5.

Sennym wzrokiem i z głową wspartą na pięści wpatrywał się w galeryjne drzwi. Powieki ciążyły mu coraz bardziej. Pewnie dlatego, że w nocy znowu kiepsko spał. Nie pamiętał już, od jakiego czasu była to norma.

Kiedy nagle ujrzał dwie znajome sylwetki, natychmiast poprawił się w fotelu, odchrząknął i zerknął na zegarek. Jak długo byli w środku? Nie wiedział dokładnie, ale na pewno wyszli szybciej, niż mógł się tego spodziewać. Zmrużył oczy, jeszcze bardziej wytężając wzrok. Kobieta szła przodem. Chłopak taszczył kilka toreb i próbował dotrzymać jej kroku. Mężczyzna na zmianę wodził spojrzeniem od tej dwójki do szklanych drzwi. Gdzie się podziała dziewczyna? Może poszła do toalety albo właśnie opłaca bilet parkingowy? Pewnie za chwilę do nich dołączy. Mężczyzna obserwował kobietę i chłopca pakujących zakupy do bagażnika, a potem białą toyotę wycofującą ostrożnie i ruszającą w kierunku wyjazdu i zrozumiał, że nic takiego nie nastąpi. Dziewczyna została w środku.

Zasłonił twarz ręką, kiedy biały SUV przejeżdżał obok. W lusterku wstecznym widział, jak samochód zatrzymuje się przed szlabanem i po chwili znika z pola widzenia. Raz jeszcze zerknął w stronę wejścia prowadzącego do galerii. Co powinien zrobić? Czekanie tutaj było bez sensu. Nawet jeśli dziewczyna opuści centrum za godzinę bądź dwie, zapewne skorzysta z innego wyjścia.

Pobudził do życia stary dieslowski silnik, który zaczął się dławić. Dodał odrobinę gazu i najpierw pojedyncze kaszlnięcia odbiły się echem od parkingowych ścian, a kiedy obroty motoru wreszcie się ustabilizowały – powoli ruszył w kierunku wyjazdu.

***

Czasami cieszyła się na samą myśl, że spędzi trochę czasu w samotności. Entuzjazm jednak przygasał w chwili, kiedy zamykała za sobą drzwi i odkładała na szafkę kluczyki od samochodu. Ten dom był zdecydowanie za duży dla ich trójki, a kiedy zostawała w nim sama, zdawał się ją przytłaczać. Nie było kłótni i dobiegających z góry niewybrednych przezwisk. Nie było pytań w stylu: „Widziałaś może moją bluzkę?” albo: „Wyprałaś mi spodenki na trening?”. Nie było odgłosów stóp na schodach, rozmów przez telefon, głośnej muzyki i dźwięków gier wideo. Nawet ich pies, czteroletnia suka rasy chihuahua, był cichy jak myszka. Nie szczekał, nie piszczał, tylko z perspektywy stojącego przy kominku fotela obserwował ją tymi swoimi nienaturalnie wielkimi brązowymi ślepkami. Wszechobecna cisza była tak przejmująca, że momentami Marta miała wrażenie, jakby ktoś wykrzykiwał do ucha jej własne myśli.

– Zostałyśmy same, Fifi – oznajmiła, spoglądając na zwiniętą w kłębek sukę. W odpowiedzi dostrzegła nieznaczny ruch ogona, uszy położone po sobie i delikatny… uśmiech. Tak, uśmiech. Marta nie miała wątpliwości, że jeżeli jakaś rasa psów potrafiła się uśmiechać, to jest to właśnie chihuahua.

– Chcesz posłuchać muzyki?

Uszy na krótką chwilę powędrowały do góry.

– A może mała lampka wina?

Łebek psa przechylił się lekko w lewo. Fifi usilnie próbowała zrozumieć, co mówi do niej jej właścicielka.

– Ja mam ochotę na jedno i drugie.

