Jedna z zalet lata na Dalekiej Północy: ponad dwadzieścia godzin światła dziennego. Niebo było jasne jak w południe, gdy plątaniną dróg zmierzałam na cmentarz Lakeview.

Na miejscu stało zaparkowanych kilka samochodów osobowych i pick-upów. Za kierownicą karawanu siedział bardzo młody człowiek i grał sobie na jakimś przenośnym urządzeniu. Nawet nie podniósł wzroku, kiedy zatrzymałam się tuż za nim.

Jedna z wad lata na Dalekiej Północy: ludożercze owady. Komary zaatakowały mnie, ledwie wyszłam z toyoty camry, bzycząc nad moją głową i przekazując sobie radosną nowinę o przybyciu kolejnego źródła pokarmu.

Cmentarz Lakeview charakteryzował się staroświeckimi pionowymi pomnikami, nie zaś tylko płaskimi płytami nagrobnymi, umieszczanymi na poziomie gruntu dla wygody tych, którzy kosili tu trawę. Niektóre z nich były bardzo prymitywne: drewniane krzesło, para rzeźbionych rogów łosia albo karibu, wiosło z wyrytym napisem. Inne przypominały tradycyjne kamienie nagrobne, na przykład w kształcie krzyża lub anioła trzymającego kwiaty bądź harfę.

Zauważyłam King na prawo od grobu otoczonego białymi sztachetkami. Obok stał mężczyzna w o kilka rozmiarów za dużej tweedowej marynarce. Za nimi, w odległości trzech metrów, widać było bezczynną koparkę z uniesionym i zablokowanym czerpakiem.

Ruszałam w kierunku King i jej towarzysza, oganiając się od krwiożerców wielkości pelikanów. Wieczór, choć wilgotny, był całkiem ciepły. Powietrze pachniało skoszoną trawą, spróchniałym drewnem i świeżo zrytą ziemią. Eau de exhumation.

Ekipa pod wodzą King składała się z sześciu mężczyzn, wszystkich tutejszych. Zdążyli już – za pomocą koparki – usunąć wierzchnią warstwę gleby i zagłębić się na metr w ziemię, a teraz dokańczali dzieła łopatami. Stali w dole tak głębokim, że nie widać było ich ramion, rozgarniali grunt wokół trumny Becka i wyrzucali go poza krawędź grobu.

King przedstawiła mi faceta w tweedach jako Francisa Bulliona, wyjaśniając, że pracuje w Wydziale Komunalnym. To Bullion wskazał lokalizację mogiły Becka. Podaliśmy sobie ręce. Miał siwe włosy, okulary bez oprawek i bardzo małą głowę.

– Skoro są już wszyscy, możemy chyba zaczynać – powiedziała King.

– Nie mam nic przeciwko temu.

– Nadzwyczajna sytuacja – głos Bulliona brzmiał jak ćwierkanie ptaka. Bardzo podekscytowanego ptaka.

Uśmiechnęłam się do niego, po czym skupiłam uwagę na King.

– Szybko działasz.

– Ludzie muszą mieć jakieś zajęcie. A Snook bardzo na tym zależy.

– Mnie też – zaćwierkał Bullion radośnie. – I wcale mi nie przeszkadza, że dzisiaj jest sobota. Wcale a wcale.

– Dziękuję panu – powiedziałam.

– Widziałem coś takiego w telewizji. Wyglądało dokładnie tak samo.

– Z pewnością.

Ekipa też była bardzo zaangażowana. I efektywna. O dziewiętnastej czterdzieści trumna została odkopana. O dwudziestej załadowana do karawanu. Bullion zaoferował się, że zaczeka tu z ekipą. King podziękowała mu i kazała zająć się własnymi sprawami.

Jechałyśmy obie za karawanem do szpitala Stanton. W strefie załadunku na jego tyłach oczekiwali już na nas pielęgniarka i dwóch sanitariuszy. King, ja, sanitariusze oraz młodzieniec zza kierownicy karawanu wspólnym wysiłkiem przenieśliśmy trumnę na szpitalne nosze na kółkach. Potem już my, dziewczyny, zostałyśmy same.

Pielęgniarka o imieniu Courtney nosiła długie jasne włosy, miała orzechowe oczy i wyglądała na jakieś dwadzieścia lat. Zwracała się do King po imieniu, uznałam więc, że się znają. Albo są spokrewnione.

