41.
SZTOKHOLM

Marcus Hakansson pokonywał kolejną kondygnację gmachu posterunku policji przy Tingsvägen, kiedy plik papierów wysunął mu się z dłoni. Kilkanaście kartek formatu A4 zawirowało w powietrzu i opadło na schody niczym jesienne liście. Marcus nie cierpiał jesieni, podobnie jak złych wiadomości z samego rana. Szczerze powiedziawszy, to nie znosił ich bez względu na porę dnia, ale przez dwadzieścia siedem lat pracy w szwedzkiej policji, a szczególnie przez ostatnich osiem, podczas których piastował stanowisko naczelnika wydziału kryminalnego, zdążył się przyzwyczaić, że stanowią nieodłączną część tej roboty. Miał sześćdziesiąt dwa lata i nie mógł się doczekać emerytury.

Zaklął głośno i zszedł parę stopni niżej, aby pozbierać dokumenty. Najpierw usłyszał „dzień dobry” i stukot obcasów, a potem ujrzał szczupłe łydki Eriki Berggern i resztę ciała pani komisarz, które skrywał idealnie skrojony kostium. Nachyliła się i podniosła kilka kartek.

– Dokąd się tak spieszysz, szefie? – zapytała Erika, prezentując jeden ze swoich zabójczych uśmiechów.

Była niewątpliwe atrakcyjną kobietą. Nie tylko pracownicy wydziału kryminalnego ukradkiem wodzili za nią wzrokiem, gdy przemierzała korytarze posterunku. Hakansson przypuszczał, że oprócz wystrzałowej figury to zasługa drobnej twarzy, piwnych oczu i krótkich ciemnych włosów, które Berggern często zaczesywała za ucho. Zestaw stanowiący rzadki widok wśród typowych blond piękności kręcących się po komisariacie. Podobno matka Eriki była Tunezyjką, ale Hakansson nigdy nie zweryfikował tych rewelacji.

– Spotkanie zaczyna się dopiero za piętnaście minut – przypomniała Erika, podając mu dokumenty.

Hakansson wziął je, posyłając Berggern lodowate spojrzenie. Wiedział o tym doskonale, sam bowiem wyznaczył godzinę zebrania, gdy tylko dotarła do nich kolejna informacja z SÄPO, policji bezpieczeństwa. Ponieważ gminę Sollentuna, na terenie której mieścił się ich posterunek, od Rinkeby dzieliło zaledwie kilkanaście kilometrów, to właśnie z nimi kontaktowano się najczęściej w przypadku zagrożenia terrorystycznego. W kryzysowych sytuacjach policjanci z posterunku przy Tingsvägen, bez wzglądu na to, czym się obecnie zajmowali i w jakim wydziale pracowali, rzucali wszystko, wkładali kamizelki kuloodporne i hełmy i ruszali w sam środek piekła zwanego Rinkeby.

Do Departamentu Policji Bezpieczeństwa znowu zgłosiła się TT News Agency. Dzisiejszego ranka redakcja otrzymała e-mail z pogróżkami, napisany w języku arabskim i szwedzkim, aby dziennikarze nie tracili czasu na tłumaczenie. Treść wiadomości była dość lakoniczna: Ulice Sztokholmu spłyną krwią. Nikt nie zamierzał jednak bagatelizować jej przesłania – nie było podstaw, by traktować ją jako groźbę bez pokrycia czy żart, podobna sytuacja miała bowiem miejsce przed rokiem. Do agencji wpłynął wówczas inny e-mail, o czym TT niezwłocznie poinformowało SÄPO, a ta z kolei postawiła na nogi wszystkie posterunki i ogłosiła pełną mobilizację. Wiadomość zawierała pliki dźwiękowe po arabsku i szwedzku, a wrogi głos nawoływał do dżihadu w Szwecji. Zarzucał wszystkim Szwedom, że nie zareagowali na karykatury proroka Mahometa, którego autorem był artysta i karykaturzysta Lars Vilks. Głos wspomniał również o obecności szwedzkich żołnierzy w Afganistanie i groził: „Nasze czyny będą mówić same za siebie. Tak długo, aż nie zaprzestaniecie swojej wojny przeciwko islamowi i upokarzania proroka, i waszego głupiego poparcia dla tej świni Vilksa. […] Nadszedł czas odpowiedzi, nie zwlekajcie dłużej, nie obawiajcie się nikogo, nie bójcie się więzienia, nie bójcie się śmierci. […] Teraz wasze dzieci, wasze córki i wasze siostry będą umierać jak nasi bracia, nasze siostry i nasze dzieci […]”.

