– Mogę prosić o papierosa? – Duże niebieskie oczy Pauli Madejskiej spojrzały z nadzieją na siedzącego po drugiej stronie stołu komisarza Borysa Wolańskiego. Znajdowali się w tym samym pokoju, w którym przed dwudziestoma czterema godzinami Marta Makowska dowiedziała się, że jej córka została uprowadzona.
Komisarz wyciągnął z kieszeni biało-niebieską paczkę papierosów. Nie palił, ale podczas przesłuchania często miał je przy sobie. Przydatny atrybut pełniący funkcję nagrody. Powiedz, co wiesz, a dam ci lekarstwo, które pomoże ci ukoić skołatane nerwy. Czasami Wolański wkładał papierosa do ust, udając, że ma ochotę zapalić, tylko po to, aby pastwić się nad spragnionym nikotyny biedakiem. Nauczył się tego w szkole policyjnej podczas zajęć z psychologiem z technik przesłuchań. Od tamtej pory stosował tę metodę nieustannie. Jeżeli delikwent nie palił, za kartę przetargową mogło posłużyć coś innego. Kawa, woda, telefon do rodziny. Cokolwiek…
Poczęstował Madejską papierosem, mimo że tak naprawdę nie zaczęła jeszcze mówić. Obserwował, jak trzęsącą się dłonią próbuje trafić papierosem pomiędzy czerwone wargi. Kiedy wreszcie jej się to udało, skupiła wzrok na zapalniczce, którą obracał w dłoniach.
– Zacznijmy od najprostszego pytania. Gdzie jest dziewczyna?
Kobieta wyjęła papierosa z ust.
– Nie wiem.
Odchylił się na krześle. Zapalniczka pojawiała się i znikała pomiędzy palcami. Ugniatał ją jak piłeczkę antystresową.
– Okej. Zanim zadam pani pytanie numer dwa, a pani znowu zdecyduje się skłamać, powiem, co wiemy.
– Ja nie…
– Agnieszka była z koleżanką – przerwał jej, opierając łokcie na stole. Patrzył teraz Madejskiej prosto w oczy. – Dziewczynę, z jakiegoś powodu, wypuszczono. Zeznała, że była pani tej nocy w tamtym domu. To od niej wiemy, że miała pani lecieć do Tokio.
Westchnęła i przygryzła dolną wargę, wbijając wzrok w blat stołu. Nie wytrzymała jego spojrzenia. Wyglądała, jakby się zastanawiała, czy powinna powiedzieć prawdę, czy może ewentualnie spróbować zaprzeczyć temu, co przed chwilą usłyszała. Wolański nie zamierzał jednak czekać, aż kobieta podejmie decyzję. Pochylił się do przodu, wsparł brodę na splecionych dłoniach i zadał kolejne pytanie:
– Kto to jest Maks?
Na dźwięk wypowiedzianego imienia Madejska poruszyła się nerwowo. Przygryzła koniec długiego, pokrytego lakierem hybrydowym paznokcia.
– W domu znaleźliśmy ślady krwi – ciągnął Wolański. I zaraz potem zapytał: – Ile lat mają pani modelki?
Madejska zmarszczyła brwi. Pytanie zbiło ją z pantałyku.
– A co to ma do rzeczy?
Uśmiechnął się nieznacznie pod nosem.
– Nie jestem pewien, czy do końca zdaje pani sobie sprawę z powagi sytuacji. Zgwałcono dwie dziewczyny i jedną z nich uprowadzono. Prawdopodobnie zginął człowiek, a ja śmiem twierdzić, że wie pani, kto go zabił. Być może czas jest dla pani pojęciem względnym. Nie wiemy, czy dziewczyna, której szukamy, jeszcze żyje. Jeśli tak, to na pewno nie ma go zbyt dużo. Zeznania jej koleżanki panią pogrążą. Chciałbym pani uświadomić, że jeżeli nie zacznie współpracować, to trafi pani do więzienia. Kiedy je pani opuści, uroda najmłodszej modelki będzie jedynie niewyraźnym wspomnieniem. Rozumie pani?
Madejska przymknęła oczy. Wargi zaczęły jej drżeć. Po policzkach spłynęły dwie łzy.
– On mnie za… zabije – powiedziała niewyraźnie, niemal szeptem.
– Kto?
– Maks.
– Wróćmy zatem do pytania numer dwa. Kim jest Maks? – Podał jej chusteczkę. – Kim jest Maks? – powtórzył.
I wtedy stało się coś dziwnego. Mógłby przysiąc, że nagle czerwone wargi kobiety uniosły się w nieśmiałym uśmiechu.
– Powiedziałem coś zabawnego? – zapytał Wolański.
– Poniekąd.
– Oświeci mnie pani?
– Pytacie mnie, kto to jest Maks, a przecież to wy powinniście wiedzieć.
Komisarz przyglądał się kobiecie uważnie, czekając na ciąg dalszy.
