12.
OKOLICE SZCZECINA

Salon wyglądał jak pobojowisko. Podłoga lepiła się od rozlanego alkoholu, gdzieniegdzie walały się potłuczone szkło, resztki popękanych balonów i kolorowe wstążki. Literatki i kieliszki z niedopitą zawartością stały na stolikach wśród resztek białego proszku. Grubas z rozpiętą koszulą i maską małpy na kolanach spał na kanapie, tuląc do siebie jedną z dziewczyn przebraną za króliczka „Playboya”. Klaun z dużym czerwonym nosem chrapał na fotelu z nogą przerzuconą przez oparcie. Dwie roznegliżowane dziewczyny leżały na podłodze tuż obok.

Madejska starała się stawiać ostrożnie każdy krok, aby nie nadepnąć na szkło. Nie udało się. Zastygła w miejscu, kiedy usłyszała charakterystyczny chrzęst pod stopą. Wykonała kolejny ruch dopiero, gdy zyskała pewność, że nie obudziła żadnego z mężczyzn. Wyglądała jak uczestniczka zabawy „Stary niedźwiedź mocno śpi”. Uklękła przy nieprzytomnych dziewczynach. Zaczęła delikatnie szturchać je za ramię. Kiedy to nie przyniosło efektu, klepnęła jedną z nich w policzek. Blondynka jedynie wymamrotała coś pod nosem.

– Obudź się – powiedziała Paula Madejska przyciszonym głosem. – Wstawajżeż… – Tym razem szarpnęła dziewczynę zdecydowanie mocniej. Kelnerki jej nie obchodziły. To Maks je skądś załatwił. Martwiła się jedynie o swojej dziewczyny, a dwie z nich leżały nieprzytomne. Cztery inne zniknęły w pokojach z jego ludźmi. I to stanowiło największy problem. Pojęcia nie miała, jak je stamtąd wyciągnąć. Spróbowała podnieść blondynkę, ale odpuściła, gdy usłyszała…

– Gdzie ona, kurwa, jest?! – To był Maks. I co gorsza, był wściekły. Jego głos dobiegał z góry.

Grubas siedzący na kanapie się przebudził. Odsunął od siebie kelnerkę i wlepił w Madejską pytające spojrzenie. Kobieta rozłożyła jedynie ręce. Mężczyzna wstał i bezskutecznie próbując wcisnąć koszulę w spodnie, chwiejnym krokiem podążył w kierunku holu, skąd dobiegał krzyk. Madejska podreptała za nim.

Maks stał na piętrze wsparty o balustradę. Roznegliżowany od pasa w górę, wbijał palec wskazujący w młodego chłopaka, którego Madejska widziała wczoraj po raz pierwszy w życiu. To on przyprowadził te dziewczyny. Jedna z nich najwyraźniej zniknęła. Madejska czuła, że zanosi się na niezłą awanturę, i natychmiast pożałowała, że jej i dziewczynom nie udało się wyjść wcześniej.

– Pytam raz jeszcze: gdzie jest dziewczyna?! – grzmiał Maks.

Młody chłopak, choć zbudowany jak gladiator, trząsł się niczym mały przerażony chłopiec.

– Naprawdę nie wiem… Obudziłem się i… już jej nie było. Myślałem, że poszła do łazienki, ale…

Nóż sprężynowy pojawił się nie wiadomo skąd. Zupełnie jakby jego właściciel popisywał się jakąś magiczną sztuczką, trikiem godnym iluzjonisty. Stal zabłysła w powietrzu, a wszystko trwało zaledwie kilka sekund. Być może chłopak mógłby się obronić. Był przecież młodszy i pewnie silniejszy, ale gdyby nawet poradził sobie z Maksem, to pozostawała jeszcze reszta grupy. Takie myśli pojawiły się w głowie Madejskiej przez tych kilka chwil, podczas których obserwowała, jak niedźwiedzia dłoń Maksa zaciska się na gardle młodego, a druga dźga go w brzuch, raz i drugi, i znowu. Chłopak nie wydał z siebie żadnego dźwięku, za to Madejska darła się wniebogłosy, obserwując, jak bezwładne ciało spada na podłogę, łamiac barierkę. Widziała Maksa w akcji nie raz. Ale nie sądziła, żeby mogła się kiedykolwiek do tego przyzwyczaić. Był furiatem. Nieobliczalnym psychopatą, od którego nie mogła się uwolnić przez te wszystkie lata.

– Znajdź dziewczyny i zabieraj się stąd! – wrzasnął w jej kierunku, ocierając ostrze noża o spodnie. Zaraz potem zwrócił się do grubasa: – A ty pozbieraj chłopaków. Za dziesięć minut ma tu nikogo nie być.

