Była otumaniona. Leżała na kanapie w pozycji embrionalnej. Mały, ciepły kształt, który czuła pod ręką, poruszał się od czasu do czasu. Powieki bardzo jej ciążyły i wciąż chciało jej się spać, mimo że dochodziła jedenasta. Otwierała je i zamykała, rejestrując przy tym zamazane obrazy. Ktoś krzątał się po kuchni. Ktoś inny coś do niej szeptał, gładząc ją po włosach, co usypiało ją jeszcze bardziej. Może to wszystko było jedynie złym snem? Przerażającym, nad wyraz realistycznym koszmarem? Jeśli tak, to chciała się obudzić jak najszybciej! Ale coś uparcie wciągało ją w otchłań nieświadomości. Miała wrażenie, że tonie…
– Maaaartaaa – usłyszała swoje imię. – Martaaa.
Głos zdawał się dochodzić z bardzo daleka i z bliska jednocześnie. Chciała go posłuchać, ale czuła się tak, jakby obejmowały ją dziesiątki dłoni, które odciągały ją od przyjemnego szeptu, rozlegającego się tuż nad jej uchem.
– Maarta, obudź się…
Ciemność i jasność, dzień i noc następowały po sobie, kiedy zamykała i otwierała oczy. Na policzku poczuła coś wilgotnego, co poruszało się niespokojnie przy jej twarzy, popiskując… Fifi. Suczka lizała ją i kręciła się nerwowo. Wreszcie Marta otworzyła oczy. Zobaczyła, jak pies unosi się w powietrzu, zupełnie jakby nagle nauczył się latać. Dopiero po chwili dotarło do niej, że chihuahua jest w rękach Ewy, która zaraz potem postawiła ją na podłodze. Mimo to Fifi wsparła przednie łapki na siedzisku kanapy i wesoło merdając ogonem, wpatrywała się w swą panią wielkimi brązowymi oczami. Marta opuściła bose stopy na podłogę i spróbowała usiąść. Świat wkoło zawirował. Przyjaciółka objęła ją ramieniem.
– Spokojnie, kochanie. Pomału – szepnęła Ewa, usiadłszy tuż obok.
Marta odchyliła głowę na oparcie. Westchnęła cicho, przeczesując włosy dłonią. Otworzyła oczy. Salon wreszcie nabrał ostrzejszych kształtów. Matka postawiła na ławie przed nią parujący kubek. „Ewa, mama, Fifi – pomyślała. – Gdzie Bartek? Gdzie A g n i e s z k a?”.
– Boże, proszę, powiedzcie, że ją znaleźli, że wróciła do domu…
Cisza zadała jej fizyczny ból. Marta poczuła ukłucie w sercu, a skronie ścisnęła jej niewidzialna obręcz. Zaczęła płakać.
– Ciii. – Ewa przytuliła ją mocno, przywierając policzkiem do jej włosów. – Nie płacz, kochanie. Wszystko będzie dobrze. Znajdą ją. To tylko kwestia czasu. Zobaczysz.
Matka usiadła po jej drugiej stronie i położyła dłoń na jej kolanie. Marta nie musiała na nią patrzeć, aby wiedzieć, że i ona z trudem hamuje łzy.
– Czego oni chcą… – wydusiła z siebie niewyraźnie w ramię przyjaciółki. – Skrzywdzą moją małą córeczkę…
Ewa nie przestawała gładzić jej po głowie. Kołysały się teraz obie w jednostajnym rytmie. Nie trwało to jednak długo, Marta wyrwała się bowiem z objęć przyjaciółki.
– Telefon…! – krzyknęła. – Gdzie on jest? – zapytała, rozglądając się gorączkowo.
– Spokojnie, jest tutaj. – Ewa wskazała smartfon leżący na ławie tuż obok tabletek nasennych.
