Ten fragment wyglądał, jakby wyszedł z burzy śnieżnej. Przy granicy kości żuchwowej cały usiany był chmurą białych kropek. Pojedyncze kropki znajdowały się na całym polu widzenia i nachodziły na gałąź wstępującą.

– Co to jest? – spytała Courtney.

– Chcę, żebyś zrobiła zdjęcia wszystkich kości – starałam się mówić spokojnym głosem. – Najpierw Becka. – Wskazałam częściowo zrekonstruowany szkielet. – Potem tego drugiego mężczyzny. – Pokazałam stertę, na którą składały się kawałki kości biodrowej, udowej i piszczelowej. – A następnie to. – Wskazałam fragmenty czaszki i niezidentyfikowaną kość ramienną. – Ale zrób je osobno. Nie pomieszaj ich ze sobą. Jasne?

– Jasne.

– Zacznij od Becka. – Zabrałam kawałek żuchwy Becka i w zamian umieściłam na tacy jego pozostałe kości.

Kiedy Courtney poszła, zadzwoniłam do King. Odebrała natychmiast.

– Starsza z ofiar została zastrzelona – powiedziałam.

– Niemożliwe.

– Na zdjęciach rentgenowskich jego żuchwy widać „ołowiany śnieżny szlak”.

Cisza.

– Kiedy pocisk z broni palnej przechodzi przez ciało z ogromną prędkością, dochodzi do rozproszenia bardzo drobnych cząsteczek – wyjaśniłam.

– Na przykład po strzale z broni myśliwskiej?

– Tak sądzę – odparłam.

– Mam ich na swoim terenie kilka tysięcy. A co z Beckiem?

– Wykonujemy pełną dokumentację rentgenowską. Sprawdzamy również kości, które zakwalifikowałam jako należące do starszej ofiary. Ustaliłaś coś?

– Wyciągnęłam akt zgonu Becka. Data śmierci to czwarty marca dwa tysiące ósmego roku. Sprawdziłam listy osób zaginionych z całego tamtego roku, począwszy od tej daty. Nikt nie pasuje do profilu.

– Ten starszy facet ma widoczne wypełnienia w dwóch ocalałych dolnych trzonowcach, prawdopodobnie drugim i trzecim. Powinniśmy pokazać zdjęcia odontologowi sądowemu, żeby móc je rozpoznać, zanim wklepiemy dane stomatologiczne do CPIC.

– Masz w swojej komórce numer do któregoś z tych odontologów?

– Mam. Ale on jest w Montrealu, a tam jest teraz środek nocy. – Poza tym zbytnia elastyczność nie należała do cech charakterystycznych Marka Bergerona. Nie powiedziałam tego głośno.

– Beck nie żyje już jakiś czas – rzekła King. – Może jeszcze troszkę poczekać.

Za pomocą iPhone’a wykonałam zdjęcia zębów starszego mężczyzny, po czym przesłałam je e-mailem do Bergerona. Kiedy zadzwonię nad ranem, będzie je już mieć w swoim telefonie.

Zerknęłam na zegarek. Dziesięć minut po północy. Było już prawie nad ranem.

Podejrzewając, że Ollie jest mocno zajęty śledztwem w sprawie morderstwa Blizny, zatelefonowałam do Ryana. Był razem z Rainwaterem w jakimś barze przy drodze numer 4 – sprawdzali kolejny donos dotyczący Unki. W tle słychać było muzykę i hałas wytwarzany przez wielu ludzi znajdujących się na małej przestrzeni.

– Rainwater sądzi, że ktoś robi nas w konia. – Głos Ryana był równie zmęczony, jak zmęczona czułam się ja. – Zarządził obławę, planuje wziąć w obroty każdego, kto mu wpadnie w sieci.

Powiedziałam Ryanowi o przemieszanych ze sobą szczątkach i śladzie po pocisku.

– Obaj zostali zastrzeleni?

– Niedługo się tego dowiem. Starsza z ofiar ma widoczne dwa wypełnienia zębowe.