***

Marcie podano jakieś środki na uspokojenie. Przez kilkanaście minut w ogóle się nie odzywała. W jej głowie znowu pojawiały się najróżniejsze obrazy. Agnieszkę zgwałcono, leżała teraz sama w jakimś pokoju… Później zobaczyła nagie ciało własnej córki leżące gdzieś pod drzewem… Wyobraźnia była bezlitosna.

Po jakimś czasie poproszono Martę, aby przeszła do innego pomieszczenia. W środku było zdecydowanie jaśniej niż w poprzednim pokoju, choć wyposażenie nadal pozostawało surowe: stół i kilka krzeseł. Przez krótką chwilę Marta sama poczuła się jak oskarżona. Postawiono przed nią kawę, ale na dobrą sprawę nie pamiętała, czy o nią prosiła. Żałowała, że nie pali. Gdyby tak było, chętnie poprosiłaby o papierosa, aby przekonać się, czy rzeczywiście pomoże jej ukoić nerwy.

– Ten samochód, o którym pan mówił. – Marta odezwała się do Wolańskiego pierwsza. Byli w pokoju sami. – Nie możecie go po prostu sprawdzić?

– Już to zrobiliśmy. Auto zostało skradzione w Niemczech przed trzema dniami. Numery rejestracyjne nie były prawdziwe. Samochód został nagrany przez monitoring miejski. Niestety, potem ślad się urywa. Ania podała nazwę klubu, do jakiego rzekomo poszli. Nasi ludzie wraz z pracownikami ochrony wciąż sprawdzają zapis z kamer. Nie sądzę, żeby coś znaleźli. Ania mówi, że nie pamięta, do jakiego mieszkania zabrał ją chłopak, bo była pijana. Zrobiliśmy testy. W jej krwi znaleziono śladowe ilości narkotyków.

– Boże… – Marta wsunęła palce we włosy i wbiła wzrok w blat stołu. – Mogę z nią porozmawiać? – zapytała po chwili.

– Na razie nie… to nie…

– Nie jest dobry pomysł! – wrzasnęła Marta, podrywając się z krzesła. – Tak, wiem! To po cholerę mnie tu wezwaliście?! Po co mówi mi pan te wszystkie rzeczy?! Żebym dostała zawału?! Moja córka zniknęła chwilę po tym, jak wsiadła do samochodu z obcym chłopakiem! Anka na pewno wie więcej! Dajcie mi szansę z nią porozmawiać!

Wolański był oazą spokoju. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Wpatrywał się w stojącą naprzeciw niego kobietę, nie wypowiedziawszy choćby słowa. Odezwał się dopiero, kiedy Marta, wyraźnie zrezygnowana, w końcu usiadła. Łzy napłynęły jej do oczu. Toczyła ze sobą wewnętrzną walkę, aby znowu się nie rozbeczeć.

– Ma pani przy sobie telefon komórkowy?

– Słucham? – Głos się jej łamał.

– Pytałem, czy ma pani…

– Słyszałam, ale po co panu mój telefon?

– Może powinna pani zadzwonić do przyjaciółek? Poprosić, aby pojechały do domu? To może jeszcze potrwać.

– Poczekają. Zresztą przyjechałyśmy moim autem.

– Dobrze. Proszę dać mi swój telefon.

Wolański wyciągnął dłoń w jej kierunku. Niczego nie rozumiała.

– Śmiało – ponaglił.

Posłuchała i czekała na wyjaśnienia. Wyglądało na to, że komisarz na razie nie zamierza ich udzielić. Wyciągnął za to swój telefon i zadzwonił. Poprosił kogoś o przyjście. Niedługo potem drzwi pokoju się otworzyły. Umundurowany policjant skinął nieznacznie głową w kierunku Marty. Nie odwzajemniła gestu. Wolański podał mu jej biały smartfon.

– Poproś Adamskiego – powiedział.

Marta obserwowała, jak policjant ponownie kiwnął głową i zniknął za drzwiami razem z jej telefonem.

– Co to ma znaczyć? – zapytała w końcu.

– Zainstalujemy pani specjalną aplikację.

– Jaką aplikację?

– Program szpiegujący, dzięki któremu będziemy mogli podsłuchiwać pani rozmowy.

– Ale dlaczego?! Nawet nie zapytał mnie pan o zgodę…

– Pani Makowska – przerwał jej Wolański, opierając łokcie na stole – Pani córka prawdopodobnie została uprowadzona.

