Ollie jechał bardzo szybko, na sygnale. Ryan i ja podążaliśmy za nim nieco wolniej w toyocie camry.
Wcześniej wszyscy doszliśmy zgodnie do wniosku, że podróż do Stanton nie ma właściwie większego sensu. Ale szpital znajdował się niedaleko, a my nie mieliśmy nic innego do roboty.
Po drodze opowiedziałam Ryanowi o Katy.
– To wspaniale – stwierdził.
– Mogą ją wysłać do strefy działań wojennych – dodałam.
– Nic jej nie będzie – odparł.
Wprowadziłam go we wszystko, czego dowiedziałam się od Snook. Potem jechaliśmy już w milczeniu. Zaczynałam się do tego przyzwyczajać.
Mieliśmy rację co do bezcelowości podróży do szpitala.
Gdy wchodziliśmy na oddział ratunkowy, minęliśmy się z Rainwaterem, który właśnie wybywał. Poinformował nas, że ciało Blizny jest przewożone do Edmonton i że Ollie pojechał na miejsce zbrodni. Gdy zaczął opisywać szczegóły zdarzenia, odniosłam wrażenie, że wszystko to bardzo przypomina sposób, w jaki zastrzelono Castaina.
Blizna został zabity, kiedy wychodził z mieszkania kobiety nazwiskiem Dorothea Slider. Kobieta ta nic nie widziała. Sąsiedzi również. Jedyna różnica polegała na tym, że Bliznę załatwiono z większą niż dotąd zuchwałością, w biały dzień.
Ostentacyjnie nie zwracając na mnie uwagi, Rainwater zapytał Ryana, czy chciałby pomóc im sprawdzić pewien donos dotyczący Unki. Ryan był przynajmniej na tyle uprzejmy, że uniósł pytająco brwi i spojrzał na mnie.
Wyciągnęłam rękę.
Ryan położył na mej otwartej dłoni kluczyki od samochodu. Za jego plecami, po drugiej stronie wykładanego płytkami holu, zauważyłam Maureen King z Biura Koronera, rozmawiającą przez telefon. Poprzednim razem, gdy widziałam ją pochyloną nad Castainem, wydawała mi się wyższa; w rzeczywistości mierzyła nie więcej niż metr sześćdziesiąt, musiała ważyć najwyżej 50 kilogramów.
Stała zwrócona do nas plecami, ubrana w czarne spodnie, biały golf i tę samą wiatrówkę, którą nosiła poprzedniego wieczoru.
King przełożyła telefon do drugiego ucha i przerzuciła dużą czarną torebkę na drugie ramię. Odwróciwszy się, zauważyła mnie. Ze zdziwionym wyrazem twarzy przywołała mnie ruchem ręki. Podeszłam bliżej.
Wciąż rozmawiała, ale uniosła palec w geście oznaczającym „zaczekaj”. Rzuciła jeszcze parę słów, potem rozłączyła się i wsunęła telefon do torebki.
Wyciągnęłam przed siebie dłoń.
– Temperance Brennan.
– Wiem, kim pani jest – powiedziała. Być może nawet z uśmiechem.
Uścisnęłyśmy sobie ręce.
King była starsza, niż wcześniej sądziłam, zapewne tuż przed pięćdziesiątką. Blond włosy miały brunatny odcień i wyrastały nad bardzo wysokim czołem, które starała się zakryć długą grzywką. To niezbyt się udawało, biorąc pod uwagę niedostatek i kruchość włosów.
– Pani jest tym antropologiem.
– A pani tym koronerem.
– Zastępcą.
– Ja antropologiem sądowym.
Wymieniłyśmy się szerokimi uśmiechami. Po czym oblicze King spoważniało.
– Raz na wozie, raz pod wozem.
– Słucham? – nie miałam pojęcia, o co jej chodzi.
– Jeśli ma pani taką potrzebę, mogę zabrać panią na spotkanie.
Moją szyję zalał gejzer ciepła i rozprzestrzenił się na oba policzki.
– Nie wiem, jakie plotki pani słyszała, panno King, ale...