– Zamierzasz skontaktować się z Bergeronem?

– Jutro. Już przesłałam mu zdjęcia.

– Sprytnie.

– Informuj mnie o wszystkim – powiedziałam.

– Jasne.

Courtney wróciła, ledwie zdążyłam się rozłączyć. Kiedy robiła zdjęcia rentgenowskie pozostałych szczątków starszego mężczyzny, ja przeglądałam klisze z fotografiami szkieletu, z wyjątkiem czaszki.

Kość udowa i fragment miednicy były całe „zaśnieżone”. Fakt ten stanowił odpowiedź na jedno pytanie. Ale powstawały kolejne.

Czy zarówno Beck, jak i ów starszy mężczyzna zostali zamordowani? Jeśli tak, to dlaczego?

Czy jeden zastrzelił drugiego, a potem skierował broń przeciwko samemu sobie? Jeśli tak, to dlaczego? I który z nich to był?

Czy Beck i jego towarzysz pokłócili się pewnego wieczoru, pełnego narkotyków i alkoholu albo jednego i drugiego? Czyżby Snook myliła się co do swego przyrodniego brata i jego postanowienia wytrwania w trzeźwości?

Scenariusz „morderstwo, a potem samobójstwo” nie wydał mi się przekonujący. Do strzałów do samego siebie rzadko używa się strzelby. Zapisałam sobie, żeby zapytać, czy na miejscu zdarzenia znaleziono jakieś pozostałości broni.

Czy Beck albo starszy mężczyzna podpalili dom? A może zrobił to ktoś inny? Czy pożar wybuchł przez przypadek?

Kim właściwie był ów starszy jegomość? Dlaczego nikt nie zgłosił jego zaginięcia? Czyżby nie pochodził z tych stron?

Przerzuciłam pustą kartkę w moim notatniku i zaczęłam rysować linię czasu.

Farley McLeod zginął w roku 2007, Daryl Beck w 2008, Annaliese Ruben i Ronnie Scarborough wczoraj. Wszystkich ich łączyły więzy krwi. Czy śmierć każdego z nich miała ze sobą związek? Jaki?

Castain także został zamordowany wczoraj. Ale nie był krewniakiem pozostałych. Czy pasował do tej układanki?

Castaina i Scarborough zastrzelono z jadącego samochodu. Ruben zginęła z ręki mężczyzny, który stał gdzieś za nią. Prawie na pewno strzał padł ze strzelby. Także Beck i jego koleś zostali zabici ze strzelby myśliwskiej.

Czy we wszystkich pięciu przypadkach użyto tej samej broni? Czy może strzały z jadącego samochodu oddano z pistoletu?

McLeod spadł do jeziora w samolocie cessna. Jego ciała nigdy nie odnaleziono. Zaginęły również zwłoki Ruben. Czy to zbieg okoliczności? A może ważna wskazówka?

Czułam wzburzenie. Zbyt wiele pytań i za mało odpowiedzi. Bardzo skomplikowane to wszystko.

Zbyt skomplikowane.

I tak wiele ofiar. Nawet nie wliczając niemowląt.

Courtney podeszła z fragmentami czaszki i zdjęciami rentgenowskimi.

Na niektórych z nich widać było „śnieg”, na innych nie. Nie dostrzegłam żadnej cechy różnicującej pozwalającej stwierdzić, czy to Beck, czy nie Beck.

Courtney zerkała na mnie, nie mogąc się doczekać informacji z pierwszej ręki.

– Bardzo ci dziękuję za pomoc. – Wyszczerzyłam zęby w ultraszczerym uśmiechu. – Nie poradziłabym sobie bez ciebie.

Otwierała już usta, gotowa się wypowiedzieć.

– Masz coś, żebym mogła spakować te kości osobno?

Courtney odeszła szybkim krokiem, jej orzechowe oczy pociemniały od urazy.

Umieszczałam właśnie kości Becka w pojemniku, kiedy wróciła z dwoma bawełnianymi ręcznikami. W jeden owinęłam fragmenty czaszki, a w drugi szczątki starszego mężczyzny, zatknęłam oba zawiniątka obok kości Becka i zacisnęłam wieko.

