Dochodziła dziewiąta rano, kiedy Sven Jönsson opuszczał areszt. Zimny wiatr przeszył jego ciało, więc mężczyzna ściągnął mocniej poły kurtki, rzucając okiem na popielate niebo. Kilka pojedynczych kropel zwiastujących deszcz spadło mu na twarz. Zmrużył oczy, postawił kołnierz, nasunął na czoło daszek czapki i ruszył przed siebie dziarskim krokiem. Samotna postać podążająca poboczem drogi, równie szara jak otaczająca ją rzeczywistość. Pieszy, którego nikt nie zabrałby na stopa, nawet gdyby stał tak z uniesionym kciukiem do wieczora.
Do przejścia miał co najmniej kilka kilometrów, bo tyle dzieliło komendę od baru Matsa. Pick-up został pod speluną, gdy Svena zabrała policja. Mężczyzna chciał odebrać auto i jak najszybciej znaleźć się w domu. Najgorsze było to, że nie miał telefonu. Musiał mu wypaść podczas bójki. Judith zapewne odchodziła od zmysłów. Najpierw zniknął Björn. Teraz on.
Ktoś tam na górze wreszcie postanowił odkręcić kurek mocniej i rozpadało się na dobre. W celi Sven umył ręce niezbyt dokładnie i gdzieniegdzie zostały na nich ślady zaschniętej krwi Jerka Magnussona. Deszcz sprawił, że dłonie znowu zrobiły się nieprzyjemnie lepkie, więc wcisnął je do kieszeni spodni.
Przekraczając próg baru Matsa, wiedział doskonale, co zamierza zrobić, ale jakaś część jego umysłu podpowiadała mu, że nie ma to większego sensu. Tłukąc niemiłosiernie Jerka i Hansa, łudził się jednak do samego końca, że usłyszy to, co chciał usłyszeć. Ale wyglądało na to, że te mendy nie miały nic wspólnego z uprowadzeniem Björna, i tego faktu nie zmieniłyby kolejne porachowane kości i wybite zęby. A zapewne właśnie tak by się to skończyło, gdyby nie interwencja Matsa i policji.
Ta policjantka, Carlsson, miała cholerną rację. Szukał porywacza metodą eliminacji, chociaż zanim zaczął skreślać pierwsze nazwiska, oczami wyobraźni widział twarze sprawców, dokładnie i wyraźnie, tak jak tamtego dnia, kiedy wrócił do rodzinnego domu. Włosi siedzieli w salonie, a jego matka krzątała się wokół stołu. Wykształcona kobieta, która go wychowała, właścicielka kwiaciarni i restauracji, usługiwała grupie obcych mężczyzn niczym kelnerka, którą była za czasów studenckich. Często o tym opowiadała, a on lubił słuchać. Chciała, żeby wiedział, że nie zawsze byli bogaci, a do wszystkiego, co mieli, doszli ciężką pracą. Okazało się, że nie do końca była to prawda.
Tamtego dnia na twarzy matki nie dostrzegł uśmiechu, którym witała go za każdym razem, kiedy pojawiał się w domu. Niebieskie oczy nie emanowały szczerą radością na jego widok. Zobaczył w nich coś, co było mu obce – zmieszanie, być może nawet wstyd, żal, ale przede wszystkim – strach. Chciała coś powiedzieć, wyjaśnić. Zamiast tego spuściła głowę.
Było ich pięciu. Mężczyzna z długimi włosami siedział plecami do niego i nawet nie spojrzał w stronę Svena, kiedy ten wszedł do kuchni. Drugi, łysy, w brązowej skórzanej marynarce i z kolczykiem w uchu, w najlepsze nawijał makaron na widelec. Trzeci, najtęższy z nich, z ulizanymi, świecącymi w blasku kuchennego światła włosami, przeżuwał z otwartymi ustami, mlaskając. Czwarty, z cienkim wąsikiem, chudymi wytatuowanymi ramionami i różańcem zwisającym z szyi, właśnie wycierał twarz chusteczką. Po wszystkim odrzucił ją na talerz, dokładnie w momencie, kiedy matka Svena zabierała go ze stołu. Nie pozwolił jej odejść. Przytrzymał za nadgarstek. Sięgnął po wykałaczkę. Podłubał w zębach. Zwolnił uścisk dopiero, kiedy i ona wylądowała na talerzu. Piąty, z przyklapniętym irokezem na głowie, chyba najmłodszy z nich, stał oparty o kuchenny blat i patrzył na Svena spod byka.