Niespełna godzinę później w pobliżu Drottninggatan, w centrum Sztokholmu, doszło do wybuchu zaparkowanego nieopodal samochodu. Śmierć poniosła tylko jedna osoba: kierowca, który, jak się potem okazało, miał przymocowanych do ciała sześć ładunków wybuchowych. Udało mu się zdetonować zaledwie jeden. Gdyby nie to, skutki ataku mogłyby być tragiczne. Säkerhetspolisen nazwała atak nieudanym przestępstwem terrorystycznym.

Naczelnik wydziału kryminalnego Marcus Hakansson zwołał odprawę trzydzieści minut wcześniej niż zazwyczaj, aby wydać swoim ludziom konkretne dyspozycje, ale po przyjściu do pracy okazało się, że groźba ataku terrorystycznego to nie jedyny problem dzisiejszego poranka.

– Widziałaś Kallströma? – zapytał, czując, jak po skroni cieknie mu zimna strużka potu.

– Tak. Minęliśmy się na górze jakieś… – Berggern nie dokończyła, bo Hakansson ominął ją i pognał na górę, nie zaprzątając sobie głowy podziękowaniami za okazaną pomoc.

Zaklął pod nosem, zerkając na kartki, które najpewniej zupełnie się pomieszały. Erika Berggern ruszyła się z miejsca, dopiero kiedy jej szef zniknął z pola widzenia, rzuciwszy wcześniej pod jego adresem niewybredny epitet.

Kurt Kallström stał oparty o automat do kawy, czując, jak jego cierpliwość zaczyna się kończyć. Potrzebował kofeiny bardziej niż kiedykolwiek, a maszyna kolejny raz poinformowała go, że przyrządzenie napoju nie jest możliwe z powodu braku styropianowych kubków.

– To jakiś cholerny żart! – krzyknął, uderzając w nią otwartą dłonią.

Wczorajszej nocy nie mógł usnąć, a kiedy wreszcie mu się udało, pobudka wypadła wcześniej niż zwykle. Tym razem obudził go nie budzik, a dźwięk telefonu. Kiedy po niego sięgał, wciąż spał. Oprzytomniał dopiero w chwili, kiedy usłyszał głos Eriki, która poinformowała go, że wszyscy mają się pojawić w pracy natychmiast, bo TT otrzymała kolejną groźbę ataku terrorystycznego. I oto stał przed bezdusznym automatem do kawy, nieogolony, w pomiętym garniturze i niechlujnie zawiązanym krawacie. Byłoby zdecydowanie lepiej, gdyby w ogóle go nie wkładał.

– Kurt! – usłyszał i spojrzał w lewo.

Marcus Hakansson szedł w jego kierunku energicznym krokiem, a rozrzucone na boki poły szarej marynarki odsłaniały dość pokaźny brzuch. W uniesionej prawej ręce trzymał plik dokumentów.

– Ktoś już jest w konferencyjnej? – zapytał.

– Nie wiem, chyba nie. – Kurt zerknął na zegarek. – Spotkanie jest o…

– Wiem, o której jest spotkanie, do cholery! Chodź ze mną.

Hakansson nawet się nie zatrzymał. Kallström, zanim podążył za naczelnikiem, rzucił ostatnie tęskne spojrzenie w kierunku automatu z kawą, który wciąż wyświetlał ten sam znienawidzony komunikat.