– A trumna? – zapytała troszkę nadąsanym tonem.

– Zadzwoń – odparłam. – Zakład pogrzebowy przyjedzie po nią. Raz jeszcze bardzo ci dziękuję. Maureen będzie ogromnie zadowolona.

Courtney kiwnęła głową, z niepowodzeniem starając się ukryć rozczarowanie.

– Przykro mi. Wiesz, że nie mogę dzielić się szczegółami ze śledztwa.

– Wiem.

– Proszę, traktuj wszystko, co tu widziałaś, jako poufne.

– Oczywiście.

– Będzie z ciebie znakomita sanitariuszka sądowa, Courtney.

– Naprawdę?

– Jeśli chcesz, mogę szepnąć słowo komu trzeba.

– Tak, będę wdzięczna. I... jestem do dyspozycji.

– Najpierw ja powiem pani, co widzę. A potem pani mi wyjaśni, dlaczego muszę na to coś patrzeć w ten piękny niedzielny poranek.

Mark Bergeron nie był dla mnie tak delikatny w kwestii różnicy czasu, jak ja byłam dla niego. Obudził mnie za kwadrans siódma.

– Ma pan przed sobą te zdjęcia? – włączyłam mój laptop.

– Tak, przeniosłem je na komputer.

Wyobraziłam sobie Bergerona, jak mruży oczy za brudnymi szkłami okularów, a na jego żółtawe włosy pada odblask monitora.

– Czy są na tyle ostre, żeby móc ustalić, w których zębach widać wypełnienia? – spytałam.

– Nie są złe. Domyślam się, że chodzi o identyfikację ofiary.

– Ten fragment szczątków znaleziono w spalonym domu. Pochodzi z prawej tylnej części żuchwy, w pobliżu jej kąta.

– Widzę.

Ja także przeniosłam sobie zdjęcia na mojego Maca. W czasie pauzy, która teraz nastąpiła, otworzyłam plik, oboje patrzyliśmy więc na to samo.

– Widzę również ślad po przebiegu pocisku z broni palnej – powiedział Bergeron.

– Tak.

Czekałam dość długo.

– Na podstawie usytuowania zębodołów względem gałęzi wstępującej, ich wielkości, wygięcia tylnego oraz zwięzłości samych korzeni powiedziałbym, że ząb środkowy to czterdziestkasiódemka, a ząb dalszy to czterdziestkaósemka.

Spodziewałam się, że powie: trzydziestkajedynka i trzydziestkadwójka. Ale po chwili przypomniałam sobie, że CPIC używa do opisu uzębienia systemu FDI, natomiast NCIC – systemu uniwersalnego.

– Drugi prawy trzonowiec i ząb mądrości – rzuciłam.

– Trzeci ząb trzonowy jest dobrze wykształcony i wyrżnięty, choć mały, co się powszechnie zdarza. Wypełnienie kanału zębowego nastąpiło później. Nieczęsto widuje się coś takiego w trzecim trzonowcu.

– Doskonale. Dzięki. Proszę posłuchać: koroner nie może znaleźć nikogo pasującego na liście osób zaginionych tu, w Yellowknife. Mógłby pan wrzucić te dane do CPIC? Dla mnie?

– Czy ta sprawa przechodzi przez nasze laboratorium? – Bergeron ściśle przestrzegał obowiązujących zasad.

– Tak. – Co było prawdą, w bardzo szerokim znaczeniu. Troje spośród dzieci Ruben zostało znalezionych w Quebecu. Tam właśnie zaczął się mój udział w sprawie.

Niemal słyszałam, jak Bergeron marszczy brwi.

– Dałabym to do zrobienia Ryanowi, ale obawiam się, że tylko by schrzanił sprawę – oświadczyłam.

– Czy doktor LaManche wie o wszystkim?

– Wie. – Zanotowałam sobie, żeby natychmiast wysłać e-mail do szefa.