Nieuchronne pytanie cisnęło się chłopakowi na usta, ale ostatecznie słowa uwięzły mu w gardle, bo odpowiedź przyszła szybciej, niż się spodziewał. Poczuł na plecach czyjąś dłoń. To był ojciec.
– Dobrze, że jesteś, Sven. Mamy gości.
Ojciec nie był sam. Towarzyszył mu jeszcze jeden mężczyzna, o mocnych, wyrazistych rysach i chłodnym, czujnym spojrzeniu. Zdecydowanie starszy od pozostałych. Przydługie szpakowate włosy opadły mu na opalone czoło, kiedy delikatnie skinął głową. Cienkie usta uniosły się na chwilę w czymś na kształt uśmiechu, ale oczy nie zdradzały żadnych emocji.
– To Felipe Luciano – ciągnął ojciec. – A to Alessandro, Flavio, Giovanni, Marco i Cesare, syn Felipego. Przyjaciele z Włoch. Zostaną u nas przez jakiś czas.
W tym momencie matka upuściła talerz, który z hukiem uderzył o podłogę, rozbijając się na dziesiątki kawałków. Nie mogła zaakceptować tego, co usłyszała. Sven też nie.
Tego samego wieczoru, kiedy jego matka już spała, a głośni goście raczyli się whisky w salonie, Sven wyciągnął ojca przed dom i zażądał wyjaśnień.
– Kim są, do cholery, ci ludzie?!
Ojciec uniósł palec do ust i zerknął w stronę drzwi.
– Mów ciszej. Nie znają szwedzkiego, ale nie chcę, by usłyszeli twój podniesiony głos – szeptał, na wszelki wypadek odciągając Svena kilka metrów w głąb ogrodu. – Muszą u nas zostać przez jakiś czas.
– To już słyszałem, ale dlaczego? Skąd w ogóle ich znasz?
– Wiesz, że robię interesy we Włoszech…
Tamtego dnia Sven przyparł ojca do muru. Zażądał, aby powiedział mu prawdę. Ci ludzie nie wyglądali na biznesmenów. Dowiedział się wreszcie, na czym jego ojciec zarabiał największe pieniądze. Czym zajmował się podczas swoich częstych wyjazdów do Włoch, kiedy dzwonił do niego: „Muszę wyjechać na parę dni w interesach. Zaopiekuj się mamą…”. Ale jego matka była silną kobietą i tak naprawdę doskonale radziła sobie ze wszystkim. Czasami Sven się zastanawiał, czy ojciec angażuje go, bo faktycznie się o nią martwi, czy raczej chce mieć ją pod kontrolą.
Poczuł się oszukany i wykorzystany. Zacisnął pięści. Nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Wpatrywał się w zawstydzoną twarz ojca. Ojciec wyjaśnił mu, jak poznał ludzi, którzy siedzieli teraz przy ich stole. Jak szmuglował dla nich papierosy, a potem narkotyki i broń. Włosi ukrywali kontrabandę w samochodach, które ojciec ściągał z Włoch do Szwecji. Ze łzami w oczach wyznał, że przez te wszystkie lata żył w wiecznym strachu. Był jak chłopiec na posyłki, nie rozstawał się z telefonem, czekał na dyspozycje, które mógł dostać w każdej chwili. Zawsze zwarty i gotowy do drogi. Opowiedział synowi, jak któregoś razu zebrał się na odwagę, aby stanąć przed Lucianem i oznajmić, że ich współpraca musi się skończyć. Ale Włoch tylko roześmiał mu się w twarz. Potem poklepał go po policzku i nad wyraz spokojnie powiedział:
– Mikael, Mikael, ty nic nie rozumiesz. Od nas nie można odejść. Z nami zostajesz do końca. Tylko od ciebie zależy, kiedy nastąpi koniec.
Tak mijały kolejne lata. Któregoś razu ojciec Svena postanowił złożyć Lucianowi propozycję.
