18.
HÄRNÖSAND

Christin Carlsson obserwowała, jak jeden z techników przenosi odciśnięty ślad męskiego buta wraz z fragmentem gleby na żelatynową folię traseologiczną. Facet robił to z niezwykłą precyzją. Jeden fałszywy ruch i ślad by diabli wzięli. Na sam widok trzęsły jej się dłonie, które teraz wcisnęła do granatowego ortalionu z napisem POLIS na plecach.

– Mamy tylko jeden rodzaj buta? – zapytała, kucając tuż przy nim, kiedy wreszcie zyskała pewność, że ta część roboty zakończyła się sukcesem.

Mężczyzna przytaknął ruchem głowy. Był łysiejącym, około pięćdziesięcioletnim chudzielcem, którego imienia Christin za żadne skarby nie mogła sobie przypomnieć. Kiedyś już chyba miała okazję z nim pracować. Nie pamiętała jednak gdzie.

– Nie licząc śladów chłopca i jego ojca – usłyszała za plecami.

Wstała. Gunnar Lindberg szedł w jej kierunku z dwoma kubkami kawy, uważnie stawiając każdy krok, na wypadek gdyby się okazało, że technicy zmienią zdanie i postanowią zabezpieczyć jeszcze któryś ze śladów.

– Kiedy facet usłyszał krzyk żony, wybiegł z domu w samych gaciach, wskoczył do samochodu i ruszył w pościg za porywaczami.

Christin pracowała z Gunnarem w wydziale kryminalnym w Skellefteå od ponad dziesięciu lat, z czego pierwsze dwa były istnym piekłem. Gunn – jak mówili na niego kumple – potrafił być prawdziwym sukinsynem, o czym Christin zdążyła się przekonać na własnej skórze. Wysoki, zbudowany jak drwal gliniarz z ponad trzydziestoletnim stażem. Rzadkie przydługie blond włosy powiewały mu teraz na wietrze niczym grzywka Alfa z popularnego w latach dziewięćdziesiątych sitcomu. Przez pierwszy rok ich pracy Lindberg nie odzywał się do niej prawie w ogóle. Przez drugi biegała za nim jak mało pojętna uczennica, z czego zdawał się czerpać niewysłowioną satysfakcję. Przełomowy okazał się trzeci rok, kiedy któregoś dnia, nie owijając w bawełnę, rzucił na korytarzu komisariatu, że takie lalunie jak ona powinny parzyć kawę, pisać raporty i robić ksero, a przy okazji porządnie kręcić przy tym tyłkiem. Do tej pory chłopaki z komendy uważają, że Gunnar był pewien, że Christin nie usłyszy, a niewybredny żart trafi tylko do kumpli zgromadzonych przy automacie z kawą. Pomylił się. Usłyszała. Potem popełnił błąd numer dwa, sądząc, że się pobeczy i ucieknie. Tymczasem Carlsson podeszła do niego. Wtedy wielki Gunnar Lindberg popełnił trzeci i zarazem ostatni błąd tego poranka. Uśmiechał się zawadiacko, będąc pewnym, że ta dwudziestosiedmioletnia wówczas blondyneczka wykrzyczy zaraz coś w stylu „pierdol się, Gunnar” albo ewentualnie zamacha mu przed nosem środkowym palcem. Tymczasem ona zrobiła coś, co na zawsze przeszło do historii posterunku policji w Skellefteå. Kopnęła go w krocze, a kiedy stary glina zgiął się wpół jak scyzoryk, poprawiła prawym sierpowym, zwalając go z nóg. Stała tak nad nim z zaciśniętymi pięściami, ciężko dysząc i nie mogąc uwierzyć w to, co się przed chwilą wydarzyło. Żaden z chłopaków nie potrafił wydusić z siebie słowa.

– Już dawno ci się należało, szowinistyczny fiucie! – wykrzyczała na odchodne, po czym posłała wymowne spojrzenie komendantowi, który – jak się okazało – przyglądał się całej sytuacji. Po wszystkim nie dał Christin nawet nagany.

