– Co ci wiadomo o Gahcho Kué? – spytała King.
– To nowa kopalnia diamentów, którą planuje otworzyć firma De Beers Canada.
– Właściwie to spółka joint venture z udziałem Mountain Province Diamonds, ale byłaś blisko.
– Projekt wywołuje pewne kontrowersje, prawda?
– Gahcho Kué to indiańska nazwa okolic jeziora Kennady. Wydaje mi się, że w którymś z dialektów ludu Dene oznacza to Miejsce Wielkiego Królika. Nieciekawe tereny, zamieszkane przez karibu tundrowego, tradycyjnie wykorzystywane przez Dene z Lutsel K’e i Métisów z Fort Resolution. W dawnych czasach wpadali tam także Indianie Tlicho, czyli Dogrib Dene.
– Więc obiekcje mają głównie przedstawiciele rdzennych narodów?
Pomachała ręką. Może tak, może nie.
– W każdym razie mają wielki wpływ na cały proces inwestycyjny. Chcesz pełną wersję?
– Dawaj.
– W dwa tysiące piątym roku Komisja Rewizyjna ds. Ochrony Środowiska Doliny Mackenzie postanowiła, że do wniosków dotyczących zezwolenia na zagospodarowanie terenu i korzystanie z wody firma De Beers powinna dołączyć pełne studium wpływu inwestycji na środowisko naturalne, zwane EIS. De Beers odwołała się od tej decyzji do Sądu Najwyższego Terytoriów Północno-Zachodnich, ale w kwietniu dwa tysiące siódmego roku sprawę przegrała. Krótko rzecz ujmując, w grudniu dwa tysiące dziesiątego roku De Beers w końcu EIS przedłożyła. W lipcu komisja orzekła, że EIS spełnia wymogi formalne.
– To znaczy?
– To znaczy, że teraz komisja będzie musiała przeczytać to monstrum, całe jedenaście tysięcy stron. Zakończenie procesu weryfikacji spodziewane jest w roku dwa tysiące trzynastym. De Beers ma nadzieję rozpocząć produkcję w dwa tysiące czternastym.
– Jak duża jest ta kopalnia Gahcho Kué?
– Zakładane wydobycie oscyluje wokół czterech i pół miliona karatów rocznie. Kopalnia ma eksploatować trzy żyły, nazwane 5034, Hearne i Tuzo, metodą odkrywkową.
– Jak długo?
– Podobno przewidywany okres żywotności kopalni wynosi jedenaście lat.
Wykonałam szybkie obliczenia. Nawet biorąc pod uwagę koszty opracowania dokumentacji, przygotowań, budowy i utrzymania oraz niezbyt długi okres eksploatacji, zyski z wydobycia diamentów musiały być monstrualne.
– Gdzie znajduje się jezioro Kennady? – spytałam.
– Mniej więcej trzysta kilometrów na północ stąd. Dziewięćdziesiąt kilometrów na południowy wschód od kopalni Lake Snap, należącej do De Beers.
– A co to wszystko ma wspólnego z Erikiem Skipperem?
– W czasie trwania procesu decyzyjnego posiedzenia miejscowej komisji są jawne i ogólnodostępne, a każdy zainteresowany może wyrazić swoją opinię.
Już zrozumiałam, co miała na myśli.
– Skipper przyjechał do Yellowknife na jedno z takich zebrań.
– I skończył jako trup.
– Co planował powiedzieć?
– Odwalcie się od karibu.
– Jak długo tu przebywał?
– Wyjechał z Brampton pierwszego marca. Autobusem.
– Czyli odliczając czas podróży, oznacza to, że znalazł się w Yellowknife na kilka dni przed swoją śmiercią. I tu wpakował się w jakieś tarapaty?
– Dowiedzmy się. – Wybrała jakiś numer i oparła się wygodnie. Fotel zatrzeszczał niczym sprężarka wydająca ostatnie tchnienie.
– Hej, Frank. Tu Maureen King.
Metaliczny głos powiedział coś, czego nie zrozumiałam.
– U mnie dobrze.
Znów metaliczny głosik.
– Powiedz jej, żeby cały czas się dogrzewała. Powinno jej przejść. Słuchaj, pamiętasz faceta nazwiskiem Eric Skipper? Przyjechał z Ontario, żeby wygłosić jakiś referat na posiedzeniu komisji weryfikacyjnej w marcu dwa tysiące ósmego roku.
