W pokoju było około kilkudziesięciu osób. Przeważali mężczyźni. Roześmiane towarzystwo w różnym wieku żywo dyskutowało. Niektórzy z gości mieli na twarzy maski, jakby gospodarz organizował spóźnioną imprezę halloweenową. Kilka par tańczyło w rytm muzyki, zaproponowanej przez DJ-a stojącego za konsoletą. Między gośćmi przemykały półnagie kelnerki, proponując kolejne drinki. Ich twarze również zasłaniały maski pokryte brokatem. Anka i Agnieszka stały w wejściu, chłonąc rzeczywistość szeroko otwartymi oczami. Wychwyciły Draculę, który odebrał kieliszek, po czym wpił się w szyję młodej kelnerki. Dziewczyna udawała zachwyconą, ale czym prędzej wyswobodziła się z uścisku wampira. Gdzieś w kącie pokoju w rytm muzyki kołysał się klaun z puklem różowych włosów. Tuż obok tańczył facet w masce małpy.
– Nieźle, co? – szepnął Kuba nad ich głowami. – Mówiłem wam, że to jest megaimpreza.
Agnieszka nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Większość facetów była w wieku zbliżonym do gospodarza. Kobiety, podobnie jak kelnerki, dużo młodsze. Najwyraźniej wszyscy bawili się świetnie. Jakaś ruda piękność podeszła do nich ze srebrną tacą. Między szkłem z kolorowym alkoholem Agnieszka dostrzegła tabletki i… uformowany w idealnie równe kreski biały proszek. Maks natychmiast odprawił dziewczynę, wcześniej szepnąwszy jej do ucha kilka słów.
– Witajcie w raju – powiedział do nich. – Czujcie się jak u siebie… – Delikatnie pchnął dziewczyny do przodu, zachęcając, aby ruszyły w stronę tańczących.
Agnieszka ledwo zmusiła sztywne nogi do wykonania kroku. Wiedziała, że muszą stąd wyjść, i to jak najszybciej. Nie miała jednak pojęcia, jak to zrobić. Perspektywa poznania Madejskiej osobiście była kusząca, ale czerwone światełko w głowie Agnieszki błyskało na alarm. Ci ludzie zażywali kokainę! Zamorduje Ankę, gdy tylko opuszczą to miejsce. Poza tym coraz bardziej wątpiła, by ten cały Maks naprawdę znał Madejską. Nie było szans, żeby taka kobieta jak ona brylowała w szemranym towarzystwie… Agnieszka miała wrażenie, że wszyscy się na nie gapią. Czuła się jak okaz w zoo. Jakiś obleśny i podchmielony facet puścił do niej oko. Inny przybił piątkę z gospodarzem. Agnieszka dostrzegła stojącą w kącie Klaudię. Dziewczyna sączyła drinka, patrząc na nich spod byka.
– Zostawię was na chwilę – oświadczył Maks. – Ale zaraz wracam. Obiecuję.
Agnieszka postanowiła wykorzystać szansę. Chwyciła Ankę za rękę i pociągnęła przyjaciółkę w róg pokoju. Kuba nie zdążył zareagować.
– Au! Zabolało!
– Bądź pewna, że później zaboli jeszcze bardziej…
– O co ci znowu chodzi?
– Jak to o co?! Popatrz na tych ludzi. Musimy się stąd zmywać, i to już!
Jakaś roztańczona para wpadła na nich z impetem. Łysiejący facet, który odrobinę przypominał wyższą wersję Danny’ego DeVito, trzymał za tyłek młodą dziewczynę. Spojrzał na nie nieprzytomnym wzrokiem, nie dbając o słowa przeprosin.
– Ci ludzie ćpają! – wrzasnęła Ance do ucha Aga.
– Wiem… ale przecież my nie musimy…
– Słyszałaś, co mówię? Spadamy stąd! – Agnieszka nie mogła uwierzyć, że Anka nie wyczuwa zagrożenia. Zawsze była dość frywolna i wyuzdana, nieustannie gotowa na dziką imprezę, ale teraz to już była przesada. Musiały stąd wyjść. Teraz. Już! Przecisną się między tymi wszystkimi ludźmi, wydostaną na zewnątrz i pobiegną w kierunku lasu. Wezwą taksówkę i…
Znów poczuła dotyk na swoich plecach. Odwróciła się.
