzonymi falami, fioletowe sztormowe chmury zaczynają mrocznieć na niebie milczącą groźbą.

Patrzyłam, jak drobny obłoczek, otaczający głowę dziecka niczym aureola, gęstnieje i przekształca się w koronę jasnych loków. Rysy maleńkiej twarzy skrystalizowały się w znajomy obraz. Tęczówki zmieniały barwy, od niebieskiej do zielonej.

Katy!

Próbowałam krzyknąć. Raz, potem kolejny.

Z moich ust nie wyszedł żaden dźwięk.

Zdesperowana natężyłam wszystkie siły, żeby dostać się do dziecka.

Nogi miałam jak z ołowiu.

Woda sięgała już do brzuszka Katy.

Zaczynał się przypływ!

Z sercem tłukącym się w piersiach ponownie spróbowałam wydobyć nogi.

Odstęp między nami powiększył się.

Na plaży zmaterializowała się jakaś niewyraźna postać. Nie można było dostrzec jej twarzy, a nawet rozpoznać płci.

Zebrałam się w sobie i krzyknęłam.

Postać nie zareagowała.

Szarpnęłam się z całych sił.

Daremny trud.

Woda sięgała już Katy do piersi.

Znowu krzyknęłam, po policzkach spływały mi łzy.

Nagle cały obraz zakołysał się jak pustynny miraż.

Woda podniosła się aż do podbródka Katy.

Natężyłam każde włókno swojego ciała.

Krzyczałam.

Obraz zniknął. Wyparował niczym konfetti we mgle.

Mrugałam oczyma zdezorientowana.

Siedziałam sztywno na łóżku, z mocno bijącym sercem i skórą wilgotną od potu. Moje dłonie kurczowo ściskały pościel, wyglądały jak dwie małe zwarte kule.

Cyfry na zegarku wskazywały 5:42. Szare światło przedświtu wpadało przez okna, których pięć godzin wcześniej nie zasłoniłam.

Na zewnątrz śnieg przestał już sypać, ale nieznany mi z nazwy owal z wodą pozostał ciemny i lodowaty. Powietrze w pokoju było tak zimne, że miałam wrażenie, iż można robić tu lód.

Rozprostowałam palce, opadłam na plecy i podciągnęłam kołdrę pod brodę.

To tylko sen.

To tylko sen.

Powtarzając tę mantrę, spróbowałam zastosować moją zwykłą metodę wychodzenia z nocnych koszmarów. Nie wymaga ona wybitnej znajomości psychoanalizy. Moja podświadomość nie jest aż tak kreatywna. Po prostu staruszek id wypluwa z siebie remiks najświeższych wydarzeń.

Dziecko w stanie zagrożenia. Nie ma w tym żadnej freudowskiej łamigłówki.

Katy. Już od tygodnia nie rozmawiałam z córką.

Plaża. Przecież mój iPhone wciąż emitował kojące odgłosy morza.

Niewyraźna postać. Ta wymagała chwili zastanowienia.

Annaliese Ruben, ponieważ zamordowała swoje dzieci? Ronnie Scarborough, ponieważ najprawdopodobniej zagrażał Ruben? Ryan, ponieważ wycofał się z naszego związku?

Moja matka, ponieważ za wcześnie nauczyła mnie siadać na nocniku?

Nieważne.

Zrzuciwszy z siebie kołdrę, potruchtałam po walizkę, wyciągnęłam z niej spodnie, koszulę z długimi rękawami, moją szarą bluzę z kapturem w stylu lululemon, buty sportowe i skarpetki. Witamy za kołem podbiegunowym. Albo w tundrze. Czy gdzie tam, cholera, się znajdowaliśmy.

Trochę wody na twarz. Szybkie mycie zębów. Włosy w kucyk.

Zegar wskazywał szóstą. Modląc się, żeby w hotelu była restauracja, i w dodatku otwarta, ruszyłam na parter.

Szczęśliwy dzień! W Trader’s Grill serwowano już jajka. Albo przygotowywano się do ich serwowania. Jakaś kobieta układała stalowe łyżeczki na nakrytych obrusami stołach ciągnących się wzdłuż ściany. Słysząc moje kroki, odwróciła się i ruchem ręki wskazała mi dwuosobowy stolik pod oknami. Na identyfikatorze miała napisane Nellie.

Nellie nosiła czarne włosy splecione w warkocz, który opadał jej na środek pleców. Bawełniana bluzka i długa czerwona spódnica skrywały potężnie zbudowane ciało.

Usiadłam, gdzie mi wskazano, i zaczęłam rozglądać się za menu. Ponieważ żadnego nie znalazłam, rozsiadłam się wygodniej i zlustrowałam otoczenie.

Nellie i ja nie byłyśmy jedynymi rannymi ptaszkami. Dwóch mężczyzn zajmowało stolik za kolistym, nakrytym miedzianym kapturem kominkiem-paleniskiem, obecnie wygaszonym. Obaj nosili dżinsy, wysokie buty i kraciaste koszule, obaj mieli brody, które stanowczo domagały się nożyczek.