– Ale on jest dla was jak duch, prawda? Widzicie tylko skutki jego działań. On sam pozostaje poza zasięgiem waszego wzroku. Zawsze dwa kroki przed wami.
– Może pani mówić jaśniej?
– Jaśniej? Bardzo proszę. Z czym wy tutaj walczycie? – Madejska odchyliła się na krześle i rozłożyła szeroko ręce. – Ze złodziejami, dilerami, alfonsami, przemytnikami? Niech mi pan pomoże, bo kończą mi się pomysły. Zresztą nieważne. – Kobieta machnęła ręką. – Cokolwiek pan powie, już teraz mogę pana zapewnić, że za wszystkim stoi Maks. Od lat gra wam na nosie. To on trzęsie tym miastem. Jest wrzodem na dupie Szczecina, rozumie pan? Ma układy z gangsterami z całej Polski…
– Jak zatem taka kobieta jak pani poznała Maksa?
Westchnęła. Na chwilę skryła twarz w dłoniach. Kiedy na powrót położyła je na stole, w jej oczach znowu zabłysły łzy. Zatrzęsły się przez kilka chwil na długich rzęsach, zanim popłynęły po policzkach. Przełknęła ślinę. Wolański pomyślał, że najwyższy czas, aby jeszcze bardziej zachęcić Madejską do mówienia i przy okazji sprawić, by odrobinę się uspokoiła. Podsunął jej pod nos zapalniczkę. Natychmiast włożyła papierosa do ust i podstawiła pod płomień. Wypuściła pod sufit szarą smużkę dymu i złożyła ręce na piersi.
– Maks… kiedyś bardzo mi pomógł – wyznała.
Wolański uniósł brwi.
– Pomógł?
Madejska potrząsnęła rudą grzywką.
– Tak. Kiedy otworzyłam agencję, początki, jak to się zdarza, były trudne. Gdy pojawiły się pierwsze sukcesy, pojawił się też Morris. A jego pan znał?
Komisarz przytaknął skinieniem głowy. Morris był w latach dziewięćdziesiątych królem szczecińskiego podziemia. Delegat mafii pruszkowskiej na Pomorzu. Układał się z policją i ówczesnymi władzami. Nietykalny. Tak o nim mawiano. Wolański był kilkunastoletnim chłopakiem, gdy Morris rządził portowym miastem. Pamiętał białe porsche gangstera przemykające ulicami centrum. Takie samochody widywało się tylko w motoryzacyjnych gazetach albo w Dynastii.
– Morris któregoś dnia pojawił się w agencji – kontynuowała swoją opowieść Madejska. – Jak się pewnie pan domyśla, zażądał tego, czego żądał od wszystkich. Nazywał to opłatą za ochronę, której – w jego ocenie – bardzo potrzebowałam. W rzeczywistości był to zwykły haracz. Nie było mnie na niego stać. Pewnego razu jedna z moich modelek przedstawiła mi Maksa. Wiedziała, z jakim problemem się borykam, a Maks miał pomóc mi go rozwiązać. Zapytał mnie, czy tego chcę. Chciałam, ale nie wiedziałam, jaka będzie cena za tę niecodzienną usługę.
– I wtedy Morris zniknął. – Wolański nie musiał zgadywać, co było dalej.
– Tak, ale ja nie wiedziałam, że Maks planuje go… – Urwała, a po chwili dodała: – Maks zajął jego miejsce. A to było jeszcze gorsze. Czułam się tak, jakby ktoś wyleczył mnie z AIDS, wszczepiając w zamian do mojego ciała komórki nowotworowe. Rozumie pan, co chcę powiedzieć?
– Usilnie się staram.
– Zniknął problem haraczu, ale ja i moje dziewczyny stałyśmy się niewolnicami Maksa. Tamtego dnia, zgadzając się na jego propozycję, podpisałam cyrograf z diabłem. Byłyśmy na każde jego skinienie. Jedna z moich dziewczyn została zgwałcona i oszpecona… – Głos Madejskiej zadrżał. Skupiła uwagę na masywnej, kryształowej popielniczce. Próbowała strącić do niej popiół, ale rezultat był taki, że większość wylądowała na stole.
Wolański przyglądał się smukłym palcom właścicielki agencji. Przez dłuższą chwilę oboje milczeli.
– Dzisiaj ja proponuję pani rozwiązanie kolejnego problemu – oznajmił.
Madejska spojrzała na niego i pociągnęła nosem, niewiele rozumiejąc.
– Sprawię, że Maks zniknie z pani życia na dobre. W zamian chcę jedynie, aby mi pani dokładnie opowiedziała, co się wydarzyło tamtej nocy.
Wahała się. Wpatrywała się w niego uważnie, jakby chciała ocenić, czy mówi poważnie.
– To jak będzie? – zapytał.
Zaciągnęła się kolejny raz, wypuściła dym i pokiwała głową.