Fotograf pstryknął kilka zdjęć. Technik, który przed chwilą zabezpieczył odcisk buta, próbował zrobić to samo ze śladem opony wyżłobionym w glebie. Wcześniej jednak upewnił się, że nie zostawił go stary pick-up Jönssona.

– Gość dalej siedzi bez ruchu, jakby ktoś odłączył mu prąd – powiedział Gunnar, podając Christin kubek.

Taki widok przed ośmioma laty byłby niemożliwy. „Zabawne, że facetowi trzeba czasem spuścić solidny wpierdol, by przyniósł ci kawę” – pomyślała Christin i uśmiechnęła się w duchu.

– Rozmawiałeś z nim? – zapytała.

– Próbowałem, ale sukinsyn nie powiedział ani słowa. Siedzi w domu i gapi się w kuchenne okno jak schizofrenik. – Upił łyk. – Bardziej skora do rozmowy jest żona, ale ciężko ją zrozumieć, bo ciągle beczy. Może tobie pójdzie lepiej.

Posłała mu piorunujące spojrzenie.

– Przed chwilą porwano im syna, Gunn. Nie ma się co dziwić. Co z drogami?

– Blokady w promieniu najbliższych stu kilometrów. Skurwysyny nie dostaną się na autostradę, ale na wszelki wypadek ustawiliśmy ludzi w punktach poboru opłat. Przetrzepią każdy ciemny furgon.

Kiwnęła głową i ruszyła w kierunku czerwonego domu. Gunnar odprowadził ją wzrokiem, siorbiąc kolejny łyk kawy. Kiedyś nawet przez myśl by mu nie przeszło, żeby ustąpić jej w jakiejkolwiek kwestii. Ale od tego czasu wszystko się zmieniło. I wcale nie chodziło o tego kopniaka w krocze, choć do tej pory na samo wspomnienie bolały go jaja. Christin Carlsson była dobrą gliną i musiał to otwarcie przyznać, podobnie zresztą jak to, że stała się taka dzięki niemu. Przez dekadę nauczył ją wszystkiego, co umiał. Najważniejsze jednak było to, że zrobił z niej twardą sztukę. Owszem, był kawałem skurwysyna, ale zachowywał się tak dla jej dobra. Kiedy dziesięć lat temu komendant powiedział: „Gunnar, przedstawiam ci twoją nową partnerkę”, a on zobaczył młodziutką, drobną i przerażoną blondynkę, mało nie umarł ze śmiechu. Myślał, że to jakiś pieprzony żart. Kiedy dotarło do niego, że jest inaczej, protestował przez najbliższy tydzień. Gdy i to nie przyniosło oczekiwanego rezultatu, postanowił, że złamie tę małą i sprawi, że sama pobiegnie z płaczem do komendanta i poprosi o przeniesienie… A potem dostał w jaja i pogodził się z rzeczywistością. Zupełnie jak w długotrwałym procesie żałoby – od zaprzeczenia aż po akceptację. Z tą tylko różnicą, że Gunnar Lindberg niczego nie żałował i gdyby nawet mógł coś zmienić, nie zrobiłby tego. W pewnym sensie przez te wszystkie lata Christin stała się dla niego jak córka, której nigdy nie miał.

Lindberg zapalił papierosa i raz jeszcze rzucił okiem na kończących swą pracę techników. Miał zamiar za chwilę dołączyć do Christin, aby sprawdzić, jak daje sobie radę z ojcem dzieciaka, gdy nagle jego wzrok przykuła postać stojąca w oddali. Zmrużył oczy i podążył w kierunku wznoszącego się za szutrową drogą, wymagającego remontu drewnianego ogrodzenia. Przeszedł pod nim i ruszył przez dawno niekoszone pole. Jeśli kiedyś hodowano tu jakieś zwierzęta, to teraz nie było po nich śladu.

Mężczyzna stał wsparty o rower. Zorientowawszy się, że policjant podąża w jego stronę, próbował odjechać. Skończyło się na tym, że mało się nie przewrócił.

– Proszę poczekać! – krzyknął Gunnar.