– Proszę podać mi szczegóły.

– Wiemy tylko tyle, że ofiara to mężczyzna w wieku około czterdziestu lat, niezbyt duży. Zmarł w marcu dwa tysiące ósmego roku.

– To niewiele.

– Fakt.

– Jeśli system znajdzie dopasowanie, będziemy musieli dostać oficjalny wniosek o sprawdzenie.

– Oczywiście.

Napisawszy wiadomość do LaManche’a, chwyciłam swoje nowe książki i popędziłam na dół.

Kolejny świt w Trader’s Grill. Razem ze mną śniadanie jadła jakaś starsza para, całkowicie pochłonięta rozmową o roślinach dziko rosnących.

Nie spodziewałam się, że zobaczę tu Snook, i rzeczywiście jej nie było. Zamówiłam jajka na grzance, a potem sprawdziłam e-maile. Głównie z nudów. Było zbyt wcześnie na wiadomości od Bergerona, wątpiłam również, aby King dowiedziała się czegoś od czasu, gdy ostatnio rozmawiałyśmy, czyli od północy.

Otwierałam właśnie książkę o Fipkem i jego kolegach, gdy zjawił się Ryan. Wyglądał fatalnie. Podkrążone oczy. Napięcie czające się w szczękach, co nadawało mu jeszcze mizerniejszy wygląd. Zauważył mnie i podszedł do mego stolika.

– Mogę dotrzymać ci towarzystwa?

– Pewnie.

Ryan opadł na krzesło i rozejrzał się dookoła.

– Cieszę się, że znalazłem wolne miejsce.

– Pewnie trochę później lokal zacznie pękać w szwach.

Ryan uniósł brew.

– To miejsce słynie z niedzielnych brunchów.

– Przecież brunch podaje się chyba codziennie?

– Przekazuję ci tylko, co słyszałam.

Kelnerka przyniosła dla mnie jajka i nalała Ryanowi kawy. Zamówił to samo co ja. Kelnerka odeszła.

– Rzadko cię ostatnio widuję – powiedział.

– Sprawy nie biegną tak, jak na to liczyliśmy. – A w dodatku miejscowi uważają, że ja daję w szyję. Nie powiedziałam tego na głos.

– Ty pokaż mi swoje, a ja pokażę ci moje.

Uśmiechnęłam się. To był nasz szyfr, sygnał do podzielenia się informacjami w danych sprawach. Z dobrych czasów.

Wprowadziłam go w ustalenia poczynione po ekshumacji i opowiedziałam krótko o rozmowie z Bergeronem.

Ryan oświadczył, że Rainwater przymknął paru kompanów Unki i trzyma ich w Wydziale G. Jadą tam z Olliem za chwilę.

Wymieniwszy się aktualnościami, siedzieliśmy, unikając patrzenia sobie w oczy.

Przyszło śniadanie dla Ryana. Zjadł je.

Po drugiej stronie sali restauracyjnej dwoje siwowłosych ludzi ślęczało nad swoją książką o florze. Mój wzrok powędrował w ich stronę. Pomyślałam: Wyglądają na takich szczęśliwych. Idealnie dobranych.

Poczułam, jak palce Ryana muskają wierzch mojej dłoni. Zbliżyły się do nadgarstka i spoczęły na zegarku. Przeszły mnie ciarki, dostałam gęsiej skórki. Zdumiona popatrzyłam na niego.

Jego oczy wpatrywały się w moją twarz. Odwzajemniłam to spojrzenie.

Tak niemożliwie niebieskie oczy. I udręczone, podobnie jak moje, gdy widziałam je w lusterku wstecznym.

– Lily jest w areszcie – powiedział cicho.

– Znów bierze? – byłam wstrząśnięta. – Przecież tak dobrze sobie radziła.

– Ta mała to urodzona aktorka.

– Och, Ryan. Tak mi przykro. Jak...? – Pozwoliłam, by pytanie zawisło w powietrzu.