Weszli do sali konferencyjnej. Hakansson pstryknął włącznik światła i z mroku wyłoniły się nakryte granatowymi obrusami stoły ustawione w kształt litery U. Naczelnik wcisnął Kallströmowi plik pogniecionych kartek.

– To przyszło do nas z samego rana – oznajmił.

Kurt spojrzał na dokumenty odrobinę zdziwiony, że Hakansson zaczyna temat już teraz, nie poczekawszy na resztę załogi.

– Wiem, szefie. Znowu ISIS.

– Nie, Kurt. Nie ISIS. Dodatkowe gówno. Jakbyśmy mieli mało problemów na głowie.

Kallström pobieżnie przejrzał dokumenty. Zatrzymał się na zdjęciu młodej dziewczyny.

– To jakiś sądny dzień. Przysłali nam to z Komendy Głównej – wyjaśnił Hakansson. – Dostali je z Polski. Dziewczyna, Polka, lat siedemnaście. Uprowadzona przez mafię. Według tego, co udało im się ustalić, bardzo możliwe, że jest przetrzymywana w Sztokholmie. Kazali nam sprawdzić Rinkeby.

Kurt na zmianę zerkał na plik kartek i niezadowoloną twarz przełożonego. W głowie echem odbijało mu się słowo „mafia”. Tutaj raczej używało się określeń „gang” lub „zorganizowana grupa przestępcza”. Czekał na ciąg dalszy, choć prawda była taka, że doskonale się go domyślał.

– Zajmiesz się tym, Kurt… – powiedział naczelnik.

Kallström popatrzył na niego zdziwiony i już chciał coś powiedzieć, ale Hakansson nie dał mu na to szansy, dodając:

– Nie możemy sobie pozwolić na kolejną wpadkę i dopuścić, aby media znów nas obsmarowały.

Zaledwie przed miesiącem stołeczne gazety rozpisywały się o kryzysie w szwedzkiej policji, trafnie zresztą zauważając, że ta cierpi na deficyt funkcjonariuszy. Jak donosiła Szwedzka Rada ds. Zapobiegania Przestępczości, liczba popełnionych przestępstw wzrosła znacznie w porównaniu z ubiegłymi latami. Ostatnie badania wskazały, że za taki stan rzeczy odpowiadał problem imigracyjny. Liczba stref, zwanych strefami no go lub strefami wojny, zdominowanych przez muzułmańskich imigrantów, które szerokim łukiem omijała nawet policja, wzrosła do sześćdziesięciu jeden. Jedną z nich była właśnie Rinkeby. Któryś ze stołecznych dzienników opisywał sytuację zrozpaczonej matki, której dwunastoletnia córka została zgwałcona przez kilku Arabów. W tej sprawie nie zostało wszczęte żadne postępowanie, bo, jak tłumaczyła matka, policja nie dysponowała wolnymi funkcjonariuszami, którzy mogliby przesłuchać podejrzanych. Rozpętała się medialna burza, a przed gmachem Komendy Głównej pojawiły się tłumy pikietujących, domagając się efektywnej walki z muzułmańskimi przestępcami.

– Niebawem będziemy mieli gości – oznajmił Hakansson. – Policja z Polski. Ze Szczecina. Stamtąd pochodzi uprowadzona. W pierwszej kolejności pojawią się pewnie na Polhemsgatan. Licz się z nadgodzinami.

Kallström przetarł twarz dłonią.

– Powiedziałeś: mafia.

Hakansson westchnął.

– Tak. Wszystko, co wiemy, masz w dokumentach. Ale gdy będziesz to czytał, lepiej usiądź.

– Dlaczego?

– Camorra.

Kurt Kallström zmierzwił włosy, czym jeszcze bardziej je potargał. Wypuścił ciężko powietrze. Camorra? Informacje o tym, że na ich terenie pojawili się mafiosi z Włoch, dotarły do nich już jakiś czas temu. Nigdy jednak nie mieli z nimi do czynienia. Rinkeby była dzielnicą emigrancką, zamieszkaną głównie przez Arabów. Włosi, ze swoją południową urodą, byliby praktycznie niezauważalni. Następny rodzaj robactwa gnieżdżący się w tej przeklętej części miasta.