Facet zastygł w śmiesznej pozie, z nogą przewieszoną przez ramę roweru. Miał około siedemdziesięciu lat, choć spoglądając na jego pomarszczoną i wyniszczoną twarz, Lindberg dałby mu więcej. Ubrany w czarny prochowiec, mocno przybrudzoną czapkę z daszkiem i gumowce przypominał lokalnego rolnika.

– Komisarz Gunnar Lindberg, policja w Skellefteå – przedstawił się Lindberg, choć stary, widząc jego niebieski ortalion i zdobiący go żółty logotyp szwedzkiej policji, nie miał najmniejszych wątpliwości, kim był.

– Skellefteå? – zdziwił się stary. Udało mu się wreszcie pewnie stanąć na nogach, bo oparł się na kierownicy. – A w Härnösand nie ma już dobrych policjantów?

– Pewnie są, ale poproszono nas o pomoc – wyjaśnił Gunnar. – Policja znad zatoki to jedna wielka brać.

Facet wydął usta i uniósł brwi. Nie wyglądał na przekonanego, ale mimo to burknął:

– Może i tak…

Skellefteå od Härnösand dzieliło ponad trzysta kilometrów, które Carlsson i Lindberg pokonali w niecałe trzy i pół godziny. Wsiedli do samochodu właściwie z marszu, kiedy ich komendant podczas porannej odprawy wspomniał o porwaniu chłopca i prośbie o wsparcie, z jaką zwróciła się do nich komenda z Härnösand. Christin i Gunnar doskonale wiedzieli, że to im przydzieli tę sprawę, zanim zdążył dokończyć wypowiedź. Odkąd przed trzema laty w piwnicy jednego z opuszczonych bloków odnaleźli uprowadzoną córkę znanego szwedzkiego aktora, uchodzili za specjalistów od kidnapingu. Taki rodzaj sławy nie przeszkadzał Lindbergowi. Carlsson wolała pozostać w cieniu, niejednokrotnie powtarzała, że porywacze po prostu okazali się nastoletnimi amatorami.

– Mieszkasz w okolicy? – zapytał Gunnar.

Mężczyzna przytaknął lekkim skinieniem głowy.

– Jak się nazywasz?

Tamten nie kwapił się z odpowiedzią, więc Lindberg dodał po chwili:

– Spokojnie, chciałem ci tylko zadać kilka pytań.

– Berbt… Berbt Aggbjörk – wyjąkał przestraszony rowerzysta i Gunnar wyraźnie poczuł od niego zapach alkoholu. Być może to dlatego stary chciał dać nogę? Bał się mandatu. Biorąc pod uwagę okoliczności i powód, dla którego blisko dwudziestu funkcjonariuszy przyjechało tego ranka na to wygwizdowie, wydawało się to dość zabawne.

– Palisz, Berbt? – Gunnar wyciągnął paczkę w jego stronę.

Mężczyzna patrzył na nią przez chwilę nieufnie. Ostatecznie sięgnął po papierosa. Lindberg podsunął mu pod nos zapalniczkę.

– Jesteście tu w sprawie małego Jönssona, prawda? – zapytał stary, zachłannie się zaciągając.

„A więc pierwsze lody przełamane” – pomyślał Lindberg.

– Widziałeś całe zajście?

Aggbjörk gwałtownie pokręcił głową.

– Jedynie tę furgonetkę, jak pędziła przez las, aż się kurzyło. Potem widziałem pick-upa Jönssona i słyszałem przerażający krzyk jego żony…

– Furgonetka – przerwał Gunnar. – Dostrzegłeś numery rejestracyjne albo zauważyłeś coś szczególnego?

– Nic, tylko, że była czarna.

Akurat ta informacja była kompletnie bezużyteczna. Wiedzieli to już dawno.

– Znasz Jönssonów?

– O tyle, o ile – odparł Berbt Aggbjörk. – W Härnösand znają się wszyscy, przynajmniej z widzenia i słyszenia.

– A konkretniej?

– Mieszkam niedaleko. – Aggbjörk wskazał kierunek. Gunnar podążył wzrokiem za jego wyprostowanym ramieniem, ale dostrzegł jedynie pole i nieprzeniknione pasma gęsto rosnących drzew. – Czasami się widujemy. Machniemy sobie na powitanie, niekiedy pogadamy. Raz czy dwa Sven pomógł mi odholować samochód. Stary grat wiecznie się psuje.