Metaliczny śmiech.
– Tak sądziłam. Wyświadcz mi przysługę i sprawdź to nazwisko. Zobacz, czy coś wyskoczy w systemie.
Metaliczność.
– Nie, zaczekam.
King położyła słuchawkę na blat biurka.
– To nie potrwa długo – zwróciła się do mnie.
Potrwało dziesięć minut. Gdy Frank mówił, King robiła notatki.
– Dzięki. Miłego dnia – zakończyła rozmowę i zwróciła się do mnie: – Skipper figuruje w księgach. Siedemnastego marca dwa tysiące ósmego roku Wydział G otrzymał telefon z informacją, że dwóch facetów bije się na parkingu przy ulicy Czterdziestej Siódmej. Patrol interwencyjny uspokoił sytuację i nie musiał uciekać się do aresztowań. Jednym z walczących był Horace Tyne. Drugim Eric Skipper.
To był szok.
– O co się pobili?
– Raport z tego incydentu składa się z dwóch linijek.
– Ale to nie ma sensu. Tyne przedstawia się jako zbawca tundry. Przecież powinni być ze Skipperem towarzyszami broni.
Nasze oczy się spotkały. Myślałyśmy teraz o tym samym.
– Czas na małe sam na sam z Kapitanem Karibu?
– Och, tak – odparłam.
Ryan zadzwonił, kiedy wjeżdżałyśmy do Behchoko. Po raz pierwszy od wielu dni jego głos rozbrzmiewał energią.
– Mamy go.
– Unkę?
– Tak.
– Gdzie był?
Spojrzałam na King. Uniosła kciuki do góry.
– W takiej piwniczce pod stodołą, za domem matki. Wyglądał jak cholerny Saddam Husajn, kiedy wygramolił się z tej lisiej nory.
– Nie zauważyliście jej, kiedy przeszukiwaliście to miejsce za pierwszym razem?
– Unka zaparkował starą półciężarówkę nad klapą wejściową do piwniczki, potem wczołgał się pod wóz i wlazł do dziury. Gnojek miał w środku sprzęt kempingowy i telewizor na baterie. Przypuszczam, że mamusia donosiła mu posiłki.
– Gdzie jest teraz?
– Siedzi w pokoju przesłuchań i próbuje wyglądać na twardziela.
– Zostanie oskarżony o zamordowanie Blizny?
– Rainwater rozmawia właśnie z prokuratorem.
– Gdzie jest Ollie?
– Przyjmuje uwagi krytyczne ze strony Wydziału K.
– Dlaczego?
– Właściwie nie krytyczne. Chcą po prostu, żeby skończył sprawę. I zarezerwował sobie bilet na samolot dziś wieczorem.
– Naprawdę?
– Blizna był wprawdzie z Edmonton, ale załatwili go na terenie działania Wydziału G. Tak samo jak Castaina i Ruben. Więc szef tego dupka Olliego każe mu wracać.
– Jak Ollie się z tym czuje?
– Już nie rozmawiamy ze sobą jak dawniej.
Czekałam.
– Wygląda na wściekłego jak wszyscy diabli.
– A co z nami? – spytałam.
– My możemy próbować negocjować.
– Ale wyjeżdżamy?
– Ruben zabijała dzieci na moim podwórku. Popełniła poważne przestępstwo. – Cała jego radość zniknęła. – Ktoś pomagał jej wymykać się organom ścigania. Ta osoba jest współsprawcą.
– Czyli masz zamiar dalej prowadzić to dochodzenie.
– Owszem. Gdzie jesteś?
Opowiedziałam mu o Skipperze i Tynie.
– Ryan, myślę, że mamy tu do czynienia z więcej niż jedną sprawą.
– Oświeć mnie.
– Miejscowa policja, Ollie, ty – wszyscy sądzą, że morderstwa są skutkiem tego, że Blizna próbował przejąć od Unki kontrolę nad lokalnym rynkiem narkotyków. Ale może tego typu myślenie jest nazbyt uproszczone.
– Co sugerujesz?
No właśnie. Co ja właściwie chciałam zasugerować?
– Może istniał więcej niż jeden motyw. Więcej niż jeden morderca.
– Mów dalej.