***

Kiedy Andrzej Adamski wszedł do pokoju, Wolański dał mu znać, aby po prostu usiadł obok. Przez chwilę obaj w ciszy przyglądali się kobiecie, która cicho pochlipując, ocierała oczy i wycierała nos.

– Wiem, jak jest pani ciężko – zaczął Wolański.

– Doprawdy…? – Marta z trudem przełknęła ślinę.

– Musi pani zrozumieć, że teraz liczy się każda minuta.

– Skąd w ogóle pewność, że moja córka została… porwana?! – Ostatnie słowo ledwo przeszło jej przez usta. Irracjonalność całego wydarzenia po raz kolejny przyprawiła ją o zawrót głowy. Jeszcze wczoraj siedzący w dyżurce policjant sugerował, że być może dziewczyny „zabawiły” dłużej na jakiejś imprezie, a dzisiaj, zaledwie kilkanaście godzin po zgłoszeniu, inny plecie coś o uprowadzeniu. Odruchowo sięgnęła po kawę w nadziei, że jej łyk odblokuje ściśnięte gardło.

Mężczyźni wymienili spojrzenia.

– To jest inspektor Andrzej Adamski z Centralnego Biura Śledczego Policji. – Wolański wreszcie przedstawił kolegę, nie kwapiąc się specjalnie, aby odpowiedzieć na zadane przed chwilą pytanie.

Adamski kiwnął głową, zmuszając się do lekkiego uśmiechu. Surowe, naznaczone zmarszczkami oblicze na ułamek sekundy nabrało odrobinę bardziej przyjaznego wyrazu.

– Nie mamy pewności, że pani córka została uprowadzona, ale mamy podstawy, aby wysunąć takie podejrzenia. – Głos Adamskiego pasował do jego aparycji: gruby i mocny, a przez to niekoniecznie miły dla ucha. – Wsiadła do samochodu z obcym mężczyzną. Auto, jak się później okazało, było kradzione. Biorąc pod uwagę te wszystkie przesłanki, na wszelki wypadek musimy panią wstępnie przygotować.

Marta przesuwała wzrokiem po twarzach policjantów zupełnie skonsternowana.

– Przygotować na co?

– Na to, że porywacze mogą się próbować z panią skontaktować. – Tym razem Wolański nie zwlekał z odpowiedzią.

– Zazwyczaj sprawcy kontaktują się z rodziną porwanego w ciągu trzech dni od zniknięcia. Czasami już następnego dnia…

Marta uniosła dłoń, przerywając Adamskiemu.

– Chcecie powiedzieć, że Agnieszka mogła zostać uprowadzona dla okupu?

Zapadła cisza.

– To jest możliwe – przyznał Wolański.

– Przecież nie jesteśmy zamożni… – Marta przerwała, zdając sobie sprawę, jak absurdalnie może zabrzmieć dalsza część jej wypowiedzi.

Obecnie sytuacja finansowa jej rodziny rzeczywiście często spędzała jej sen z powiek, ale zaledwie przed rokiem nie musiała się o nic martwić. Wszystkimi sprawami finansowymi zajmował się bowiem Adam. Jej rola ograniczała się do wyciągnięcia ze skrzynki kolejnego rachunku i przedstawienia potrzeb jej i dzieci, które musiały zostać ujęte w budżecie na dany miesiąc. Wraz ze śmiercią Adama nie tylko zalała ją fala rozpaczy, ale również spadły jej na głowę obowiązki, z którymi wcześniej nie miała do czynienia. Na chwilę zacisnęła mocno powieki, robiąc wszystko, co w jej mocy, aby po jej policzkach nie popłynęły kolejne łzy.

 – Wraz ze śmiercią męża popadliśmy w finansowe tarapaty – wydusiła wreszcie. – Adam był przewrażliwiony na punkcie swojej pracy. Powtarzał, że po godzinach interesujemy go tylko my, ale i tak nie mieliśmy dla siebie zbyt wiele czasu. Kiedy zginął, okazało się, że firma wcale nie prosperowała aż tak dobrze, jak myślałam…

Policjanci po raz kolejny wymienili spojrzenia. W sposobie, w jaki to robili, było coś, co wyjątkowo nie podobało się Marcie.

– Firma została sprzedana – dodała po dłuższej chwili. – Musiałam zapłacić pracownikom zaległe pensje. Adam zaciągnął kredyty, o istnieniu których nie miałam pojęcia.

– Porywacze o tym nie wiedzą. Wiedzą za to zapewne, że mieszka pani w pięknym domu i jeździ niezłym autem. To wszystko, co ich interesuje. Porwany może zostać każdy, a kidnaperzy zadowolą się kwotą nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych.