– Dlatego przerzuciłeś się na rower?

– Powiedzmy. – Mężczyzna zdjął czapkę, przetarł czoło rękawem i na powrót umieścił ją na głowie. Wyraźnie się denerwował.

Lindberga kusiło, żeby mu uświadomić, że poruszanie się rowerem pod wpływem jest takim samym wykroczeniem jak jazda po pijaku samochodem. Ostatecznie odpuścił.

– Berbt, możesz powiedzieć mi trochę więcej na temat tej rodziny? Wspomniałeś, że w Härnösand wszyscy się znają.

Stary zaciągnął się głęboko ostatni raz i rzucił na drogę niedopałek, który po chwili zniknął pod obcasem gumowca.

– Ludzie dużo gadają. Lubią plotkować.

– Czasami w plotkach jest sporo prawdy.

– Bo ja wiem? Może i tak. – Stary wpatrzył się w dal za plecami Gunnara z zainteresowaniem, jakby chciał sprawdzić, czym aktualnie zajmują się policjanci. – Ale osobiście ich nie lubię.

– Ja też niespecjalnie, ale w tym przypadku mogą się okazać przydatne. Czym zajmuje się Sven Jönsson?

Czapka zniknęła z głowy i zanim ponownie wróciła na swoje miejsce, Aggbjörk podrapał się po czole.

– Robi chyba w budowlance. Poza domem. Często wyjeżdża i nie ma go całymi miesiącami. Kobita siedzi sama z dzieciakiem. Nie pracuje. Swoje już w życiu zarobiła… – Urwał gwałtownie, jakby ugryzł się w język.

– Czym się zajmowała?

Stary milczał. Unikał wzroku Gunnara.

– Berbt?

– Sven nie pochodzi z Härnösand – odezwał się w końcu Aggbjörk. – Przyjechał tu z dziesięć lat temu, nikt tak naprawdę nie wie skąd. Judith to co innego. Tu się urodziła i wychowała, chociaż biorąc pod uwagę jej rodzinę, trudno mówić o jakimkolwiek wychowaniu.

Lindberg słuchał uważnie, wpatrując się w swego rozmówcę i dając do zrozumienia, że oczekuje ciągu dalszego.

– Jönssonowie raczej stronią od ludzi – kontynuował Aggbjörk. – Rzadko zapuszczają się do centrum miasta. Chyba że w niedzielę do kościoła albo na zakupy. To odludkowie.

– A dlaczego? – dociekał Gunnar.

– Chodzi o Judith.

– Dowiem się wreszcie, czym się zajmowała?

Berbt Aggbjörk znowu zwlekał z udzieleniem odpowiedzi. Kiedy jednak ją z siebie wydusił, był wyraźnie zażenowany i zawstydzony.

– Była prostytutką albo dziewczyną do towarzystwa, jak kto woli. Ale to dobra kobieta jest – dodał natychmiast. – Każdy ma jakąś przeszłość. Jeden lepszą, drugi gorszą. To, kim była, to nie jej wina.

Lindberg musiał przyznać, że zaskoczyło go to, co usłyszał. Potrzebował chwili, aby to przetrawić. Wciąż przed oczami miał zrozpaczoną twarz Judith Jönsson, błagającej, by odnaleźli i sprowadzili do domu jej syna. Mimo całej sytuacji nie sposób było nie zauważyć, jak bardzo jest atrakcyjna. W życiu nie pomyślałby jednak, że…

– Ojciec Judith to był kawał skurwiela – rzekł Aggbjörk, wyrywając Gunnara z zamyślenia. – To on ją do tego zmuszał, kiedy nie miała jeszcze nawet osiemnastu lat. Stary cep już dawno gryzie glebę. Plotki powiadają, że załatwił go Sven. Za to wszystko, co zrobił tej biednej dziewczynie.

– A ty jak uważasz?

Aggbjörk wydął usta.