– Tyle rzeczy się nie zgadza. Twój informator zakapował Bliznę i Unkę, ale zaprzeczył, by wiedział cokolwiek o Ruben. Facet chce uniknąć więzienia. Dlaczego miałby coś zataić? Im więcej wie, tym lepszą ma pozycję przetargową. Dlaczego nie zaoferuje wszystkiego, co ma?
Słyszałam, jak Ryan wydycha powietrze przez nos.
– Binny mówił o pogłoskach, że Ruben to zupełnie inna para kaloszy. Miałby to zmyślać?
– Chłopaczek lubi naleśniki.
Mimo tego sarkazmu wiedziałam, że Ryan uważnie słucha. Podobnie jak King.
– Dowody balistyczne. Ruben i Beck zostali zastrzeleni ze strzelby myśliwskiej, Blizna i Castain z pistoletu kaliber dziewięć milimetrów.
– To może coś znaczyć, a może nie.
– Daryl Beck zginął w dwa tysiące ósmym roku. Nic nie wskazuje na to, że był zamieszany w handel narkotykami.
Ryan zaczął coś mówić. Przerwałam mu.
– Wojny narkotykowe pociągają za sobą wiele ofiar. Rozumiem to. Ale może wszyscy popełniamy błąd, próbując dopasować dowody do z góry założonej tezy. Tezy, która jest mylna. Tylko tyle chciałam powiedzieć.
– Drobna rada przed spotkaniem z Tyne’em.
– Jaka? – spytałam czujnie.
– Oczy z dala od jajek.
– E tam! – wcisnęłam telefon do torebki.
– Co jest? – zapytała King.
– Ryan sądzi, że jest zabawny jak jasna cholera.
– Większość facetów tak o sobie sądzi.
Tyne nie spieszył się z otwarciem drzwi. Dziś miał na sobie ponczo z jakimś logo oraz dżinsy. Wyraz jego twarzy wskazywał, że nie jest specjalnie ucieszony naszą wizytą.
– Pamięta mnie pan, panie Tyne? Rozmawialiśmy w piątek o Annaliese Ruben – powiedziałam.
– Muszę iść do pracy.
– Cieszę się, że znalazł pan zatrudnienie.
– Jako ochroniarz w weekendy. Gówniana płaca.
– To jest Maureen King. Zastępca głównego koronera.
Oczy Tyne’a stały się puste i szklane.
– Ktoś wykitował?
– Annaliese Ruben.
Tyne wsunął dwa palce za kołnierz swego ponczo i pomasował się po piersi.
– Ktoś ją zastrzelił – rzekła King.
– To się chyba ciągle ostatnio zdarza.
– Wie pan coś na ten temat?
– Annaliese była miłą dziewczynką mimo wszystkich problemów, jakie miała.
– Nie o to pytałam – King uśmiechnęła się łagodnie.
– Nie, pszepani, nic nie wiem. Ale wiem, że cały świat schodzi na psy.
Czas było zmienić temat.
– Zna pan mężczyznę nazwiskiem Eric Skipper? – zapytałam.
– Nie, pszepani.
– Wydaje mi się to dziwne, panie Tyne. Panna King i ja odnalazłyśmy raport policyjny, według którego w roku dwa tysiące ósmym pan i Skipper wdaliście się w bójkę na jakimś parkingu.
Palce Tyne’a znieruchomiały. Poruszył wargami, jakby próbował wymówić to nazwisko.
– Chodzi o tego dupka, który przyjechał do Yellowknife nauczać o e-kologii? – Dźwięk „e” wymówił szczególnie długo.
– Tak.
– Ten gaduła pokończył szkoły, ale nie miał za grosz oleju w głowie. Jego plan? Napisać artykuł, zrobić sobie nazwisko, dostać pracę na uniwerku. Wszystko kosztem jednego gatunku zwierząt, który za chwilę może wyginąć.
– Więc nie zgadzaliście się w kwestiach strategii?
– Absolutnie, kurna, nie.
– Czy Skipper chciał tego samego co pan? Ratować karibu?
– Bałwan uważał, że powinniśmy przeciwstawić się budowie nowej kopalni, którą rząd zamierza nam tu wcisnąć. To tak, jakby chcieć gołymi rękami zatrzymać pociąg w biegu. Mówiłem mu, że karibu może uratować tylko zapewnienie im innego bezpiecznego miejsca.
– Facet pana wkurzał?
– Cieszę się, że stąd wyjechał.