– Już jestem. – Maks uśmiechał się od ucha do ucha. – Zobacz, kogo przyprowadziłem.
To musiał być sen. Tak. Na pewno.
– Witam. – Paula Madejska wyciągnęła w jej stronę smukłą dłoń.
Jeżeli to naprawdę był sen, to wyjątkowo niesamowity i nad wyraz rzeczywisty.
***
Bartek naprawdę miał iście wilczy apetyt. Kurczak w sosie nie zdążył jeszcze zniknąć z talerza, a on już deklarował chęć dokładki. Kiedy wreszcie zaspokoił głód, odstawił talerz do zmywarki, cmoknął matkę w policzek i pognał na górę, rzuciwszy na odchodne:
– Dzięki! Było pyszne!
Marta po kilku minutach usłyszała szum płynącej wody. Zazwyczaj najpierw kazała mu wziąć prysznic, a dopiero później pozwalała zasiąść do kolacji, ale kiedy nie było Agnieszki, czasami godziła się na odstępstwo od reguły. Chłopak umierał z głodu, a poza tym, jak znała życie, już był umówiony z kolegami na nocną sesję sieciowych rozgrywek. Zaczął się weekend, więc nie miała nic przeciwko. Inaczej sprawy miały się w tygodniu, kiedy najpóźniej o dwudziestej drugiej wkraczała do pokoju syna i zarządzała ciszę nocną.
Podeszła do zlewu, w którym brudny garnek i patelnia czekały na umycie. Westchnęła i zabrała się do roboty. Myśli na powrót przeniosły ją w inne miejsce, inny czas…
***
– Zdarzył się wypadek… – powtórzył jeden z funkcjonariuszy, kiedy wreszcie odzyskała przytomność.
Siedzieli w radiowozie, a on od czasu do czasu zerkał w lusterko wsteczne, wpatrując się w niewyraźne oblicze przerażonej kobiety tulącej dziecko. Tamtej nocy Marta zmuszona była zabrać Bartka ze sobą. Nie miała z kim go zostawić. Wyczekiwała dalszej części wypowiedzi z zapartym tchem, czując, jak serce próbuje wyrwać jej się z piersi. Łudziła się, że policjant powie: „Pani mąż jest w szpitalu”. W tamtej chwili nie pogardziłaby nawet informacją w stylu: „Jego stan jest ciężki”. Ale nic takiego nie usłyszała. Zamiast tego padło tylko kolejne: „Bardzo mi przykro”.
Nikt nie zabrał jej na oddział intensywnej terapii. W eskorcie policjantów dotarła do schodów, które zdawały się nie mieć końca. W najniżej położonej części szpitala panował chłód.
– Chłopiec zostanie ze mną. – Policjant wyciągnął dłoń w kierunku Bartka. – Pani pójdzie z kolegą.
Bartek płakał, protestował. Co najmniej kilka minut zajęło jej przekonanie go do pozostania przed drzwiami. W środku, niczym niemy aktor drugoplanowy, spowity w mrok, stał lekarz. Dłonie trzymał w kieszeniach kitla. Snop nieznośnie białego światła padał wprost na ciało skryte pod białym prześcieradłem. Marta nie mogła się ruszyć.
– Było bardzo ślisko – odezwał się policjant. Nienawidziła jego głosu. Tak bardzo go nienawidziła. Chciała, aby zamilkł. – Okoliczności wypadku zostaną dokładnie zbadane. Niewykluczone, że na drogę wyskoczyło jakieś zwierzę, pani mąż odbił i…
Drżącą dłonią zakryła usta. Łzy płynęły jej po policzkach. Gorzka, niemożliwa do przełknięcia gula stanęła jej w gardle.
– Wiem, jak jest pani ciężko. – Znów ten głos. – Bardzo mi przykro, ale takie mamy procedury. – Och, zamknij się! Zamknij się! Zamknij się wreszcie!!! – Musi pani zidentyfikować ciało…
Nie pamiętała dokładnie, co się stało potem. Być może bezwiednie wykonała delikatny ruch głową, który pozwolił lekarzowi stwierdzić, że oto nadszedł moment, kiedy zaczyna się jego rola. Jakkolwiek było, biały materiał odsłonił twarz jej męża, a raczej to, co z niej zostało…
***
Paula Madejska była piękną kobietą.