– A bo ja wiem? Jakkolwiek było, należało mu się. Jeżeli to naprawdę sprawka Svena, to wyświadczył dużą przysługę nie tylko Judith, ale i całemu miastu. Stary Gren był mendą.

– Myślisz, że Jönsson byłby do tego zdolny?

– To porywczy gość. Raz widziałem, co zrobił z facetem, który powiedział kilka niepochlebnych słów o Judith. Do tej pory łazi bez przednich zębów.

– Pamiętasz jego nazwisko?

Aggbjörk pokręcił głową i Gunnar zastanawiał się, czy stary faktycznie nie zna człowieka, czy może nie chce powiedzieć. Solidny wpierdol wydaje się raczej słabym motywem do uprowadzenia dziecka, ale nigdy nie wiadomo. Jeżeli Sven Jönsson faktycznie był aż tak porywczy, to być może ma równie barwną przeszłość jak jego żona.

– Dziękuję za twój czas, Berbt – powiedział Gunnar. – Byłeś bardzo pomocny.

– Nie ma za co. – Czapka powędrowała do góry po raz trzeci podczas tego spotkania. – Znajdziecie tego małego? To dobry dzieciak.

– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy.

Stary kiwnął głową, machnął ręką na pożegnanie i wsiadł na rower. Lindberg wyciągnął kolejnego papierosa i z rozbawieniem obserwował, jak jego rozmówca oddala się zygzakiem. Zaciągnął się głęboko, obrócił na pięcie i podążył w kierunku domu Jönssonów.

***

Christin podjęła decyzję o tym, do kogo zwróci się w pierwszej kolejności, gdy tylko przekroczyła próg domu. O ile Gunnar był znany ze swojej tendencji do przesadzania, o tyle tym razem jego relacja niewiele odbiegała od rzeczywistości. Prawdę powiedziawszy, sprawy wyglądały jeszcze gorzej i najwyraźniej przybrały taki obrót już po wyjściu Lindberga.

Sven Jönsson siedział bez ruchu przy kuchennym stole, z pięściami wciśniętymi pod brodą. Na nadgarstkach pobłyskiwały kajdanki. Potężny, umorusany błotem i prawie nagi mężczyzna nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w ścianę. Ciężka pierś unosiła się i opadała z każdym oddechem. Zaciśnięta żuchwa co chwilę wprowadzała policzki w pulsacyjny ruch. Judith Jönsson siedziała tuż obok męża, który wydawał się nie przejmować jej nieustannym szlochem. Wyglądała jak dziewczynka, która właśnie coś przeskrobała i teraz tuli się do ojca w poszukiwaniu przebaczenia. Obok pary stało dwóch policjantów. Jeden z nich krwawił z nosa. Komisarz zaklęła w myślach. Patowa sytuacja. Facet był agresywny, a ona potrzebowała informacji. Teraz. Już. Funkcjonariusze czekali na jakieś polecenie, sygnał. Komisarz lekko kiwnęła głową. Opuścili pomieszczenie.

– Judith – odezwała się Christin.

Kobieta popatrzyła na nią zapłakanymi oczami. Najwyraźniej wczorajszego wieczora była zbyt zmęczona, żeby zmyć makijaż, bo ten zostawiał teraz czarne smugi na jej twarzy. Notoryczne ocieranie policzków tylko pogarszało sprawę.

– Możesz raz jeszcze opowiedzieć, co się tu wydarzyło?

– Kurwa! – Mężczyzna zerwał się na równe nogi, przewracając stół.

Jego żona odskoczyła na bok. Dwaj policjanci, którzy nie zdążyli nawet wyjść z domu, przybiegli z powrotem. Christin pozostała niewzruszona, ale przez głowę przemknęła jej myśl, że gorzej zacząć nie mogła. Uniosła dłoń, dając kolegom do zrozumienia, że panuje nad sytuacją.

– Porwano mi syna! – krzyknął Sven Jönsson. – A wy zamiast go szukać, każecie po raz kolejny opowiadać, jak do tego doszło! Ruszcie wreszcie te leniwe tyłki albo zdejmijcie mi kajdanki, to sam się tym zajmę!

– Z tego, co wiem, to już próbowałeś – powiedziała niezwykle spokojnie Carlsson. – I raczej z mizernym skutkiem.

