Anka leżała na łóżku, nie mogąc się poruszyć. Odgłosy muzyki, śmiechy, głośne rozmowy – wszystko zniknęło. Otaczały ją cisza i ciemność, a wewnątrz rozrywał ból. Pierwsze dwa pozwalały jej stwierdzić, że wciąż żyje i że została sama. Wsłuchiwała się w szaleńcze bicie własnego serca i czuła, jak ból rozrywa jej ciało. Nie umiała dokładnie go zlokalizować. Bolało ją wszędzie. Tam w środku najbardziej. Ciemność przyprawiała ją o szaleństwo. Wciąż żywe obrazy nie chciały opuścić jej głowy. Były tak wyraźne, jakby to wszystko nadal trwało. Słyszała ich śmiechy, charczenie, przyspieszone oddechy, okrzyki, kiedy dopingowali się wzajemnie. Widziała pukle różowych włosów klauna kontrastujące z jego trupiobladą twarzą, duży czerwony nos i żółte, wykrzywione w uśmiechu gumowe zęby, kiedy wdzierał się w nią raz za razem. Potem w jego miejscu pojawił się małpiszon. Przez dziurki w czarnej masce wpatrywały się w nią oczy wychodzące z orbit. Do jej uszu dochodziły stłumione sapnięcia i charakterystyczne odgłosy, kiedy goryl napierał brzuszyskiem na jej uda. Potem był wampir i jeszcze inni. Przewrócili ją na brzuch. Złapali za włosy. Mogła wtedy zobaczyć Agnieszkę i tego człowieka pochylającego się nad nią. Jak miał na imię? Maks. Tak, Maks. Nagle poczuła ból, jakiego nie czuła nigdy wcześniej. A kiedy nie była w stanie już go znieść, jej umysł zrobił to, co do niego należało. Wyłączył zasilanie.
Anka nie mogła przełknąć śliny, bo wciśnięto jej coś do ust. Nie mogła poruszyć rękoma, bo przewiązano je do wezgłowia łóżka. Od pasa w dół była kompletnie naga. Poruszyła delikatnie nogami. Przypłaciła to mocnym ukłuciem bólu, ale przynajmniej wiedziała, że chociaż one nie zostały skrępowane. Jednak co z tego, kiedy i tak nie mogła… Zamarła, usłyszawszy wyraźne skrzypnięcie na schodach. Zaraz po nim nastąpiło kolejne. Ktoś się zbliżał. Czuła, jak zalewa ją panika, a do oczu zaczynają napływać łzy. Jakiś głos w jej głowie krzyczał, że to jeszcze nie koniec, że koszmar zacznie się na nowo i będzie trwał, będzie trwał tak długo, aż… Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem i do środka wpadł prostokąt żółtego światła. Jasna plama najpierw rozlała się na ścianie, potem po podłodze, aż w końcu dotarła do łóżka, na którym leżała. Zmrużyła oczy. Widziała jedynie cień stojący w drzwiach. Tak bardzo chciała krzyczeć. Zaczęła się szarpać, walić nogami o materac i wtedy drzwi się zamknęły. Znowu absolutna ciemność, jej przyspieszony oddech i kroki.
– Przestań – usłyszała nad prawym uchem. Nie zmierzała słuchać, więc powtórzył: – Przestań!
Poczuła, jak łapie ją za nogi, próbując je unieruchomić. Stawiała opór jeszcze przez chwilę, ale potem on odezwał się znowu:
– Chcesz żyć? – zapytał.
Boże, cóż to było za pytanie? Pragnęła tego z całych sił. Chciała wykrzyczeć to głośno i wyraźnie, ale zamiast tego z jej ust wydarły się jedynie rzężenie i mamrotanie.
– To posłuchaj, co powiem, i rób, co każę.
Rozpoznała ten głos. Na początku nie była pewna. Teraz nie miała wątpliwości. To był Kuba. Poczuła dreszcze. Oddychała ciężko przez nos. To przez niego się tu znalazły! Gdzie była Agnieszka?! Anka poczuła, jak łzy spływają jej po policzkach.
– Impreza się skończyła. Wszyscy śpią, rozumiesz?
Pokiwała głową w ciemności. Czuła jego oddech na twarzy.
