Olgierd Merk zapuścił silnik i otworzył okno. Ogień trawił pierwszą warstwę tytoniu, kiedy mężczyzna przyłożył telefon do ucha. Wolański odebrał dopiero po piątym sygnale.
– Możesz rozmawiać? – zapytał, nie zawracając sobie głowy przywitaniem. Wolał się upewnić. Dochodziła dwudziesta druga i Merk nie byłby specjalnie zaskoczony, gdyby się okazało, że Wolański leży w łóżku Biernackiej. Miał bujną wyobraźnię. Na samą myśl zaczynało go mdlić.
– Mów – odparł Wolański.
Merk zaciągnął się dymem.
– Jest kilka spraw, o których powinieneś wiedzieć – wyznał.
– Na przykład?
– Nie przez telefon.
Olgierd usłyszał po drugiej stronie westchnienie.
– Okej. Jestem w domu. Wpadniesz?
– Nie za późno? Dominika jest?
– Tak.
– W takim razie to chyba nie jest najlepszy pomysł.
– Ucieszy się na twój widok.
„Ty fiucie” – pomyślał Merk.
– Będę za pół godziny.
***
Zanim pojechał do Wolańskiego, wpadł do domu wziąć szybki prysznic. Wrzucił do brudów przepoconą i zakrwawioną koszulę i wskoczył w sweter, który dostał kiedyś na urodziny od Dominiki i Borysa. Chciał sprawić dziewczynie przyjemność. „Niewiarygodne, ile zdążyło się zmienić przez ten rok” – pomyślał, przeglądając się w lustrze. Kiedyś z Bożeną odwiedzali ich co weekend. Pewnego razu po jednej z takich wizyt jego żona się rozpłakała. Stała w łazience, zmywając makijaż.
– Mamy lepsze relacje z tymi ludźmi niż z własną córką, Olgierd – powiedziała wtedy, patrząc na jego odbicie. Miała rację.
Teraz Merk, siedząc w samochodzie pod blokiem Wolańskiego, znowu wsłuchiwał się w podszepty diabła. Nie miał szans wygrać tej walki. Nawet nie próbował. Wyciągnął butelkę ze schowka na rękawiczki i wziął trzy solidne łyki.
Dominika i Borys nie mieli własnego mieszkania. Od ponad dwóch lat wynajmowali lokum niedaleko centrum. Merk przywołał windę, czując, że zaczyna się pocić. Zanim wszedł do budynku, rozważał możliwość wstąpienia do Żabki i kupienia miętówek lub gum do żucia. Ostatecznie porzucił ten pomysł. Z reguły tylko pogarszały sprawę.
– Cześć, Olgierd. Wejdź. – Drzwi otworzyła Dominika. Przytuliła się do niego. Pięknie pachniała. Długie blond włosy spięła w niedbały kok. Nawet w luźnej dresowej bluzie wyglądała ślicznie. Kiedy wreszcie się odsunęła, zauważył, że jest umorusana gliną.
– Jesteś brudna – powiedział, dotykając swojego policzka.
– Co? A, tak. – Uśmiechnęła się, przecierając twarz. – Pracowałam…
Była artystką. Merk rozejrzał się po przedpokoju. Stało w nim kilka nowych rzeźb, których nie było tu podczas jego ostatniej wizyty.
– Piękne – ocenił.
Podążyła za jego spojrzeniem.
– Dzięki. Żeby jeszcze tak pięknie się sprzedawały.
– To tylko kwestia czasu.
– Obyś miał rację.
Dominika wzięła od niego płaszcz.
– Dobrze wyglądasz. – Nie potrafiła kłamać. – I wciąż masz ten sweter. – Kąciki jej ust uniosły się jeszcze wyżej.
– To mój ulubiony. – On też raczej nie był utalentowanym łgarzem.
W drzwiach salonu stanął Wolański. Oparł się o futrynę z butelką piwa w ręce. Kiwnął głową w stronę Merka.
– Szkoda, że Borys nie dał mi znać wcześniej, że wpadniesz. – Dominika zerknęła w stronę Wolańskiego. – Ugotowałabym coś dobrego. A tak zdążyliśmy tylko zamówić pizzę.
– Niepotrzebnie – odparł Merk. – Zresztą nie powinienem was nachodzić o tej godzinie.