Jönsson, ciężko oddychając, wpatrywał się w nią nienawistnym wzrokiem. Christin znała podobne spojrzenia. Widziała je nie raz. Było w nich wiele złości, agresji i buntu. Wystarczyło jednak poczekać odrobinę dłużej, aby dostrzec również cierpienie, strach i bezsilność. To samo widziała w oczach Philipa Svenssona, znanego z uwielbianego przez wszystkich Szwedów serialu aktora, któremu porwano córkę.

Podeszła do przewróconego stołu i podniosła go z cichym westchnieniem. Nogi mebla zaszurały na drewnianej podłodze, kiedy przesuwała go z powrotem na miejsce.

– Proszę usiąść.

Judith chwyciła męża za ramię. Siadając, pociągnęła go ze sobą. Carlsson zrobiła krok w jej stronę. Dopiero teraz zauważyła, że kobieta trzyma w dłoni zdjęcie.

– Mogę? – zapytała.

Judith Jönsson pokiwała głową. Chłopiec ze zdjęcia uśmiechał się od ucha do ucha.

– Śliczny. Jak ma na imię?

– Björn. – Kobieta wymówiła imię syna płaczliwym głosem.

Trudno było ją zrozumieć, bo co chwilę ocierała nos wierzchem dłoni. Carlsson podała jej chusteczkę, a zaraz potem oddała fotografię dziecka.

– To wszystko stało się tak szybko. – Kobieta otarła oczy, wpatrując się w zdjęcie syna. – Björn poszedł po drwa, a ja zabrałam się za robienie śniadania. Potem mieli pójść ze Svenem do lasu, strugać… – Nie dokończyła. Kolejny atak płaczu.

– Judith, co było dalej?

– Usłyszałam krzyk. – Kobieta przełknęła łzy. – Bardzo krótki, ale wiedziałam, że to Björn. Myślałam, że może zrobił sobie krzywdę siekierą. Wybiegłam na zewnątrz, ale jego już nie było. Potem usłyszeliśmy ten samochód i Sven… ruszył w pościg.

– Kiedy jechałeś za porywaczami, udało ci się dostrzec numery rejestracyjne?

– Nie – odburknął mężczyzna.

– Nawet jednej cyfry, litery?

– Nie. Kiedy wyjechałem na główną drogę, ich już nie było.

Zapadła cisza.

– Znajdziecie go? – zapytała błagalnym tonem matka.

– Po to tu jesteśmy. Już szukają go najlepsi ludzie. Informacja o zaginięciu Björna zostanie rozpowszechniona za pośrednictwem każdego możliwego środka przekazu. Wraz ze zdjęciem chłopca i opisem czarnej furgonetki dotrze do wszystkich kierowców używających nawigacji internetowej. Ale potrzebujemy punktu zaczepienia, pani Jönsson. Przychodzi wam do głowy, kto i dlaczego mógłby chcieć porwać Björna?

Rozpaczliwe zaprzeczenie ruchem głowy. Drżącym głosem oznajmiła:

– Nie mam pojęcia.

Carlsson kątem oka zerkała na ojca dziecka. Mężczyzna znów siedział bez ruchu, tym razem ze wzrokiem wbitym w swoje bose i brudne stopy.

– Sven?

Cisza.

– Masz jakiś pomysł? Nadepnąłeś komuś na odcisk w ostatnim czasie?

Wciąż nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem. Zdecydowanie jednak pokręcił głową. A to już coś.

– Pieniądze? – ciągnęła Christin. – Byłeś je komuś winien?

– Raczej nie – odpowiedziała Judith, patrząc na męża. – Prawda, Sven? – Znowu spojrzała na Christin. – Może jakieś drobne sumy, ale w gronie przyjaciół…

– Jeżeli chodzi o pieniądze, to porywacze prawdopodobnie zgłoszą się z żądaniem okupu w ciągu najbliższych czterdziestu ośmiu godzin.

– Okupu? – zdziwiła się Judith.

Komisarz potwierdziła skinieniem głowy.

