Merk miał trudności ze znalezieniem odpowiedniego zjazdu. Kiedy wreszcie wypatrzył szutrową drogę znikającą w lesie, odbił natychmiast. Bezlistne korony drzew tworzyły baldachim nad jego samochodem. Po przejechaniu kilkuset metrów dojrzał elewację domu. Przed ogrodzeniem stało kilka radiowozów. Na terenie posesji kręcili się ubrani w białe uniformy i niebieskie rękawiczki technicy policyjni. Zaparkował, ale wcale się nie kwapił, by wysiąść z auta. Wcisnął do ust papierosa, opuścił szybę i czekał.
Po telefonie Jana pojechał do domu i, prawdę powiedziawszy, nie zamierzał sobie zaprzątać nim głowy. Dziewczyna nie wróciła na noc? Merk nie sądził, że to „oni” – jak sugerował Jan – ją uprowadzili. A poza tym miał na głowie o wiele większe zmartwienia. Sam był ojcem siedemnastolatki, która wczorajszej nocy próbowała odebrać sobie życie.
Tym razem nie zostawił butelki Wyborowej w samochodzie. Zabrał ją ze sobą, zamierzając rozprawić się z tym, co zostało. Już odkręcał korek, ale jakiś głos w jego głowie zaproponował mu układ. „Zadzwoń do Wolańskiego – mówił. – Jeżeli nie odbierze, wypijesz do dna i pobiegniesz po więcej. Co ty na to?”. Rozważał w myślach wszystkie „za” i „przeciw”. Ostatecznie przyjął propozycję, ale postanowił wprowadzić pewne udoskonalenia, przez co misja o kryptonimie „Trzeźwość” miała dużo mniejsze szanse na powodzenie.
– Wyślę esemesa – odburknął głosowi. – Jeśli Wolański nie odpisze w ciągu piętnastu minut, urżnę się.
Głos nie odpowiedział. Merk uznał to za przyzwolenie. Chwycił telefon i wystukał krótką wiadomość: Córka Makowskiego nie wróciła do domu. Macie coś? Wysłał. Wolański odpisał po niespełna kwadransie. Merk zastygł z butelką przy ustach i zaklął siarczyście.
I tak oto był w tym miejscu i czekał na swojego byłego partnera. Wolański wyszedł z domu po chwili. Zanim podszedł do samochodu Merka, zamienił kilka zdań z technikami. Olgierd nie znał ich wszystkich. Najwyraźniej przez rok sporo zdążyło się zmienić.
– Napisałem, co napisałem, ale nie mówiłem, że masz od razu przyjeżdżać. – Wolański podał Merkowi dłoń, kładąc drugą na dach jego samochodu. Olgierd wyciągnął w jego stronę paczkę papierosów, ale ten odmówił ruchem głowy.
– Kiedy rzuciłeś? – zapytał Merk.
– Jakiś rok temu.
– Rozstanie ze mną najwyraźniej dobrze ci zrobiło. – Na twarzy Olgierda pojawiło się coś na podobieństwo uśmiechu. Zamiast na Wolańskiego wciąż spoglądał przez przednią szybę.
– Przynajmniej w tej materii – odparł Borys. – Co u Natalii?
Merk nie odpowiedział. Wyłuskał kolejnego papierosa, zapalił i wypuścił przez uchylone okno smużkę dymu. Wolański machnął dłonią przed nosem, jakby chciał odpędzić uporczywego komara.
– Skąd się w ogóle dowiedziałeś o całej sprawie? – zapytał, uznając, że zmiana tematu będzie dobrym pomysłem.
– Powiedzmy, że wciąż mam swoje kontakty. To na pewno córka Makowskiego?
– Na sto procent. Była z koleżanką. Zabrali tylko ją. Drugą dziewczynę wypuścili.
– Czyj to dom? – Merk zaciągnął się kolejny raz, spoglądając na willę.
Wolański kartkował mały notatnik.
– Jakiegoś Schulza.
– To niemieckie nazwisko.
– Brawo.
Merk zerknął na Wolańskiego, tym razem wypuszczając dym nosem.
– Udało wam się go namierzyć?
– Nie. Podejrzewam, że facet nie istnieje.
