7.

Marta jeszcze ściślej opatuliła ramiona szalem i patrzyła zniecierpliwiona, jak Fifi szuka miejsca pod jedną z tuj, aby załatwić potrzebę.

– Pospiesz się – popędzała psa. – Zimno mi.

Chihuahua najwyraźniej bezbłędnie odczytała sugestię swojej pani, bo natychmiast przysiadła na mokrej trawie.

– Dobra dziewczynka. Chodź do domu, bo przemarzniemy na kość.

Pies posłusznie pobiegł w jej stronę. Marta już zamierzała otworzyć drzwi, ale przystanęła na chwilę z ręką na klamce. W ich ulicę skręciło auto. Ostre światła raziły w oczy i Marta nie była pewna, ale wydawało jej się, że to taksówka. Zerknęła na zegarek. Dziesięć po dziesiątej. Uśmiechnęła się pod nosem. Dziesięć minut spóźnienia to nie tragedia. Bywało gorzej, znacznie gorzej. Czasami Agnieszka spóźniała się nawet godzinę. Zdarzało jej się wcześniej wysłać esemesa z przeprosinami, ale i tak dostawała solidną reprymendę. Fifi zaczęła się niecierpliwić tym, że drzwi są wciąż zamknięte, i zaskomlała cicho. Marta w końcu jej uchyliła.

– No, biegnij, mała. Ogrzej się trochę. Pani poczeka na Agnieszkę…

Taksówka zatrzymała się dwa domy wcześniej. Wysiadła z niej dziewczyna. To nie była jej córka.

***

Mężczyzna siedział w samochodzie co najmniej od dwóch godzin i zdążył nieźle przemarznąć. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie odpalić silnika, zmuszając go do wykrzesania z siebie odrobiny ciepła. Szybko jednak doszedł do wniosku, że stary motor może nie sprostać zadaniu. Już dawno powinien kupić nowe auto. Stać go było na najbardziej luksusowe, wyposażone w ogrzewanie webasto i inne udogodnienia. Powinien również zmienić mieszkanie. Kto wie, może nawet kupić mały przytulny domek gdzieś na uboczu? Za każdym razem, gdy o tym myślał, jakiś głos w jego głowie pytał: „Po co?”. I mężczyzna nigdy nie znajdował dobrej odpowiedzi. Dlatego wciąż jeździł starym gratem i mieszkał w norze na szóstym piętrze, w samym centrum Szczecina. Czterdziestopięciometrowe mieszkanie opuszczał codziennie jedynie po to, aby kupić mleko i chleb. Nie musiał nawet schodzić na dół, by wynieść śmieci, bo w klatce schodowej znajdował się zsyp, z którego i tak korzystał wyjątkowo rzadko. Kiedy podnosił jego klapę ostatnim razem, z ciemnej gardzieli spojrzały na niego świecące ślepia. Mężczyzna nie miał pojęcia, jak szczur zdołał się wdrapać tak wysoko po niemal całkowicie płaskiej powierzchni. Słyszał, że sąsiedzi uskarżają się na obecność dzikich lokatorów i między innymi dlatego wnioskują o likwidację zsypu. On jednak nie miał nic przeciwko szczurom. Prawdę powiedziawszy, czasami wolał towarzystwo gryzoni niż własnego gatunku. Wrzucił śmieci w ciemną otchłań i delikatnie zamknął właz tak, aby nie strącić futrzanego kolegi. Po chwili usłyszał odgłos pazurków ślizgających się po blasze. Najwyraźniej szczur zamierzał odwiedzić sąsiadów mieszkających jeszcze wyżej. Ponoć szczury miały niesamowity węch. Być może wyczuł zapach świeżego sera?

– Przykro mi, przyjacielu, u mnie tylko mleko i chleb – szepnął mężczyzna pod nosem tamtego dnia i obiecał, że następnym razem zadba, by w lodówce było trochę sera.

Wyjątek stanowiły piątki. Wtedy mężczyzna opuszczał mieszkanie na dłużej, tak jak dzisiaj. Podjeżdżał pod dom Makowskich, gdzie siedział przez kilka godzin, obserwując przez okno krzątające się postaci. Czasami śledził białą toyotę i kiedy wreszcie cała rodzina była już w domu, on wyciągał telefon i wysyłał wiadomość. Krótką i zwięzłą: Wszystko w porządku.