– Ale mogą się zaraz obudzić i na pewno do ciebie wrócą. – Przysunął się jeszcze bliżej. Klęczał teraz przy łóżku, jakby szykował się do odmówienia modlitwy. – Musisz wiedzieć, że nie chodzi tu o ciebie, tylko o twoją koleżankę. To na niej im zależy.
Anka chłonęła kolejne słowa, nic nie rozumiejąc.
– Musisz o niej zapomnieć.
Kiedy wypowiedział ostatnie zdanie, zaczęła energicznie kręcić głową. Złapał ją za brodę. Bolało. Bardzo.
– Posłuchaj mnie! Oni cię zabiją, rozumiesz? Nie jesteś im potrzebna. Jesteś skutkiem ubocznym, którego pozbędą się, gdy tylko się obudzą. Masz wybór. Żyć albo umrzeć.
Pisnęła. Znów pokiwała głową, dając do zrozumienia, że już podjęła decyzję.
– Mądra dziewczynka. Za chwilę cię rozwiążę. Po cichu zejdziemy na dół. Pobiegniesz w stronę lasu. Po trzech kilometrach powinnaś dotrzeć do drogi. Zapomnisz o tym, co tu się wydarzyło. Jeśli nie, jeżeli zrobisz jakieś głupstwo, oni cię znajdą i zabiją. Ciebie i twoją rodzinę. Możesz mi wierzyć. Film z wczorajszej zabawy trafi do sieci i zobaczy go każdy. Wszyscy stwierdzą, że byłaś zwykłą dziwką i sama tego chciałaś. A tak przecież kończą wszystkie dziwki, prawda? Za porcję dobrych prochów dadzą się pokroić. Zapomnij o swojej koleżance. Ona już nie wróci. Gdy będą o nią pytać, powiesz, że nie masz pojęcia, co się wydarzyło. Niczego nie pamiętasz.
Zamilkł, jakby chciał dać jej odrobinę czasu na ostatnie przemyślenia.
– Gotowa? – zapytał po chwili.
Znowu pokiwała głową i zaraz potem poczuła, jak to, co wciśnięto jej do ust, znika.
***
Marta przekroczyła próg domu i oparłszy się o drzwi, na krótką chwilę przymknęła oczy. Odgłos bosych stóp na schodach sprawił, że na powrót je otworzyła. Przez kilka wyjątkowo długich sekund wpatrywali się w siebie bez słowa w nadziei, że któreś z nich powie coś, co sprawi, że koszmar się skończy, zanim na dobre zdąży się zacząć. Matka i syn. Wyczekujące spojrzenia i nieznośna cisza wielkiego domu.
– Odzywała się? – zapytała, choć wiedziała dobrze, jaka będzie odpowiedź.
Bartek zaprzeczył ruchem głowy. Osunęła się na kolana. Łzy znów popłynęły. Mała Fifi pojawiła się nie wiadomo skąd i zaczęła skomleć u jej boku. Bartek podszedł i klęknąwszy przy matce, wtulił się w nią całym ciałem. Kiedy Marta spojrzała mu w oczy, zmuszając się do uśmiechu, zobaczyła, jak bardzo podobny jest do ojca. Wyglądał niezwykle dojrzale jak na swoje dwanaście lat. Nigdy jej nie przytulał, chyba że okoliczności tego wymagały, na przykład urodziny, powrót do domu po długiej nieobecności, życzenia przy świątecznym stole. Jej syn, taki mały, większość czasu siedzący z nosem przyklejonym do komputera, a zarazem jej syn z tym dorosłym, pełnym zrozumienia spojrzeniem. Klon swego ojca. Tak bardzo chciała, by Adam był teraz z nimi…
– Mamo, będzie dobrze, słyszysz?
Pokiwała głową. Otarła policzki wierzchem dłoni. Pomógł jej wstać.
– Napijesz się herbaty? Przemokłaś. Pewnie zmarzłaś. Idź się przebierz. Wykąp się, jeśli chcesz, a ja wstawię wodę na herbatę, okej?
***
Stała pod prysznicem od dobrych dziesięciu minut. Woda była tak gorąca, że aż parzyła, ale Marta zdawała się tego nie czuć. Jeśli wcześniej próbowała nad sobą panować, teraz pozwoliła, aby łzy popłynęły z całą siłą. Tu nie musiała się trzymać, nie musiała niczego udawać. Oczami wyobraźni widziała, jak ona i dzieci wjeżdżają po schodach centrum handlowego. Widziała, jak Agnieszka wymierza bratu cios w głowę za jakąś niewybredną uwagę, której teraz Marta nie potrafiła sobie przypomnieć. Słyszała swój głos i to pytanie, które rozbrzmiewało echem w jej głowie:
– O której będziesz w domu?