Jej ciemne oczy błyszczały, a wokół mlecznobiałej twarzy rozkwitał ogień. „To nie są włosy – pomyślała Agnieszka. – To płomienie”. Ile lat miała Paula Madejska? Na pewno około pięćdziesięciu. Idealnie gładka skóra i brak jakichkolwiek zmarszczek świadczyły o ingerencji chirurgicznej, chociaż Agnieszka pamiętała jeden z wywiadów, w którym Madejska stanowczo temu zaprzeczała. Jakkolwiek było, dziewczyna nie mogła uwierzyć, że siedząca przed nią kobieta jest starsza od jej matki.
– Jesteś bardzo spięta – powiedziała z uśmiechem Madejska. Siedziały teraz w rogu pokoju przy niewielkim stoliku. Kobieta położyła jedną dłoń na ramieniu dziewczyny, drugą skinęła w kierunku kelnerki. Po chwili podała Agnieszce drinka. – Proszę. Napij się. To pomoże ci się rozluźnić.
Agnieszka posłuchała. Upiła łyk, zerkając w stronę towarzystwa wciąż bawiącego się w najlepsze. Skrzywiła się. Cokolwiek było w tej szklance, było mocne… za mocne. Rozejrzała się w poszukiwaniu Anki. Nie znalazła jej.
– Maks mówił, że pracujesz dla Kasprowskiej. – Madejska znów przyciągnęła jej uwagę.
Agnieszka pokiwała głową.
– Od dawna?
– Od kilku miesięcy.
– I jak wrażenia?
– Na razie bardzo pozytywne.
Madejska bacznie się jej przyglądała. Oparła podbródek na pięści, nie przestając się uśmiechać. Długie rzęsy mrugały kokieteryjnie.
– Ile miałaś sesji?
– Kilka… naście.
– Gdzie?
Mimo że nie miała na to najmniejszej ochoty, Agnieszka upiła kolejny łyk. Jeżeli alkohol miał pomóc jej się rozluźnić, lepiej, żeby stało się to jak najszybciej. Na razie bowiem czuła się jak na przesłuchaniu.
– Tu w Szczecinie… u pani Kasprow…
Madejska pokręciła głową z rozbawieniem, a jej rude loki zatańczyły w powietrzu.
– Pracujesz dla niej od kilku miesięcy i nawet nie załatwiła ci sesji za granicą?
– Ostatnio napomknęła coś o wyjeździe do Szwecji…
– Do Szwecji?
– Uhm. Prawdopodobnie moja twarz pojawi się też na okładkach…
– To wspaniale – przerwała jej po raz kolejny Madejska. Objęła Agnieszkę jednym ramieniem, drugim wskazując przeciwległy kąt sali. – Widzisz tę dziewczynę? Tę brunetkę w złotej sukience?
Agnieszka przytaknęła ruchem głowy. Musiała przyznać, że dziewczyna wyglądała zjawiskowo.
– To Monika. Pracuje dla mnie od dwóch miesięcy. Pojutrze już nas tu nie będzie. Jedziemy do Berlina. Zostajemy tam kilka dni, a potem lecimy do Tokio. Załatwiłam Monice kilka kontraktów, które już czekają na podpisanie. Będę obecna przy pierwszych pokazach, paru sesjach. Potem zostanie sama. Na trzy miesiące. Zacznie zarabiać duże pieniądze. A to dopiero początek… – Madejska wyciągnęła smukłą szyję, jakby w roztańczonym tłumie starała się dostrzec jeszcze kogoś. – A tam jest Karolina. Blondynka w czerwonej spódniczce, widzisz?
Agnieszka nie mogła zlokalizować dziewczyny, a gdy w zasięgu jej wzroku pojawiła się przytulona do Kuby Anka, zaprzestała poszukiwań. Co ona wyprawia? Przecież zna tego chłopaka ledwie od dwóch godzin! Jego dłonie bez skrępowania błądziły po ciele przyjaciółki. Para kołysała się w rytm jakiegoś „przytulańca”.