Nellie zniknęła, żeby po chwili zjawić się ponownie, dźwigając stalowy dzbanek do kawy i gruby porcelanowy kubek. Załatwiwszy się z Paulem Bunyanem[12] i jego kumplem, przemierzyła salę i podeszła do mnie.

– Przepraszam. Bufet otwieramy dopiero o siódmej. – Nellie uniosła pytająco dzbanek. Jej szerokie kości policzkowe i miedzianej barwy skóra wskazywały na indiańskie pochodzenie.

– Tak, poproszę.

Nellie napełniła kubek i postawiła go przede mną.

– Mogę załatwić pani jakieś śniadanie, tylko bardzo skromne.

– Wystarczą jajka i tost.

– Może jajecznica?

– Pewnie.

Nellie odtoczyła się.

Łyknęłam kawy. Była tak mocna, że mogłaby postawić łyżkę na sztorc.

Mój wzrok powędrował ku oknu. Za szybą znajdował się krajobraz jak z opowieści zen. Spiętrzone głazy, skąpa roślinność widoczna wśród chaotycznie porozrzucanych kamyków, gumowe węże wijące się po ziemi. Nie potrafiłam stwierdzić, czy jest to projekt w trakcie realizacji czy ruina będąca skutkiem zaniedbania.

Na skraju skalniaka dwa ogromne czarne ptaki krążyły nisko ponad kępą surrealistycznie wysokich sosen. Obserwując ich powolne, leniwie zataczane pętle, wciąż rozmyślałam o swoim śnie.

Dlaczego Katy do mnie nie dzwoni?

Sprawdziłam, czy mój iPhone znajduje się w zasięgu sieci. Cztery pełne kreski. Ale żadnej wiadomości głosowej ani esemesa od mojej córki.

Przejrzałam e-maile. Od wyjazdu z Edmonton dostałam ich dwadzieścia cztery. Większość zignorowałam albo skasowałam. Przypomnienia o rachunkach do zapłaty. Reklamy dotyczące powiększenia penisa, leków, produktów do pielęgnacji skóry i wakacyjnych willi na wynajem. Oferty planów inwestowania za granicą, które nie mogą nie skończyć się sukcesem.

Pete strzelił mi krótką notkę z informacją, że Birdie ma się dobrze i napastuje jego psa rasy chow, Boyda.

Moja siostra, Harry, napisała, że spotyka się z emerytowanym astronautą. Nazywa się Orange Curtain[13]. Miałam nadzieję, że to błąd spowodowany przez program korygujący pisownię.

Katy przesłała mi link do portalu Evite, żebym zobaczyła imprezę panieńską przyszłej panny młodej, jednej z jej koleżanek. Okej, Katy ma się dobrze. Jest po prostu bardzo zajęta.

Ollie wysłał mi pustego e-maila z załącznikiem. W tytule wiadomości przeczytałam: Zapisz sobie w telefonie. Zaciekawiona otworzyłam ów dokument.

Policyjne zdjęcie Annaliese Ruben, zeskanowane i powiększone. Wprawdzie pewne szczegóły stały się niewidoczne, ale sama twarz była ciągle wyraźna.

Dobrze pomyślane, sierżancie Popędliwy. Moja kopia wydruku zdążyła się już nieźle podniszczyć.

Przyglądałam się wizerunkowi. Ciemne włosy. Okrągłe policzki. Rysy twarzy, które można zobaczyć na każdej ulicy w Dublinie, Dreźnie czy w Dallas.

– Mam nadzieję, że nie jest pani wegetarianką. – Tak bardzo skupiłam się na studiowaniu oblicza Ruben, że nie słyszałam zbliżającej się Nellie. – Dorzuciłam trochę bekonu.

– Bekon jest dobry. – Odłożyłam telefon i zdjęłam łokcie ze stołu.

Nellie postawiła przede mną talerz. Oprócz jajecznicy i bekonu znajdował się na nim tost, placki ziemniaczane oraz niewielki brązowy obiekt, którego proweniencja była dla mnie niejasna.

– Czy to wszystko? – spytała.

Skinęłam głową.

Zza paska spódnicy Nellie wyjęła rachunek.

– Jeszcze kawy?

– Poproszę.

Gdy nachylała się nad stołem, jej wzrok powędrował ku mojej komórce. Na ekranie wciąż widniała twarz Ruben.

Nellie wzdrygnęła się, jakby kopnął ją prąd. Kawa wylała się z dzbanka i chlapnęła na blat stołu. Gwałtownie wciągając powietrze, kobieta wyprostowała się i zrobiła krok do tyłu.

Podniosłam na nią wzrok.

Nellie miała mocno zaciśnięte usta. Jej oczy unikały moich.