– Wolański mówił, że się odezwą. – Marta chwyciła telefon i sprawdziła historię połączeń. Przy ostatnim widniała wczorajsza data. – Nikt nie dzwonił? – Spojrzała na matkę, która pokręciła głową. – Założyli jakąś aplikację szpiegującą czy coś, ale… – Marta zerwała się na równe nogi i podbiegła do kuchennego blatu. – Zapomnieli o telefonie stacjonarnym! – Wyciągnęła słuchawkę ze stacji. – A na ten ktoś dzwonił?
– Nie. – Tym razem odpowiedziała Ewa. – Ale kiedy spałaś, policjanci grzebali również przy nim. Jeżeli porywacze zadzwonią, policja usłyszy każdą rozmowę.
Marta klapnęła zrezygnowana na taboret, odrzucając oba telefony. Znowu skryła twarz w dłoniach.
– Boże – wyszeptała. Przez rozcapierzone palce widziała sylwetki dwóch zatroskanych kobiet. Opuściła ręce na kolana. Myśli kotłowały się w jej głowie. Właśnie do głosu dochodziła kolejna z nich. – Bartek? Gdzie jest Bartek?
– Na górze, u siebie – wyjaśniła matka. – Co chwilę sprawdza ten cały Facebook. Ludzie piszą w sprawie Agi, ale głównie słowa pocieszenia.
– Muszę zadzwonić do tego policjanta – oznajmiła Marta. – Może mają jakieś nowe informacje. – Znowu wzięła do ręki smartfon. Przeszukiwała kontakty, chcąc odnaleźć nazwisko komisarza. Wybrała numer.
– Był tu jakiś czas temu. Mówił, żebyśmy cię nie budziły – wyjaśniła Ewka. – Powiedział, że robią wszystko, by znaleźć Agnieszkę, i że na pewno jeszcze przyjedzie.
– A ja mam tak bezczynnie siedzieć w domu?! Odchodzić od zmysłów i czekać cholera wie na co?!
Przez dłuższą chwilę żadna z nich się nie odzywała. Marta wsłuchiwała się w sygnał po drugiej stronie, a wyobraźnia znowu podsuwała jej najgorsze obrazy. Tym razem widziała nagie ciało swojej córki, leżące na jakiejś brudnej podłodze. Wolański powiedział, że obie były na tej imprezie. Marta nie mogła uwierzyć, że Agnieszka poszła do obcego domu z nieznajomym…
– A co możemy zrobić? – zapytała matka. – Musimy zaufać policji. Nalegali, żebyś została w domu, bo… – Kobieta się zawahała. – Bo porywacze mogą się odezwać. Przed domem stoi samochód…
Marta podeszła do okna z telefonem przy uchu. Odchyliła firankę. Rzeczywiście po drugiej stronie ulicy stał nieoznakowany niebieski sedan.
– To policja – ciągnęła matka. – Obserwują dom przez cały czas.
– Halo? Komisarz Wolański? – Marta odetchnęła z ulgą, słysząc wreszcie głos policjanta. Zaczęła krążyć po pokoju. – Tak, tak wiem, że pan był… Obudziłam się przed chwilą, zresztą nieważne… Ma pan jakieś wiadomości o…
Ewa i matka patrzyły, jak twarz Marty zmienia się wraz z każdym, niesłyszalnym dla nich słowem policjanta. Mała Fifi wciąż kręciła się niespokojnie wokół jej nóg.
– Co ja mam teraz zrobić? Proszę mi powiedzieć, co mam robić?! – Szloch szybko przeszedł w rozpaczliwy płacz i Marta nie była w stanie wypowiedzieć nawet słowa.
Ewka zabrała jej telefon. Matka przytuliła córkę.
– Panie komisarzu, z tej strony Ewa Martel, przyjaciółka Marty. – Tym razem Ewa zaczęła wędrówkę po salonie. Niewiele mówiła. Głównie słuchała, od czasu do czasu odgarniając z czoła kosmyk rudych włosów. Skończyła po kilku minutach.
– Co powiedział? – zapytała matka Marty.
– Przede wszystkim prosił, żebyśmy nie blokowały telefonu dłużej niż to konieczne…
Marta przewróciła oczami.