Drzwi domu się otworzyły i mężczyzna obserwował, jak kobieta wypuszcza na zewnątrz małego psa. Po chwili suczka wróciła do środka, ale jej właścicielka wciąż stała w miejscu, zapatrzona w reflektory nadjeżdżającego auta. Mężczyzna wychwycił w bocznym lusterku ich oślepiający blask. Zmrużył oczy. Kiedy samochód odjechał, kobieta wróciła do domu. Czekała na córkę. Było już po dwudziestej drugiej. Mężczyzna wiedział, że cała rodzina powinna być o tej porze w domu. Dzisiaj było inaczej. Wyciągnął telefon. Archaiczny model Nokii. Chciałby napisać to, co zawsze, i wrócić do domu. Może po drodze kupiłby kawałek sera, żeby zachęcić nowego przyjaciela do wizyty? Ale nie mógł tego zrobić, ponieważ na razie  a b s o l u t n i e   n i c   n i e   b y ł o   w   p o r z ą d k u.

***

Marta pierwszy raz sięgnęła po komórkę dwadzieścia minut później. Żadnej wiadomości. Żadnego nieodebranego połączenia. Wybrała numer Agnieszki. Nienaturalny głos poinformował ją, że abonent jest niedostępny. Z jednej strony była wściekła, z drugiej czuła, jak zalewa ją fala niepokoju. Ktoś mógłby powiedzieć, że przesadza, a spóźnienia to naturalna rzecz u nastolatków. Telefon pewnie się rozładował. Ale to ona przed rokiem przeżyła najgorszą noc w swoim życiu. I od tamtej pory każdej kolejnej modliła się, aby nic takiego już się nie powtórzyło.

Kręciła się po kuchni tam i z powrotem. Nastawiła wodę na herbatę. Kiedy ta w końcu się zagotowała, Marta nawet nie zareagowała. Spojrzała na wyświetlacz mikrofalówki. 22:47. Nerwowo przygryzła wargę. Fifi wpatrywała się w nią badawczo, wyczuwając jej niepokój. Marta stała tak z rękami założonymi na piersi, a czas płynął nieubłaganie… 22:51, 22:53, 22:55. Poszła na górę. Fifi pobiegła za nią. Pchnęła drzwi pokoju syna. Bartek siedział tyłem do niej, oświetlony niebieskawą poświatą monitora. Na uszach miał słuchawki. Od czasu do czasu mówił coś do mikrofonu. Prowadził jakąś wojenną rozgrywkę z kolegami. Marta w potoku słów wychwyciła przekleństwo. Podeszła bliżej. Zerknęła na obraz monitora, na który właśnie spadały krople krwi. Bartek najwyraźniej został postrzelony…

– Kurwa! – krzyknął jej syn.

Ściągnęła mu słuchawki. Wzdrygnął się.

– O rany, mamo! Chcesz, żebym dostał zawału?

– Po co te przekleństwa?

– Co? A…trafili mnie… a tu już wysoki poziom. Przepraszam. – Zastopował grę.

– Masz numer do Anki? – zapytała, choć podejrzewała, jaką może usłyszeć odpowiedź.

– Do Anki? Nie. Pamiętam, że ty chyba kiedyś do niej dzwoniłaś.

Dzwoniła, i to nie raz, ale jakiś czas temu, gdy zmieniała telefon na nowy, niefortunnie importowała listę kontaktów. Większość numerów przepadła.

– Ale niechcący skasowałam jej numer.

– Agi jeszcze nie ma?

Marta pokręciła głową.

– Nie odbiera?

– Jest poza zasięgiem.

– Pewnie poszły na jakąś imprezę. Chyba ktoś tu dostanie szlaban. I bardzo dobrze. Ja bym…

– Dobra, przestań się wymądrzać – przerwała. – Wracaj do gry, ale o północy masz być w łóżku.

– Co? Przecież dziś piątek.

– Nieważne. Nie chcę, żebyś potem pół soboty odsypiał. – Już miała odejść, ale zerknąwszy na komputer, wpadła na pomysł. – Może znajdziemy numer do rodziców Anki w internetowej książce telefonicznej?

Bartek przewrócił oczami.