Courtney poprowadziła nas do dużej sali, do której wchodziło się przez podwójne wahadłowe drzwi. Podłoga była wyłożona zielonymi kafelkami, nad głową bzyczały fluorescencyjne świetlówki, a na ścianie wisiał zegar, którego wskazówka sekundnika przeskakiwała drobnymi susami, czyniąc przy tym sporo hałasu. Znajdował się tu również wielki pojemnik ze stali nierdzewnej i kontuar.

Na płytkach podłogi stały drugie nosze na kółkach. Przedmioty, o które wcześniej prosiłam, spoczywały na tacy umieszczonej na kontuarze.

Podjechałyśmy z trumną pod ścianę. Był to niezbyt drogi model, wykonany prawdopodobnie z dwunastomilimetrowej blachy stalowej. Na zewnątrz różowy, ozdabiany wizerunkami orchidei. Pojemnik znajdował się w dobrym stanie, biorąc pod uwagę fakt, że przebywał w ziemi przez cztery lata.

Sala zdążyła już nasiąknąć zapachem trumny i jej zawartości. Rdzewiejący metal. Butwiejąca tkanina. Wilgotna gleba. Nie czułam tylko owego mdłego zapachu rozkładającego się organizmu, tak często obecnego po ekshumacji.

King i ja zdjęłyśmy z siebie odzież wierzchnią. Pani koroner wyciągnęła kartotekę i zaczęła robić zdjęcia. Następnie wszystkie przywdziałyśmy rękawiczki i zawiązałyśmy sobie fartuchy.

Wyciągnęłam przed siebie rękę. King podała mi metalowe narzędzie. Podeszłam do trumny i zwolniłam mechanizm zamka. Górna część wieka uniosła się z łatwością.

Plastikowy pojemnik był wciśnięty pomiędzy pokryte pleśnią i brzydko poplamione różowe aksamitne poduszeczki wyściółki, którą kiedyś reklamowano jako „regulowane łoże wiecznego spoczynku”.

King robiła kolejne zdjęcia.

Przeniosłam pojemnik na drugie nosze na kółkach.

Courtney obserwowała wszystko oczyma wielkimi jak spodki. Jak dotąd nie odezwała się do mnie ani jednym słowem.

Uniosłam teraz dolny fragment wieka trumny. King poświeciła latarką. Sprawdziłam wnętrze, usunęłam z niego wyściółkę i pozostałości tkanin, macałam palcami każdą zmarszczkę i każdy zakamarek w środku.

Niczego nie znalazłam.

Spojrzałam na King.

– Otwórzmy go – powiedziała.

Podważyłam pokrywkę pojemnika.

King nie kłamała. Ogień niewiele zostawił z Daryla Becka. Co gorsza ci, którzy zabezpieczali miejsce zdarzenia, nie posiadali albo wiedzy, albo odpowiedniej cierpliwości niezbędnych do rozpoznania i pozbierania nadpalonych kości.

W pojemniku znajdowały się jedynie większe i bardziej odporne fragmenty szkieletu. Lub też te, które są osłonięte znaczniejszymi partiami mięśni. Nie zauważyłam żadnych kręgów ani żeber. Brakowało kości łopatkowych, obojczyka i mostka. Jakichkolwiek elementów twarzy, dłoni i stóp.

Każda kostka wykazywała ślady uszkodzeń wywołanych bardzo wysoką temperaturą. Czaszka eksplodowała, po czym jej poszczególne fragmenty spłonęły. Zachowały się jedynie dwa małe kawałki żuchwy, oba z okolic jej kąta. Brakowało zakończeń sześciu długich kości, które przetrwały. Miednica składała się z dwóch zwęglonych części, które kiedyś były panewkami stawu biodrowego, oraz z bryły kości krzyżowej.

Zaczęłam układać kości zgodnie z porządkiem anatomicznym. Czaszka. Prawe ramię. Lewe ramię. Prawa noga. Lewa noga. I tak dalej. Aż doszłam do miednicy.

I zatrzymałam się.

Zdumiona.

Chwyciłam leżące na kontuarze szkło powiększające i raz jeszcze przyjrzałam się każdej zwęglonej kości, tym razem z bardzo bliska.

Niemożliwe.

Poukładałam je obok siebie. Poprzesuwałam. I jeszcze raz. I znowu.

Niemożliwe, do cholery!

– Co jest? – King zauważyła moje poruszenie.

Na sam koniec zostawiłam sobie fragmenty żuchwy. Ignorując jej pytanie, studiowałam najpierw jeden z nich, a potem drugi. Kąt żuchwy. Otwór żuchwy. Bruzda żuchwowo-gnykowa. Pokruszone odłamki gałęzi wstępującej i łuku zębodołowego.

Niemożliwe, kurna jego mać!