– Przyda ci się pomoc – oświadczył Hakansson. – Co powiesz na Berggern?

Jak na zawołanie drzwi się otworzyły i stanęła w nich Erika z papierowym kubkiem kawy.

– Czy mi się wydawało, czy słyszałam swoje nazwisko? – zapytała, a potem upiła łyk.

– Dobrze słyszałaś – odparł Kurt.

– A w jakim kontekście, jeśli mogę zapytać?

– W kontekście twojej przydatności.

– Możesz jaśniej?

– Skąd masz kawę? – zapytał Kallström, zmieniając temat.

– A jak myślisz, Sherlocku? Z automatu.

– Ta wredna maszyna wyświetlała komunikat, że nie ma kubków.

– Trzeba mieć na nią sposób.

Kallström wsunął dokumenty pod pachę i ruszył w stronę drzwi.

– Chodź, mamy fajną robotę.

Erika zerknęła na szefa w nadziei, że usłyszy wyjaśnienia. Kiedy zrozumiała, że raczej nie ma na co czekać, podążyła śladem Kurta. Po drodze minęli kilkunastu funkcjonariuszy, którzy spieszyli się na spotkanie w sprawie potencjalnego ataku terrorystycznego.

***

Erika próbowała dotrzymać kroku Kurtowi, co nie było łatwe, biorąc pod uwagę, że była od niego sporo niższa. Gdyby ktoś zerknął teraz na nich z tyłu, miałby niezły ubaw.

– Zwolnij trochę! – zażądała, opierając się o poręcz schodów i posyłając mu gniewne spojrzenie. – I powtórz, z łaski swojej, co mówiłeś, bo nie wszystko usłyszałam.

Kallström zatrzymał się na półpiętrze, przewracając oczami.

– Uprowadzono nastolatkę z Polski.

– Tyle zrozumiałam.

– Mają się tym zająć wszystkie posterunki. My również i…

Urwał, widząc jej uniesioną dłoń.

– Powiedziałeś: camorra?

– Taa.

Nie zdążyła zapytać o więcej, bo Kurt zbiegł po schodach. To był cały on. Nie bardzo zainteresowany konwenansami, zasadami dobrego wychowania i faktem, że zostawia w tyle kobietę. Prawda była taka, że w departamencie za nim nie przepadano. Szczególną antypatią darzyła go płeć piękna. Żadnej z pracujących przy Tingsvägen kobiet nie dziwiło, że zostawiła go żona. Zaskoczone były natomiast faktem, że wytrzymała z takim palantem aż dziesięć lat.

Idąc do jego biura, Erika myślała o tym, co jej powiedział. W Sztokholmie działało co najmniej kilkanaście różnych gangów, w tym dwa najbardziej znane, Lwy i Bractwo, które od dekad toczyły krwawe wojny o wpływy na lokalnym rynku handlu narkotykami. Ich członkami byli imigranci, przede wszystkim Syryjczycy i Irakijczycy, ale bossowie grup przestępczych w swe szeregi często werbowali też młodych, rozczarowanych otaczającą ich rzeczywistością Szwedów. Mniejszości narodowe zalewały ten kraj i obecność członków camorry w takich dzielnicach jak Rinkeby, Tensta, Husby, Ronna, Geneta, Lina czy Botkyra nie powinna nikogo dziwić. Ci ludzie byli jak szczury, a wspomniane rejony miasta jak wysypiska śmieci.

Kiedy Erika weszła do biura Kurta, ten stał przed otwartą szafą i ściągał koszulę. Chude ramiona i lekko zaokrąglony brzuch nie stanowiły kuszącego widoku.

– Trzeba było mnie uprzedzić, że urządzisz striptiz.

– Możesz poczekać na zewnątrz.

– Taki mam zamiar, ale walczę z pokusą, aby nie zwołać tu reszty piękniejszej części komendy, abyśmy mogły się razem pośmiać.