Z głośników popłynął aksamitny głos Céline Dion. Wytrawne czerwone wino wypełniło szkło. Marta zamoczyła usta, jednocześnie przymykając oczy. Dobre. Relaks po ciężkim dniu w pracy, chwila wytchnienia od dzieci, czas dla siebie… Jakiś głos z tyłu głowy zachęcał, aby skupiła myśli na marzeniach, których kiedyś miała całe mnóstwo, a które obecnie błąkały się samotnie po zakamarkach jej duszy, zboczywszy z drogi prowadzącej do ich realizacji. Mimo że Marta starała się go posłuchać, to jej uwaga wciąż wędrowała w stronę zdecydowanie bardziej przyziemnych spraw. Musiała przygotować kurczaka w sosie słodko-kwaśnym dla Bartka i sałatkę dla Agnieszki.

Jej myśli wciąż nieustannie krążyły wokół dzieci. Tak jak teraz. Nie umiała inaczej. Odstawiła kieliszek, chwyciła telefon. Jak film? – wystukała. Wysłała. Upiła kolejny łyk wina i zabrała się za przygotowanie kolacji.

***

Całkiem fajny – odpisała Agnieszka i prawie natychmiast poczuła ukłucie wyrzutów sumienia. Czuła się parszywie, okłamując matkę. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie powinna napisać, że po prostu się rozmyśliły i od razu poszły na zakupy. W ten sposób choć w połowie powiedziałaby prawdę albo… w połowie skłamała. Jak kto woli. Ona wolała pierwszą wersję, chociaż ani jedno, ani drugie nie było teraz istotne, kłamstwo było bowiem totalne, ewidentne i niezaprzeczalne. Nie mogła ryzykować, że matka zadzwoni, aby zapytać, dlaczego zrezygnowała z filmu, który przecież bardzo chciała zobaczyć. Mogłaby usłyszeć…

– Zajebisty kawałek! – Anka, nie pytając o zgodę właściciela auta, podkręciła głośność. – Najnowszy numer Rihanny. Uwielbiam. A ty?

Kuba nie odpowiedział, zamiast tego uśmiechnął się szeroko i… przyspieszył? Jechali czerwonym sportowym samochodem. Agnieszka nie wiedziała, co to za marka, ale auto należało do tych nowszych i luksusowych. W środku zapach skórzanej tapicerki mieszał się z… O nie! Tego było za wiele… Agnieszka poczuła znajomą, słodkawą woń. Nawet nie wiedziała, kiedy chłopak zdążył wyciągnąć jointa, który teraz tkwił w kąciku jego ust.

– Chcesz? – zapytał, podając skręta Ance.

Dziewczyna przyjęła go bez słowa protestu, odruchowo zerkając na tylne siedzenie, przekonana, że w spojrzeniu przyjaciółki dostrzeże całkowity brak aprobaty. Nie pomyliła się, a jednak mimo to zaciągnęła się i ostentacyjnie wypuściła szary obłok dymu, który natychmiast wypełnił wnętrze samochodu. Podziękowała i oddała skręta chłopakowi.

– A twoja koleżanka, ona nie…? – zapytał, ale nie dokończył.

Anka przerwała mu ruchem ręki.

– Zapomnij.

– Mówiłeś, że ta impreza jest niedaleko. – Agnieszka próbowała przekrzyczeć pochodzącą z Barbadosu wokalistkę, która zdążyła się rozkręcić na dobre. – A jedziemy…

– Właściwie już jesteśmy na miejscu – wyjaśnił chłopak.