– Pieprzenie! I jak zwykle żadnych konkretów! – Otarła oczy wierzchem dłoni. Matka podała jej chusteczkę. – Jeżeli faktycznie chodzi o okup… – Ostatnie słowo wypowiedziała z wyjątkowym trudem. – Nie wiem, czy w ogóle powinnyśmy były zawiadamiać policję…
– Marta, co ty mówisz? – Ewka uklękła przy niej.
Fifi źle zinterpretowała jej zachowanie i skakała teraz przy jej boku, oczekując zabawy.
– Dlaczego do tej pory nikt się do nas nie odezwał?
– Wolański powiedział przecież, że czasami…
– To tylko statystki, Ewka! – krzyknęła Marta i przez chwilę groźba kolejnego ataku płaczu zawisła w powietrzu. – A tu chodzi o Agnieszkę!
Ewa przymknęła na chwilę oczy. Westchnęła cicho, kładąc dłoń na kolanie przyjaciółki.
– Przecież wiem, że chodzi o Agę, skarbie.
– Po prostu… po prostu może gdybyśmy nie wzywały policji, to porywa… to oni już by się odezwali? Może to odniosło wręcz odwrotny skutek? Wiedzą, że policja stoi pod domem. Jeśli to faktycznie zawodowcy, może wiedzą również o podsłuchach w telefonach?
Matka chwyciła ją za rękę.
– Tego nie wiemy, kochanie. Nie mogłyśmy przecież siedzieć, ot tak, bezczynnie…
– A teraz co niby robimy?!
Przez dłuższą chwilę milczały. Marta wpatrywała się w ścianę, ale zdawała się jej nie widzieć. Matka i Ewka wymieniły bezsilne spojrzenia.
– Gdzie jest mój telefon? – zapytała Marta, po czym zauważyła, że smartfon wciąż tkwi w dłoni Ewy.
Przyjaciółka oddała go bez słowa, a Marta wstała z kanapy. Przeszła przez salon i stanęła przy schodach.
– Bartek! – zawołała. – Bartek!
Usłyszeli kroki. Bartek zszedł i mocno wtulił się w matkę. Objęła go z całych sił. Popłynęły kolejne łzy.
– Szukają jej wszyscy moi znajomi – wyszeptał.
– Wiem, kochanie. – Zmierzwiła mu włosy, ale zaraz potem odsunęła się i podała mu telefon.
Nie zrozumiał.
– Możesz ode mnie zadzwonić do Anki?
Patrzył na nią wielkimi niebieskimi oczami.
– Tak… Myślę, że tak, ale… – zawahał się. – Muszę ci coś powiedzieć. Już od wczoraj próbuję się z nią skontaktować i nic… – Zrezygnowany pokręcił głową.
Czuła, jak łzy napływają jej do oczu.
– Proszę, spróbuj ponownie.
Westchnął i po chwili oddał matce smartfon.
– Nie masz nawet Messengera. Szybciej będzie, jak zadzwonię ze swojego telefonu.
– Okej.
– Mam go na górze.
– Biegnij.
Chłopiec zniknął.
– Myślisz, że to dobry pomysł? – zapytała Ewka.
– W tej chwili jedyny, jaki mam – odparła Marta. – Muszę z nią porozmawiać.
– Przecież Wolański powiedział ci wszystko, czego się od niej dowiedział…
– Założę się, że tylko tyle, ile uznał za stosowne. Gdyby nie ona, Agnieszka byłaby teraz w domu. Byłam głupia, że przez te wszystkie lata pozwalałam się jej z nią zadawać!
Bartek zbiegł na dół.
Wybrał połączenie i wsłuchując się w sygnał, wpatrywał się w zaczerwienione, zmęczone oczy matki.
– Nic – odparł.
– Jeszcze raz.
Posłuchał.
– Nic – powtórzył po chwili.
– Zadzwoń do jej matki.
– Marta… – odezwała się Ewa, ale przyjaciółka zupełnie ją zignorowała.