– Ponownie spiknęła się z gnojkiem, z którym chodziła w zeszłym roku. Dostarczył jej paru działek darmowego towaru, a potem już była jego. Ochrona w Carrefour Angrignon przyłapała ją, jak próbowała zwędzić smartfona.

– W tym centrum handlowym w LaSalle?

– Tak. Tym razem nie mogłem nic zrobić.

Ryan wyglądał na tak przybitego, że chciałam objąć go i przytulić. Znów poczuć na policzku drapanie jego świeżego zarostu. Czuć zapach jego wody kolońskiej.

Ale zamiast tego siedziałam, myśląc o dziwnym gorzkim uśmiechu losu, jakim była Lily. Przypominając sobie opowieść Ryana o tym, jak wniknęła w jego życie.

Matka Lily, Lutetia, pochodząca z karaibskiej wyspy Abaco, mieszkała w Nowej Szkocji w okresie, gdy Ryan przeżywał tam swoje burzliwe studenckie lata. Nie zostali kochankami w ścisłym znaczeniu tego słowa, ale byli sobie bardzo, bardzo bliscy.

Po bójce w pewnym barze, podczas której został ugodzony nożem, Ryan przeszedł z ciemnej strony mocy na jasną i wstąpił do SQ. Wiedli z Lutetią życie osobno, ale kilka lat później znów się spotkali, na nowo sobą oczarowani.

I tak powstała Lily.

Chcąc wrócić na swą karaibską wyspę i obawiając się, że Ryan spróbuje ją przed tym powstrzymać, Lutetia nie podzieliła się z nim informacją o ciąży. Dwanaście lat później mama i córka przybyły ponownie do Kanady, ale Lutetia nie zamierzała zmieniać swego postanowienia.

Przewijając szybko do przodu: musiało dojść do tego, co nieuniknione.

Kilka lat temu Lily zjawiła się pod drzwiami mieszkania swego taty. Miała siedemnaście lat, była pełna urazy i wściekła jak wszyscy diabli. I – jak się miało okazać – uzależniona od heroiny.

Ryan nieustannie odwoził Lily na odwyk. Ona zaś nieustannie wracała do ćpania.

Jak każdy ojciec, Ryan pragnął ochronić swe dziecko od bólu, od wszelkiego zła czającego się w tym świecie. Lecz z Lily było to niemożliwe, a Ryan płacił za ów fakt wysoką cenę. Jedną z ofiar tej sytuacji stał się także nasz związek.

Nieważne. Ryan kochał córeczkę każdą cząstką swej istoty.

Dobry Boże. Ja się tu martwię, że Katy wstąpiła do armii, a córka Ryana znów zaczęła wstrzykiwać sobie truciznę do żył. Poczułam wstyd.

– Mogę coś zrobić? – spytałam.

– Słuchać.

– Oczywiście. Przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć.

– Gdzie? – Jakby duch dawnego Ryana pojawił się w jego uśmiechu.

– Co takiego?

– Gdzie mogę na ciebie liczyć? W Yellowknife? W Explorerze? W Trader’s Grill?

Przewróciłam oczami.

– Wiesz, o co mi chodziło.

– Wiem. – Ryan pogłaskał mnie po ręce, potem wskazał na książki. – Planujesz zainwestować w jakąś kopalnię diamentów?

– Próbuję się wyedukować o historii tego miejsca.

– I czego się dowiedziałaś? – Ryan ruchem ręki poprosił o dolewkę.

– Dowiedziałam się, dlaczego te błyskotki są tak cholernie kosztowne. Najpierw trzeba w ogóle znaleźć diamenty. Potem należy opracować studium wykonalności, żeby ustalić, ile będzie kosztowała taka kopalnia i jak ją zorganizować. Następnie zaczyna się zabawa z biurokracją: uzgodnienia środowiskowe, zgody na użytkowanie ziemi, uzgodnienia z zarządem gospodarki wodnej, umowy z tubylczą ludnością, fundusze społeczno-ekonomiczne. Zgody trzeba uzyskać od władz federalnych, prowincjonalnych oraz samorządów indiańskich, od agencji nadzorujących, od właścicieli ziemi – wszystkich, począwszy od miejscowych rolników po samego papieża.