– Musimy porozmawiać, don Felipe – powiedział, zwracając uwagę bossa, stojącego z rękami w kieszeni i wpatrującego się w okno, za którym Wezuwiusz niknął we mgle. Luciano odwrócił się, ale nie odezwał się ani słowem, tylko patrzył na Mikaela tymi swoimi ciemnymi, uważnymi oczami. Czekał.
– Robi się niebezpiecznie – oznajmił Jönsson.
– O czym ty mówisz?
– Celnicy. Przyglądają nam się coraz uważniej.
Luciano zmarszczył brwi. Część skorumpowanych celników od dawna pracowała dla camorry. Ale nie wszyscy.
– Możesz mówić jaśniej?
– Sprawdzają lawety i auta, bardzo dokładnie. Za dokładnie, don Felipe. W zasadzie nie zdarza się, żebyśmy przejechali bez kontroli. – To była tylko część prawdy. – Przewożenie aut i handlowanie nimi na taką skalę budzi podejrzenia.
– Sugerujesz, że powinniśmy ograniczyć przemyt?
Boss spojrzał na niego, a Mikael z trudem przełknął ślinę.
– Sugeruję, że powinniśmy zmienić metodę.
– Zamieniam się w słuch.
– Mam w Polsce zaufanego człowieka. Przyjaciela. Od lat prowadzi hurtownię odzieżową, handluje tekstyliami. Zapotrzebowanie na materiały na rynku włoskim jest ogromne. Nikogo nie zdziwią samochody przewożące tkaniny i ciuchy.
Felipe uniósł brwi. Wyglądał na zainteresowanego.
– Mów dalej.
– Zaprosiłem go do siebie. Odwiedzi mnie w przyszłym tygodniu. Przyjadę z nim do Neapolu. Poznasz go i sam zdecydujesz…
Sven patrzył na ojca szeroko otwartymi oczami, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy. Reszta szacunku, który żywił do tego człowieka, znikała w zatrważającym tempie jak piasek przesypujący się między palcami.
– Wrobiłeś własnego przyjaciela…?
– Nie miałem wyboru…
Mikael urwał, widząc, że jego syn kręci głową.
– Nie, tato. Zawsze jest wybór…
Sven obrócił się na pięcie i odszedł. Nie zamierzał nocować w domu.
Kiedy w oddali ujrzał zarys pick-upa, poczuł, że coś jest nie tak. Utwierdził się w tym przekonaniu, gdy podszedł bliżej. Samochód miał kapcia w tylnym kole. Cały lewy bok, od błotnika przez dwoje drzwi aż po poszycie paki, wszystko było porysowane. Myślał, że to już koniec niespodzianek, ale wtedy przeszedł na przód auta i okazało się, że szyba była stłuczona. Na szczęście pęknięcie nie uniemożliwiało jazdy. Wyglądało to tak, jakby ktoś, chcąc zwieńczyć dzieło zniszczenia, rzucił w nią kamieniem.
Sven zaklął głośno. Był wściekły. Nie chodziło o samochód, a o czas, którego nie miał. Westchnął i chociaż było zimno, zdjął kurtkę. Rzuciwszy ją na tylne siedzenie, zabrał się za zmianę koła. Zapasówkę ulokowano w podwoziu. Kręcąc energicznie niewielką korbą, rzucił okiem na budynek baru. Nie miał wątpliwości, że to sprawka Jerka i Hansa, którzy w ten sposób chcieli się zrewanżować za spuszczony im łomot. Prawdopodobnie Mats wciąż był w środku i sprzątał knajpę po nocy. Pewnie mógłby mu powiedzieć, co się tu wydarzyło, ale Sven nie zamierzał go o to pytać. Chciał jak najszybciej pojechać do domu.
Uporał się ze zmianą koła w niecałe dwadzieścia minut. Gnał przed siebie na złamanie karku, więc w domu był po kolejnych piętnastu. Nie powinien był zostawiać Judith samej. Jeśli to Luciano porwał Björna, równie dobrze mógł wrócić i po nią. A jeżeli nie on, to kto wie, co mogło strzelić do wciąż zamroczonych alkoholem łbów Hansa i Jerka.
Kiedy zatrzymał samochód, jego umysł nawiedziła niepokojąca myśl, że dom jest pusty. Uchylone mimo chłodu drzwi mogły sugerować, że ktoś opuszczał go w pośpiechu. Minęła dłuższa chwila, zanim zdołał wysiąść z auta. Pierwsze metry pokonał żwawym krokiem, ostatnie już biegł. Wpadł do przedpokoju razem z wiatrem.