Czy to zdjęcie Ruben tak ją zdenerwowało, czy tylko mi się wydaje?

– Przepraszam – wymamrotała. – Przyniosę szmatę.

– Za dużo zachodu. – Podniosłam iPhone’a, żeby wytrzeć plamę serwetką. – Nie ma pani pojęcia, jak często samej mi się to zdarza.

Usta Nellie pozostawały zaciśnięte.

– Może to panią zainteresuje. – Zerknęłam na zdjęcie, udając nonszalancję. – Ta kobieta urodziła się chyba w Yellowknife. – Uniosłam telefon do góry, tak żeby Nellie mogła spojrzeć na ekran. Ciągle nie odrywała wzroku od swoich butów. – Nazywa się Annaliese Ruben.

Żadnej reakcji.

– Zna ją pani?

Nic.

– Sądzę, że mogła niedawno wrócić do Yellowknife. Z Edmonton.

– Muszę wracać do pracy.

– To ważne. Chcę ją znaleźć.

– Muszę skończyć przygotowywać bufet, zanim pójdę do domu.

– Niewykluczone, że jestem w stanie pomóc jej w pewnym problemie.

Po drugiej stronie sali Paul Bunyan i jego towarzysz wstali i skierowali się do wyjścia. Nellie odprowadzała ich wzrokiem.

Mijały sekundy.

Byłam już pewna, że Nellie wie, kim jest Ruben, a nawet – być może – wie, gdzie ta się znajduje. Miałam właśnie podjąć ostatnią próbę, gdy zapytała:

– Jakim problemie?

– Przykro mi. Nie mogę nadużyć zaufania. To poufne.

Oczy Nellie wreszcie spoczęły na mnie. Czułam, że stara się zajrzeć w moje myśli.

– Chodzi o Horace’a Tyne’a?

– Co pani wie o Tynie? – Zablefowałam, udając, że sama coś wiem.

– A pani co o nim wie? – Chyba wyczuła moje oszustwo.

Spokojnie, Brennan. Nie wystrasz jej.

– Proszę posłuchać, Nellie. Rozumiem, że nie ma pani żadnego powodu mi ufać. Ale ja naprawdę próbuję pomóc Ruben. Nie chcę zrobić jej żadnej krzywdy.

– Glina?

– Nie.

Niczym okienko w tajnym barze z czasów prohibicji, twarz nade mną zamknęła się nieodwołalnie.

Głupia odpowiedź. Mały hotel. A plotki się rozchodzą. Nellie musiała bez wątpienia słyszeć o Olliem i Ryanie.

– Ale podróżuję z dwoma policjantami. – Próbowałam naprawić swój błąd. – Nie mają pojęcia, że zadaję ci te pytania.

– Po co tu przyjechali?

– Sądzimy, że Ruben mogła wpakować się w kłopoty.

– I gliny chcą ją z nich wyratować.

– Tak.

Bez słowa Nellie zakręciła się na pięcie i odeszła.

Jedząc jajecznicę, teraz już zimną, robiłam przegląd swoich porannych osiągnięć. Najpierw przeraził mnie mój własny sen, potem przeprowadziłam amatorską analizę jego treści. Dalej: zdradziłam się co do Annaliese Ruben i zniechęciłam informatorkę, która być może zna miejsce jej pobytu.

Ale uzyskałam nazwisko. Horace Tyne.

Genialnie. Ryan prawdopodobnie zaproponuje, żebym zdawała egzamin na detektywa.

Szturchnęłam to coś brązowego na talerzu. Być może kiedyś, za życia, było warzywem.

Pojawiła się inna kelnerka i – grzechocząc i potężnie dzwoniąc sztućcami – podjęła przerwane przygotowania do śniadaniowej wyżerki.

Podniosłam kubek, żeby wysączyć ostatnią kropelkę kawy. W połowie drogi moje ramię zawisło w powietrzu.

Nellie powiedziała, że jej obowiązkiem jest zorganizowanie bufetu. I że dopiero wtedy będzie mogła sobie pójść.

Gdzie więc jest?

Zapisawszy swoje nazwisko, numer pokoju i złożywszy podpis na rachunku, czmychnęłam do holu.

Nellie pospiesznie wychodziła przez frontowe drzwi.

Zadzwonić do Ryana? Olliego?

Nellie znikała już na kolistym podjeździe.

Popędziłam za nią.



[12] Paul Bunyan – legendarny drwal będący znaczącą postacią w amerykańskim folklorze. Najczęściej przedstawiany jako olbrzym ubrany w kraciastą koszulę flanelową i toporne buty, trzymający siekierę z podwójnym ostrzem. Źródło: Wikipedia http://pl.wikipedia.org/wiki/Paul_Bunyan_(posta%C4%87) (przyp. tłum.).

[13] Orange (ang.) – pomarańczowy; curtain (ang.) – zasłona, kurtyna, kotara (przyp. tłum.).