Kelnerka dolała Ryanowi kawy.

– Potem musisz stworzyć tę kopalnię, co w tym klimacie jest prawdziwym koszmarem. Wszędzie jest tu tak daleko, że cały personel i dostawy trzeba transportować drogą lotniczą albo samochodami zimą.

– Tiry jeżdżące po lodzie!

– Wiesz, ile kosztuje utrzymanie takiej lodowej drogi?

– Nie wiem.

Przerzuciłam stronę w mojej książce.

– Droga Lupin biegnie przez prawie sześćset kilometrów z Tibbit Lake, na wschód od Yellowknife, do kopalni Lupin w prowincji Nunavut. Jej budowa i utrzymanie kosztuje około sześciu i pół miliona dolarów rocznie. – Zerknęłam na Ryana. – A drogi lodowe czynne są maksymalnie przez dziesięć tygodni w roku.

– Niezła forsa.

– To tylko jedna z pozycji w budżecie. Pasy startowe dla samolotów, elektrownie, warsztaty mechaniczne dla maszyn, odprowadzanie ścieków i odpadów, oczyszczalnie wody, sieci telefoniczne, magazyny, biura, przetwórnie. A pracownicy nie mogą co wieczór wracać do domu. Kopalnia musi im zapewnić kwaterunek, żywność, rozrywki. Wielu górników pracuje w cyklu dwutygodniowym. Mają długie okresy nicnierobienia. Posłuchaj tego.

Nie dałam mu szansy zaprotestować.

– Utworzenie kopalni Ekati kosztowało dziewięćset milionów dolarów. Kopalni Diavik – miliard trzysta milionów. Miliard. Osuszyli całe cholerne jezioro!

– Czy to nie tego rodzaju działania doprowadzają do szału pana Piękne Jaja? Nawiasem mówiąc, widziałem go wczoraj. Akurat jechaliśmy sobie z Rainwaterem samochodem, kiedy Tyne ruszał sprzed kopalni złota Giant.

– Myślałam, że została zamknięta.

– Bo została. Ale jest jeszcze kwestia arsenu.

– Arsenu?

– Produkt uboczny przy pozyskiwaniu złota. Kiedy zamknięto kopalnię, jej właściciele odeszli, zostawiając tutaj tysiące ton tego towaru.

– Czy firmy wydobywcze nie muszą najpierw sięgnąć do kieszeni po parę milionów na pokrycie kosztów sprzątania, zanim w ogóle dostaną zgodę na swoją działalność?

– Ach, stare dobre czasy. – Ryan wysączył kawę do ostatniej kropli. – Słuchaj, jeśli naprawdę interesują cię te rzeczy, to wujeczny dziadek Rainwatera pracuje podobno w Urzędzie Górniczym i wie na te tematy wszystko, co można wiedzieć.

– Pewnie, wpadnę tam od razu którejś niedzieli.

– Rainwater powiada, że staruszek praktycznie tam mieszka. To emerytowany profesor geologii, dla którego władze przygotowały coś w rodzaju ciepłej posadki bez znaczenia, żeby czuł się dobrze na emeryturze. Czy coś w tym rodzaju.

– Kiedy to wszystko się skończy, będziecie z Rainwaterem ze sobą korespondować?

Ryan uniósł ręce i brwi.

– O co ci chodzi? Dużo razem przebywamy. Gadanie o tym i owym pomaga zabijać czas. – Wstał. – Dość bezczynności. Informuj mnie...

– Wiem. O wszystkim.

Więc tak. Lily zawaliła odwyk. Czy to dlatego Ryan trzymał się ode mnie na dystans? Czy dlatego był taki wredny dla Olliego? To nie była zwykła zazdrość, lecz zamartwianie się o córkę?

Z zadumy wyrwał mnie dzwonek telefonu. Bergeron. Odebrałam.

– Mam dla pani nazwisko.