– Ale… my… nie mamy takich pieniędzy, aby… – Matka chłopca rozłożyła ręce i omiotła wzrokiem pomieszczenie, jakby chciała powiedzieć: niech pani spojrzy, jak skromnie mieszkamy.

– Gdzie pracujesz? – zapytała Svena Christin.

Wahał się. Ale bestia na łańcuchu łagodniała. Carlsson to czuła. Od czasu do czasu spoglądał w jej stronę. Na początku na buty, potem na pasek. W końcu popatrzył jej w oczy.

– Jestem budowlańcem. Pracuję poza domem – oświadczył.

– Sven wrócił wczoraj – wyjaśniła kobieta. – Nie było go ponad dwa miesiące.

– Nie było cię dwa miesiące – powtórzyła komisarz. – A chłopiec znika zaraz po twoim powrocie.

Mężczyzna wbił w nią lodowaty wzrok. Wytrzymała to spojrzenie.

– Nie wydaje ci się to dziwne? Najwyraźniej zależało im, żebyś był przy tym obecny.

Przerażenie na twarzy Judith Jönsson rosło. Spoglądała to na komisarz, to na swojego męża. Tymczasem Carlsson mówiła dalej:

– Oczywiście mógł to być przypadek, ale osobiście bardzo w to wątpię. Porywacze działają z premedytacją. Zazwyczaj długo planują, zanim uderzą. Sprawdzają każdy szczegół. Znają rozkład dnia czy tygodnia swoich ofiar. Śledzą je. Stoją za nimi w supermarkecie i na poczcie. Obserwują. Sven, to nie był zbieg okoliczności.

Mężczyzna przygryzł wargę. Przetrawiał to, co przed chwilą usłyszał.

– Jeżeli wyjeżdżasz za chlebem na całe dwa miesiące – ciągnęła komisarz – zostawiasz żonę i synka, oznacza to tyle, że musi ci się opłacać. Wracasz z pracy z gotówką. To oczywiste, a sprawcy wiedzą. Być może dla was to nie są astronomiczne pieniądze, ale oni potrafią dostawić do tego kilka zer. A poza tym na pewno macie jeszcze jakieś oszczędności.

Judith z każdym kolejnym słowem wszystko wydawało się coraz bardziej abstrakcyjne. Tak bardzo nierzeczywiste, że aż przyprawiało o zawrót głowy. Wczoraj zasypiała w raju, dzisiaj do snu, jeżeli ten w ogóle przyjdzie, miał ukołysać ją sam diabeł.

Podłoga zaskrzypiała. Do środka wszedł Gunnar Lindberg. Drugi z komisarzy oparł się o ścianę, wcielając się w rolę obserwatora.

– Gdzie pracujesz, Sven? – zapytała Carlsson.

– Różnie. Tam, gdzie jest robota. Na terenie całego kraju. – Sven Jönsson poprawił się na krześle. Zabrzęczały kajdanki. – Zdarzało się, że wyjeżdżałem do Norwegii i Danii. Raz byłem w Polsce. A co to ma do rzeczy?

– A gdzie byłeś ostatnio?

– Niedaleko Malmö, ale na ostatnie dwa tygodnie musieliśmy zjechać do Örnsköldsvik. Trafiła się robota i nie mogliśmy odmówić. Niestety, nie było czasu, żeby po drodze zatrzymać się w domu.

– Będziesz grzeczny? – zapytała.

Wyglądał na skonsternowanego. Ruchem brody wskazała kajdanki. Spojrzał na swoje przedramiona i kiwnął głową. Skinęła na policjantów, którzy, mimo że zrozumieli przekaz, ociągali się z wykonaniem rozkazu. Ruszyli się z miejsc, dopiero kiedy popatrzyła na nich wymownie. Gunnar Lindberg uśmiechnął się pod nosem.

– Powiedziałeś „musieliśmy”. Z kim pracujesz?

Sven potarł obolałe i wolne nadgarstki.

– Z różnymi ludźmi. Zależy, gdzie jestem…

– Nie masz stałej ekipy? Wyjeżdżasz sam?

Już na nią nie patrzył. Za to ona wymieniła spojrzenia z wciąż stojącym pod ścianą Gunnarem.