– Bartek, zadzwoń do matki Anki.
Chłopiec wykonał połączenie, ale i tym razem nikt nie odebrał.
– Skarbie, mogłyśmy się przecież tego spodziewać – powiedziała jej matka.
Marta poczuła, jak uczucia toczą walkę w jej sercu. Żal i beznadzieja ustępowały miejsca złości. Córka tej kobiety siedziała teraz bezpiecznie w domu, a ona nie miała w sobie na tyle empatii, żeby odebrać ten pieprzony telefon! Jakim trzeba być człowiekiem, żeby zachować się w taki sposób?!
Podeszła do wieszaka i zerwała z niego skórzaną kurtkę. Narzuciła ją na siebie, zupełnie nie dbając o to, że ma na sobie jedynie podkoszulek i legginsy.
– Marta… – Ewa podeszła do przyjaciółki. – Co ty wyprawiasz?
– Jeśli nie chcą odebrać, to złożę im wizytę.
– Przestań. – Ewka próbowała zdjąć z niej kurtkę. – Usiądź, proszę…
– Co to jest? – Marta nagle się zatrzymała i patrzyła na stertę listów leżących na komodzie.
– Korespondencja – odpowiedziała Ewa.
– Leży od wczoraj – dodała matka Marty, wstając z kanapy i ruszając w ich stronę. – Rachunki, listy z banku. Opróżniłam skrzynkę przy okazji spaceru z Fifi i po prostu je tu położyłam. Raczej nie miałaś do tego głowy…
– Nie o listy pytam. – Marta uniosła małe szare zawiniątko. Wyglądało, jakby ktoś zapakował średniej wielkości pudełko z biżuterią w wyjątkowo tandetny i nieatrakcyjny, surowy papier. – Co to jest? – zapytała ponownie.
– Ach, to. Zupełnie o tym zapomniałam. Szczerze powiedziawszy, nie wiem. Dał mi to sąsiad. Powiedział, że listonosz poprosił go o przekazanie przesyłki, bo u ciebie nikogo nie było…
– I dopiero teraz mi o tym mówisz? – Marta raz jeszcze przyjrzała się paczce. Przyklejono do niej białą kartkę, na której wydrukowano jej imię, nazwisko i adres. Obróciła pudełko kilka razy w dłoni, zupełnie jakby okręcała kostkę Rubika w poszukiwaniu rozwiązania.
– Nie wiedziałam, że możesz czekać na…
Marta nie dała matce dokończyć. Zamiast tego podała jej kurtkę i pomaszerowała z przesyłką do kuchni. Ponownie klapnęła na taborecie.
– Nie zauważyłaś, że nie ma tu nawet stempla pocztowego? – spytała z wyrzutem.
Matka nie odpowiedziała. Ściskając w rękach kurtkę córki niczym największy skarb, przestraszona obserwowała, jak ta sięga po nóż i rozrywa papier.
– Marta – odezwała się Ewka. – Może powinnyśmy powiedzieć o tym Wolańskiemu?
– O czym? – Marta posłała przyjaciółce wymowne spojrzenie. – Że dostałam paczkę?
Kawałki papieru jeden po drugim lądowały na blacie. Kiedy wreszcie Marta uporała się z opakowaniem, jej oczom ukazało się czarne, aksamitne… pudełko. Wpatrywała się w nie z walącym sercem przez dłuższą chwilę, podobnie jak jej matka i przyjaciółka. Bartek z perspektywy salonu nie mógł ujrzeć tego, co wzbudziło w nich aż takie zainteresowanie. Podszedł bliżej.
– Co to jest? Dostałaś prezent?
– Nie wiem…
– Otwórz.
Spojrzała na syna. Przygryzła wargę. Otworzyła. Aż rozdziawiła usta ze zdziwienia, kiedy dotarło do niej, że w środku znajduje się drugie pudełko, również aksamitne, tyle że tym razem czerwone. Wzięła głęboki oddech i po nie sięgnęła.