– Około dwudziestej trzeciej – odpowiedziała Agnieszka.
– Niezła próba, ale masz być z powrotem najpóźniej o dwudziestej drugiej.
Gdyby mogła cofnąć czas, nie zważając na protesty, wsadziłaby ją do samochodu, przywiozła do domu, zamknęła drzwi na cztery spusty i otworzyła, gdy córka skończy trzydzieści lat. Ale czasu nie można było cofnąć.
Marta niechętnie zakręciła wodę. Wyszła spod prysznica. Zawiązała na głowie turban z ręcznika i przetarła dłonią zaparowane lustro. Zobaczyła Adama stojącego za jej plecami i wstrzymała oddech. Czasami skradał się niepostrzeżenie, kiedy była w łazience. Przytulał ją mocno i szeptał do ucha słowa przeprosin. „Wybacz, że znów musiałem zostać dłużej w pracy”. Zdarzało się, że wciągał ją z powrotem pod prysznic, gdzie kochali się namiętnie, tak żeby dzieci nie słyszały albo po prostu sam brał kąpiel, opowiadając przy tym, jak mu minął dzień. Tak bardzo chciała, aby tu był. By zapytał: „Co słychać?”. Mogłaby się rozbeczeć i rzucając mu się w ramiona, wyjaśnić, że ich córka jeszcze nie wróciła. On wsiadłby w samochód i przywiózł Agnieszkę do domu, już po drodze decydując o dożywotnim szlabanie. Ale Adama nie było… Jego odbicie stawało się coraz bardziej niewyraźne, aż do momentu, gdy lustro ponownie zaczęło parować. Po chwili zniknęło zupełnie. Marta opatuliła się szlafrokiem i zeszła na dół.
– Herbata już prawie ostygła. – Bartek postawił kubek na stole w salonie.
– Nie szkodzi.
– Jesteś głodna? Może zrobię kanapkę?
Uśmiechnęła się.
– Nie, głuptasie. Dziękuję. A ty?
– Odrobinę.
– Odgrzeję kurczaka, jeśli chcesz. Zostało jeszcze trochę.
Po kolacji Bartek dorzucił do kominka. Płomień ożył i w pokoju zapanowało przyjemne ciepło. Usiedli na kanapie. Nie rozmawiali wiele. Fifi wskoczyła Marcie na kolana i niedługo potem już spała. Po niespełna pół godzinie w jej ślady poszedł Bartek. Marta zasnęła tuż nad ranem.
***
Głośny dźwięk telefonu wyrwał ją ze snu. Marta sięgnęła po aparat gwałtownie, przy okazji wybudzając Bartka. Kiedy zrozumiała, kto dzwoni, rozczarowana opadła na kanapę. Wpatrywała się długo w wyświetlacz, zastanawiając się, czy powinna odebrać. Za długo. Telefon w końcu ucichł.
– Kto to? – Bartek przecierał zaspane oczy.
Fifi zeskoczyła na podłogę. Nagłe poruszenie było dla niej oczywistym sygnałem, że nadszedł czas na załatwienie najważniejszych porannych potrzeb.
– Babcia.
– Dlaczego nie odebrałaś?
– Może nie powinnam jej na razie nic mówić?
– Przecież i tak się dowie. Przychodzi do nas w każdą sobotę.
Bartek miał rację. Sobotnie wizyty jej matki stały się już tradycją.
– Wiem…
Telefon zadzwonił ponownie.
– Cześć, mamo. – Chwila przerwy. – Nie, nie obudziłaś mnie. Co? Nie, nie jestem chora… tylko. Czy coś się stało? – Marta wstała i wskazała na drzwi. Bartek miał wypuścić Fifi na dwór. Potem podeszła do okna kuchennego i obserwowała, jak pies hasa pomiędzy tujami w poszukiwaniu ulubionego miejsca. – W zasadzie tak… Ale obiecaj, że nie będziesz panikować – powiedziała Marta i pomyślała: „Dobre sobie. I kto to mówi?”. – Agnieszka nie wróciła na noc do domu. Nie mogę się do niej dodzwonić.