Ale nie miałam już wątpliwości.

Czując, jak pod lateksowymi rękawiczkami pocą mi się ręce, odsunęłam na bok jeden fragment miednicy oraz jeden kawałek szczęki, po czym dołożyłam ich odpowiedniki do mojej anatomicznej rekonstrukcji.

– Co to znaczy? – spytała King.

Wskazałam na odosobnione kawałki.

– To fragmenty żuchwy i miednicy. Oba pochodzą z prawej części ciała. – Pokazałam teraz odpowiadające im elementy niepełnego szkieletu, który poskładałam. – Te fragmenty są z dokładnie tego samego miejsca. Także z prawej części ciała.

– Czyli? – Wyraz jej twarzy wskazywał, że zna już odpowiedź na to pytanie.

– Czyli że mamy tu dwoje ludzi.

– Zalewasz.

– W jaki sposób zidentyfikowano Daryla?

– Głównie przez kontekst sytuacyjny. To był jego dom. Stał tam jego rower. Sąsiad słyszał, jak wieczorem przyjeżdża pod dom, a nie słyszał, żeby wyjeżdżał. A na pewno słyszałby, gdyż ten rower hałasował jak diabli.

– I to wszystko? Nie zbadano nawet uzębienia?

– Daryl nie dbał specjalnie o higienę jamy ustnej. Nie byłoby go stać na dentystę, nawet gdyby chciał.

Światła mruczały. Zegar głośno tykał.

– Więc który to Daryl? – King wpatrywała się w ruchome nosze.

– Obaj to mężczyźni – powiedziałam.

– Skąd wiesz?

– Na podstawie szczegółów anatomicznych, których nie brakuje. – Podniosłam dwa kawałki kości biodrowych. – W obu przypadkach wcięcia kulszowe są głębokie i wąskie. – Pokazałam fragment półksiężyca, który przetrwał na obu fragmentach. – Te chropowate obszary to miejsca, w których kości biodrowe łączą się z kośćmi krzyżowymi. Żadna z powierzchni nie jest wyniesiona względem drugiej; wszystkie są na tym samym poziomie co sąsiednie kości. Nie widać też bruzdy biegnącej wzdłuż krawędzi.

– Cechy męskie.

– Tak.

Zauważyłam, że Courtney przysunęła się bliżej.

– Chciałabyś popatrzeć? – spytałam.

Skinęła głową.

Pokazałam jej to, co przed chwilą opisałam.

– Na wszystkich tych fragmentach kości zachowały się kawałki panewek stawowych. To panewka stawu biodrowego. Na podstawie wzrokowego oglądu średnic panewek mogę stwierdzić, że jeden z mężczyzn był większej postury niż drugi.

Wzięłam z kontuaru suwmiarkę. Moje towarzyszki przyglądały się, jak dokonuję pomiarów dla potwierdzenia swoich przypuszczeń.

– Czy można stwierdzić ich wiek? – spytała King.

– Do pewnego stopnia. – W obu rękach trzymałam po fragmencie kości. – Zauważcie, że powierzchnia stawowa u większego mężczyzny jest wypukła i ziarnista. Natomiast u mniejszego mężczyzny wydaje się gładsza i bardziej zwarta. – Było to powiedziane w sposób aż nadto uproszczony, ale oddający istotę rzeczy.

Uniosłam wzrok. King i Courtney były ewidentnie skonsternowane.

Położyłam fragmenty kości na stole, wzięłam latarkę i wyłączyłam górne oświetlenie.

– Popatrzcie na to.

Skierowałam promień światła poziomo na każdą z wymienionych powierzchni. Na kości większego mężczyzny pojawiły się delikatne wcięcia w postaci poprzecznych cieni.

Courtney pierwsza zauważyła różnicę.

– Ten potężniejszy facet ma bruzdy. A mniejszy żadnych.

King być może zauważyła to samo, a może nie.

– Co to oznacza? – spytała.

– Większy mężczyzna był młodszy, zapewne między dwudziestką a trzydziestką. Ten mniejszy prawdopodobnie koło czterdziestki. To bardzo przybliżone szacunki. Ta technika oznaczania wieku jest bardzo mało precyzyjna, a poza tym widzimy tylko drobny fragment powierzchni tych kości.

– Daryl miał dwadzieścia cztery lata – rzekła King. – I ponad metr osiemdziesiąt.

Przeskakująca wskazówka odmierzała mijające sekundy.

– Więc kim jest ten drugi facet? – King wypowiedziała to pytanie na głos, ale bardziej do siebie niż do nas.