– Maureen. I nie wciskaj mi kitu. Jestem mistrzynią świata we wciskaniu kitu. Potrafię go wyczuć na pięć kilometrów.
Milczałam.
– Od ośmiu lat nie piję. Ale ciągle są dni, kiedy mam ochotę wyjechać do jakiegoś innego miasta, znaleźć mały ciemny bar, gdzie nikt mnie nie zna, i choć na chwilę zapomnieć o tym całym popierdzielonym świecie.
Jej słowa uderzyły we mnie młotem. Nie dlatego, że nie były prawdą. Były. Świetnie rozumiałam, co chce powiedzieć. Ale tym razem nie czułam się winna. Nie szukałam ucieczki w alkoholu, po prostu wypiłam jedną whisky dlatego, że nalegał na to Ryan.
– Czy cały ten popierdzielony świat uważa, że byłam wtedy pijana?
– Niektórzy tak.
– Widziałam, jak zamordowano Annaliese Ruben. Stała dwa metry ode mnie. Potem wychyliłam jedną szkocką, żeby się uspokoić.
– To jeden z powodów, dla których to robimy.
– Tak.
Patrzyłyśmy sobie w oczy. Miała zielone, tak jak moje.
– Wierzysz mi? – spytałam.
– Sierżant Hasty twierdzi, że jesteś solidna.
Doprawdy?
– Podobno znasz Nellie Snook – powiedziała. – Mieszka na Ragged Ass.
– Nellie opowiedziała mi interesującą historię.
King skinęła ręką w geście „mów dalej”.
Poinformowałam ją o martwych niemowlętach, o pokrewieństwie łączącym Snook i Ruben oraz relacji między Scarborough a Snook. Zrelacjonowałam to, co Snook powiedziała mi o Scarborough starającym się chronić Ruben. Słuchała, nie przerywając.
– A teraz i Ruben, i Scarborough nie żyją – zakończyłam.
– Tak to jest w tej rodzinie, obawiam się.
– To było dość cyniczne. – Przypomniał mi się komentarz wygłoszony przez Snook na temat stosunku białej anglojęzycznej ludności do rdzennych Amerykanów.
– Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało. Po prostu stwierdzam fakt. Drugi przyrodni brat też zginął gwałtowną śmiercią.
– Daryl Beck.
– Tak.
– Czy w czasie poprzedzającym ten wypadek Beck pił i brał narkotyki?
– Daryl miał pewne problemy.
– Znałaś go?
– Możliwe, że spotkałam go parę razy.
Jej oczy wpatrywały się we mnie nieruchomo. Wiedziałam, co chce powiedzieć, nic nie mówiąc. Chodzili z Beckiem na te same spotkania. Respektowała teraz zobowiązanie wszystkich anonimowych alkoholików do zachowania cudzej prywatności.
– Czy Biuro Koronera prowadziło śledztwo w sprawie śmierci Becka? – zapytałam.
– Tak. Musisz wiedzieć, że Beck przez wiele lat żył, budząc się we własnych wymiocinach albo na pryczy w ciupie. Wszyscy uznali, że stracił przytomność z powodu zaczadzenia i zginął.
– Główny koroner uznał jego śmierć za wypadek – domyśliłam się.
– Owszem. – Coś w głosie King świadczyło, że dotknęłam czułego punktu.
– A ty się z tym nie zgadzasz?
King uśmiechnęła się w sposób pozbawiony humoru.
– Z Daryla nie pozostało zbyt wiele do zbadania, a my tutaj nie palimy się specjalnie do korzystania z pomocy antropologa. Poza tym kto chciałby zabijać miejscowego pijaczka?
– Snook twierdzi, że Beck pracował nad sobą i chciał zdawać maturę.
– Mogę to sprawdzić. – Zawahała się. Podjęła decyzję. – Ta rozmowa telefoniczna, którą przed chwilą zakończyłam, była z Nellie Snook. Zrobiłaś na niej pewne wrażenie.
– To dla mnie nowość.
– Taa. Słyszałam o tym stawiku dla żab.
Uwielbiam małe miasteczka.
– Po co Snook dzwoniła do ciebie?
