Rozdział 21

Gdy wrócił do zajazdu, Wrona wyprowadzał właśnie samochód z garażu. Był to stary, kilkunastoletni czerwony mercedes, ale bardzo zadbany i dobrze utrzymany. Czerwony lakier lśnił, jakby samochód dopiero co wyjechał z myjni, podobnie jak czarna skóra w środku. Krzysztof wyobraził sobie jego zapach. Takie stare mercedesy pachną w środku bardzo specyficznie. Skórą, smarem, lakierowanym drewnem i jeszcze kilkoma innymi rzeczami, których nie potrafił nazwać. Nie to, co jego samochód, który nie pachniał niczym, bo plastik przecież nie pachnie.

– Dobrze, że pana widzę – powiedział Wrona, kiedy go zobaczył. – Wyjeżdżam do miasta, muszę pozałatwiać parę spraw, a pan znowu jest jedynym gościem. Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, zwolnię do domu recepcjonistkę. Jutro będziemy tu mieli sporą imprezę, nich się porządnie wyśpi.

– Proszę bardzo – odpowiedział Krzysztof.

– Jeśli będzie pan chciał wyjść, proszę po prostu zamknąć drzwi. Klucz znajdzie pan na recepcji. Łatwo go pan pozna, bo jest największy.

– Poradzę sobie. A co to za impreza?

– Doroczna konferencja agentów ubezpieczeniowych. Już od kilku lat robią ją w moim zajeździe. Program zawsze ten sam. Na początku sztywno i nudno, a potem wszyscy się upijają. Niech pan dobrze wykorzysta dzisiejszą noc, bo jutro może mieć pan kłopot z zaśnięciem.

– A pana brat? Nie boi się pan go zostawić samego?

– Jest podłączony do systemu monitorującego. W razie jakichkolwiek kłopotów system automatycznie wysyła sygnał do pogotowia. Zresztą jego stan od bardzo dawna jest stabilny. Nic się nie zmienia – ani na lepsze, ani na gorsze. A, i jeszcze jedno. Wszystko wskazuje na to, że niedługo już się rozstaniemy. Jak dobrze pójdzie, w poniedziałek będziemy mogli podpisać ostateczną umowę. Postaram się umówić ją na jedenastą rano, tak żeby pan jeszcze zdążył wsiąść w samochód i wrócić do siebie.

– To wspaniale – ucieszył się Krzysztof.

– Ja też się cieszę. Przepraszam, że trwało to tak długo, ale wie pan – urzędy. To do zobaczenia jutro. Dziś wrócę pewnie w nocy, więc raczej się już nie zobaczymy.

– Do zobaczenia – odpowiedział Krzysztof.

Wrona wsiadł do samochodu. Mercedes zaterkotał dźwiękiem starego diesla i ruszył z podjazdu. Krzysztof popatrzył jeszcze jak otwiera się automatyczna brama i wszedł do hotelu. A więc nareszcie koniec – pomyślał. Poczuł wielką, niewypowiedzianą ulgę, jakby wszystko z niego w jednej chwili opadło. Wreszcie wróci do swojego normalnego życia. Skończą się te dziwne wydarzenia, przeczucia, ci wszyscy pochrzanieni ludzie. To już naprawdę był ostatni moment. Jeszcze chwila, a by mu tu odbiło, jak innym wokół. Ale już koniec. Jeszcze tylko dwa dni. Dzisiaj jest sobota, jutro niedziela, a w poniedziałek wieczorem, jak dobrze pójdzie, będzie już w domu. W domu, tak. Bo tam jest jego dom, nie tu.

Czuł się niezwykle lekko i wesoło. Postanowił zrobić sobie z tej okazji drinka. Poszedł do restauracji i wszedł za bar. Był tu teraz sam, a to miało niezwykły urok. Kiedy był na studiach, wynajmował pokój u pewnej starszej kobiety. Zdarzyło się raz albo dwa, że jego gospodyni wyjechała, pozostałych współlokatorów nie było, a on został w domu sam. Pamiętał, jakie to było uczucie. Siedział w głównym pokoju w fotelu z butelką piwa w ręku, oglądał telewizję albo filmy na wideo i czuł się królem życia. Coś takiego odczuwał i teraz.

Powiódł wzrokiem po kolekcji butelek stojących za barem. Czego by tu sobie nalać? Whisky, nie whisky, tequila, koniak? Zdecydował się w końcu na whisky. Nie lubił jej zbytnio, ale jeszcze z czasów studiów zapamiętał ją jako synonim luksusu. Siedzieć w fotelu i sączyć whisky – tak właśnie żyje się w wielkim świecie. Koniaku zresztą też nie lubił, a tequila się do tego nie nadawała, bo ją pije się jak wódkę – kieliszkami i szybko.

Nalał więc sobie whisky i nie odchodząc od blatu, od razu wypił. Pierwszą szklaneczkę można szybko. Odetchnął głęboko. Nalał sobie drugą i wyszedł zza baru.

Postanowił rozejrzeć się po zajeździe. Zrobić obchód. Do tej pory poznał tylko jego niewielką część. Recepcję, restaurację, swoje piętro, pokój na strychu, a ostatnio piwnicę. Co też tu jeszcze mogło być ciekawego?