Skręcili w jakąś ubitą leśną drogę. Agnieszka poczuła, jak ogarnia ją panika. Jak w ogóle dała się na to namówić? Zdążyło się już całkiem ściemnić, a ona powoli zaczynała tracić orientację w terenie. Jakiś czas temu opuścili miasto, przejechali przez osiedle domków jednorodzinnych, a teraz po obu stronach otaczał ich czarny las. W oddali przed nimi dostrzegła majaczące światła okien. Nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle…

***

Sos był gotowy. Marta podejrzewała, że Bartek pojawi się w domu lada chwila, więc zostawiła danie na patelni. Do powrotu Agnieszki było jeszcze sporo czasu, dlatego sałatkę wstawiła do lodówki. Potem dorzuciła drwa do kominka i nalawszy jeszcze jedną lampkę wina, ponownie zasiadła na kanapie. Głos, który jeszcze nie tak dawno podpowiadał jej, że powinna skupić się na własnych marzeniach, teraz upominał ją, że to drugi i ostatni kieliszek. Dwie lampki wina wypijane każdego piątkowego wieczoru już jakiś czas temu stały się tradycją. Wyjątek stanowiła sytuacja, kiedy ojciec kolegi Bartka nie mógł odebrać chłopców z treningu. Wówczas musiała obejść się smakiem.

Mała Fifi, zachęcona delikatnym gestem, natychmiast wskoczyła Marcie na kolana. Obie zapatrzyły się w jasny, trzaskający płomień. Po pięciu minutach pies już spał, więc Marta zaprzestała pieszczot. Zamyśliła się. Dłoń, w której trzymała kieliszek, spoczęła na oparciu kanapy. Szkło z winem przechyliło się niebezpiecznie, grożąc rozlaniem. Zapobiegła nieszczęściu w ostatniej chwili, upijając kolejny łyk. „Dlaczego znowu to sobie robisz?” Głos odezwał się ponownie, tym razem w zupełnie innym tonie. Tonie, którego nie znosiła. Co robię? „Rozmyślasz. Prowokujesz myśli!” Niczego nie prowokuję! Wręcz przeciwnie, próbowała nie myśleć, ale… Czy to nie było tak, że im bardziej człowiek starał się o czymś nie myśleć, tym częściej nieproszone myśli wracały do niego ze zdwojoną siłą?

Nieco ponad rok temu siedziała na tej samej kanapie, wpatrując się w dogasający płomień. Było późno. Bartek zdążył wrócić z treningu i jak zwykle siedział przed komputerem do późnej nocy, a Agnieszka nocowała u Anki. Adam musiał dłużej zostać w pracy. Zdarzało mu się to często. Jak dla niej, za często. W końcu nie wytrzymała.

– Czy ty kogoś masz? – zapytała ot tak, po prostu, gdy zadzwonił, któryś raz z rzędu informując, że niestety nie wróci na kolację.

Minęła dłuższa chwila, zanim udało mu się wydusić słowo.

– Co… co ty wymyślasz? Co ci strzeliło do głowy?

– Mnie? Nie wiem. A co innego może pomyśleć żona, którą mąż po raz kolejny informuje, że nie wróci do domu?

Westchnął ciężko.

– Przecież wiesz, jaką mam pracę.

Tak, wiedziała i… nie wiedziała.

– Mamy dostawę towaru. W weekendy jest największy ruch. Musimy być gotowi na jutro…

Tak. To też wiedziała. Adam sprowadzał odzież z zagranicy, często używaną. Zatrudniał kilkanaście osób, głównie krawcowe. Przerabiali ciuchy, naszywali swoje metki i sprzedawali z co najmniej pięćdziesięcioprocentową przebitką. Adam odziedziczył hurtownię po swoim ojcu, którego ona nigdy nie poznała i nigdy nawet nie chciała poznać. Drań zostawił Adama i jego matkę dla innej kobiety, kiedy Adam był niewiele starszy od Bartka. Pewnego dnia dostali pismo, z którego się dowiedzieli, że mają stawić się na odczytaniu testamentu. Ojciec zginął gdzieś za granicą w bliżej nieznanych okolicznościach. Okazało się, że synowi przepisał hurtownię. Adam nie lubił o nim mówić. To Marta zazwyczaj prowokowała go do tego, tłumacząc, że po prostu chce jak najwięcej wiedzieć o własnym mężu. Czy to źle? Adam – w zależności od nastroju – albo odpowiadał zdawkowo, albo ucinał temat natychmiast. Kiedy dowiedział się o spadku, powiedział, że go nie chce. Minęło kilka dni, podczas których spędzili na rozmowach długie godziny. Marta przekonywała Adama, że powinien go przyjąć. Że jego ojciec jest mu winien chociaż tyle. Zgodził się. Postanowili, że natychmiast sprzedadzą nieruchomość. Nie zrobili tego. Marta nawet nie pamiętała, kiedy dokładnie Adam oznajmił, że poprowadzi interes po ojcu. Był urzędnikiem. Od dawna mówił, że chciałby wreszcie spróbować w życiu czegoś innego, że czuje się niespełniony i wypalony. Zgodziła się.