– Mamo, kto w tych czasach ma telefon stacjonarny? Daj spokój. Możemy spróbować skontaktować się z nią przez Facebooka.

– Z Anką?

– No tak. Poczekaj chwilę. Mam ją w znajomych.

Przyglądała się, jak Bartek loguje się do serwisu, wpisując hasło, a potem wchodzi na profil Anki.

– Nic z tego. Niedostępna. Ostatnio była osiągalna kilka godzin temu.

– Cholera.

Bartek spojrzał na matkę z chytrym uśmiechem.

– Po co te przekleństwa?

– To nie przekleństwo.

– Mam jeszcze jeden pomysł.

– Jaki?

– Może rodzice Anki mają konto?

– Szukaj.

– Ale może to jednak za wcześnie? – zawahał się. – To tylko godzina spóźnienia. Może nie róbmy jej siary?

– Szukaj, powiedziałam.

Posłuchał.

– Mama Anki ma chyba na imię Zofia. – Wpisał w wyszukiwarkę Zofia Wysocka. Kobiet o takimi imieniu i nazwisku na Facebooku było całe mnóstwo. Ograniczył poszukiwania do Szczecina i wśród kilkunastu zdjęć rozpoznał uśmiechniętą twarz brunetki, starszej o dwadzieścia kilka lat wersji Anki. – Dobra, jest. – Chwycił za telefon. – Połączymy się przez Messengera. Będzie szybciej. Sprawdzimy tylko, czy jest dostępna. – Przez krótką chwilę wpatrywał się w telefon. – Okej, była aktywna przed kilkunastoma minutami. Mogę wysłać wiadomość albo…

– Dzwoń.

Bartek przyłożył do ucha telefon i wsłuchując się w dźwięk sygnału, spoglądał na matkę. Miał zamiar oddać jej komórkę, gdy tylko usłyszy głos tej babki. Nie zamierzał robić sobie wstydu. Po tym, co stało się z ojcem, mama miała tendencję do przesady. I oto mieli kolejny przykład takiej akcji. Oderwał telefon od ucha tak gwałtownie, jakby ten nagle zaczął parzyć.

– Halo? Witam, dobry wieczór. Z tej strony Marta Makowska, mama Agnieszki. – Marta zaczęła krążyć po pokoju syna. – Przepraszam, że dzwonię o tak późnej porze, ale…

Bartek założył na uszy słuchawki. Wysłuchał pretensji kumpli, że wstrzymuje rozgrywkę. Korciło go, żeby wcisnąć resume i powrócić do gry. Ostatecznie postanowił poczekać jeszcze kilka minut, by usłyszeć, jak zakończy się sprawa z matką Anki. Rzucił kilka słów do mikrofonu i ponownie zdjął słuchawki z uszu.

– Rozumiem, ale miały iść do kina i ewentualnie na jakieś zakupy… – usłyszał, jak matka przedstawia tamtej kobiecie skrócony plan wieczoru ich córek. Najwyraźniej i ona nie widziała powodu do niepokoju w godzinnym spóźnieniu. – Gdyby postanowiły pójść dokądś jeszcze, Aga na pewno dałaby mi znać. Czy mogłaby pani po prostu zadzwonić do Ani i sprawdzić, co się dzieje? – Marta nie przestawała krążyć po pokoju. Zatrzymała się, podniosła z podłogi sportowe spodenki syna i zastygła z nimi na wysokości jego twarzy. Jej spojrzenie mówiło: „Dlaczego nie wrzuciłeś ich do prania?”. Bartek wzruszył ramionami. Odrzuciła brudną garderobę pod drzwi. – Dobrze, bardzo proszę o kontakt. Ma pani mój numer, prawda? Świetnie, a więc czekam… – Rozłączyła się i oddała synowi telefon. – Nie wiem, jak można mieć takie podejście – powiedziała, patrząc na Bartka. – Mam wrażenie, że tej kobiecie nie przeszkadzałoby, nawet gdyby dziewczyny wróciły nad ranem.

– Mamo, nie wszyscy zamartwiają się tak jak ty, wiesz? A poza tym faktycznie, to tylko godzina. Agnieszka zaraz pewnie wróci, co nie znaczy, że nie powinnaś dać jej szlabanu i…

Zadzwonił telefon Marty.