– Rób, jak chcesz, ale wcześniej włóż to.

Kallström pogrzebał w szafie, ściągnął coś z wieszaka i rzucił w kierunku Eriki. Nie zdołała złapać. Bez entuzjazmu przyglądała się plamie czarnego materiału, który wylądował pod jej stopami.

– Kamizelka kuloodporna? Serio? Szykuje się impreza?

– Włóż, jeśli nie chcesz, by cię ominęła.

Gdy Kurt uporał się ze swoją kamizelką i zamknął szafę, Erika ponownie ją otworzyła i skryła się za skrzydłem drzwi jak za prowizorycznym parawanem.

– Opowiadaj! – rozkazała, rozpinając żakiet.

Kallström przekazał jej wszystko, co usłyszał od Hakanssona.

***

W samochodzie siedzieli po piętnastu minutach. Erika wciąż wierciła się na siedzeniu, próbując poprawić schowaną pod garsonką kamizelkę. Strasznie ją uwierała. Zajęta była lekturą dokumentów, chociaż wszystko, co najważniejsze, już wiedziała.

– Felipe Luciano – powiedziała. – Nic mi nie mówi to nazwisko.

Kurt zauważył, że przygląda się zeskanowanym fotografiom.

– Piękna dziewczyna – oceniła.

Kallström jedynie zerknął, ale musiał przyznać jej rację. Sam nie miał dzieci i był z tego zadowolony. Nie sprawdził się w roli męża i miał uzasadnione powody, aby sądzić, że byłby równie kiepskim ojcem. Ale w takich chwilach chodziło o coś jeszcze. Znał Erikę wystarczająco długo, by zauważyć, że jeśli sprawa dotyczyła dzieci, stawała się wyjątkowo miękka.

– Od czego zaczynamy? – zapytała, odkładając papiery do schowka na rękawiczki.

– A jak myślisz? Od warzywniaka. – Uśmiechnął się, skręcając w kierunku Rinkeby.

– Faruq się ucieszy – powiedziała.

Pierwsze promienie słońca próbowały przebić się przez popielate niebo.

***

Na pierwszy rzut oka Rinkeby niczym się nie wyróżniała. Ktoś, kto zapuścił się na owiane złą sławą sztokholmskie przedmieście po raz pierwszy, mógłby powiedzieć, że opinie na jego temat były zdecydowanie przesadzone. Wybudowane w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych blokowiska nie pozostawiały wątpliwości, że dzielnicę zamieszkuje uboższa część stołecznej społeczności. Nic jednak nie wskazywało na to, że miejsce to przysparza policji tylu problemów, przyczyniając się do powstania zatrważających statystyk. Złe rzeczy zazwyczaj działy się po zmroku. Cała sztokholmska policja tylko w tym roku prowadziła łącznie czterdzieści siedem śledztw w sprawie morderstw i pięćdziesiąt siedem w sprawie usiłowania zabójstwa. Odnotowano kilkadziesiąt strzelanin, w wyniku których zginęło kilkanaście osób. Grupy przestępcze dokonały czterystu trzydziestu sześciu wymuszeń i porwań. Gangi pojawiały się i znikały, rozrastały się i werbowały nowych członków. Camorra, siejąca w Rinkeby swoje przestępcze ziarno, trafiła na podatny grunt.

Dzielnicę w dziewięćdziesięciu procentach zamieszkiwali imigranci arabskiego pochodzenia, którzy w swych oknach instalowali anteny satelitarne, aby móc odbierać telewizje nadające z odległych zakątków świata. Bloki wyglądały przez to, jakby ktoś powbijał w nie gigantycznych rozmiarów pinezki.