– Chce, żebym wykopała jej brata z grobu.
– Co takiego? – zatkało mnie. – Dlaczego? Podejrzewa morderstwo? Celowe podpalenie?
– Snook od zawsze kwestionowała uznanie tej śmierci za nieszczęśliwy wypadek. Wie, że jesteś w mieście, i rozumie, czym się zajmujesz.
– Macie prawo zlecić ekshumację?
– Na prośbę rodziny.
To było chore. Przeszłam od martwych niemowląt przez zamordowaną prostytutkę do ewentualnej wojny narkotykowej. A teraz jeszcze proszono mnie, żeby zbadać zwłoki leżące od czterech lat pod ziemią.
Ale co mi tam. Lepsze to niż siedzenie bezczynnie na tyłku. Mogę się na coś przydać, a jednocześnie trzymać rękę na pulsie, jeśli chodzi o śledztwo w sprawie Ruben.
I dowieść wszystkim, że jestem trzeźwa.
– Możesz mi zorganizować salę i sprzęt? – spytałam.
– Czego ci potrzeba?
– A co będę badać?
– Szczątki mieszczące się w jednym plastikowym pojemniku.
– Nie brzmi zbyt obiecująco.
– To prawda. Czego ci więc trzeba?
– Mogę wykonać tylko badania ogólne. Wszystko, co wymaga mikroskopu i analiz specjalistycznych, będę musiała zrobić w swoim laboratorium.
– Zrozumiałam.
– Nie do końca – rzuciłam. – Potrzebny mi stół sekcyjny. Rękawiczki, maski, fartuchy. Szkła powiększające. Suwmiarki. Możliwość wykonania zdjęć rentgenowskich.
King wyjęła niewielki notes i zaczęła sporządzać listę.
– Ja muszę mieć stosowne formularze, podpisane przez najbliższego krewnego. Dowiedzieć się na cmentarzu, w którym miejscu znajduje się grób. Znaleźć odpowiednią ekipę. – Mówiąc, cały czas coś gryzmoliła. – Trzeba załatwić przewiezienie trumny. – Rozejrzała się dookoła. – Badania możemy wykonać tutaj. To zajmie trochę czasu. – Wepchnęła notatnik do torebki i wyjęła z niej telefon.
Wręczyłam jej swoją wizytówkę.
– Tu jest numer mojej komórki.
– Snook nie stać na to, żeby ci zapłacić. A nasz budżet nie pozwala finansować zewnętrznych konsultantów.
– Ja stawiam.
– Więc wykopmy go – powiedziała King.
– Wykopmy go – odparłam.
Praca wymiaru sprawiedliwości postępuje zwykle w tempie przemieszczających się płyt kontynentalnych. Mówiąc, że to zajmie „trochę czasu”, King musiała chyba mieć na myśli kilka dni.
Nie doceniłam autentycznej zawziętości zastępcy koronera miasta Yellowknife.
Pochłaniałam właśnie chiński makaron lo mein w restauracji Red Apple przy alei Franklina, kiedy zadzwonił mój iPhone.
– Możesz być na cmentarzu Lakeview o szóstej?
– Podaj mi wskazówki, jak tam dojechać.
– Jedź drogą na stare lotnisko na północ od miasta przez jakieś półtora kilometra. Potem odbij w prawo na jezioro Jackfish. Na pewno trafisz.
– Dotrę.
Zerknęłam na zegarek: dwadzieścia po trzeciej. Rozstałyśmy się z King zaledwie czterdzieści minut temu.
Prawdziwy z niej pitbull.
Uwielbiałam tę kobietę.
Zadzwoniłam do Ryana, żeby powiedzieć mu, co zamierzam robić. Wydawał się zaskoczony, ale nie wyraził żadnej opinii. Przede wszystkim sprawiał wrażenie sfrustrowanego.
– Ten cynk w sprawie Unki był do niczego. Dupek wciąż hula na wolności.
– Przypuszczam, że nie znaleziono ciała Ruben?
– Nie.
– Czy ktoś go w ogóle szuka?
– Dam ci znać, jak czegoś się dowiem.