Wyszedł z restauracji i zaczął na chybił trafił zaglądać w różne kąty. Nie znalazł jednak nic interesującego. Oprócz restauracji i pokoi hotelowych nie było tu żadnych innych pomieszczeń. Przynajmniej w części ogólnodostępnej, bo było oczywiście jeszcze zaplecze, ale tam nie miał specjalnej ochoty się wybierać.

Wrócił do holu przy recepcji i odstawił pustą szklaneczkę na kontuar. Wycieczka nie spełniła jego oczekiwań. Nic specjalnego nie odkrył. Pozostawało mu wrócić do baru i nalać sobie kolejną szklaneczkę albo pójść do swojego pokoju. Obie te możliwości nie bardzo mu się podobały. Był w zbyt dobrym nastroju, żeby tak zakończyć wieczór.

Nagle jego wzrok padł na drzwi po drugiej stronie holu. Było to prywatne mieszkanie Wrony. Wiedział o tym, bo kilka razy widział, jak stamtąd wychodzi. Na pewno zamknięte – pomyślał. Jakiś diabeł kusił go jednak, żeby to sprawdzić. Podszedł do drzwi i nacisnął klamkę. Otworzyły się.

Zaskoczyło go to. O wiele prościej by było, gdyby drzwi nie były otwarte.

Ale były. Hm. Wiedział, że to nieładnie, ale strasznie go korciło, żeby tam zajrzeć. Wrona był człowiekiem dość tajemniczym. Choć niezbyt sympatycznym, to na pewno intrygującym. Sprawiał wrażenie, że coś ukrywa, ale może to tylko ta historia z jego bratem otaczała go taką aurą. W każdym razie ciekawie by było zajrzeć do jego mieszkania, zobaczyć, czy nie ma tam szkieletu w szafie albo chociaż zbioru sadomasochistycznych pism pornograficznych.

Ta ostatnia myśl przeważyła szalę. Pchnął drzwi i wszedł do środka. Włącznik światła był tuż za nimi. Był teraz w przedpokoju. Niezbyt dużym, pomalowanym na kremowo, z wieszakiem na ubrania przykręconym do ściany, szafką na buty i pawlaczem. Przedpokój rozszerzał się dalej w mały hol. Było w nim lustro i troje drzwi. Jedne, naprzeciwko wejścia, prowadziły najwyraźniej do łazienki, dwoje po bokach, naprzeciw siebie, zapewne do pokoi.

Otworzył najpierw drzwi z prawej strony. Za nimi był duży pokój, chyba salon. Stała w nim kanapa i dwa fotele, między nimi mały stolik, a na szafce pod ścianą telewizor i sprzęt do słuchania muzyki bardzo dobrej firmy. Okna wychodziły na podjazd. W sumie nic ciekawego.

Wyszedł, starannie zamykając drzwi i wszedł do pokoju naprzeciwko. Było to zdaje się pomieszczenie, w którym Wrona spędzał najwięcej czasu. Pełniło funkcję sypialni, gabinetu i szczątkowej kuchni jednocześnie. Stało w nim łóżko, biurko, regały z książkami i szafy, a na parapecie obok elektrycznego czajnika leżały pudełka z herbatą, kawą i cukrem. Większej kuchni Wrona nie potrzebował. W końcu i tak większość posiłków jadał we własnej restauracji.

Wszystko to wyglądało jak kawalerka samotnego mężczyzny. Reszta mieszkania zdawała się niepotrzebnym dodatkiem. Tu było wszystko, czego Wrona potrzebował, może z wyjątkiem łazienki.

Pokój był niezwykle wprost zagracony. Wszystkie ściany zajmowały szafy i półki na książki. Na nich leżały jeszcze, poukładane w równe stosy, stare miesięczniki i tygodniki. Niektóre nie były publikowane od kilkunastu lat. Pod oknem bez firanek, które wychodziło na rzekę, stało biurko, a obok niego, wciśnięty niemalże na siłę, fotel do czytania z lampką przykręconą do parapetu.

Starym swoim zwyczajem podszedł najpierw do półki z książkami. Zawsze tak robił, gdy był u kogoś w mieszkaniu. Może dlatego, że sam bardzo lubił książki, choć od wielu już lat nie miał czasu ich czytać.

Stało tu wiele książek historycznych, z których spora część, zgodnie z tym, co mówił Wrona, dotyczyła historii tych ziem. Było też trochę beletrystyki, ale zupełnie banalnej, z rodzaju tej, którą można spotkać w większości domów średnio wykształconych ludzi.

Było tu jednak coś, co go zaintrygowało. Całą jedną półkę zajmowały książki i atlasy z dziedziny anatomii i chirurgii. W pierwszej chwili pomyślał, że nie ma nic dziwnego w tym, że Wrona interesuje się medycyną, przecież opiekuje się chorym bratem, jednak po zastanowieniu zmienił zdanie. W końcu brat Wrony od wielu już lat nie potrzebuje pomocy chirurgicznej, a nawet gdy jej potrzebował, nie mógł mu przecież jej udzielać Wrona. W jego gabinecie bardziej na miejscu byłyby książki dotyczące opieki i pielęgnacji ludzi obłożnie chorych, a takich tu nie było.