– Judith?
Wbiegł do kuchni. Pusto.
Sprawdził sypialnię i salon.
– Judith?!
Pusto.
Ruszył do pokoju Björna.
Stanął w drzwiach i odetchnął z ulgą, opierając się o futrynę. Przymknął na chwilę oczy, a potem przetarł je dłonią. Leżała na łóżku ich syna w pozycji embrionalnej, ściskając w dłoniach drewniany miecz, który dla niego wystrugał. Chciała mieć go przy sobie, aby poczuć obecność Björna, czy może zamierzała się nim bronić? Teraz bardziej przypominała małą dziewczynkę niż dorosłą kobietę. Sven pomyślał, że gdyby mieli córkę, na którą ostatecznie nigdy się nie zdecydowali, pewnie byłaby odzwierciedleniem swojej matki. Piękna, mądra i tak bardzo niewinna. Łzy napłynęły mu do oczu. Ukląkł przy niej i wtedy jego dłoń natrafiła na gładki, biały kształt leżący na podłodze, którego nie zauważył wcześniej. Zmarszczył brwi. Podniósł przedmiot. Dopiero teraz zrozumiał, że to fotografia. Przyglądał jej się przez chwilę. Dłoń zaczęła mu drżeć, a palce rozluźniły się wbrew jego woli. Zdjęcie zawirowało w powietrzu i upadło na podłogę. Tym razem jednak doskonale było widać uwiecznioną na nim, martwą, szarą twarz. Sven klapnął na tyłek, a potem przerażony cofnął się pod ścianę niczym rak. Podciągnął kolana pod brodę jak wystraszone dziecko, nie mogąc oderwać spojrzenia od czarno-białej fotografii. Matczyne oczy, które niegdyś patrzyły na niego z miłością, teraz były puste i zimne. Usta, które całowały go niezliczoną ilość razy, wypowiadały jego imię i czytały bajki na dobranoc, gdy był małym chłopcem, już nigdy nie miały zaczerpnąć oddechu. Sven chwycił dłońmi włosy i bezwiednie kręcił głową. Jego umysł chciał wyprzeć to, co widziały oczy, z których teraz płynęły łzy. Otarł je wierzchem dłoni, zaciskając powieki w nadziei, że kiedy ponownie je otworzy, koszmarny widok zniknie. Nic takiego się nie stało. Na fotografii nadal była twarz jego matki.
Upłynęło kilka minut, zanim zdołał się poruszyć. Na czworakach pokonał dystans dzielący go od zdjęcia i ponownie uniósł je na wysokość oczu. Obraz był jednak rozmazany, bo przesłaniały mu go kolejne łzy. Kiedy wreszcie się wyostrzył, Sven delikatnie dotknął fotografii opuszkami palców. Musnął czule, niemal z namaszczeniem matczyne usta, jakby sądził, że zdoła poczuć rany nacięte na wargach. Spojrzał na Judith i dopiero teraz dostrzegł, że obok niej leżą kolejne zdjęcia. Każde następne było w zasadzie wierną kopią poprzedniego.
Judith poruszyła się nieznacznie. Mruknęła coś pod nosem. W końcu długie rzęsy powędrowały leniwie ku górze i ich oczy się spotkały.
– Gdzie byłeś? – zapytała.
– Przepraszam – wyszeptał, gładząc ją po włosach.
– Odchodziłam od zmysłów.
– Wiem, skarbie.
Jego palce znów dotknęły jej skroni, ale tym razem delikatnie odtrąciła jego dłoń. Usiadła, opuszczając bose stopy na podłogę.
– Gdzie byłeś? – powtórzyła z wyrzutem.
– U Jensa.
Zmarszczyła brwi. Tam się poznali. Pokochała go już wtedy. Wiedziała, że Sven, podobnie jak ona, nigdy więcej nie był w U Jensa. To miejsce budziło w nich złe wspomnienia. Jeżeli Sven mówił prawdę i faktycznie postanowił przekroczyć próg tej speluny raz jeszcze, to nie mogło to oznaczać niczego dobrego. Nie był pijany, wyczułaby to. Ale jego kurtka… była poplamiona krwią. Takie same zaschnięte ślady widniały na jego palcach. Ujęła je w swoje drobne dłonie.
