Christin Carlsson zdążyła przejechać prawie osiemdziesiąt kilometrów. Wciąż miała przed oczami zmieszanie na twarzy Gunnera, które wychwyciła w lusterku wstecznym, kiedy z impetem odjeżdżała spod domu Jönssonów jego samochodem. Błagalny ton Judith Jönsson sprawił, że zadziałała instynktownie. Nie mogła postąpić inaczej. Nie było czasu na kalkulacje i wyjaśnienia. Wcisnęła pedał gazu tak gwałtownie, że koła zabuksowały w miejscu, a gdy wreszcie stare volvo wyrwało do przodu, spod tylnego zderzaka wystrzeliła fontanna błota.
Christin zaczynała się oswajać z autem Lindberga. Skórzany fotel wysłużonego volvo miał zapadnięte siedzenie, więc musiała maksymalnie przysunąć je do kierownicy, aby móc cokolwiek zza niej zobaczyć. Wyglądała jak nastolatka, która przed egzaminem na prawo jazdy wsiadła bez pozwolenia do ojcowskiego wozu. Na szczęście samochód był nieźle wyposażony i aby zmienić położenie fotela, wystarczyło nacisnąć przycisk. Automatyczna skrzynia biegów stanowiła kolejny atut. Carlsson nie musiała zawracać sobie głowy zmianą przełożeń i całą uwagę mogła skupić na śledzeniu celu. Próbowała nawet ustawić w radiu swoją ulubioną stację RIX FM, ale nie mogła złapać odpowiedniej częstotliwości. Głośniki co chwilę trzeszczały niemiłosiernie, więc dała za wygraną.
Straciła pick-upa Svena z oczu jakieś pół godziny temu, ale nie panikowała. Regularnie spoglądała w ekran komputera leżącego na siedzeniu, by sprawdzić położenie migocącej czerwonej kropki. W ramce obok widziała dystans dzielący ją od Jönssona. Niecałe dwa kilometry. Jönsson w zasadzie przez cały czas łamał przepisy i przekraczał prędkość, więc i ona – aby zachować bezpieczną, aczkolwiek nie za dużą odległość – musiała mocniej przycisnąć gaz. Większy problem stanowiło paliwo, a raczej jego brak. Wskaźnik już dawno zdążył przekroczyć czerwone pole, informując, że bak jest prawie pusty. Kiedy zawibrował telefon, z niemałym trudem wydobyła go z kieszeni dżinsów. Dzwonił Gunnar. Włączyła głośnomówiący i zaraz potem komórka wylądowała obok komputera.
– Cholera, Gunn, zawsze jeździsz na rezerwie? – zapytała z wyrzutem.
– Wybacz, mała, nie planowałem wycieczki do stolicy – odparł Lindberg.
„Jasny gwint, a jednak Sztokholm” – pomyślała Christin, przygryzając wargę. Jeżeli Gunnar mówił prawdę, to mieli przed sobą co najmniej trzy godziny drogi. Będzie musiała zatankować, i to jak najszybciej.
– Dobra, mów, czego się dowiedziałeś – powiedziała, odwracając lekko głowę w stronę telefonu.
– Miałaś rację co do przeszłości Jönssona, to znaczy… – Ostatnich słów Christin już nie usłyszała. Połączenie przerwał niemiły dla ucha świst.
– Halo, Gunn? Nie słyszę cię. Jesteś?
– Jestem. Jestem. Tylko strasznie tu wieje. Wyszedłem na papierosa przed dom. Nie chciałem rozmawiać przy nich. Poczekaj chwilę.
Przez kilka sekund wsłuchiwała się w szaleńcze zawodzenie wiatru, które w końcu ustało, a ona ponownie usłyszała głos swojego partnera.
– Dobra, schowałem się za szopą. Mówiłem, że miałaś rację co do przeszłości Jönssona. To znaczy, że zniknięcie dzieciaka ma z nią związek. Punkt dla ciebie. Ale tego, czego się dowiedziałem, w życiu byś nie wymyśliła. Większość opowiedział mi Backman, bo żona Jönssona nie mogła się uspokoić. Nie byłem do końca pewien, czy nie robią mnie w balona.
Carlsson zerknęła w ekran monitora. Odległość od Jönssona zwiększyła się do trzech kilometrów. W przednią szybę znowu zaczął walić deszcz. Włączyła wycieraczki, zmieniła pas na lewy i przyspieszyła.
– Do rzeczy, Gunnar – ponagliła zniecierpliwiona.
Westchnął.
– No więc, najkrócej rzecz ujmując, naszego Svena łączą niedokończone sprawy z mafią. – Lindberg milczał przez chwilę, jakby chciał zbudować odpowiednie napięcie. – Z camorrą. Słyszałaś o niej?