Na ulicach roiło się od dzieci i kobiet odzianych w burki albo chociaż zakrywających swe włosy szajlą, hidżabem lub al-amirą. Większość z nich nigdy nie wyściubiła nosa poza liczącą szesnaście tysięcy mieszkańców dzielnicę. Całe dnie przesiadywały na ławkach i fontannach, obserwując ruch uliczny i bawiące się dzieci. Było to możliwe, ponieważ każdy imigrant mógł liczyć na zasiłek w wysokości sześciu tysięcy koron, dzięki czemu Szwecja stała się istnym rajem dla uchodźców. Zagorzałymi przeciwnikami takiej polityki była opozycyjna partia Szwedzkich Demokratów. Akurat w tej kwestii popierał ją Kurt Kallström, który łapał się za głowę, słuchając publicznych wypowiedzi swoich rodaków: „Potrzebujemy ich, potrzebujemy uchodźców. Dla Szwecji to wielka szansa i, podobnie jak Niemcy, będzie kiedyś czerpała zyski, które okażą się nagrodą za jej empatię i otwartość. Uchodźcy to miliony rąk do pracy, dodatkowi konsumenci, klienci i… pacjenci, między innymi gabinetów dentystycznych”.

Wyjątek stanowił Faruq al-Kadi, straganiarz pochodzący z Syrii. Ciężko pracował, by utrzymać siebie i rodzinę, i można było powiedzieć, że Kurt czuł do niego coś w rodzaju sympatii. Ostatni raz widzieli go przed kilkoma miesiącami, kiedy odwiedzili jego stoisko, by zasięgnąć informacji na temat lokalnego gangu. Al-Kadi dużo wiedział, bo jego stragan był doskonałym punktem obserwacyjnym. Inna sprawa, że Faruq raczej niechętnie dzielił się swoją wiedzą.

Kurt i Erika przejechali pod kolejnym wiaduktem, których w Rinkeby nie brakowało. Erika odruchowo się skuliła. Przypominało to reakcję żółwia, który w sytuacji zagrożenia chce schować głowę w skorupie. Podczas częstych zamieszek członkowie gangu albo zwykłe dzieciaki włazili na mosty i rzucali w policyjne samochody kamieniami. Erika kilkakrotnie uczestniczyła w takim zdarzeniu i od tego czasu nie mogła zapanować nad tym bezwarunkowym odruchem. Zapuszczanie się w te okolice radiowozem nie byłoby dobrym pomysłem. Na szczęście jechali saabem Kurta, który teraz parkował przy krawężniku nieopodal bramy prowadzącej do Rinkeby Torg.

– Jest i nasz Faruq – powiedział, wskazując majaczący w oddali kolorowy stragan.

Kiedy podeszli bliżej, Faruq podawał właśnie jakiejś kobiecinie torbę pełną pomidorów. Odbierając zapłatę, zaprezentował jeden ze swych zniewalających uśmiechów, który zdradzał brak jedynki. Uśmiech ów był zarezerwowany dla jego stałych klientów i kiedy mężczyzna dostrzegł zmierzających w jego stronę policjantów, nie było po nim śladu.

– Cześć, Faruq – przywitał się Kurt i oparł plecy o drewniany filar straganu. – Jak leci?

Przez jakiś czas Syryjczyk nie odpowiadał, zajęty obsługą kolejnej klientki. Tym razem w reklamówce wylądowały ziemniaki, papryka i ogórki. Faruq podał je kobiecie, schował pieniądze do czarnej sakiewki, którą był przepasany, uniósł rękę w geście pożegnania i ponownie wyszczerzył się w uśmiechu.

– Cieszysz się, że nas widzisz? – zapytał Kurt.

– Chyba nieszczególnie – oceniła Erika, zakładając ręce na piersi.

– Czego chcecie? – Faruq rozejrzał się dookoła, sprawdzając, czy nikt ich nie obserwuje.

– Tego, co zwykle – odparł Kurt, sięgając do skrzynki z jabłkami. Dłoń zatrzymała się nad owocami, jakby nie mógł się zdecydować, które wybrać. Wreszcie sięgnął po najbardziej czerwone. Otarł jabłko o rękaw kurtki i wgryzł się w nie ostentacyjnie, jakby grał w reklamie pasty do zębów. – Informacji.