– Tak? – Bartek znał to rozbiegane i przestraszone spojrzenie matki. Nie wróżyło niczego dobrego. – Też ma wyłączony telefon? Nie, coś musiało się stać… – Zawiesiła głos. Najwyraźniej inicjatywę przejęła matka Anki, bo Marta milczała przez dłuższą chwilę, słuchając uważnie. – Proszę pani, obie mają wyłączone telefony. To trochę zbyt duży zbieg okoliczności – odezwała się wreszcie. – Spóźniają się od godziny i… – Marta zerknęła na monitor komputera – piętnastu minut. Jeżeli nie wrócą do północy, dzwonię na policję. – Cisza. Do głosu znowu musiała dojść tamta. – Nie, proszę pani, nie przesadzam. Po prostu się martwię i szczerze przyznam, że dziwię się, że tak to pani bagatelizuje. – Kolejna pauza. – Proszę mnie powiadomić, gdyby w tym czasie Ania się do pani odezwała. Tak jak powiedziałam, jeżeli do północy nie dadzą znaku życia, dzwonię na policję. Dobranoc. – Wściekła wcisnęła telefon do kieszeni. – Co z niej za matka?! – Odwróciła się na pięcie i zgarniając po drodze spodenki syna, wyszła z pokoju.

Gdy tylko drzwi się zamknęły, Bartek wrócił do gry.

***

Kiedy minęła północ, Marta wciąż siedziała w fotelu, wpatrując się w płomień dogorywający za szybą kominka. Fifi cichutko pochrapywała na jej kolanach. Marta chwyciła telefon i raz jeszcze wybrała numer córki. „Abonent niedostępny…” Nie dosłuchała do końca. Cisnęła aparatem w przeciwległy kąt pokoju. Obudowa rozpadła się na dwie niemalże równe części, wypluwając z siebie prostokątną baterię. Fifi obudziła się przerażona i spojrzała na swoją panią wielkimi, nierozumiejącymi ślepkami.

– Co mam robić, Fifi? – zapytała Marta.

Suczka przechyliła łebek w lewo.

– Co mam robić?!

Pies zeskoczył z kolan i oddalił się na bezpieczną odległość. Marta schowała twarz w dłoniach i zaczęła płakać. Minęło dobre kilka minut, zanim doszła do siebie na tyle, żeby podnieść się z fotela i pozbierać szczątki telefonu. Złożyła go, ale na ekranie widniało cienkie, długie pękniecie. Kiedy na powrót go włączyła, jej oczom ukazały się uśmiechnięte buzie jej dzieci. Rysa przebiegała dokładnie przez policzek Agnieszki, odrobinę zniekształcając jej twarz. Marta wybrała numer 112 i już miała nacisnąć zieloną słuchawkę, ale się zawahała… Weszła w galerię zdjęć. Większość fotografii stanowiły zdjęcia dzieciaków. Bartek biegający za piłką podczas jednego z turniejów. Na innym Aga i Bartek siedzieli odświętnie ubrani przy stole na urodzinach babci. Na kolejnych uwieczniła ostatniego w tym roku grilla. Oprócz jej mamy i dzieciaków były jeszcze Ula i Ewa, jej najlepsze przyjaciółki. Na kilku następnych Agnieszka przemierzała wybieg w długiej, białej kreacji sięgającej kostek. Na jeszcze innych Agnieszka pozowała do jakiegoś kalendarza. Marta odrzuciła telefon. Kolejny raz skryła twarz w dłoniach. Przez chwilę nabrała ochoty, aby zadzwonić do Uli lub Ewy… A najlepiej do obu. Odrzuciła jednak ten pomysł, gdy tylko zerknęła na zegarek. 00:17. Jej przyjaciółki albo spały, albo oglądały jakiś film wtulone w swoich mężów. Biła się z myślami jeszcze przez kilka minut. W końcu chwyciła komórkę i wybrała numer taxi.

Kiedy wchodziła po schodach, mała Fifi próbowała dotrzymać jej kroku. Drzwi pokoju Bartka były uchylone, a przez szparę sączyło się blade światło. Jej syn nadal grał. Ponownie bezceremonialnie ściągnęła mu słuchawki z głowy.

– Co znowu…? Już się miałem kłaść, tylko…

– Jadę na policję. Ty zostaniesz w domu. Gdyby pojawiła się Agnieszka, masz mi natychmiast dać znać.