– Sven?

– Sven od prawie dziesięciu lat pracuje z przyjaciółmi, ale…

Judith urwała, gdy tylko mąż wykonał delikatny ruch w jej stronę.

– Wszyscy pochodzą z Härnösand? – pytała dalej Carlsson, ale nie łudziła się, że tym razem Judith Jönsson odważy się odezwać.

– To niedorzeczne! – wrzasnął Sven.

– Być może, ale i tak potrzebujemy to wiedzieć. Dlatego powtórzę pytanie raz jeszcze. Czy wszyscy pochodzą z Härnösand?

Wydawało jej się, że upłynęła cała wieczność, zanim usłyszała odpowiedź.

– Tak.

– Nazwiska, adresy. Musimy wiedzieć wszystko.

Sven Jönsson przymknął oczy. Drapał się po czole, na którym teraz pojawiły się głębokie bruzdy.

– Po co ta cała farsa? – zapytał. Bomba znowu zaczęła tykać. Tym razem eksplozja mogła mieć o wiele większe konsekwencje. – Dlaczego nie szukacie mojego syna?

– Właśnie to robimy.

– Gówno robicie! – Jönsson znowu poderwał się na nogi.

Sytuacja była jednak bardziej niebezpieczna niż ostatnio, mężczyzna miał teraz bowiem wolne ręce i przez głowę komisarz przemknęła myśl, że rozkucie go mogło być poważnym błędem. Policjanci byli w pogotowiu. Nawet Lindberg odruchowo zrobił krok do przodu. Judith Jönsson skryła twarz w dłoniach.

– Tracicie czas! – grzmiał jej mąż. – Znam tych ludzi szmat czasu!

– W porządku – powiedziała Christin. – A więc załatwimy to migusiem. Nikt nikogo nie oskarża, Sven. Pytam, bo być może porywacze odezwą się do twoich współpracowników. Chcemy z nimi tylko porozmawiać – improwizowała. Łgała, robiąc wszystko, aby uspokoić rozjuszonego i zrozpaczonego ojca. – Niewykluczone, że któryś z twoich przyjaciół widział sprawców lub choćby jednego z nich w waszym otoczeniu, nawet o tym nie wiedząc. Teraz liczy się każdy, nawet najdrobniejszy szczegół, każda informacja. Siadaj, Sven.

Scena, która się rozegrała po chwili, była bliźniaczo podobna do tej po poprzednim wybuchu. Judith chwyciła męża za ramię i pociągnęła go w dół. Christin odetchnęła z ulgą. Policjanci rozluźnili się, jakby usłyszeli komendę „spocznij”, a Gunnar Lindberg ponownie oparł się o ścianę, zakładając ręce na piersi.

– Z kim pracujesz? – powtórzyła pytanie Carlsson.

Sven Jönsson westchnął ciężko. Nabrał powietrza i zaczął mówić.

Wyszli na zewnątrz po dwudziestu minutach. Gunnar od razu sięgnął po papierosa.

– Nieźle ci poszło – ocenił.

– Dzięki – odparła, wyrywając mu go. Zaciągnęła się i zaczęła kaszleć.

Patrzył na nią z uniesionymi brwiami.

– Od kiedy palisz?

– Od dzisiaj.

Zabrał jej papierosa.

– Nie gadaj bzdur. Nie ma gorszego świństwa.

Przez chwilę wpatrywała się w horyzont. Latem musiało być tu pięknie. Podążył za jej wzrokiem.

– Widziałam już różne rzeczy, Gunn. Wiesz o tym. Ale jeśli chodzi o dzieciaki, chyba nigdy się nie przyzwyczaję.

Milczeli przez dłuższą chwilę.

– Zauważyłaś, w jaki sposób mówił o tym Evercie? – zapytał Gunnar.

Kiwnęła głową.

– O pozostałej dwójce nie wypowiadał się już aż tak serdecznie.

– I chyba jego powinniśmy sprawdzić w pierwszej kolejności – oznajmiła.

– Czemu tak myślisz?

– Pamiętasz bajkę o wilku w owczej skórze? – zapytała i ruszyła przed siebie.