Nie zastanawiał się nad tym jednak zbyt długo. Adrenalina związana z zakazaną czynnością przeszukiwania czyjegoś mieszkania w połączeniu z alkoholem nie sprzyjały rozmyślaniom.

Podszedł teraz do biurka. Leżała na nim stara, otwarta książka, a obok niej zeszyt. Wziął ją do rąk. Książka była po niemiecku, pisana gotykiem, a jedyne, co zrozumiał z jej okładki, to nazwisko autora – Aleksander von Haggis. Był to tomik wierszy.

A więc to są te wiersze, o których opowiadał Wrona – pomyślał. Spojrzał na leżący na biurku zeszyt. Stary najwyraźniej zabawiał się w ich tłumaczenie. Odłożył książkę i sięgnął po zeszyt. Pismo Wrony było wyraźne, choć pisał ołówkiem. Pełne za to poprawek i skreśleń. Spojrzał na ostatni tłumaczony przez niego wiersz. Nosił tytuł Obciętogłowy potwór hrabiego Filipa d’Artis. Obciętogłowy potwór! Uśmiechnął się do siebie. Ależ to musiało brzmieć po niemiecku!

Obciętogłowy potwór hrabiego Filipa d’Artis

 

Obciętogłowy potwór

hrabiego Filipa d’Artis

nadzwyczaj groźny we śnie,

szybki na jawie jak myśl,

przywołujący pustynię

każdym oddechem, jak wilk

łaknący krwi.

 

Popatrzcie w lustro, on sam,

tylko bez głowy, jest tam.

Potwór Filipa d’Artis

obciętogłowy to wy.

 

Czyż nie jesteście otchłanią

naglącą, by rzucić się na nią?

Czyż nie żądacie krwi,

której na imię d’Artis?

 

Obciętogłowy potwór

hrabiego Filipa d’Artis

bestia ze wszystkich najszersza,

potwór, jak spaść głową w dół,

przywołujący pustynię

każdym oddechem, jak wilk,

pożarł go dziś.

 

Popatrzcie w lustro, on sam,

tylko bez głowy, jest tam.

Potwór Filipa d’Artis

obciętogłowy to wy.

 

Czyż nie jesteście otchłanią

naglącą, by rzucić się na nią?

Czyż nie żądacie krwi,

której na imię d’Artis?

Nagle na podjeździe zachrzęściły koła samochodu. Odłożył szybko zeszyt i zgasił światło. Mieszkanie omiotły smugi samochodowych reflektorów. Wyszedł szybko z gabinetu i wszedł do salonu. Ostrożnie odsłaniając firankę, wyjrzał przez okno. Na podjeździe z włączonymi światłami i silnikiem stał samochód Wrony. Szlag by to trafił! – pomyślał. Miał nadzieję, że nie zauważył świateł w swoich oknach.

Prawie biegiem z sercem w gardle wybiegł z mieszkania. Gdy zamykał za sobą drzwi, usłyszał kroki Wrony na schodkach prowadzących do wejścia. Szybko podszedł do schodów. Dużymi susami, po dwa stopnie, starając się nie robić hałasu, wbiegł na półpiętro. W tym momencie drzwi wejściowe otworzyły się i wszedł przez nie Wrona. Krzysztof zamarł w bezruchu, chowając się w ciemnościach za poręczą. Nawet gdyby Wrona spojrzał w jego kierunku, nie powinien go teraz zobaczyć.

Wrona miał w rękach torby z zakupami. Czerwone, równoramienne krzyże na plastikowych jednorazowych siatkach jednoznacznie wskazywały, że wraca z apteki. Pewnie lekarstwa dla brata – pomyślał i w tej samej chwili zrozumiał swoje położenie. Pokój brata był na górze. Żeby się tam dostać, Wrona musiał wejść schodami. Schodami, na których stał Krzysztof.

Nie zdążył nawet pomyśleć, co mógłby w tej sytuacji zrobić, gdy Wrona zamknął łokciem drzwi i z siatkami w obu rękach ruszył przez hol. Krzysztofowi serce stanęło w piersiach. Wtedy jednak zdarzyło się coś dziwnego. Wrona zamiast wejść na schody, otworzył drzwi do piwnicy, zapalił światło i z siatkami w obu rękach zaczął schodzić w dół.

Dlaczego w dół? – pomyślał Krzysztof, ale nie miał czasu teraz głębiej roztrząsać tej kwestii. Gdy tylko Wrona zniknął z jego pola widzenia, zaczął najciszej jak potrafił wchodzić po schodach na swoje piętro. Dotarł do swojego pokoju, otworzył drzwi i nie zapalając światła, wszedł do środka. Znowu słuchać było to cholerne wycie w rurach. Zamknął drzwi na zamek i ciężko usiadł na krześle. Jeszcze tylko dwa dni – pomyślał. – Jeszcze tylko dwa dni.