– Marta, naprawdę uważam, że powinnyśmy powiadomić Wolańskiego… – Ewa raz jeszcze próbowała przemówić przyjaciółce do rozumu, ale na to było już za późno. Marta była jak w transie. Postawiła pudełko na blacie kuchennym.
– Marta… – Ewa nie dawała za wygraną.
Marta otworzyła pudełko i ujrzała kolejne, śnieżnobiałe.
Wyprostowała się nagle jak dziewczynka, której zwrócono uwagę, że za mocno się garbi.
– Dobra, dość tego – zaprotestowała Ewka. – Te pudełka są jak pieprzone rosyjskie matrioszki!
Marta uniosła małe wieko po raz trzeci. Kiedy zobaczyła zawartość pudełka, świat wokół zawirował. Stojące obok kobiety i jej syn nie wiedzieli, na co patrzą, ale ona nie miała najmniejszej wątpliwości. Osunęła się z taboretu. Bartek podtrzymał ją w ostatniej chwili.
***
Oprócz policji przyjechali też sanitariusze, którzy przenieśli Martę do drugiego pokoju i zaaplikowali jej kolejną porcję środków uspokajających. Bartek czuwał przy matce. W kuchni z Wolańskim zostały Ewa i matka Marty. Kobiety były blade jak ściana. Sanitariusze poświęcili szczególną uwagę tej starszej. Wolański bardzo chciał zamienić z nią kilka słów, ale musiał poczekać, aż dojdzie do siebie. Tymczasem pierwsza odezwała się przyjaciółka Marty Makowskiej.
– Na początku nie wiedziałam, co to jest – wyznała Ewa. – A potem Marta po prostu zemdlała. Bartek złapał ją w ostatniej chwili…
Wolański pokiwał głową. Technicy robili zdjęcia. Zabezpieczali każde z jubilerskich pudełek, a jeden z nich przy użyciu pęsety chował do papierowej koperty niewielki fragment ludzkiej skóry, który wyglądał jak kawałek zeschniętego chleba.
– Kiedy Marta odzyskała przytomność, zaczęła krzyczeć – kontynuowała Ewa. – A my w dalszym ciągu nie wiedzieliśmy, co jest w tym przeklętym pudełku. Dopiero po chwili Marta powiedziała nam, że to… – Kobieta urwała i na chwilę zakryła usta dłonią. – Że to skóra Agi… znamię, które miała tuż nad kolanem…
Ewa starała się mówić cicho, ale babcia Agnieszki musiała ją słyszeć, ponieważ gdy padły ostatnie słowa, jej oddech wyraźnie przyspieszył. Wolański skinął głową w stronę sanitariusza, dając do zrozumienia, żeby wyprowadził kobietę z pokoju. Potem wezwał do siebie dwóch policjantów i polecił im, by odwiedzili sąsiadów. Byłoby o wiele łatwiej, gdyby matka Makowskiej po prostu powiedziała, który z nich dostarczył tę makabryczną przesyłkę, ale biorąc pod uwagę jej stan, nie ma co na to liczyć w tej chwili. A oni i tak zmarnowali już wystarczająco dużo czasu. Był zły na pilnujących domu policjantów. Stracili czujność. Było oczywiste, że porywacze nie pojawią się osobiście w czarnych kominiarkach zakrywających twarze. Jego ludzie powinni zareagować, nawet gdy do drzwi domu zapukał sąsiad.
– Agnieszka. – Tym razem Ewa mówiła niemal szeptem. Głos jej się łamał. – Boże, czy oni ją… – Nie była w stanie dokończyć.
– Nie sądzę – odparł komisarz. – Porywacze przesłali nam wiadomość, w której ewidentnie dają do zrozumienia, że mają Agnieszkę. Gdyby dziewczyna była martwa, nie zadaliby sobie tyle trudu.
– I co teraz?
– Prawdopodobnie niebawem postawią żądania.
– Co pan zamierza?
Milczał przez chwilę, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.
– Zamierzam ją znaleźć, zanim zdecydują się nam przesłać wiadomość numer dwa.