– Dajcie mi spokój! Ja nic nie wiem…

– Jeszcze nawet nie słyszałeś, o co chcemy zapytać.

– Nieważne. Raz wam pomogłem i oto jak skończyłem.

Faruq uniósł otwartą dłoń i obrócił nią kilkakrotnie przed ich oczami. Na samym środku widniała kilkucentymetrowa blizna. Zaraz potem al-Kadi otworzył usta i odciągając dolną wargę, zaprezentował ubytki w uzębieniu.

– Przebili mi rękę nożem! Załatwili mnie tak tuż po waszej wizycie! – krzyknął Faruq.

Kurt i Erika wymienili spojrzenia. Kilka miesięcy temu prowadzili dochodzenie w sprawie gwałtu, którego dokonano na siostrzenicy radnego rady miasta. Nikt nie dociekał, co dziewczyna robiła po zmroku w takiej dzielnicy jak Rinkeby. Postępowaniu nadano priorytet i gwałciciela w końcu ujęto, między innymi dzięki informacjom, jakie uzyskali od Faruqa.

– Gdybyś nam powiedział, kto cię tak urządził, to… – Erika chciała zapewnić Faruqa, że na pewno dorwaliby sprawcę, ale zamilkła, widząc, że straganiarz machnął ręką.

– Jasne.

Z powodu braku klienteli Faruq zabrał się za przestawianie skrzynek z warzywami. Kurt wiedział, że jest to bezproduktywne zajęcie, mające na celu jedynie odwrócenie uwagi potencjalnych obserwatorów.

– Spójrz chociaż na to zdjęcie. – Erika nie chciała dać za wygraną. Wyciągnęła w jego stronę fotografię siedemnastoletniej Polki.

Faruq rzucił okiem, ale szybko zabrał się za przerzucanie kapusty. Wziął do rąk jedną z nich i utkwił w niej wzrok, jakby była szklaną kulą.

– Nigdy nie widziałem dziewczyny – odparł, sięgając po kolejne warzywo.

Erika nie zamierzała łatwo odpuścić i zamachała mu przed oczami zdjęciem Agnieszki Makowskiej.

– Na pewno?

– Przecież mówię! – Faruq posłał jej piorunujące spojrzenie.

Erika westchnęła ciężko i popatrzyła na Kurta, jakby to jemu chciała oddać inicjatywę. Kallström właśnie kończył jabłko i zanim wyrzucił ogryzek do kosza, obejrzał go z każdej strony, chcąc się upewnić, że nie przeoczył żadnego soczystego kawałka.

– Bardzo dobre – ocenił, wycierając dłonie w chusteczkę higieniczną. – Wezmę dwa kilo.

Faruq niechętnie załadował jabłka do siatki i położył ją na wadze. Zapatrzył się w czerwony wskaźnik, który zatrzymał się zdecydowanie za daleko.

– Nic nie szkodzi. Może być więcej – uspokoił Kurt, a potem spojrzał na Berggern. – A ty nie chcesz? – zapytał. – Naprawdę wyborne.

Erika pokręciła głową, ale mimo to Kurt zwrócił się do Faruqa.

– Wrzuć parę jabłek dla mojej partnerki. Ja stawiam. Założę się, że po ich spróbowaniu zostanie twoją stałą klientką.

Po kilku chwilach al-Kadi podał mu dwie reklamówki i odebrał pięćdziesiąt koron. Grzebał w poszukiwaniu reszty, kiedy ujrzał uniesioną dłoń Kallströma.

– Daj spokój, Faruq. Uznaj to za napiwek.

Sakiewka zamknęła się ze zgrzytem i jej właściciel bez zbędnych uprzejmości wrócił do pracy. Skrzynki z warzywami i owocami zupełnie bez powodu znowu zaczęły zmieniać swojej miejsce.