Wydawać by się mogło, że handel odzieżą to nieskomplikowany interes. I w zasadzie tak było, choć nie zawsze. Na początku Adam sam jeździł po ciuchy, potem zatrudnił dwie osoby, później kolejne. Wynajął halę i otworzył sklep. Po kilku latach wykupił go na własność. Marta rzuciła pracę i mogła się skupić wyłącznie na rodzinie. Postawili dom. Wiele się zmieniło, poza jednym. Adama częściej w nim nie było, niż był.

– Powiedz prawdę…

– Marta, proszę… Nie mam teraz czasu ani siły na te bzdury!

Pokłócili się. Bardzo.

– Wiesz, ile kosztuje utrzymanie naszego domu?! – wrzeszczał.

Nie miała argumentów. Czuła się jak nic niewarta szmata.

– A ty wiesz, ile mnie kosztuje jego sprzątanie?! Gotowanie?! Pranie i prasowanie twoich pieprzonych koszul?! Chodzenie na wywiadówki i sprawdzanie prac domowych?! Masz, kurwa, pojęcie?! – Chciała to wszystko wykrzyczeć, ale nie zdążyła.

Rozłączył się. To była ich ostatnia rozmowa.

***

Na podjeździe dużego białego domu stały inne luksusowe samochody. Agnieszka miała wrażenie, że przyjechała na imprezę do Justina Biebera. Zerkając na auta lśniące w blasku bladego światła lampy nad wejściem, poczuła, jak nogi zaczynają się pod nią uginać. Słyszała głośną muzykę dobiegającą z wnętrza domu. W oknach widziała dziesiątki postaci przemykających niczym cienie. Zatrzymała się, nie mogąc zrobić kroku, podczas gdy Anka i jej nowy znajomy stali już przy drzwiach.

– Co z tobą? – Anka zeszła z powrotem dwa schodki i chwyciła ją pod rękę.

– Czyj to dom? – Agnieszka nie mogła oderwać wzroku od willi.

Chłopak doskoczył do nich wyjątkowo żwawo. Humor go nie opuszczał. Najwyraźniej trawka zdążyła zrobić swoje.

– Mojego wujaszka – powiedział, zawadiacko poprawiając czapkę. – Niezła chata, co? Poczekajcie, aż zobaczycie wnętrze.

– Mówiłeś, że imprezę organizują twoi znajomi – obruszyła się Agnieszka.

– Bo tak jest.

– Teraz wspomniałeś o wujku…

– Aga, daj spokój… – Anka próbowała się wtrącić.

– Poczekaj. – Agnieszka uciszyła ją, unosząc dłoń. Nie odrywała wzroku od chłopaka. – Kiedy mówię o znajomych, nie mam na myśli wujka.

Kuba przewrócił oczami.

– Ależ się czepiasz. To jest dom wujka, ale w środku jest pełno moich znajomych. Wujaszek to spoko koleś. Totalnie wyluzowany jak na swój wiek. Same się przekonacie.