– Widzisz? – zapytała raz jeszcze Madejska. – Stoi tam, przy fortepianie.
Agnieszka z niechęcią oderwała wzrok od Anki i jej nowego znajomego. Dostrzegła blondynkę. Miała niesamowitą figurę.
– Tak, widzę – przytaknęła.
– Leci z nami. Po kilku pokazach wsadzam ją w samolot do Mediolanu – Madejska skinęła w stronę kelnerki. Tym razem sama poprosiła o drinka. Upiła łyk i spojrzała Agnieszce w oczy. – Wiesz, od kiedy dla mnie pracują? No zgadnij.
– Nie mam pojęcia.
– Od dwóch miesięcy.
Agnieszka nie mogła uwierzyć. Po dwóch miesiącach w roli modelek te dziewczyny wyruszały do miast uchodzących za mekki modelingu. To wszystko było niczym sen. Ale ona już teraz miała wrażenie, że śni, siedząc tu z kobietą, którą znała jedynie z telewizji i okładek topowych czasopism modowych. W jej głowie znów rozbrzmiało pytanie: „Co Madejska robiła w takim miejscu?”.
– Wierzysz w przeznaczenie?
– Słucham? – Agnieszka ponownie skupiła wzrok na swojej rozmówczyni. Poczuła delikatne zawroty głowy. Drink zaczynał działać.
– W przeznaczenie. Wiesz, że nic się nie dzieje przypadkiem…
– Ach, tak… chyba. Sama nie wiem.
– Ja wierzę. I wiesz, co myślę? Myślę, że właśnie nieprzypadkowo się tu dzisiaj znalazłaś.
Na ustach Agnieszki pojawił się nieśmiały uśmiech.
– Maks często organizuje podobne imprezy. – Madejska rozejrzała się po pokoju, szukając wzrokiem gospodarza. Napiła się drinka. – Ale ja rzadko na nich bywam. W ogóle sporadycznie bywam w Polsce, a kiedy już jestem, to większość czasu spędzam w Warszawie.
– Skąd go pani zna?
Kobieta popatrzyła na nią wymownie. Spojrzenie jej ciemnych, nieprzeniknionych oczu krępowało Agnieszkę.
– Powiedzmy, że wiele mu zawdzięczam… – Szklaneczka znowu powędrowała do góry. Tym razem Madejska opróżniła ją do dna. Uśmiech, który przez większą część rozmowy gościł na jej twarzy, zniknął na ułamek sekundy. Kiedy ponownie się pojawił, powiedziała: – Masz wszystko, co potrzebne, aby zaistnieć w tej branży.
Zawroty głowy znowu dały o sobie znać. Agnieszka nie wiedziała, czy były spowodowane wypitym alkoholem, czy też tak podziałały na nią słowa, które przed chwilą usłyszała.
– Naprawdę tak pani myśli?
– Wiem to. Jedyne, czego potrzebowałaś, to spotkać na swojej drodze odpowiednią osobę. – Przerwała na chwilę dla większego efektu. – I dzisiaj się to stało. Dlatego uważam, że to przeznaczenie. Kiedy wrócę z Tokio, chcę, żebyś przyjechała do mnie do Warszawy.
– Naprawdę?
– Przestań to ciągle powtarzać. – Tym razem Madejska się roześmiała. – Jesteś piękną dziewczyną! Więcej pewności siebie, bo bez tego daleko nie zajdziesz. Na wybiegu pewność siebie musi od ciebie bić, rozumiesz?
Była modelka zasygnalizowała kelnerce, że ma ochotę na kolejnego drinka. Agnieszka – mimo ogromnego podekscytowania – wykorzystała ten moment, aby rozejrzeć się za Anką. Nie mogła jej zlokalizować wśród tłumu tańczących par. Jakiś obleśny łysy facet całował młodą dziewczynę, inny wciągał kreskę kokainy prosto ze srebrnej tacy. Po wszystkim klepnął kelnerkę w tyłek. Agnieszkę przepełniały sprzeczne uczucia. Z jednej strony chciała stąd wyjść, i to jak najszybciej, z drugiej bardzo pragnęła, by rozmowa z Madejską trwała. Wreszcie dostrzegła Ankę, która grzecznie podążała za nowo poznanym chłopakiem. Para najwyraźniej zmierzała do innego pokoju.