– Znowu wdałeś się w bójkę… – powiedziała tak, jakby ostatnia awantura miała miejsce w miniony weekend. A przecież od czasu, kiedy zmasakrował tego pijaka, który jej ubliżył, minęły lata. Raz jeszcze spojrzała w jego twarz. Tym razem bardziej uważnie, z ulgą odnotowując, że nie nosi śladów walki. Krew na kurtce nie była jego. Potem jej wzrok przykuła fotografia leżąca na podłodze. Podniosła ją i położyła na kolanach.
– Znalazłam to w szarej kopercie przed drzwiami. Ktoś ją podrzucił. Myślałam, że to jakaś wiadomość od nich… – Głos jej się załamał. – Od porywaczy… Jest tego więcej – oznajmiła, sięgając za siebie. Teraz trzymała w dłoni kilka dodatkowych zdjęć. – Kim jest ta kobieta? – zapytała, oczekując wyjaśnień.
Sven westchnął.
– To moja matka – powiedział.
Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę. W końcu Sven położył głowę na kolanach żony. Płakał, ale Judith nie odezwała się słowem, chociaż na usta cisnęły jej się kolejne pytania. Tym razem to ona gładziła go po włosach.
Nagle do ich uszu dobiegł znajomy dźwięk. Drzwi skrzypnęły cicho, jednak wystarczająco głośno, by to usłyszeli. Sven zerwał się na równe nogi. Judith zamarła.
– Sven…? – wyszeptała, odruchowo unosząc dłoń do ust.
Sven przyłożył palec do swoich, dając jej do zrozumienia, że ma być cicho. Sięgnął po drewniany miecz, który wciąż leżał na łóżku. To była tylko zabawka, wystarczająco jednak ciężka, by porządnie się nią zamachnąć i roztrzaskać intruzowi czaszkę.
Ruszył na palcach w kierunku drzwi. Modlił się w duchu, żeby drewniana podłoga nie zatrzeszczała pod jego ciężarem. W końcu jednak usłyszeli charakterystyczne skrzypnięcie. Jedno, a potem drugie i Sven niemal natychmiast zastygł w bezruchu. Nie on je spowodował, a ktoś, kto się zbliżał i komu najwyraźniej nie zależało na dyskrecji.
– Sven, Judith?! – usłyszeli znajomy głos.
Obojgu kamień spadł z serca.
– Jesteście w domu?
Drewniany oręż wylądował na podłodze. Judith wstała i ruszyła za mężem. W przedpokoju stał Evert.
– Drzwi były otwarte, więc… – Backman wskazywał kciukiem za plecy. – Co się stało? – zapytał. – Chodzi o Björna?
Żadne z nich nie odpowiedziało. Zamiast tego Judith, ku jego zaskoczeniu, rzuciła mu się w ramiona, a zaraz potem odsunęła się od niego równie niespodziewanie. Otarła wilgotne oczy wierzchem dłoni, a później poszła do kuchni i jak gdyby nigdy nic zapytała:
– Napijesz się kawy, Evert?
Backman odprowadził ją wzrokiem, po czym zmarszczył brwi i posłał Jönssonowi pytające spojrzenie.
– Dzwonił do mnie Hans… – powiedział z nadzieją, że Sven sam pociągnie temat.
Jönsson jednak milczał. Usłyszeli dźwięk ekspresu budzącego się do życia, a potem poczuli przyjemny aromat świeżo mielonej kawy.
– Jerk ma pękniętą kość czołową – oznajmił Backman. – Hansowi musieli założyć kilka szwów. Co cię opętało, Sven?!
Judith znowu pojawiła się w drzwiach do kuchni. Przemknęła obok nich i zniknęła w pokoju Björna. Po chwili wróciła, trzymając w dłoni plik zdjęć.
– Sven jest winien nam obojgu wyjaśnienia – oznajmiła.
***
Christin Carlsson i Gunnar Lindberg siedzieli w samochodzie zaparkowanym pośród gęsto porośniętych drzew. Rozpadało się na dobre, więc Gunn od czasu do czasu włączał zapłon, czym zmuszał wycieraczki do pracy. Za każdym razem majacząca w oddali posesja Jönssonów materializowała im się przed oczami.