Przez kolejne dziesięć minut Wolański opowiadał ze szczegółami to, co usłyszał od dziewczyny, którą wypuścili.
– Miała szczęście – ocenił Merk. – Gdyby nie ten chłopak, pewnie by ją zabili albo sprzedali do jakiegoś ruskiego burdelu.
– Mówi ci coś imię Maks? – zapytał Wolański. – Ponoć facet wyglądał jak król Cyganów.
Olgierd pokręcił głową.
– Bardzo możliwe, że będziemy mieli co najmniej jednego trupa – oznajmił Borys. Udało mu się przykuć wzrok dawnego kolegi z wydziału na dłużej.
– Jak to „bardzo możliwe”?
– Technicy pobrali z podłogi próbki krwi. Ktoś pospiesznie i wyjątkowo nieudolnie próbował zatrzeć ślady. Na piętrze wyłamano barierkę. Wygląda to tak, jakby kogoś przez nią wyrzucili.
– Może to jednak krew dziewczyny?
Wolański spojrzał na niego wymownie.
– Mało prawdopodobne, ale sprawdzimy.
– Dałeś Makowskiej ochronę?
– Taa.
– Na pewno się odezwą.
– Pytanie tylko, czego chcą? Muszą wiedzieć, że babka jest spłukana.
– Może wcale nie chodzi o pieniądze? – Merk znowu zerknął na komisarza.
– A o co? Czego mogliby chcieć po śmierci Makowskiego?
– Może to dla nich za mało? Jeśli tak, to dziewczyna nie wróci już do domu.
Usłyszeli chrzęst kół zbliżającego się pojazdu. Wolański wyprostował się na chwilę. Potem trzasnął pięścią w dach i ponownie oparł się o drzwi samochodu Merka.
– Kurwa, to Biernacka. Zabieraj się.
Merk westchnął.
– Nadal ją posuwasz?
Wolański nie odpowiedział. Nie musiał. Merk spuścił na chwilę głowę, po czym spojrzał na niego z politowaniem i wyrzucił przez okno niedopałek papierosa.
– A co słychać u Dominiki?
Cisza.
– Frajer z ciebie, wiesz? – Merk zasunął szybę i odjechał. Zawrócił i opuszczając teren posesji, minął auto prokurator Biernackiej. Ich oczy spotkały się na chwilę. Gdyby spojrzenie mogło zabijać – już by nie żył. Uśmiechnął się zaczepnie. Czerwone usta kobiety pozostały niewzruszone.
***
– Możesz mi powiedzieć, co on tu robił do cholery?! – Biernacka trzasnęła drzwiami.
Idąc w stronę Wolańskiego, odruchowo odgarnęła pasmo ciemnych włosów za ucho. Zawsze tak robiła, kiedy się denerwowała. Wolański zdążył już poznać wszystkie jej bezwiedne gesty. Ciało Kariny Biernackiej nie miało przed nim żadnych tajemnic. Sypiał z tą kobietą od ponad dwóch lat, ale wciąż nie wiedział, jaki jest jej ulubiony kolor czy film. Taki był układ i dotychczas mu to pasowało. Wszystko się zmieniło, gdy Dominika powiedziała mu, że jest w ciąży. Mieszkali razem, planowali ślub. Chciał skończyć z Biernacką, ale… nie potrafił.
– Sam przyjechał – próbował się tłumaczyć Wolański. – Najwyraźniej ktoś dał mu cynk. Kazałem mu się zabierać.
– Przestań pierdolić albo zabiorę ci tę sprawę.
Stała teraz tuż przed nim. Czuł zapach jej niesamowitych perfum.
– W weekend mówiłaś coś zupełnie innego. – Nie mógł się powstrzymać i kącik jego ust uniósł się nieznacznie.
Wściekła przygryzła wargę, nie odrywając od niego przenikliwego spojrzenia brązowych oczu. W końcu odwróciła się na pięcie i niezgrabnie ruszyła w stronę domu. Obserwował z rozbawieniem, jak jedna z wysokich szpilek zapada się w mokrym podłożu.
– Dobre obuwie wybrałaś!
Pokazała mu środkowy palec.