Christin Carlsson analizowała to, co przed chwilą usłyszała. Lindberg totalnie ją zaskoczył. Milczała.
– Christin, jesteś?
– Tak, tak – potwierdziła. – Faktycznie trochę mnie przytkało.
– Mówiłem. Pytałem, czy słyszałaś o camorrze.
– Co nieco.
– To najbardziej krwawa organizacja we Włoszech – wyjaśnił Lindberg. – Kilkanaście różnych klanów działających w Neapolu. Każdy ma swojego bossa, a don Corleone to przy nich miły starszy pan. Sven Jönsson zadarł z jednym z nich. Jego zdaniem to on uprowadził dzieciaka.
Przez następne kilkanaście minut Gunnar opowiadał Christin ze szczegółami to, czego udało mu się dowiedzieć od Backmana. Wspomniał o ciemnych interesach Mikaela Jönssona, a potem opisał, jak pewnego dnia Sven zastał w domu nieproszonych gości i po kłótni z ojcem uciekł.
– Wrócił po jakimś czasie, aby sprawdzić, co z matką. Zabrał ze sobą broń. W salonie spotkał chłopaka liczącego forsę i prochy. To był syn jakiegoś pieprzonego bossa. Wywiązała się kłótnia. W końcu obaj sięgnęli po broń. Padło kilka strzałów, ale jakimś cudem Jönssonowi udało się zwiać.
Znowu wiatr zawył w głośniku. Kiedy zawodzenie ustało, Lindberg zapytał:
– Nieźle, co?
Carlsson milczała. Faktycznie, aż takich rewelacji się nie spodziewała. Trudno było dać wiarę wydarzeniom, które mogły posłużyć za kanwę scenariusza filmowego. Rzuciła kontrolne spojrzenie na ekran monitora. Odległość od samochodu Jönssona zmniejszała się w błyskawicznym tempie. Czerwony pulsujący punkt nie znajdował się już w jednej linii z zieloną plamą oznaczającą jej pozycję. Pick-up zjechał z głównej trasy.
– Przez te wszystkie lata matka Jönssona utrzymywała z nimi sporadyczny kontakt – ciągnął Gunnar. – Przez ostatnie dwa w ogóle się nie odzywała. A dzisiejszego ranka Judith Jönsson znalazła w skrzynce na listy kopertę ze zdjęciami. Zabili jego matkę, Christin. Wycieli jej na ustach krzyż. Chcieli, żeby Jönsson nie miał wątpliwości, że to oni.
Christin dostrzegła neon stacji benzynowej. Ponownie zerknęła na mapę. Wyglądało na to, że Jönssonowi też kończyło się paliwo. Włączyła kierunkowskaz i zjechała na prawo. Volvo toczyło się, mijając dystrybutory w bezpiecznej odległości. W końcu Carlsson zatrzymała auto na tyłach parkingu. Szary pick-up Svena stał przy jednym ze stanowisk. Mężczyzna wcisnął pistolet do wlewu patrzył na ekran licznika.
– Gdzie jesteście? – zapytał Lindberg.
Carlsson znalazła na mapie najbliższą miejscowość.
– W okolicach Harmänger – oznajmiła. – Zdążyliśmy przejechać nieco ponad sto kilometrów. Jönsson zatrzymał się na stacji benzynowej. Ja też muszę zatankować, bo paliwa mam co najwyżej na kilkadziesiąt kilometrów.
Carlsson obserwowała Svena, który szybkim krokiem zmierzał w kierunku budynku stacji. Nie mogła uwierzyć, że cała ta historia wydarzyła się naprawdę. Christin słyszała, jak Gunnar sięga po kolejnego papierosa. Zaciągał się, cmokając niemiłosiernie.
– Backman potwierdził, że Jönsson jest uzbrojony. I to by było wszystko, mała. Co robimy? – zapytał.
Sven właśnie wyszedł przez rozsuwane drzwi. Wsiadł do samochodu i powoli ruszył w kierunku drogi ekspresowej.
– Skontaktuj się ze Sztokholmem, Gunn. Niech czekają na nas przed granicami miasta. Musimy go zatrzymać, zanim będzie za późno.
Rozmawiali jeszcze przez kilka chwil. W końcu Carlsson ruszyła w kierunku dystrybutorów. Zatankowała i pognała do kas. Płacąc za paliwo, nie wiedziała, czy bardziej chce jej się pić, czy sikać. Ostatecznie biorąc pod uwagę dystans, który pozostawał do pokonania, doszła do wniosku, że powinna zaspokoić obie potrzeby. Kupiła butelkę wody mineralnej, a potem pobiegła do toalety. Po pięciu minutach siedziała już w samochodzie i podążała śladem Svena Jönssona.