– Daj spokój. – Dominika złapała Olgierda za ramię i pociągnęła go w kierunku salonu. – Usiądźcie, a ja zaraz wszystko przyniosę. Czego się napijesz?
Wzrok Merka bezwiednie powędrował w kierunku butelki, którą trzymał Wolański.
– Herbaty – odparł.
Dominika zniknęła w kuchni, a oni usiedli w fotelach. Salon nie był duży, ale urządzony z pomysłem. Widać było rękę artystki. W telewizji leciał jakiś serial. Wolański sięgnął po pilot i nastała cisza.
– O czym chciałeś pogadać? – zapytał.
– Małej Makowskiej nie ma już w Polsce – powiedział Merk spokojnie.
Ręka z butelką zastygła w połowie drogi do ust, jakby Wolański nagle stracił ochotę na kolejny łyk.
– Skąd wiesz?
– Co wiecie na temat tego Maksa? – Merk odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Przesłuchaliśmy Madejską, tę babkę od agencji modelek. Facet prześladował ją od lat. Potwierdziła, że to on uprowadził dziewczynę. Nie wiemy jednak dlaczego. Nie udało nam się też ustalić, czy Cygan miał coś wspólnego z ojcem Makowskiej.
– Macie go?
Wolański przytaknął ruchem głowy i wreszcie upił łyk.
Merk poprawił się w fotelu i oparł łokcie na kolanach.
– Przyznał się?
– Z tym jest problem. Facet nie jest w stanie przyznać się już do niczego.
Merk zmarszczył brwi.
– Dziś w Świnoujściu znaleziono trzy trupy – ciągnął Wolański. – Byliśmy z Biernacką na miejscu. Jednym z nich był ten Maks.
Do pokoju weszła Dominika i postawiła na stole talerze z parującą pizzą.
– Trochę ją podgrzałam – powiedziała z uśmiechem. – Zaraz przyniosę herbatę.
Borys odprowadził ją wzrokiem. Ugryzł kawałek cienkiego ciasta i opowiedział Merkowi szczegóły dotyczące wyjazdu do Świnoujścia. Zrobił przerwę, kiedy dziewczyna znowu pojawiła się w pokoju, i wznowił opowieść, gdy zniknęła.
– Znaleźliśmy trupy w porcie i sam nie wiem… Pomyśleliśmy, że może próbowali ją przewieźć do Szwecji. Po wszystkim na wszelki wypadek skontaktowaliśmy się z policją w Ystad. Chcieliśmy, żeby sprawdzili promy, które dobiją do portu. Przesłaliśmy im i pracownikom tamtejszego terminala promowego zdjęcia dziewczyny.
– Musicie się skontaktować z posterunkami w Sztokholmie – oznajmił nagle Merk, po czym ostrożnie wypił łyk herbaty.
– Dlaczego akurat w Sztokholmie? Z portu w Świnoujściu żaden prom nie kursuje prosto do…
– Bo prawdopodobnie dziewczyna już tam jest albo właśnie ją tam wiozą.
– Kto?
Merk zaczął opowiadać. Wspomniał o swojej wizycie w Mystique Models i w klubie sportów walki. Napomknął o chłopaku, któremu spuścił łomot na parkingu i który wyznał, że uprowadzenie dziewczyny zlecili Włosi.
Kiedy skończył, obaj zamilkli na dłużej. Wolański wyglądał na zagubionego i co najmniej lekko poirytowanego. Nerwowo przekładał butelkę z ręki do ręki.
– Nie dajesz znaku życia przez ponad rok – rzekł w końcu. – Kiedy znika mała Makowska, pojawiasz się natychmiast. Teraz przynosisz nowe rewelacje. Mówisz, że porwanie dziewczyny zlecili jacyś Włosi, a my mamy szukać jej w Sztokholmie. Skąd to wszystko wiesz?
Merk westchnął, zatapiając spojrzenie w zawartości parującego kubka.
– Olgierd? – Wolański nie zamierzał odpuszczać. – Biernacka dobierze mi się do dupy, gdy się dowie, że się z tobą spotkałem.
– Na razie to ty zdążyłeś dobrać się jej do dupy – odburknął Merk.
Borys zerknął w kierunku zacienionego przedpokoju.
– Mów ciszej, na litość boską. – Wolański przybliżył się do Merka. Teraz niemal szeptał. – To nie czas ani miejsce na pouczające gadki. Albo powiesz mi, skąd to wszystko wiesz, albo ta rozmowa się kończy.
