Christin Carlsson nie mogła usnąć tej nocy. Przewracała się z boku na bok, od czasu do czasu zerkając na stojący na szafce nocnej zegarek elektroniczny. Kiedy spoglądała na niego ostatnim razem, czerwone cyfry wskazywały 1:43. Teraz dochodziła 3:00. „No nieźle” – pomyślała. Zostały jej maksymalnie trzy godziny snu, jeżeli w ogóle uda jej się zasnąć. Znała to uczucie i szczerze go nie cierpiała, ale od pewnego czasu nawet nie próbowała z nim walczyć. Powodem bezsenności było nie tyle mało komfortowe hotelowe łóżko, ile głównie myśli krążące wokół śledztwa. Zaprzątały jej głowę o każdej porze, a najczęściej, niestety, domagały się uwagi właśnie w nocy. Raz sprowokowane, nie chciały ustąpić.
Christin myślała o Evercie Backmanie. Kiedy opuszczali dom Jönssonów, intuicja podpowiadała jej, że to właśnie jego powinni sprawdzić jako pierwszego. Był jedynym prawdziwym przyjacielem rodziny, człowiekiem, o którym Sven wypowiadał się wyjątkowo serdecznie. Ten fakt sprawił, że w jej głowie zapaliła się czerwona lampka. Jej światło przybladło jednak wyraźnie, kiedy osobiście odwiedzili Backmanów. Evert nie miał żadnego motywu, a dodatkowo podał niepodważalne alibi, bo od momentu powrotu nie rozstawał się z rodziną nawet na chwilę, i co najważniejsze, a zarazem najbardziej irytujące, sprawiał wrażenie porządnego gościa.
Leżała, wpatrując się w ciemność. Kiedy zadzwonił telefon, drgnęła. Komórka podskakiwała na nocnej szafce, a prostokąt pulsacyjnego niebieskiego światła częściowo rozproszył mrok.
– Gunn? – rzuciła do aparatu. Zapewniono im zakwaterowanie w tym samym hotelu. Lindberg dostał pokój piętro wyżej. – Wiesz, która jest godzina?
– Wiem, ale wiem też, jak małe jest prawdopodobieństwo, że cię obudziłem.
Westchnęła. Zapaliła nocną lampkę i przetarła przyzwyczajone do mroku oczy.
– Co się stało?
– W spelunie o wdzięcznej nazwie U Jensa była rozróba.
Christin odrzuciła głowę na poduszkę i zapatrzyła się w sufit.
– Burdy barowe chyba nie należą do naszych kompetencji?
– Ta wyjątkowo tak. Zgadnij, kto wystąpił w roli głównej.
Zaintrygował ją, więc podniosła się do pozycji siedzącej i oparła się plecami o wezgłowie łóżka.
– Dawaj.
– Sven Jönsson.
Zbyt długa cisza po drugiej stronie utwierdziła Gunnara w przekonaniu, że udało mu się ją zainteresować.
– Ale to nie wszystko – powiedział. – O wiele ciekawsze jest to, komu spuścił łomot.
Christin nie zadała pytania. Bez słowa czekała na ciąg dalszy. Wiedziała, że nastąpi, a Gunnar Lindberg nie był mistrzem suspensu.
– Jerkowi Magnussonowi i Hansowi Almkvistowi. Zadzwoniły do mnie chłopaki z komendy. Odrobinę się wkurzyłem, bo w przeciwieństwie do ciebie spałem jak niemowlę. Następnym razem powiem im, żeby najpierw telefonowali do ciebie. A ty zdecydujesz, czy warto budzić starego Gunna.
– Gdzie jest Jönsson?
– Siedzi na dołku.
– No to jedziemy.
Usłyszała, jak Lindberg cicho wzdycha.
***
Sven Jönsson podniósł głowę, kiedy klucz zazgrzytał w zamku celi. Siedział na pryczy, gniotąc w dłoniach daszek brudnej czapki.
– Masz gości – poinformował go policjant dyżurny, kiedy kółka kraty z piskiem przesuwały się po szynie zatopionej w posadzce.
Christin weszła do środka i od razu skonstatowała, że twarz Jönssona nie nosi żadnych śladów stoczonej walki. Gunnar, zanim do nich dołączył, zamienił szybko kilka słów z policjantem.
– Dobry wieczór, Sven – przywitała się Carlsson, wspierając się plecami o kraty.
– Nie możecie spać? – zapytał Jönsson, nie bardzo przejmując się grzecznościami.
– Coś w tym stylu, ale wygląda na to, że nie tylko my.
Cisza.
– Podczas naszego ostatniego spotkania zareagowałeś bardzo nerwowo, kiedy zapytałam cię o twoich kumpli. Mówiłeś, że niemożliwe, aby mieli coś wspólnego ze zniknięciem Björna. Coś się zmieniło od tamtego czasu?