***
Evert Backman stał w oknie swojego domu i wpatrywał się w radiowóz. Wsparcie wezwał ten policjant, Lindberg, po czym zniknął. Podczas przesłuchania Evert czuł się jak zdrajca. Z każdym wypowiedzianym słowem cienkie igiełki wyrzutów sumienia kłuły go w okolicy serca. Ale czy miał inny wybór? Judith rozpaczliwie błagała o pomoc, a później ta policjantka wskoczyła do samochodu i odjechała. Nie było już odwrotu. Nawet gdyby chciał zachować milczenie, to stary, cwany glina wydusiłby z niego wszytko. Poza tym w głębi duszy Evert wiedział, że było to jedyne słuszne rozwiązanie. Jego przyjaciel pojechał na pewną śmierć.
Nagle poczuł, jak mała głowa wślizguje się pod jego prawe ramię, wyrywając go z zamyślenia. To był Olaf, jego dziesięcioletni syn, który teraz z nosem niemal przyciśniętym do szyby spoglądał na policyjny samochód. Evert poczochrał go po włosach.
– Dlaczego oni tu są, tato? – zapytał chłopiec, posyłając ojcu ciekawskie spojrzenie niebieskich oczu.
Evert przygotowywał w myślach jakąś sensowną odpowiedź, kiedy chłopiec odezwał się ponownie:
– To przez wujka Svena, prawda?
Evert zerknął w stronę pokoju gościnnego, w którym Lisa pomagała Judith się rozpakować, i doszedł do wniosku, że nie ma sensu zaprzeczać. Olaf był już wystarczająco dużym i dociekliwym chłopcem i na pewno nie da się łatwo zbyć.
– Tak – potwierdził. – To przez wujka Svena.
– Popełnił przestępstwo? – dopytywał Olaf.
Evert westchnął.
– Nie. Po prostu… – Zawahał się. W końcu uklęknął przy synu. Podejrzewał, że Lisa zganiłaby go za to, co zamierzał powiedzieć, ale trudno. – Posłuchaj, Olaf. Musisz zachować to dla siebie, okej?
Chłopiec pokiwał głową, aż blond grzywka opadła mu na oczy.
– Nie wspominaj o tym ani przy mamie, ani przy cioci Judith, a już broń Boże przy Astrid, zrozumiałeś?
– Zrozumiałem – potwierdził Olaf.
– Wujek Sven bardzo się martwi o Björna. Musiał pojechać go szukać, bo nie mógł wysiedzieć w domu. Nie ma się co dziwić. Gdybyś ty zniknął, zrobiłbym to samo. Policja… – Evert zerknął w okno, a potem ponownie spojrzał na syna. – Jest tu na wszelki wypadek, gdyby Björn pojawił się w domu wcześniej.
Olaf wydął wargi. Miał rozbiegany, niespokojny wzrok. Wyglądał na zagubionego. Nie był do końca usatysfakcjonowany odpowiedzią. Evert niemal wyczuwał kolejne pytanie, które cisnęło się chłopcu na usta.
– Tato, czy Björn został porwany?
Wziął syna za rękę.
– Mam nadzieję, że wujek Sven sprowadzi go do domu – odparł wymijająco. Nie chciał udzielać odpowiedzi, która przerazi jego syna. – Dzisiaj, zanim położysz się spać, uklęknij na chwilę i pomódl się, żeby obaj wrócili cali i zdrowi, okej?
Olaf znowu pokiwał głową, a ojciec raz jeszcze zmierzwił mu włosy.
– A teraz biegnij sprawdzić, co u siostry.