W księgarni Book Cellar kupiłam tom poświęcony poszukiwaniom diamentów w Arktyce. I drugi, na temat kanadyjskich kopalni diamentów. Potem wróciłam do Explorera.
Zanim weszłam do siebie na górę, udałam się do lasu, po raz kolejny poszukać Czołga. Wołałam i wołałam, jednak pies się nie pojawił.
Stałam jeszcze przez chwilę, wdychając zapach kleistej, ciemnej żywicy, wydawany przez drzewa. Kogo chciałam oszukać? Przecież pies na pewno nie żyje.
Czując w sobie głęboki ból, wróciłam do pokoju.
Szesnasta.
Wygrzebałam swoje najcieplejsze ubrania i ułożyłam je na krześle.
Szesnasta dziesięć.
Aby zabić czas, usiadłam wygodnie na łóżku, oparłam się i otworzyłam książkę o górnictwie. Choć cała sprawa z ekshumacją szczątków działała na mnie pobudzająco, odczuwałam skutki braku snu. Dla pewności nastawiłam budzik w telefonie na siedemnastą dwadzieścia.
Na wewnętrznym skrzydle okładki książki znajdowała się mapka Nunavut oraz Terytoriów Północno-Zachodnich.
Przez całe życie fascynowały mnie atlasy i globusy. Będąc dzieckiem, zamykałam oczy i na chybił trafił celowałam palcem w jakieś miejsce. Potem odczytywałam jego nazwę i wyobrażałam sobie egzotycznych ludzi, którzy zamieszkiwali dane miasto, wyspę czy pustynię.
Dostałam więc bzika i tym razem.
I przeżyłam szok.
Myślałam, że Yellowknife leży na samym czubku planety. A tymczasem nie znajdowało się nawet w jego pobliżu. Na północ od sześćdziesiątego równoleżnika rozciągała się jeszcze wielka kraina geograficzna.
Umingmaktok. Kugluktuk. Resolute. Fort Good Hope. Nazwy stanowiły odzwierciedlenie starcia kultur, które kiedyś miało w tym regionie miejsce. Którego ostateczny wynik wszyscy znamy.
Znów pomyślałam o goryczy, z jaką Snook mówiła o niedających się wykorzenić uprzedzeniach wobec rdzennej ludności. Zastanawiałam się, czy ma rację.
Panel kontroli temperatury w moim pokoju przewidywał dwie możliwości, przy czym żadnej nie dawało się zrealizować z powodu złamanego przełącznika na plastikowym termostacie, niepewnie przytwierdzonym do ściany. Aktualnie nastawiony był na Zwrotnik Raka.
Moje powieki stały się ciężkie. Głowa opadła mi na piersi, przez co natychmiast się obudziłam.
Ponownie skoncentrowałam się na mapce. Znalazłam na niej kopalnie diamentów Ekati i Diavik, jakby przyklejone do granicy między Nunavat a Terytoriami Północno-Zachodnimi. Na południowy wschód od nich znajdowało się Snap Lake, a jeszcze dalej na południe – Gahcho Kué.
Moje myśli swobodnie płynęły.
Gahcho Kué. Dawniej Kennady Lake. Nowa kopalnia projektowana przez firmę De Beers.
Powieki znów zetknęły się ze sobą.
Nagle skądś wypłynął obraz Horace’ a Tyne’a.
Horace Tyne był przeciwny projektowi budowy Gahcho Kué. Twierdził, że kopalnia będzie stanowić zagrożenie dla karibu.
Zobaczyłam stado.
Znak z napisem „Rezerwat dzikiej przyrody”.
Naklejkę Stowarzyszenia Przyrodniczego Alberta.
Parę rybek, jedną białą, drugą złotą.
Złoto.
Horace Tyne. Kopalnia złota Giant.
Rozdzwoniły się kościelne dzwony.
Otworzyłam gwałtownie oczy.
Siedemnasta dwadzieścia.
Naciągnęłam na siebie bluzę i kurtkę, zawiązałam buty i wrzuciłam iPhone’a do plecaka.
Czas wygrzebać z ziemi Daryla Becka.