Cisza. Sven znów wlepił spojrzenie w czapkę.
– Nieźle ich załatwiłeś, Jönsson – odezwał się Lindberg. – Cholera, kość czołowa to najtwardsza część ludzkiego ciała, a u biednego Magnussona pękła jak gliniana doniczka. Almkvist miał trochę więcej szczęścia, jeśli można tak powiedzieć o facecie, któremu na łbie założono kilkanaście szwów.
Policjant, który otwierał celę, wrócił. Trzymał w dłoniach dwa papierowe kubki z kawą. Najpierw podał kubek Christin, a potem Gunnarowi. Lindberg szepnął słówko, aby przyniósł ją również aresztantowi. Dyżurny posłuchał, ale prośba nie spotkała się z przesadnym entuzjazmem.
– Czas ucieka, Jönsson – powiedział Lindberg, podając mu kawę. – Na razie nie mamy nic w sprawie twojego dzieciaka, więc lepiej zacznij mówić.
Jönsson nie odrywał od Gunnara lodowatego spojrzenia. Choć pozycja Christin tego nie zdradzała, jej ciało pozostawało napięte, gotowe do akcji. Carlsson już raz była świadkiem możliwości Jönssona. Nie mogło mu dać rady dwóch policjantów. Oczami wyobraźni widziała, jak gorący napój ląduje na twarzy Lindberga, a Sven skacze do ataku. Nic takiego się nie stało. Jönsson upił ostrożnie łyk.
– Co się zmieniło? – zapytał Lindberg. – Dlaczego tak ich urządziłeś?
– Kiedy będę mógł wyjść? – odpowiedział pytaniem na pytanie Jönsson.
– To zależy. Myślę jednak, że nieprędko. Mogłeś ich pozabijać, Jönsson, zdajesz sobie z tego sprawę? A może właśnie taki miałeś zamiar?
– Chcę być przy Judith, kiedy się obudzi.
Christin mogłaby przysiąc, że w głosie Jönssona wychwyciła błagalny ton. Lindberg popatrzył na nią wyraźnie zdziwiony. Stanął teraz tuż przed Svenem. Pochylił się nad nim.
– Istnieje coś takiego jak okoliczności łagodzące, Jönsson – oznajmił. – Daj nam coś wreszcie, to może uda nam się zadziałać. Dlaczego tak dokopałeś kumplom?
Sven Jönsson przygryzł dolną wargę. Zaciskał i rozluźniał mięśnie żuchwy. Obracał w palcach brązowy kubek.
– Bezsilność mnie dobijała… – wyrzucił wreszcie z siebie. – Wiesz, jak to jest, kiedy znika ci dziecko, a ty nie możesz nic zrobić?
– Jestem w stanie to sobie wyobrazić. Ale na pewno nie rozpieprzyłbym baru i nie posłał do szpitala dwóch kumpli, aby dać upust emocjom.
– To nie są moi kumple – zaprzeczył Sven.
– Już nie? – Gunnar komicznie uniósł brwi.
– Nigdy nimi nie byli.
– Podczas pierwszego przesłuchania mówiłeś coś innego.
– A wy koniecznie chcieliście się dowiedzieć o nich jak najwięcej. – Sven odbił piłeczkę. – Sugerowaliście, że tylko oni wiedzieli, kiedy wracamy, i że to co najmniej trochę podejrzane, że Björn znika dokładnie następnego dnia. Tak było, czy mi się wydawało?
– Tak było.
– Więc powiedzmy, że przemyślałem sobie pewne sprawy. Chciałem to sprawdzić. Przekonać się osobiście.
– A jaki mieliby motyw?
Sven pokręcił głową. Przetarł twarz dłonią.
– Może chcieli mi dopiec? Nie przepadamy za sobą. Z wyjazdu na wyjazd coraz trudniej było mi wytrzymać w ich towarzystwie.
– Strasznie słaby powód, żeby porywać dziecko – ocenił Lindberg.
– Hans i Jerk to popaprańcy. Kto wie, co mogło im strzelić do łbów.
– I dlatego na wszelki wypadek postanowiłeś je im rozwalić?
Sven Jönsson milczał, wpatrując się w posadzkę celi. Christin zrobiła krok do przodu. Dla Gunnara był to znak, że teraz to ona chce przejąć inicjatywę. Zamienili się miejscami.
– Evert bardzo się o ciebie martwi, Sven – powiedziała, czym zwróciła jego uwagę. – To prawdziwy przyjaciel, prawda?
Jönsson nieznacznie przytaknął skinieniem głowy.
– Ale nawet on niewiele o tobie wie. To prawda, że pochodzisz ze Sztokholmu?