– Adam Makowski był synem mojego przyjaciela – powiedział wreszcie Merk. – Dlatego cała ta sprawa z jego ewentualnymi układami z mafią miała dla mnie dość osobisty charakter. Potem zniknęła ta dziewczyna i…
Wolański opadł na oparcie fotela i przeczesał palcami gęste włosy.
– Kurwa. Mogłem się domyślić, że coś jest nie tak.
– Nie, nie mogłeś.
– Jak poznałeś starego Makowskiego?
– Znaliśmy się w zasadzie całe życie – powiedział Merk. – Było nas trzech. Kumple z podwórka i z jednej klasy. Wiktor, Jan i ja. Synowie stoczniowców. Dzieciaki z tego samego środowiska, którym przyświecał jeden cel: nie skończyć jak ich ojcowie. Mieliśmy te same marzenia i taki sam gust. Zakochaliśmy się w tej samej dziewczynie. Zresztą w Joannie bujaliśmy się nie tylko my. Umawialiśmy się z nią wszyscy i właściwie nie wiem, dlaczego wodziła nas za nos. Być może czerpała z tego przyjemność? Wiedzieliśmy, że tylko Wiktor ma u niej szanse. Nie dość, że przystojny niczym amant, to jeszcze z ambicjami. Oczywiście się pobrali, ale po kilkunastu latach Wiktorowi odbiło. Zawróciła mu w głowie jakaś siksa. Zostawił żonę i kilkunastoletniego syna. Sielanka nie trwała długo, a kiedy oprzytomniał, Joanna nie chciała go już widzieć. Stracił rodzinę, a firma, którą prowadził, zaczęła podupadać. Wyjechał do Szwecji i wdepnął w wielkie gówno.
Wolański tym razem wziął trzy solidne łyki, jakby miały mu pomóc przetrawić to, co przed chwilą usłyszał.
– Przemyt – mówił dalej Merk. – Kokaina i broń. Czechosłowackie pistolety i karabiny maszynowe marki Skorpion. Organizował ją Włoch mieszkający w Warszawie, odpowiedzialny za kontakty z polską mafią. Wiktor woził kontrabandę przez siedem lat. Wystarczająco długo, aby zrozumieć, że z camorrą zostaje się do końca życia. Miał dwa wyjścia: albo umrzeć naprawdę, albo zniknąć, upozorowawszy własną śmierć. Dogadał się z największym wrogiem Luciana, Grazianem Brasim. Podał mu datę kolejnej dostawy i wystawił narkotyki. Upozorowali napad. Brasi zwinął prochy, a Makowski nawiał do USA. – Merk urwał i nabrał powietrza. – Przez te wszystkie lata zapewniał, że go wrobiono, ale… – Pokręcił głową bez przekonania. – Sam już nie wiedziałem, w co mam wierzyć. Kiedy wokół jego syna zaczęli się kręcić watażkowie ze stolicy, pomyślałem, że po prostu kłamał, że od teraz interesami zajmie się Adam, a Wiktor zarządza z Chicago. Na samą myśl trafiał mnie szlag, bo… – Znów przerwał.
– Bo co? – zapytał Wolański.
– Bo z Janem zrobiliśmy sporo, aby go z tego gówna wyciągnąć, ale to długa historia – dokończył.
W tym momencie zadzwoniła komórka Merka. Zerknął na wyświetlacz. To był Jan. Odebrał. Przez dłuższą chwilę jedynie słuchał. Kiedy odłożył telefon, oznajmił:
– Musimy jechać.
– Co? Dokąd? – zdziwił się Wolański.
– Dowiesz się po drodze.
– Kto dzwonił? – Wolański nie chciał odpuścić.
– Trzeci z muszkieterów – odburknął Merk, wstając z fotela.
W przedpokoju natknęli się na Dominikę.
– Wychodzicie? – zapytała.
– Tak – odparł Merk i pocałował ją w policzek. – Wypadło coś ważnego. Dzięki za kolację.
Kiedy byli już na zewnątrz, Wolański skierował się do samochodu Merka.
– Musimy jechać twoim – powiedział. – Zanim przyszedłeś, zdążyłem walnąć jeszcze jedno piwko.
Zawahał się jednak z ręką na klamce.
– Ty chyba nie…?
– No co ty – odparł Merk. – Jak Bozię kocham. – I po chwili siedział już za kierownicą.