Kiedy Jönsson opuścił areszt, postanowili przyjechać pod jego dom. Wiedzieli, że Sven najpierw pójdzie po samochód, który został pod barem, co dawało im sporo czasu, ale mimo to wyjechali wcześniej, aby spokojnie skryć się w bezpiecznej odległości. Nie spodziewali się jednak, że przyjdzie im siedzieć bezczynnie tak długo. Powoli zaczynali tracić nadzieję, że Jönsson w ogóle się pojawi.
– Mówiłaś coś o intuicji – powiedział Lindberg, sięgając po papierosa. – A wiesz, co podpowiada mi moja? – Zerknął na Christin, która nie odrywała spojrzenia od przedniej szyby. – Że nasz tatuś wcale nie spieszył się do domu. Pewnie wrócił, by dokończyć to, co mu przerwano. Dokopie tamtym, tak że…
– Zamknij się, Gunn – przerwała mu Carlsson. – Spójrz.
Gunnar odpalił wreszcie papierosa i mrużąc oczy, obserwował, jak szary pick-up wyłania się z lasu, a potem parkuje pod domem.
– Długo mu zeszło – ocenił i wydmuchał dym kącikiem ust.
– Najważniejsze, że jest. – Carlsson machnęła pod nosem dłonią kilka razy. – Chryste, Gunn, musisz palić w samochodzie?!
– Nie, nie muszę, ale leje jak z cebra, a chyba nie chcesz, żebym się przeziębił? A poza tym jeszcze by nas zdemaskowano.
– To chociaż uchyl okno trochę szerzej z łaski swojej, dobrze?
– Już się robi. Nie rozumiem tylko, dlaczego tak się wzdrygasz z obrzydzeniem. Jeszcze nie tak dawno chciałaś, żebym cię poczęstował.
– Chwila słabości. Już nieaktualne.
Patrzyli, jak Sven Jönsson wbiega do domu.
– I co teraz? – spytał Lindberg.
– Czekamy.
– Tego się obawiałem, a zaczynam się robić głodny.
Minęło dwadzieścia minut i Gunnar Lindberg zdążył wypalić kolejnego papierosa, kiedy z lasu wynurzył się drugi znajomy samochód.
– A kogóż my tu mamy?
– Czy to nie przypadkiem Evert Backman?
***
Cała trójka siedziała przy stole. Sven zatopił spojrzenie w filiżance kawy, która zniknęła w jego dłoniach. Obłok pary unosił się tuż przed jego twarzą.
– Myślałem, że to oni – odezwał się w końcu. – Że mogą mieć coś wspólnego ze zniknięciem Björna.
Backman odchylił się na krześle.
– Chryste, Sven – powiedział, przykładając obie dłonie do czoła. – Jerk i Hans to idioci, ale nie byliby zdolni do czegoś takiego…
– Tylko oni wiedzieli, kiedy wracamy, Evert! – krzyknął Jönsson. – Policja też ich podejrzewała!
Evert westchnął, przymykając oczy.
– Bo nic nie mają, rozumiesz? Na tym etapie podejrzewają wszystkich. Ich, mnie, być może nawet was…
– Nieważne – przerwał Jönsson. – Teraz to już nieistotne…
Judith położyła na stole plik fotografii. Evert sięgnął po jedną z nich. Nie oponowała. Wpatrywała się w swojego męża, człowieka, którego kochała nad życie, ale o którym wciąż tak niewiele wiedziała. Ona sama nie miała przed nim tajemnic, on pozostawił za sobą strefę mroku, do której nie wolno jej było zaglądać. Taka była niepisana zasada. Judith starała się jej przestrzegać, ale przez te wszystkie lata jakaś jej cząstka domagała się wyjaśnień. Była mu wdzięczna za jego miłość, za to, że zaakceptował jej przeszłość. Teraz podejrzewała, że przyszło mu to z taką łatwością, bo sam doświadczył jeszcze gorszych okropności. Sven zostawił za sobą stado demonów. One wciąż tam były i powarkiwały. Myślał, że utrzyma je na smyczy, ale najwyraźniej się mylił. Co najmniej kilku z nich udało się zerwać i pochwycić ich syna. Ich małego Björna. Judith była przerażona na myśl o tym, że wreszcie pozna powód, dla którego jej mąż milczał tak długo. Z jednej strony pragnęła tej wiedzy, z drugiej obawiała się, że to, co może usłyszeć, zmieni wszystko.