Sven poruszył się nerwowo.
– Szukasz kidnapera drogą eliminacji? Teraz już wiesz, że prawdopodobnie Jerk i Hans nie mieli z tym nic wspólnego. Kto zajmuje na twojej liście podejrzanych pozycję numer dwa?
Wypił kawę tak łapczywie, że niemożliwe było, aby się przy tym nie poparzył. Zgniótł kubek w ręce.
– Kiedy będę mógł wyjść? – zapytał ponownie.
***
Nie tylko Christin Carlsson nie mogła usnąć tej nocy. Jerk Magnusson przewracał się z boku na bok w szpitalnym łóżku, wsłuchując się w głośne pochrapywanie gościa, z którym dzielił pokój. Dziadek nie dość, że chrapał jak parowóz, to jeszcze pierdział.
Hans Almkvist miał więcej szczęścia. Założyli mu kilkanaście szwów i zwolnili do domu, podczas gdy u niego stwierdzono wstrząśnienie mózgu i zatrzymano go na dobową obserwację. Głowa mu pękała, a on czuł się tak, jakby ktoś wywiercił mu w czole pieprzoną dziurę. Kiedy ten kutas Jönsson walnął go kulą bilardową, Magnusson miał wrażenie, że kopnął go koń. Ból był nie do zniesienia, choć wtedy, ocierając krew zalewającą mu oczy, nie miał pojęcia, że Sven rozwalił mu czaszkę. Jerk miał wyjątkowo twardy łeb. Nie raz, nie dwa jakiś cwaniak rozbijał na nim butelkę po piwie, myśląc, że to załatwi sprawę. Jakie było ich zdziwienie, kiedy Magnusson jedynie potrząsał głową, gotowy do dalszej bitki. Ale bile to zupełnie inna sprawa. Jerk grał w bilard od zawsze. Kiedyś usłyszał, że na początku robiono je z kości słoniowej, a potem zaczęto wytwarzać z jakichś ekstratwardych tworzyw sztucznych. To musiało się tak skończyć. Jego czaszka kontra supertwarde tworzywo. Inna sprawa, że Jönsson zaatakował znienacka. Gdyby Jerk mógł przewidzieć jego zamiary, nieźle by gnoja urządził. Zresztą nic straconego. Załatwi go na cacy, gdy tylko stąd wyjdzie, a potem dobierze się do tej jego małej dziwki. Ostatnia myśl poprawiła mu humor.
Ból nie był jedynym powodem, dla którego sen nie nadchodził. W głowie Magnussona kłębiły się najróżniejsze myśli i pytania, a najważniejsze brzmiało: Skąd Jönsson wiedział, że on i Hans mieli coś wspólnego z uprowadzeniem dzieciaka?
Jerk Magnusson powrócił pamięcią do wydarzeń sprzed kilku miesięcy, kiedy podłapali robotę w Norwegii. Stacjonowali niedaleko Bergern, więc któregoś razu wybrali się z Hansem do miasta, aby odrobinę zaszaleć. Siedzieli przy barze jednego z wielu klubów, które zaliczyli tego wieczora, kiedy przysiadło się do nich dwóch facetów. Jeden z nich, łysy, z kolczykiem w uchu, wpatrywał się w rzędy butelek poustawianych na szklanych półkach, od których odbijały się refleksy stroboskopowego światła. Nie odezwał się ani słowem. Mówił ten drugi, z lśniącymi, spiętymi w koński ogon włosami. Muzyka łupała niemiłosiernie, więc zaczął szeptać Jerkowi do ucha. Jerk i Hans nie mieli ochoty na towarzystwo, przynajmniej nie na męskie, i kazali mu spadać, ale wtedy facet odchylił kurtkę i pokazał rękojeść wciśniętego za pasek pistoletu. Niespodziewany widok sprawił, że Jerk szybko wytrzeźwiał, a gdy mężczyzna wskazał ruchem głowy drzwi klubu, oblał go pot.
Kiedy wyszli na zewnątrz, długowłosy sięgnął po fajkę, zaciągnął się i zaczął mówić:
– Sven Jönsson. Znacie go, prawda?
Jerk i Hans pokiwali głowami jak wytresowane małpki. Magnusson wpatrywał się w mężczyznę, którego aparycja i akcent zdradzały południowe pochodzenie.
– Czego chcecie? – zapytał, starając się nie zdradzać zdenerwowania.
– Informacji. Na razie. Potem może będziemy mieli dla was robotę. Wpadnie kilka koron. Zainteresowani?
Wymienili spojrzenia, zdając sobie sprawę, że właśnie usłyszeli propozycję nie do odrzucenia. Odpowiedzieli na wszystkie pytania, które stawiali nowi znajomi. Po wszystkim długowłosy wcisnął im do kieszeni po tysiąc koron, a w dłoń Jerka telefon.