Chłopak ruszył w stronę wejścia, a Anka rozłożyła ręce w geście niezrozumienia i posłała przyjaciółce spojrzenie mówiące: „O co ci chodzi?!”. Potem dołączyła do Kuby, który znowu stał przy drzwiach, z ręką na klamce. Agnieszka szybko zerknęła przez ramię. Wszechobecny mrok nie zachęcał do odwrotu. Ciemność lasu przytłaczała. Żadnego przystanku autobusowego. Nawet gdyby chciała zadzwonić po taksówkę, nie wiedziała, jaki podać adres.

Weszli do wyłożonego marmurem dużego korytarza. Uwagę Agnieszki od razu przyciągnęły egzotyczne rośliny doniczkowe, które swymi rozmiarami bardziej przypominały drzewa niż kwiaty. Po ich lewej spiralne schody ciągnęły się ku górze. Przed nimi zaś salon z olbrzymim kominkiem, w którym tańczyły płomienie, niemal zapraszał do przekroczenia progu. Ale impreza odbywała się w pokoju po prawej i to stamtąd dobiegała piekielnie głośna muzyka. Utwór z lat dziewięćdziesiątych. Agnieszki nie było nawet na świecie, kiedy święcił triumfy, ale znała go doskonale. Dr Alban tłumaczył, że to jego życie. Agnieszka dostrzegła kilka sylwetek kołyszących się do rytmu.

Kuba odwiesił kurtki i delikatnym gestem zasugerował, aby ruszyli w stronę najgłośniejszej części domu. Nie zdążyli zrobić kroku, kiedy usłyszeli:

– Przyprowadziłeś koleżanki?

Po schodach zmierzał ku nim jakiś mężczyzna w towarzystwie skąpo ubranej dziewczyny. Agnieszka oceniła go na jakieś pięćdziesiąt kilka, może sześćdziesiąt lat, natomiast tleniona blondynka u jego boku nie mogła być wiele starsza… od niej.

– Cześć, wujku – przywitał się chłopak. Natychmiast zabrał ręce z pleców dziewczyn i stanął na baczność jak uczniak przed profesorem.

Agnieszka wyczuła w jego zachowaniu nerwowość.

– Tak… pomyślałem sobie, że zaproszę je na najlepszą imprezę w mieście.

Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, prezentując krzywe, ale nieskazitelnie białe zęby.

– Dobrze zrobiłeś.

Był wysoki. Wyraźne zakola odsłaniały opalone czoło. Spod rozpiętego kołnierzyka pchało się na zewnątrz bujne, czarne jak sadza owłosienie, pośród którego znikał złoty łańcuch. Zdaniem Agnieszki facet miał w sobie coś z Cygana.

– Jestem Maks. – Mężczyzna, nie przestając się uśmiechać, podał olbrzymią dłoń najpierw Agnieszce, a potem Ance. Nie omieszkał przy okazji dokładnie zlustrować ich od stóp do głów, zbyt długo zatrzymując spojrzenie na ich dekoltach.

– To Ania i Agnieszka – odezwał się Kuba w chwili, kiedy Anka otwierała nieśmiało usta, aby się przedstawić.

Mężczyzna wsparł niedźwiedzie ramię na odsłoniętych plecach swojej towarzyszki.

– A to jest…

– Kochanie, strasznie zaschło mi w ustach. Idę się czegoś napić – przerwała dziewczyna i bezceremonialnie ruszyła w stronę pokoju, w którym trwała impreza.

– …Klaudia – dokończył Maks, odprowadzając kobietę wzrokiem.

Agnieszka podążyła za jego spojrzeniem, dokładnie się przyglądając wystrzałowej figurze dziewczyny. Nie mogła uwierzyć, że taka piękność może być z takim… staruchem. Facet mógłby być jej dziadkiem. Agnieszka wątpiła, by dziewczyna miała szansę w modelingu. Jej zdaniem była odrobinę za niska, co próbowała ukryć kilkunastocentymetrowymi szpilkami, i za bardzo… kobieca. Zbyt wyraźnie zaokrąglone biodra poruszały się rytmicznie z każdym jej krokiem. Seksowna blondynka na pewno zrobiłaby oszałamiającą karierę w branży… porno.