– Kto to jest? – zapytał Evert, odkładając fotografię.
Judith spoglądała na Svena, który upił niewielki łyk kawy, po czym odstawił filiżankę. Nie wiedział, co zrobić z rękoma. Nieustannie je pocierał, jakby chciał zetrzeć z nich zaschniętą krew. Judith łudziła się, że to Sven odpowie na pytanie Everta. Jednak przedłużająca się cisza stawała się nie do zniesienia, więc to ona odparła:
– To matka Svena.
Evert nawet nie zdawał sobie sprawy, że wpatruje się w przyjaciela z otwartymi ustami. Zaschło mu w gardle, ale ręce drżały mu tak bardzo, że bał się, że nie zdoła utrzymać filiżanki.
Judith położyła dłoń na dłoni Svena.
– Już czas, Sven – powiedziała niemal szeptem. – Powiedz nam wreszcie to, co już dawno powinniśmy byli wiedzieć…
***
– A ty dokąd? – zapytał Gunnar, widząc, że Christin otwiera drzwi samochodu.
Lało jak z cebra. Do środka wdarł się nieprzyjemny chłód.
– Zaraz wracam… – odpowiedziała i zatrzasnęła drzwi.
Lindberg znowu pobudził wycieraczki do życia, patrząc, jak przygarbiona sylwetka jego partnerki przemyka najpierw między krzakami, potem biegnie przez pole, przechodzi pod ogrodzeniem i w końcu wbiega na teren Jönssonów.
– Co ty kombinujesz? – zapytał sam siebie, sięgając po kolejnego papierosa. Uderzył nim kilka razy o wierzch dłoni i włożył go do ust.
Carlsson zatrzymała się przy pick-upie. Wyglądała, jakby szykowała się do zmiany koła. Potem podbiegła do furgonu Backmana i również przykucnęła przy przedniej osi. Po chwili ruszyła w drogę powrotną.
Kiedy wsiadała do samochodu Gunnara, w środku było szaro od dymu. Odkaszlnęła kilkakrotnie.
– Gunn, cholera, wykończysz mnie.
Nie odpowiedział, tylko otworzył okno szerzej. Natychmiast poczuł na policzku zimne krople deszczu. Christin sięgnęła po torbę leżącą na tylnej kanapie. Po chwili niewielki laptop spoczął na jej kolanach. Gunnar patrzył z niechęcią, jak jej smukłe palce śmigają po klawiaturze z niesamowitą zręcznością. Ilekroć Carlsson zasiadała do komputera, czuł się przy niej jak gamoń. Odpychał od siebie negatywne myśli, zrzucając swoje informatyczne braki na różnicę międzypokoleniową. Tęsknił za czasami, kiedy raporty wystukiwało się na maszynie do pisania. Przewrócił oczami, gdy na ekranie dostrzegł mapę. Dwa jaskrawoczerwone punkty świeciły pulsacyjnie. Trzeci, zielony, znajdujący się od nich w pewnej odległości, nie migał. Gunn wiedział, że to ich samochód. Czerwone punkty określały lokalizację pick-upa Jönssona i furgonu Backmana.
– Nienawidzę tego elektronicznego badziewia – syknął.
– Bo zatrzymałeś się w epoce kamienia łupanego – odparła, nie odrywając wzroku od ekranu komputera.
– Może i tak, ale dobrze mi z tym. – Zaciągnął się i wyrzucił za okno kolejny niedopałek. – I co, teraz będziemy ich śledzić?
Zerknęła na niego, uśmiechając się lekko.
– Zgadza się, Einsteinie.
***
Sven mówił krótkimi, urywanymi zdaniami, przez większość czasu wbijając wzrok w blat stołu. Z każdą chwilą Judith i Evertowi to wszystko wydawało się coraz bardziej nieprawdopodobne. Kiedy skończył, w jego oczach pojawiły się łzy. Wiele można było wyczytać w jego spojrzeniu. Judith błagał o wybaczenie. Z kolei Evert widział szaloną determinację i taką samą pewność siebie, jaka biła z jego oczu przed dziesięcioma laty, kiedy spotkał Jönssona po raz pierwszy. Młodego i silnego buntownika, którego dłonie – poza chwilami, kiedy spoczywały w kieszeniach – były zaciśnięte w pięści. Zaimponowało mu, gdy Sven stanął w obronie Judith. Evert przez te wszystkie lata zastanawiał się, czy jemu wystarczyłoby odwagi. To, o czym teraz mówił przyjaciel, brzmiało jak szaleństwo.