Zanim weszli do środka, zdążył zlustrować Biernacką od stóp do głów, zatrzymując na dłużej wzrok na skrytych pod granatową spódnicą pośladkach. Przez ułamek sekundy przez głowę przeszła mu absurdalna myśl. Zastanawiał się, czy miał już okazję ściągać z niej tę kieckę. Nie pamiętał.
– Mów – zażądała, kiedy przekroczyli próg.
Kilku techników pochylało się jeszcze nad podłogą. Pracowali nad czymś, czego Biernacka nie mogła dostrzec gołym okiem. Błysnęły flesze. Jeden z techników chował właśnie do papierowej koperty wymazówkę. Jej koniec był zabarwiony na czerwono.
– Prawdopodobnie mamy trupa – oświadczył Wolański, zatrzymując się obok prokurator. – No chyba że jedynie nieźle kogoś poturbowali. Może doszło do bójki i ktoś wyleciał przez barierkę.
– Krew?
– Jak widzisz.
– Gówno widzę. Jak dla mnie równie dobrze może to być rozlany sok. Możesz konkretniej?
– Potwierdzone przez Heglostix.
Heglostix był obok Hemastiksu i Hemophanu najpopularniejszym stosowanym przez techników kryminalistycznych testem paskowym. Po kontakcie z krwią żółta kwadratowa bibułka na jego końcu zabarwiała się na zielono.
Bez słowa ruszyła w stronę salonu. Stukot szpilek na drewnianej podłodze zwrócił uwagę kilku funkcjonariuszy. Część z nich kiwnęła prokurator głową. Nie odwzajemniła gestu. Zatrzymała się przed wejściem do pokoju. Tu było jeszcze więcej ludzi. Kieliszki, fragmenty pobitego szkła, niedopałki papierosów i śladowe ilości narkotyków znikały w specjalnych kopertach, workach i kartonikach. Ale było coś jeszcze, czego Biernacka nie potrafiła zidentyfikować.
– A to co? – zapytała, wskazując brodą technika wrzucającego do worka coś włochatego i kolorowego.
– Maska klauna – wyjaśnił Wolański. – Była niezła impreza.
– Co jeszcze mamy?
Komisarz stał z założonymi rękami. Jakby od niechcenia spojrzał na sufit. Wrócili do holu i ruszyli na piętro.
– Dziewczyna zeznała, że obie zostały zgwałcone – przypomniał Wolański, kiedy wspinali się po schodach. – Gwałt zbiorowy. Czekamy jeszcze na potwierdzenie lekarza.
Przystanęli przed jedną z sypialni. Kolejni technicy uwijali się przy rozmemłanym łóżku. Jeden z nich z chirurgiczną precyzją zbierał z prześcieradła włosy i za pomocą pęsety umieszczał je w kopercie.
– Sperma?
– Tak – potwierdził Wolański. – I prawdopodobnie śladowe ilości wydzieliny pochwowej. Najpierw technicy pobrali próbkę za pomocą Phosphatesmo, potem PSA, co potwierdziło obecność nasienia.
Test paskowy Phosphatesmo należał do grona tych niespecyficznych. Wykrywał obecność enzymu, kwaśnej fosfatazy obecnej w spermie, ale ten równie dobrze mógł występować w wydzielinie pochwowej. Zdecydowanie większą pewność dawał test PSA, służący do wykrywania antygenu prostaty.
Przeszli do drugiego pokoju. Tu rozgrywała się niemal bliźniacza scena. Biernacka przemknęła obok łóżka ostrożnie, aby nie potrącić żadnego z pracujących policjantów, i wyszła na balkon. Komisarz poszedł w jej ślady.
– Dziewczyna zeznała, że zostały zgwałcone w tym samym pokoju. – Wolański potarł ręce, a potem w nie dmuchnął. Robiło się coraz zimniej. – Ale sprawdzamy wszystkie.