– Wybaczcie. Klaudia jest chorobliwie zazdrosna. Kiedy widzi mnie w towarzystwie innych pięknych dziewczyn, robi się odrobinę niemiła.

Nastał moment krępującej ciszy, podczas której Maks znowu w wyjątkowo mało dyskretny sposób przyglądał się gościom.

– Ale nieważne – odparł wreszcie. – Czego się napijecie?

– Colę poproszę – odpowiedziała Anka. Na twarzy gospodarza pojawił się ironiczny uśmieszek, więc dodała po chwili: – Z odrobiną whisky.

– Już lepiej – rzekł Maks i spojrzał na Agnieszkę. – A co dla ciebie?

– Chętnie napiję się wody, ewentualnie soku pomarańczowego.

Tym razem mężczyzna nie wytrzymał i roześmiał się w głos.

– Chętnie napiję się wody, ewentualnie soku pomarańczowego – powtórzył. – Zabrzmiałaś jak grzeczna uczennica z podstawówki.

Kuba też się zaśmiał, z zainteresowaniem obserwując całą sytuację.

– Aga jest modelką – wyjaśniła Anka. – Przesadnie dba o linię i…

– Modelką? – Maks się ożywił. – No proszę. Patrząc na ciebie, wcale nie jestem zdziwiony.

Agnieszka czuła się niezręcznie. Chciała stąd wyjść. Nawet za cenę zniknięcia w absolutnych ciemnościach lasu.

– Mogę zapytać, dla jakiej agencji pracujesz?

„Pracujesz” to było zdecydowanie za duże słowo. Jedyne, czym mogła się pochwalić, to kilka sesji, po których wróżono jej zaistnienie na okładkach modowych magazynów. Miała tylko to i marzenia, których kurczowo się trzymała. Wybieg był pierwszą rzeczą, o jakiej myślała zaraz po przebudzeniu, i ostatnią, jaka nawiedzała jej wyobraźnię tuż przed zaśnięciem.

– Mystique Models – odpowiedziała.

– Znam ją – przyznał Maks. – Kasprowska obiecała ci wielką karierę?

Agnieszkę zamurowało. Stał przed nią facet, który wyglądał, jakby przed chwilą uciekł z cygańskiego wesela, a znał Lenę Kasprowską, właścicielkę jednej z największych agencji modelingu w tej części Polski.

– Powinienem był chyba raczej powiedzieć Kasprowsky, prawda? Woli, żeby tak o niej mówić. Z angielska brzmi bardziej światowo i profesjonalnie, chociaż dla mnie wyjątkowo kiczowato.

– Zna ją pan? – zapytała Agnieszka.

– Proszę, mówcie mi po imieniu. Maks, okej? Mam wtedy poczucie, że nie jestem jeszcze aż tak stary. – Znów ten uśmiech. – Czy znam Lenę? Bardzo dobrze. Ale znam także Paulę Madejską.

Jeżeli wcześniej Agnieszka nie mogła wydusić z siebie słowa, to teraz miała trudności z tak podstawową czynnością jak oddychanie. Paulę Madejską? Czy to w ogóle było możliwe? Pewnie facet wyczytał jej nazwisko gdzieś w gazecie albo zobaczył ją w telewizji. Madejska większość czasu spędzała ze swoimi modelkami w Paryżu, Mediolanie i Tokio…

– Chcesz ją poznać?

Agnieszka z trudem przełknęła ślinę.

– Mówi pan serio?

– Zawsze. I wiesz co? Tak się składa, że jest tu dzisiaj razem z kilkoma swoimi dziewczynami. Od dawna się przyjaźnimy. – Mężczyzna ujął Agnieszkę pod rękę. – Chodź, przedstawię cię…

– Nie mogę. – Agnieszka stała jak słup soli.

– Co? Dlaczego?