Chłopak wyglądał na przestraszonego. O ile wcześniej nie do końca brał słowa matki na poważnie, o tyle teraz najwyraźniej zmienił zdanie.

– Okej… – wymamrotał. – Ale mamo, myślisz, że to dobry…

– I daruj sobie te słuchawki. Nie będziesz słyszał, jeśli twoja siostra wróci do domu.

Bartek obserwował, jak matka znika za drzwiami, a wraz z nią ich pies. Ponownie nasunął na głowę słuchawki, aby powiedzieć kolegom, że na dzisiaj rozgrywka jest skończona. Wyłączył komputer i podbiegł do okna, by zobaczyć, jak jego matka wsiada do taksówki. Kiedy samochód ruszył, w ciemności po drugiej stronie ulicy zabłysły światła innego auta. Bartek widział, jak stary volkswagen zjeżdża z krawężnika i rusza za taryfą.

***

Gdy Marta wysiadła z samochodu, nie zaczekawszy na resztę, której bez zbędnego pośpiechu poszukiwał taksówkarz, zdążyło się rozpadać na dobre. Ściągnęła mocniej poły płaszcza i pobiegła w stronę komendy.

Ciężkie drzwi zamknęły się za nią z głośnym trzaskiem, co ściągnęło wzrok dyżurującego policjanta. Włosy lepiły się Marcie do twarzy. Odgarnęła je szybkim ruchem.

– Dobry wieczór – powiedziała. – Chciałabym zgłosić zaginięcie córki…

Policjant był raczej małomówny. W wywiadzie nie wykraczał specjalnie poza standardowe pytania, na które Marta odpowiadała bez wahania. Ile miał podobnych zgłoszeń? Pewnie dziesiątki miesięcznie. Córka nie wróciła do domu? Aha. Poszła z przyjaciółką do kina. Jak długo się spóźniają? Prawie trzy godziny? Dobrze. Skrzętnie wszystko notował, nie patrząc jej w oczy dłużej, niż to konieczne. Skrupulatnie zapisywał dane dotyczące wyglądu zewnętrznego Agnieszki. Próbował nie dać tego po sobie poznać, ale zapewne myślał dokładnie to samo co matka Anki: przesadza pani, po prostu zabawiły gdzieś na imprezie i…

– Ja nie przesadzam. – Powiedziała na głos ni z tego, ni z owego Marta.

– Słucham? – Policjant wyglądał na zaskoczonego.

– Przepraszam. Jakie było pana ostatnie pytanie?

– Pytałem o znaki szczególne. Czy pani córka ma jakieś blizny, tatuaże?

Marta już miała zaprzeczyć, kiedy przypomniała sobie jedną z pierwszych sesji zdjęciowych córki. Agnieszka miała pozować w kostiumie kąpielowym.

– Ta plama wszystko psuje – żaliła się tamtego dnia. – Wstydzę się rozebrać…

– Przestań dramatyzować – uspokajała ją Marta. – Tylko dodaje ci uroku. A poza tym to nie żadna plama, tylko znamię. Wiesz, jak się na to mówi pieszczotliwie…?

– Myszkę – odparła Marta, wracając do rzeczywistości.

– Co takiego? – zapytał młody policjant.

– Myszkę. Takie znamię. Tak się na to mówi. Agnieszka ma je od urodzenia. Na udzie, tuż nad prawym kolanem. Przypomina mapę Włoch. Wie pan, wygląda jak pantofelek… – Marta urwała, widząc dziwne spojrzenie policjanta, który w końcu pokiwał głową i zaznaczył coś w formularzu. Mapa Włoch… Przypomniała sobie, jak próbowała przekonać Agnieszkę, że jej znamię to znak, że kiedyś zrobi wielką karierę, o której tak marzy. Właśnie we Włoszech, kolebce wielkich domów mody.

– Czy nosi okulary, soczewki, aparat słuchowy?

Marta mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem. Okulary, aparat słuchowy? Jej córka robiła aferę z powodu prawie niewidocznego znamienia. Każda z wymienionych przez policjanta rzeczy w jej mniemaniu zrujnowałaby jej karierę modelki.

– Nie.

– Choruje przewlekle? Przyjmuje jakieś leki?