– Rzadko na ulicach Rinkeby spotyka się urodziwe blondynki, prawda, Faruq? – Kurt bardziej stwierdził fakt, niż zapytał. – Gdyby się tu jednak jakaś pojawiła, z pewnością byś ją zauważył. Tak jak było w przypadku siostrzenicy radnego. Od lat sterczysz na głównej ulicy całymi dniami. – Kallström rozejrzał się dookoła. – To świetny punkt obserwacyjny. Nic ciekawego nie może umknąć twojej uwadze. Wiesz, co się dzieje w dzielnicy. Być może faktycznie nie widziałeś tej dziewczyny, ale gdyby, na przykład, zaczęli się tu kręcić jacyś Włosi, na bank by ci się rzucili w oczy, prawda?

Faruq zastygł ze skrzynką w rękach.

– Nikogo nie widziałem.

– Niewątpliwie. – Kurt wlepił spojrzenie w czubki własnych butów, ale po chwili znowu śledził każdy ruch al-Kadiego. – Kiedyś powiedziałeś nam, co oznacza twoje imię w waszym ojczystym języku. Możesz mi przypomnieć? Pamiętam, że byłeś z niego bardzo dumny.

Faruq wyprostował się jak struna i ciężko westchnął.

– Jak to było? – ciągnął Kurt. – „Mówiący prawdę” czy „prawdomówny”? Jakoś tak.

– Odróżniający prawdę od kłamstwa – poprawił al-Kadi.

– No właśnie. Byłem blisko – zaśmiał się Kurt. – Co za ironia. Komuś o tak wdzięcznym imieniu chyba nie wypada kłamać, Faruq. A wydaje mi się, że łżesz jak pies.

Kallström zrobił trzy kroki do przodu i stanął na wprost Syryjczyka. Dzieliło ich jedynie kilka skrzynek z owocami. Do straganu podeszła kolejna klientka, ale Kurt odprawił ją gestem.

– Każdy z pracujących w naszym wydziale policjantów powinien mieć na drugie Faruq. Wiesz dlaczego? Bo my doskonale potrafimy odróżnić prawdę od kłamstwa. Jesteśmy wyczuleni na krętaczy. A ty łżesz wyjątkowo nieudolnie, Faruq. To pewne, że wcześniej czy później odnajdziemy tę dziewczynę. Wiem, że się boisz, ale to od ciebie może zależeć, czy ta mała będzie wtedy żywa, czy martwa. Możesz ją uratować, Faruq.

Al-Kadi się wahał.

– Dwa razy dziennie obok twojego straganu przejedzie policyjny patrol. Co ty na to? – dodał zachęcająco Kallström.

– Widziałem ich kilka razy – powiedział wreszcie al-Kadi. Rozbiegane oczy znowu zaczęły taksować okolicę.

– Kogo?

– Włochów.

– Kiedy?

– Nie pamiętam dokładnie.

– Ilu ich było?

– Kilku.

– Jak wyglądali?

– Jeden na pewno był łysy, a drugi – z długimi włosami. To wszystko, co wiem. Allah mi świadkiem. A teraz dajcie mi spokój.

Do straganu podszedł mężczyzna i zaczął przebierać jabłka. Kurt znowu sięgnął po owoc i podrzucił go kilkakrotnie.

– Bardzo dobre. Szczerze polecam.

Uśmiechnął się do leciwego muzułmanina. Ten odpowiedział tym samym.

– To na razie, Faruq. Dzięki za pomoc. – Puścił oko do al-Kadiego i wgryzł się w jabłko.

***

– Niewiele się dowiedzieliśmy – stwierdziła Erika, kiedy szli w kierunku samochodu.

– Ale wiemy, że tu są.

Zanim wsiedli do auta, Kurt wrzucił jabłko do śmietnika. Przez kilka chwil obserwowali jeszcze Faruqa al-Kadiego.

– Być może nasz odróżniający prawdę od kłamstwa wie więcej, ale i tak by nam nie powiedział. Ze strachu trzęsie się jak osika.

– Co robimy? – zapytała Erika, gdy Kurt włączał się do ruchu.

– Złożymy wizytę jeszcze jednemu znajomemu.

Berggern nie miała pojęcia, o kim mówi Kallström.