– Nie jestem przygotowana. Miałyśmy iść do kina… Nie jestem odpowiednio ubrana i…

– Ciii. – Mężczyzna położył palec na ustach. – Nic nie szkodzi. Niebawem nie będziesz musiała się przejmować strojem. Coś zaradzimy, ale najpierw załatwimy jakieś drinki. Strasznie jesteście spięte.

***

Tamtego pamiętnego wieczoru Marta zasnęła na kanapie. Kłótnia z Adamem stała się pretekstem do opróżnienia połowy butelki wina. Z każdym kolejnym łykiem podsuwane jej przez wyobraźnię obrazy męża kochającego się w ich hurtowni z jakąś kobietą coraz bardziej się rozmywały. I o to chodziło. Nie wiedzieć kiedy zamknęła oczy. Ogień w kominku przygasł…

Zbudziło ją głośne pukanie do drzwi. Poderwała się wystraszona, nie mając pojęcia, co się dzieje. Najpierw pospieszne spojrzenie na elektroniczny zegarek. 1:27. Potem w stronę drzwi, jakby chciała się utwierdzić w przekonaniu, że naprawdę słyszała to, co słyszała.

Tym razem ktoś po drugiej stronie skorzystał z dzwonka, wyrywając ją z odrętwienia. Serce podeszło jej do gardła. Z trudem wstała. Czuła kołysanie w głowie, jakby szła po pokładzie statku. Nogi miała jak z waty… Przez prostokątne okno drzwi wejściowych, w bladym świetle lampy uruchomionej fotokomórką dostrzegła zamazaną sylwetkę nocnego gościa.

– Kto… kto tam?

Nagle poczuła dotyk na swoim ramieniu. Wrzasnęła.

– Mamo, co się dzieje?

To był Bartek.

– Nie wiem, kochanie, zaraz się…

– Policja. Proszę otworzyć.

Zamarła. Fala złych przeczuć zalała ją z całą siłą.

Otworzyła. Za drzwiami w strugach deszczu stało dwóch policjantów.

– Pani Makowska?

Zaniemówiła. Pokiwała jedynie głową. Funkcjonariusz zerknął na przerażonego chłopca stojącego u jej boku. Widać było, że policjant nie do końca wie, jak się zachować.

– Zdarzył się wypadek – oświadczył wreszcie.

Marta zakryła usta dłonią. Minęły długie sekundy, zanim zdołała wymamrotać:

– Adam?! Czy on…?

– Powinna pani pojechać z nami…

Łzy napłynęły jej do oczu. Policjant dał jej tyle czasu, ile potrzebowała. W końcu pokiwała głową. Zostawiła drzwi szeroko otwarte, pozwalając mundurowym zdecydować, czy wejdą, czy jednak poczekają na zewnątrz. Chwyciła Bartka za rękę i odwróciła się w kierunku schodów. Zdołała zrobić zaledwie kilka chwiejnych kroków, potem zemdlała.

***

I tym razem obudziło ją pukanie. Otworzyła szeroko oczy, czując, jak uczucie déjà vu ogarnia jej umysł. Boże, tylko nie to! Zrzuciła z kolan małą Fifi. Pies pognał w kierunku drzwi. Pukanie się powtórzyło. Serce znów kołatało jej w piersi, zupełnie jak tamtej potwornej nocy. Otworzyła drzwi. To był Bartek.

– Sorki, mamo. Zapomniałem kluczy.

Zawsze zamykali drzwi na klucz, bez względu na porę. Przycisnęła syna do piersi. Wtuliła twarz w jego przepocone włosy. Łzy napływały jej do oczu.

– Mamo, nie mogę oddychać…

Zwolniła uścisk, lekko się uśmiechając.

– Płaczesz? – zapytał. – Coś się stało?

Otarła policzki.

– Nie, kochanie. Wszystko w porządku. Usnęłam i… trochę się wystraszyłam. Jesteś głodny?

– Jak wilk.