Biernacka wyciągnęła paczkę papierosów i wcisnęła jednego do ust. To był ten moment, kiedy stojący obok kobiety mężczyzna powinien sięgnąć po zapalniczkę. Sęk w tym, że Wolański jej nie miał, a poza tym nawet gdyby miał, to ta i tak zostałaby w jego kieszeni. Karina Biernacka nie lubiła konwenansów i była nieczuła na męski savoir-vivre. Wolański doskonale pamiętał, jak wylądował w jej sypialni po raz pierwszy. Była świetną kochanką, dziką i namiętną. Być może przeżył wtedy najlepszy seks w swoim życiu, ale po wszystkim poczuł się paskudnie. Wyrzuty sumienia z powodu Dominiki dopadły go szybciej, niż mógł się tego spodziewać. W zasadzie jeszcze zanim opuścił łóżko Biernackiej. Chciał czmychnąć z niego jak najszybciej, ale uznał, że wcześniej wypadałoby coś powiedzieć, cokolwiek, nawet śmieszne „dzięki” albo „byłaś niesamowita”. Zwrócił się w jej stronę, ale ona usiadła gwałtownie i jedyne, co widział, to jej nagie i smukłe plecy. Odpaliła papierosa. Pióropusz dymu wzbił się pod sufit.
– Powinieneś już iść – powiedziała, nawet na niego nie patrząc.
Posłuchał. Pasowało mu to i po części był jej wdzięczny za takie zachowanie. Wydawało mu się, że ona czuje się tak samo skrępowana jak i on. Żar zgasł i dwoje napalonych ludzi wreszcie odzyskało panowanie nad sobą. Do głosu doszedł rozsądek, ale było już za późno. Tymczasem prawda była taka, że Biernacka zachowywała się jak pozbawiona uczuć, wyrafinowana suka. I teraz, stojąc na balkonie i wpatrując się w jej profil, Wolański po raz kolejny musiał przyznać sam przed sobą, że chyba właśnie to podniecało go w niej najbardziej.
– Jeżeli to o Makowskiego chodzi – odezwała się wreszcie – to czego mogą chcieć?
– Nie mam pojęcia.
– A może to jednak przypadek? – Zerknęła na niego. – Dziewczyna znalazła się w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie. Zwykły pech.
– Daj spokój. Chłopak odzywa się na Facebooku do jej koleżanki. Wie, że idą wieczorem do kina.
– No właśnie. Zaczepia na Facebooku jej przyjaciółkę. Dlaczego nie próbuje nawiązać kontaktu bezpośrednio z nią?
Wolański oparł się o barierkę.
– Bo Agnieszka jest tą grzeczną i bardziej poukładaną. Jej koleżanka to raczej… – Nie dokończył.
– Jej koleżanka to co?
– Powiedzmy sobie, że prowadziła bardziej rozwiązłe życie. Prawdopodobnie chłopak wiedział, że ją będzie łatwiej poderwać.
– Okej – odparła, choć nie wyglądała na przekonaną. – Załóżmy jednak, że chodzi o Makowskiego. Jaki jest motyw?
– Kasa albo zemsta.
– Facet nie żyje. Zdążyli zrobić swoje. Na kim chcą się mścić? Okup? – Biernacka wydęła czerwone usta. – Jestem w stanie uwierzyć w taką wersję, ale przecież musieli wiedzieć, że Makowski zostawił żonę z ogromnymi długami. – Zaciągnęła się głęboko. – A co z tą babką z agencji modelek, o której wspominałeś? Jak jej było?
– Madejska.
– Sprawdziliście ją?
– Uhm. Ponoć miała lecieć do Tokio ze swoimi dziewczynami. Jedyna opcja to lotnisko w Berlinie. Jeżeli faktycznie się tam pojawi, to nasi ludzie ją zgarną.
– Child Alert1? – zapytała, chociaż domyślała się odpowiedzi.
– Na razie cisza.
Biernacka zgasiła niedopałek o barierkę i już miała go wyrzucić, gdy Wolański złapał ją za nadgarstek i delikatnie przechwycił to, co zostało z papierosa.
– Pozwolisz? Technicy i tak mają już pełne ręce roboty.
Wyrwała rękę, zaciskając zęby. Zrobiło jej się głupio, bo zachowała się jak żółtodziób.
– Informuj mnie na bieżąco o postępach – rozkazała. Już miała odejść, ale przystanęła jeszcze na chwilę. Długi palec wskazujący, zakończony czerwonym paznokciem, pojawił się tuż przed nosem Wolańskiego. – I pamiętaj. Jeśli się dowiem, że kontaktujesz się z Merkiem, zabieram ci tę sprawę. Nie żartuję.
Odwróciła się na pięcie i odeszła.