Reakcja była taka, jakiej się spodziewała. Musiała na chwilę oderwać słuchawkę od ucha. Jej matka krzyczała. Marta przetarła oczy.
– Tak, mamo, zgłosiłam to na policję. Nie musisz od razu przyjeżdżać. Jest ze mną Bartek… Dobrze, mamo, jak chcesz. Dziękuję. Czekamy na ciebie. – Zakończyła połączenie i natychmiast wybrała numer Agnieszki. „Abonent niedostępny…” Rzuciła telefon na kuchenny blat. Po chwili sięgnęła po niego ponownie i tym razem wybrała numer Zofii Wysockiej. Bartek, który niedawno wrócił z Fifi, obserwował, jak jego matka przemierza salon tam i z powrotem. Widział, jak posępnieje, kiedy okazało się, że kobieta nie odbiera.
– Nie mogę w to uwierzyć! – krzyknęła Marta, jeszcze zanim zakończyła połączenie.
– Nie sądzę, żeby matka Anki specjalnie się zamartwiała. Chyba zdążyła przywyknąć – ocenił Bartek.
– Jak to? – Marta przyglądała się synowi uważnie.
– Anka chyba dość często balowała poza domem.
Bartek odłożył smycz Fifi. Suczka była zmarzlakiem. Nigdy nie zostawała na dworze dłużej niż to konieczne.
– Skąd wiesz?
– Mamo, żyjemy w czasach Facebooka. Aga pewnie nie raz chciałaby się z nią wyszaleć, ale wiedziała, że się nie zgodzisz.
– I myślisz, że teraz postanowiła wyrwać się bez pozwolenia?
– Nie wiem. Być może. – Bartek wzruszył ramionami.
Marta widziała oczami wyobraźni swoją córkę leżącą w czyimś domu, upitą do nieprzytomności albo odurzoną narkotykami.
– Boże – powiedziała, chwytając się za głowę. – Ja zwariuję…
Trudno było jej uwierzyć, że Agnieszka bez jej zgody wybrała się na całonocną imprezę. Gdyby jednak tak było, córka musiałaby odbudowywać matczyne zaufanie przez następne kilkanaście lat. Marta pomyślała, że to nie miało teraz znaczenia. Po prostu chciała, żeby jej dziecko wróciło do domu…
Odruchowo włączyła ekspres do kawy. Rozległ się charakterystyczny dźwięk, który na chwilę zagłuszył jej myśli. Zaraz potem zadzwonił telefon. Rzuciła się w stronę kanapy, gdzie widziała go po raz ostatni. Gorączkowo rozgarniała poduszki. Spojrzała na ekran. Westchnęła. To była Ulka. Klapnęła na łóżko.
– Halo?
Na śmierć zapomniała, że umówiła się z przyjaciółką na poranny nordic walking.
– Nie, Ula, przepraszam, dzisiaj nic z tego – powiedziała Marta i dodała po chwili: – Aga nie wróciła na noc…
***
Mężczyzna znów widział małego białego psa biegającego po ogrodzie. Nigdy wcześniej obserwacja domu nie zajęła mu całej nocy. Przemarzł na kość. W zasadzie nie czuł dłoni i stóp, ale był do tego przyzwyczajony. Spędził na morzu ponad trzydzieści lat. Najpierw na zwykłych rybackich kutrach, a potem na kontenerowcach. Można było powiedzieć, że odwiedził każdy zakątek świata i nierzadko pracował w nieludzkich warunkach. Jego dłonie zrobiły się twarde i szorstkie. Przemarzły niezliczoną ilość razy, kiedy wyciągał z morza sieci albo wlókł po pokładach ciężkie, żeliwne łańcuchy. Chłód nie robił już na nim wrażenia. To właśnie na statkach zaczął obcować ze szczurami. Było ich tam całe mnóstwo. Czasami siadał gdzieś z boku, z dala od reszty załogi i rzucał gryzoniom kawałki swojego drugiego śniadania. Niektóre z nich przybierały rozmiary kociąt. Sadowiły się u jego stóp i z uniesionymi łapkami czekały na smaczny kąsek.
Pies i dzieciak zniknęli w domu. Dziewczyny nadal nie było. Mężczyzna bił się z myślami jeszcze przez chwilę. W końcu wyjął telefon i wybrał połączenie. Ten, do którego dzwonił, zdecydował się je odrzucić. Mężczyzna westchnął. Po kilku minutach spróbował raz jeszcze.