Judith chciała coś powiedzieć, ale Sven ją uprzedził.
– Przepraszam… – wyszeptał. – Przepraszam, że wciągnąłem w to naszą rodzinę… – Zaraz potem zwrócił się do Backmana: – Wiem, że nie mam prawa cię o to prosić, Evert, ale… – westchnął głośno. – Musisz zabrać stąd Judith, Lisę i dzieciaki i wyjechać…
– O czym ty mówisz, Sven?! – krzyknęła Judith. – Nie zgadzam się!
– Nie mamy wyjścia – starał się mówić spokojnie. – Oni wiedzą, gdzie jesteśmy.
– Nie obchodzi mnie to! Nie ruszam się nigdzie bez ciebie! Nie rozumiesz?
– To ty nie rozumiesz! Ci ludzie nie cofną się przed niczym! Zabiją ciebie, rodzinę Everta! Wszystkich. Oni czekają, Judith! Czekają na mnie. Zdjęcie mojej matki jest tego dowodem! Dlatego je tu podrzucili. To zaproszenie!
Kręciła głową, a po policzkach płynęły jej łzy.
– Zadzwońmy do tych policjantów – błagała.
– Nie – zaprotestował. – Oni go zabiją, Judith. Zabiją naszego syna.
Jej głośny szloch wypełnił małe pomieszczenie. Sven Jönsson patrzył na swojego jedynego przyjaciela, szukając akceptacji, najdrobniejszego znaku, czegokolwiek, co mógłby odczytać jako obietnicę, że zaopiekuje się Judith. Kiedy Evert skinął głową, Sven odpowiedział mu tym samym i ruszył do drzwi.
***
– Au! – syknęła Christin, kiedy Gunnar walnął ją w ramię. Oderwała oczy od ekranu komputera i najpierw zerknęła na niego, a potem podążyła wzrokiem za spojrzeniem partnera.
Obserwowali, jak Sven Jönsson wybiega z domu i wsiada do samochodu. Jego żona pojawiła się zaraz potem, brodząc boso w błocie. Niecodziennego widoku dopełniał Evert Backman, który próbował ją zatrzymać.
– A co to za cyrk? – zapytał Lindberg, wpatrując się w przednią szybę.
– Nie wiem – odparła Carlsson.
Pick-up Jönssona ruszył z impetem, a Christin rozkazała:
– Jedź!
Lindberg zapuścił silnik.
– Spokojnie, mała – powiedział, wskazując brodą komputer na jej kolanach. – Przecież mamy to cudeńko. Nie ucieknie.
– Zatrzymaj się przy domu.
– Co? – Zerknął na nią zdziwiony.
– Rób, co mówię.
Judith Jönsson i Evert Backman wciąż stali w strugach deszczu. Na widok komisarzy Judith wyrwała się z objęć Everta.
Gunnar i Christin wysiedli z samochodu.
– Co tu się wyprawia, Judith? – zapytała Carlsson, odgarniając z czoła mokre włosy.
Kobieta patrzyła na nią zaskoczona.
– Skąd się tu wzięliście?!
– Dokąd pojechał twój mąż? – Carlsson zlekceważyła jej pytanie.
– Po Björna. – Głos jej się załamał.
Evert Backman znów objął ją ramieniem.
– Oni go zabiją…
Komisarz zrobiła wielkie oczy.
– Kto?!
– Pomóżcie nam… błagam…
Carlsson obróciła się na pięcie, obiegła samochód i otworzyła drzwi kierowcy.
– Gunn, dowiedz się, o co chodzi! Będziemy w kontakcie!
– Co? Co ty wyprawiasz?! – Nie doczekał się odpowiedzi. Patrzył, jak jego volvo rusza, wyrzucając spod kół grudy błota. – Nożeż kurwa mać… – syknął, gapiąc się w znikający samochód. Ocknął się dopiero po chwili.
– Może wejdziemy do środka? – zaproponował.