– Nie.

Na kilka kolejnych pytań Marta również odpowiedziała przecząco.

– Jak córka zachowywała się przed wyjściem?

– To znaczy?

Policjant ściągnął usta.

– Była podenerwowana? Może się panie pokłóciłyście? A może pokłóciła się z kimś z rodziny?

Wyobraźnia Marty przypomniała obraz przedrzeźniających się dzieci. Niewinne sprzeczki między rodzeństwem, o których nie zamierzała wspominać.

– Nie – odparła.

– A jaki miała nastrój? Co mówiła? Wspominała coś o swoich planach?

Marta odetchnęła głęboko.

– Już mówiłam. Była wesoła, pogodna. Cieszyła się na wieczór z przyjaciółką. Chciały pójść do kina, a potem na zakupy. Najpóźniej o dwudziestej drugiej miała być w domu.

Funkcjonariusz znowu pokiwał głową. Robił tak za każdym razem, gdy Marta udzieliła odpowiedzi. Pewnie machinalnie, odruchowo. Na początku nie zwracała na to uwagi, teraz działało jej to na nerwy. Zniecierpliwiona odpowiadała na kolejne pytania. Kiedy wywiad wreszcie dobiegł końca, musiała uzupełnić w formularzu swoje dane osobowe.

– Co dalej? – zapytała, przesuwając kartkę w stronę policjanta.

– Ma pani fotografię córki?

– Najbardziej aktualną w telefonie. – Położyła komórkę na biurku. – Może pan ją skopiować?

Znowu to nieznośne skinienie głową. Funkcjonariusz podłączył smartfon do komputera i po chwili obrócił monitor w stronę Marty.

– Proszę wybrać najbardziej aktualne i odpowiednie zdjęcie.

Marta posłuchała. Na wskazanej przez nią fotografii twarz Agnieszki była doskonale widoczna. Jej córka uśmiechała się od ucha do ucha, a blond włosy opadały jej na ramiona. Była szczęśliwa i piękna. Marta poczuła, jak coś w niej pęka… Do oczu znowu napłynęły jej łzy, coś ścisnęło ją za gardło. „A co, jeśli… a co, jeśli już jej nie zobaczę…?”

– Bardzo dobrze pani zrobiła, zgłaszając zaginięcie – odezwał się policjant, jakby wyczuwając to, co za chwilę może nastąpić. Chciał zadziałać, zanim siedząca przed nim kobieta zupełnie się rozklei. – Zazwyczaj dziewczyny w wieku pani córki wracają do domów po kilku godzinach spóźnienia lub ostatecznie następnego dnia. Proszę mnie źle nie zrozumieć i być dobrej myśli. Młodość rządzi się swoimi prawami.

Marta otarła pospiesznie twarz wierzchem dłoni.

– Swoimi prawami, mówi pan?

Mężczyzna wciąż się jej przyglądał z pogodnym wyrazem twarzy. Tym razem nie przytaknął ruchem głowy. Marta była mu za to wdzięczna.

– Pewnie ma pan rację. Modlę się, aby tak było… Jest pan ojcem? – zapytała po chwili, czym wyraźnie zaskoczyła policjanta.

– Nie. Jeszcze nie…

– Więc proszę wybaczyć, ale nie jest pan w stanie zrozumieć, co czuje matka, kiedy jej dziecko nie wraca na noc do domu.

Mężczyzna milczał.

– Co dalej? Zaczniecie jej szukać?

– Natychmiast. Rysopis i dane pani córki trafią do wszystkich jednostek patrolujących miasto. Zostaną wszczęte procedury poszukiwawcze. Sprawdzimy szpitale i… – Policjant zawahał się, jakby w obawie, że powie więcej, niż powinien. – Wszystkie informacje za chwilę wprowadzę do ewidencji, a za pani zgodą – do portalu internetowego Komendy Głównej Policji. Pani córka się odnajdzie. Proszę nie tracić nadziei. Zrobiła pani wszystko, co należy. Proszę teraz wrócić do domu, być może ona już tam na panią czeka. Gdyby tak się stało, proszę niezwłocznie nas poinformować.

Marta powoli podniosła się z krzesła.

– A co, jeśli nie?

– Proszę czekać. Skontaktujemy się z panią.