– Ja nie mam takich…

– Ale może je pani zorganizować bardzo szybko. Sprzedając samochód bądź dom. Pożyczyć od rodziny albo przyjaciół. Właśnie tak to działa, porwania stały się dla przestępców intratnym biznesem.

Drzwi do pokoju się otworzyły i pojawił się w nich funkcjonariusz, który przed kilkunastoma minutami zniknął z jej telefonem. Bez słowa położył białe urządzenie na stole i szepnął Wolańskiemu do ucha kilka słów. Komisarz kiwnął głową i poderwał się z krzesła.

– Dokąd pan idzie? – zapytała Marta.

Wolański zatrzymał się przy drzwiach.

– Proszę, by została pani z inspektorem Adamskim. To zajmie kilkanaście minut.

***

– Co powiedziała? – Wolański podążał za policjantem w kierunku pokoju przesłuchań.

– Na razie niewiele, poza tym, że chce opowiedzieć, co się naprawdę wydarzyło. Cały czas płacze. Mieczkowska od razu posłała po ciebie.

W korytarzu Wolański dostrzegł roztrzęsioną, żywo gestykulującą kobietę. To była matka tej dziewczyny. Jedna z policjantek próbowała ją uspokoić, ale z mizernym skutkiem. Wolański przemknął obok nich niczym cień i wszedł do pokoju. Siadając przy dziewczynie, wymienił z Mieczkowską porozumiewawcze spojrzenia. Anka wciąż płakała, więc podał jej chusteczkę.

– Jesteś gotowa opowiedzieć, co się wydarzyło?

Wytarła nos i policzki.

– Twoja przyjaciółka może nie mieć zbyt wiele czasu.

– Aniu, jesteś bezpieczna – odezwała się Mieczkowska. – Teraz musimy pomóc Agnieszce.

Anka pociągnęła nosem i zaczęła mówić:

– Pojechałyśmy na tę imprezę, chociaż… Agnieszka nie chciała. Miałyśmy pójść do kina, ale spotkałyśmy tego chłopaka i on nas zaprosił…

Kobieta kiwnęła głową, dając Ance delikatny sygnał, aby mówiła dalej. Tak naprawdę mieli całkiem sporo informacji i psycholożka doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Dziewczyna nadal mogła iść w zaparte, milczeć jak grób albo opowiadać niestworzone historie. Mieczkowska przerobiła zbyt wiele podobnych przypadków, by nie zdawać sobie z tego sprawy. Bardzo często pacjenci doświadczający traumatycznych przeżyć pozostawali w szoku albo przez długi czas wypierali je ze swojej świadomości. Potem pojawiał się syndrom stresu pourazowego. Wszystko to skutecznie uniemożliwiało przesłuchanie, a w konsekwencji – poznanie prawdziwego przebiegu wydarzeń.

– Pojechałyśmy z nim do tego domu…

– Gdzie to było? – spytał Wolański.

Anka pokręciła głową. Zerknęła na komisarza, ale tylko na ułamek sekundy. Zaraz potem wlepiła wzrok w podłogę.

– Nie pamiętam dokładnie. Na pewno wyjechaliśmy z miasta. Minęliśmy Mierzyn i… było ciemno… Ja po prostu nie pamiętam… Jechałyśmy przez jakiś las. – Znowu była bliska płaczu.

– Możesz opisać ten dom?

– Duży i bardzo ładny…. Chyba biały… na pewno piętrowy… ogrodzona posesja…

Wolański wyłuskał z kieszeni koszuli mały notatnik i szybko zapisał to, co przed chwilą usłyszał.

Anka mówiła dalej, co chwila wycierając nos w chusteczkę. Zrelacjonowała przebieg imprezy, dość szczegółowo opisując towarzystwo. Skupiła się na człowieku o imieniu Maks i kobiecie, właścicielce agencji modelek.

– Nie mogę sobie teraz przypomnieć jej nazwiska, ale kiedy Agnieszka ją zobaczyła, myślałam, że zemdleje…

Gdy zaczęła opowiadać o tym, co się wydarzyło, później zaniosła się płaczem. Mieli spore trudności, aby zrozumieć choć słowo.

– Nie wiem, co stało się z Agą… – wydusiła wreszcie. – Na początku byłyśmy w pokoju razem… rzucili nas na łóżko… i oni wszyscy…

Mieczkowska już miała się podnieść z krzesła, ale Wolański zatrzymał ją ruchem dłoni.

– Co się stało potem?

– Ocknęłam się w innym pokoju. W środku nocy przyszedł Kuba. Nie wiem, dlaczego mnie uwolnił, ale zagroził, że jeżeli pisnę choć słowo, to zabiją mnie i moją rodzinę…