Uniosłam obie dłonie w geście „któż to wie”.

– Możesz ustalić rasę? – spytała King.

– Z bardzo niewielkim prawdopodobieństwem. Kiedy ciało narażone jest na ekstremalnie wysokie temperatury, płyny mózgowe rozszerzają się, powodując eksplozję czaszki. Jej fragmenty ulegają spaleniu. Tak właśnie stało się w tym wypadku.

– Czy w czasie, kiedy wybuchł ten pożar, zgłoszono jakieś zaginięcie?

Dobre pytanie, siostro Courtney.

– Zostaniecie sobie tu we dwie, a ja pójdę to sprawdzić? – zapytała King.

Kiwnęłyśmy z Courtney głowami.

– To wszystko jest takie czarne, szare i pokruszone. – Courtney wpatrywała się w częściowo zrekonstruowany szkielet. – Skąd pewność, że kości są pogrupowane prawidłowo?

Siostra Courtney zadała kolejne, przygważdżające mnie pytanie. Popełniłam wcześniej błąd godny amatora, zakładając – na podstawie z góry powziętej opinii i nastawienia – że badane szczątki należą do jednej osoby.

Włączyłam światła i pod szkłem powiększającym przyglądałam się uważnie jednemu z fragmentów żuchwy. Był spalony na grzankę. Zaczęłam analizować drugi kawałek.

Poczułam lekkie łaskotanie w brzuchu.

– A niech mnie gęś kopnie.

– Czary-mary, nagłe olśnienie?

Uniosłam wzrok. Uśmiechnęłyśmy się do siebie.

– Na tym fragmencie zachowały się ostatnie dwa centymetry tylnej części łuku zębodołowego, obejmującego zębodoły dwóch trzonowców. Może uda się zobaczyć kawałki korzeni zębów, tam w głębi.

– Szacun!

– Siostro Courtney, proszę pójść zrobić zdjęcia rentgenowskie.

Zasalutowała mi.

Wzięłam tacę, przeniosłam na nią fragmenty żuchw, po czym poinstruowałam pielęgniarkę, pod jakim kątem mają być wykonane fotografie.

– Kiedy się tym zajmiesz, ja jeszcze raz przyjrzę się każdej kości. Potem wrócisz pokazać mi klisze ze zdjęciami obu osobników.

Zachowane fragmenty czaszki należały głównie do części ciemieniowej i potylicznej. Wszystkie ich krawędzie i cała powierzchnia były nadpalone. Nie można było dostrzec żadnych szczegółów pozwalających rozróżnić, czy jest to strona wewnętrzna czy zewnętrzna czaszki. Tylko badania DNA mogły pomóc w ustaleniu, który fragment należał do kogo. Wątpiłam jednak, czy po takim pożarze dałoby się je przeprowadzić.

Udało mi się wyodrębnić poszczególne kości długie, to znaczy środkowe części ich trzonów, na podstawie rozmiarów. Jedna kość udowa, kość piszczelowa oraz kość łokciowa zostały przy Darylu. Druga kość udowa i drugi piszczel przesunęłam na bok jako kości mniejszego mężczyzny. Kość ramienna dołączyła do nierozpoznanych fragmentów czaszki.

Zapisywałam swoje obserwacje w notatniku, kiedy wróciła Courtney, pchając przed sobą przenośną wyświetlarkę do zdjęć. Na jej niższej półce, na wierzchu małych brązowych kopert tkwiły fragmenty żuchwy.

– Chyba miała pani rację – powiedziała pełna ekscytacji. – I chyba ten starszy facet miał za sobą wizytę u stomatologa.

Wysunęłam klisze z kopert, wpięłam pierwszą z nich do wyświetlarki i włączyłam urządzenie. Poszczególne fragmenty kości ukazały się jako szarość w różnych odcieniach. Ten po prawej nie odznaczał się niczym szczególnym, ukazywał tylko zniekształconą kość gąbczastą. Courtney pokazała go palcem.

– To jest Daryl. Ten młodszy facet.

W częściach żuchwy starszego mężczyzny zachował się większy fragment łuku zębowego, w tym zębodołu, które już wcześniej zauważyłam. Ciemne wcięcia w gąbczastej szarzyźnie. W głębi każdego z nich widać było maleńki biały stożek, kawałek korzenia zęba. W środku obu stożków świeciły brylantowobiałe pionowe włókna.

– To wypełnienia dentystyczne, prawda? Dzięki temu można go zidentyfikować?

Miała rację. W obu punktach.

Ale to nie ów fakt sprawił, że słowa ugrzęzły mi w gardle.