Następnego ranka Jerk i Hans musieli porównać wspomnienia z poprzedniego wieczora, aby zyskać pewność, że to wszystko im się po prostu nie przyśniło. Włosi odezwali się po kilku tygodniach i zażądali zdjęć Svena oraz jego rodziny. Umówili się dokładnie w połowie drogi między Sztokholmem a Härnösand. Pojechali z duszą na ramieniu. W ustalonym miejscu czekało na nich czarne auto. Stali przed nimi znajomi mężczyźni. Długowłosy kazał Jerkowi wsiąść do samochodu. Hans miał zostać na zewnątrz w towarzystwie łysego. To wtedy Magnusson poznał ich prawdziwego pracodawcę, Felipego Luciana. Przez kilka pierwszych minut blady i chudy jak szczapa Włoch mówił coś o współpracy, zaufaniu i milczeniu, które jest świętością. Magnusson niewiele z tego kapował i tak naprawdę chciał, aby to spotkanie jak najszybciej dobiegło końca, ale wtedy tamten powiedział:
– Macie mi przyprowadzić dzieciaka Jönssona. Moi ludzie wam pomogą.
Jerk myślał, że się przesłyszał, ale w uszach wciąż dzwoniło mu echo ostatnich słów wypowiedzianych przez Luciana. Zaniemówił i wyschło mu w ustach.
– Jakiś problem? – zapytał Włoch, spoglądając na niego w sposób, który paraliżował.
– Najmniejszego – odparł Magnusson.
Na kolejne spotkanie musieli się już pofatygować do Sztokholmu. Magnusson przekazał Włochowi kilka fotografii i… sam otrzymał kopertę pełną zdjęć. Widniała na nich martwa kobieta, której ktoś wyciął na ustach krzyż.
Leżąc teraz w szpitalnym łóżku, Jerk Magnusson zdał sobie sprawę, że zapomnieli o drobnym szczególe, i poczuł się tak, jakby przez jego bolącą głowę przepłynął prąd. Poprawił się do pozycji siedzącej i odruchowo dotknął zabandażowanego czoła. Spojrzał w zacieniony kąt pokoju. Stary wciąż chrapał w najlepsze. Sięgnął po leżącą na szafce komórkę i wybrał numer Hansa. Wiedział, że musi być cierpliwy, bo Almkvist pewnie dla złagodzenia bólu strzelił kilka głębszych, zupełnie niewzruszony faktem, że alkoholu nie można mieszać ze środkami przeciwbólowymi. Na wpół przytomny Hans odebrał dopiero za trzecim razem.
– Posłuchaj, Hans! – wrzasnął do słuchawki Jerk. – Gówno mnie obchodzi, że śpisz! Posłuchaj, bo o czymś zapomnieliśmy…
***
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz, mała – powiedział Gunnar Lindberg do Christin Carlsson, obserwując przez okno, jak Sven Jönsson powoli znika z pola widzenia. – Jeżeli nasz Pan Porywczy postanowi odwiedzić starych kumpli, to raczej nie będzie już co z nich zbierać. – Spojrzał na partnerkę. – A my się z tego nie wywiniemy.
Przez chwilę milczała. Choć Jönsson powinien posiedzieć na dołku jeszcze co najmniej kilka godzin, poprosiła, żeby go wypuszczono. Gunn zachodził w głowę, jak udało jej się przekonać chłopaków. Zastanawiał się, czy by osiągnąć swój cel, wykorzystała swój autorytet, czy raczej urok osobisty.
– Widziałeś, jak zareagował, kiedy zapytałam o Sztokholm?
Gunnar nie odpowiedział, jedynie siorbnął łyk kawy. Przez te wszystkie lata Christin nauczyła się, że brak kąśliwego komentarza ze strony Lindberga na temat jej teorii to bardzo dobry znak. Dziwne zachowanie Jönssona musiało i jemu rzucić się w oczy.
– Evert wspomniał coś o jego mrocznej przeszłości – ciągnęła. – I wygląda na to, że ona znów się o niego upomina, Gunn.
– Wybacz, że zapytam, ale czy ty jesteś pieprzoną wróżką?
– Raczej nauczyłam się polegać na intuicji.
– Która podpowiada ci, że…?
– Że Jönsson wie, kto porwał dzieciaka. A tłukąc tych dwóch na kwaśne jabłko, chciał tylko zyskać pewność.
Lindberg westchnął. Znowu milczał. Niemalże słyszała jego myśli.
– Jaki zatem mamy plan? – zapytał.
– Kończ kawę, bo podejrzewam, że może nas czekać długa podróż – odpowiedziała, lekko się uśmiechając.