– Znasz Patryka Maszewskiego? – zapytała Madejska, a Agnieszka ponownie skupiła na niej wzrok.
Cóż to było w ogóle za pytanie? Przecież był jednym z najbardziej znanych fotografów w Polsce.
– Tak, oczywiście…
Kiedy Agnieszka zerknęła w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą widziała Ankę, tej już nie było.
– Co byś powiedziała, żeby to on zrobił ci parę zdjęć? Wyślemy je do Tokio i Mediolanu. Za dwa miesiące to ty możesz tam być…
„Czy to się dzieje naprawdę?” – pytanie ponownie zabrzmiało w jej głowie. Nie chciała się ruszać z miejsca, a jednocześnie wiedziała, że powinna pobiec za Anką, zanim ta zrobi coś naprawdę głupiego.
– Przepraszam – rzekła, wstając. – Za chwilę do pani wrócę…
Madejska chyba coś odpowiedziała, ale Agnieszka nie zwracała uwagi na jej słowa. Odstawiła niedopity drink na stolik i ruszyła w stronę holu. Wszystko wokół wirowało. Ktoś ją potrącił. Minęła jakieś dwie wstawione dziewczyny. Z rozmazanymi makijażami i bez masek wyglądały jak klauny. A może tylko jej się wydawało?
Schody. Na ich szczycie dostrzegła Ankę. Chciała krzyknąć, ale nie wiedzieć czemu z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk. Zmierzała na górę chwiejnym krokiem, przytrzymując się barierki. Jakiś facet chwycił ją za nadgarstek. Jego twarz była niewyraźna. Cedził słowa, których nie mogła zrozumieć. Odtrąciła jego rękę. Pokonała kilka następnych stopni i dotarła na półpiętro. Oparła się plecami o ścianę. „Boże, co się ze mną dzieje?”
– Ank…! – Wydawało jej się, że zaraz zemdleje. – Anka!
I wtedy znowu poczuła czyjś dotyk. Ktoś silnym ramieniem objął ją wpół.
– O co chodzi? – zapytał.
Znała ten głos. To był Maks. Poczuła zapach jego wody toaletowej i ciepły oddech przesiąknięty alkoholem.
– Po co te krzyki?
– An…ka, ona…
– Ciii. Już dobrze – wyszeptał jej do ucha. – Przecież twoja koleżanka jest dużą dziewczynką. Ty też, prawda?
Maks przesunął dłoń na jej pośladek. Chciała ją strącić, ale był za silny, chciała krzyczeć, ale zakrył jej usta. Przycisnął ją do ściany.
– Nie bądź taka niedotykalska. Znam takie jak ty. Niby grzeczna dziewczynka, ale ja wiem, czego naprawdę chcesz…
Kiedy pokonywali kolejne schody, jej stopy praktycznie ich nie dotykały.
– Na górze jest impreza, której nigdy nie zapomnisz…
Próbowała walczyć, szarpała się ostatkiem sił, lecz czuła, jakby jej ciało krępowały grube liny. Nie mogła się ruszyć, nie mogła oddychać. Zdawało jej się, że kogoś minęli w ciemnym korytarzu. Ten ktoś nawet nie zareagował.
Maks otworzył drzwi. W pokoju było kilkanaście osób. Na wielkim łóżku leżała Anka. Ktoś zdzierał z niej ubranie. Dwóch mężczyzn przytrzymywało jej ręce. Inny zaklejał jej usta taśmą. Agnieszka na ułamek sekundy uchwyciła spojrzenie przyjaciółki. Przez ten krótki moment, mimo wypitego alkoholu, jej wzrok wyostrzył się na tyle, by dostrzec w oczach Anki przerażenie, jakiego nie widziała jeszcze nigdy w życiu. Maks pchnął ją w jej stronę. Wylądowała na miękkim materacu. Natychmiast dopadły ją silne ręce. Odwróciły ją na plecy. Ściągały spodnie. Widziała wampira, małpiszona, klauna i Maksa. Stał nad nią uśmiechnięty.
– A nie mówiłem, że niebawem nie będziesz się musiała martwić o strój? – zapytał, odpinając klamrę paska.