Backman odprowadził syna wzrokiem, wstał i przetarł twarz dłonią. Gdyby to Olafa porwano, odchodziłby od zmysłów. Nie mógłby siedzieć bezczynnie w domu, licząc, że policjanci wywiążą się ze swoich obowiązków. Sam musiałby działać, zrobić coś, cokolwiek… Sprawdzić każdy trop, zweryfikować najdrobniejsze podejrzenie. Te przemyślenia sprawiły, że oczami wyobraźni ponownie ujrzał Jerka i Hansa. Sven, spuszczając im łomot w przypływie frustracji, zachował się właśnie tak, mimo że było to absurdalne posunięcie. Evert raz jeszcze spojrzał na radiowóz i już miał odejść do Lisy i Judith, gdy uderzyło go pewne wspomnienie. Stał jak wryty. Jego oczy wpatrywały się w okno, ale tak naprawdę przed nimi jawił się zupełnie inny obraz. Był w domu, który wynajęli podczas ostatniego wyjazdu. Odpoczywali po robocie. Sven jak zwykle zniknął w swoim pokoju, aby porozmawiać z Judith przez Skype’a, a on właśnie wyszedł spod prysznica i opasany ręcznikiem nachylał się nad lodówką w poszukiwaniu piwa. Nie był zdziwiony, kiedy okazało się, że wszystkie puszki zniknęły. Jerk i Hans, jak to mieli w zwyczaju, postanowili poczęstować się jego browarem, zapominając zapytać o pozwolenie. Słysząc ich krzyki dobiegające z salonu, przewrócił oczami. Byli podchmieleni i podekscytowani. „Kolejny mecz” – pomyślał wtedy Evert i ruszył w kierunku pokoju, aby się przekonać, czy ma rację. Początkowo szykował w myślach jakąś reprymendę, ale ostatecznie, widząc, że jego współlokatorzy mają w czubie, postanowił poczekać z nią do jutra. Stanął w progu i oparł się o futrynę drzwi. Jerk i Hans byli bardzo pobudzeni. Nie widzieli go.
– Pieprzeni Włosi! – mamrotał Jerk. – Co oni sobie, kurwa, wyobrażają…
Evert spojrzał w ekran telewizora. Nie był ani wielkim fanem futbolu, ani jego znawcą, ale czasami oglądał mecze drużyny narodowej. Wyglądało na to, że Szwecja rozgrywa ostatnie w tym roku spotkanie towarzyskie, ale drużyną przeciwną na pewno nie byli Włosi.
– Znowu trują mi dupę, Hans. Mam się z nimi spotkać jutro…
Jerk wciąż bełkotał, ale tyle Evert zdołał zrozumieć, chociaż pojęcia nie miał, o czym mowa. Tamtego dnia z irytacją pokręcił głową i poszedł do swojego pokoju. Teraz, wciąż wpatrując się w okno, doznał olśnienia. Nie mógł się ruszyć z miejsca, a kiedy wreszcie mu się udało, zakręciło mu się w głowie. Podreptał do pokoju gościnnego. Lisa i Judith siedziały na łóżku. Judith znowu płakała. Mały Harry wiercił się na kolanach matki.
– Pojadę do sklepu.
Judith szybko otarła łzy.
– Zrobię drobne zakupy.
Lisa pokiwała głową i dodała, żeby pamiętał o kaszce dla Harry’ego. Zamiast jednak wyjść z domu, Evert poszedł do sypialni i klapnął na łóżku. Długo patrzył na wiszącą na ścianie kuszę. Pamiątka po ojcu. Kiedy ostatni raz z niej strzelał? Nie pamiętał, ale musiał upłynąć szmat czasu. Olaf systematycznie suszył mu głowę, aby pozwolił mu spróbować. Evert obiecał, że spełni jego prośbę, gdy jeszcze trochę podrośnie, choć Lisa nie była entuzjastką tego pomysłu. Tym bardziej że któregoś razu Olaf wykpił Björna, kiedy ten się pochwalił, że jego tata już uczy go strzelać z łuku. Wówczas ich syn oświadczył bezceremonialnie, że drewniana broń strugana przez Svena to tylko głupia zabawka dla małych dzieci. Björn o mało się nie rozpłakał. Lisa i Evert zganili syna i zapowiedzieli, że o strzelaniu z kuszy może zapomnieć. Ale któregoś razu Evert, leżąc w łóżku i wpatrując się w ścianę, spostrzegł, że kusza odrobinę zmieniła swoje położenie. Najwyraźniej podczas jego nieobecności Olaf musiał się nią bawić. Postanowił wtedy zdjąć wiszący obok kołczan ze strzałami i schować go w bezpiecznym miejscu. Lisa już dawno nalegała, by zrobił to, zanim dojdzie do tragedii. Bez zestawu strzał kusza była niegroźna. Teraz został po nim jedynie wyblakły ślad na ścianie.
Evert Backman przyglądał się pamiątce po ojcu jeszcze przez kilka minut. W końcu wstał, wyjął z szafy torbę i zapakował do niej drewnianą broń. Narzucił kurtkę i zanim wsiadł do samochodu, wstąpił do drewutni, gdzie kilka tygodni temu schował kołczan. Wyjeżdżając spod domu, zatrzymał się na chwilę przy radiowozie i poinformował policjantów, że jedzie do marketu, po czym furgon wtoczył się na główną drogę i obrał kurs na dom Jerka Magnussona.
Na miejscu był po około piętnastu minutach. Przez dziesięć kolejnych siedział w samochodzie, patrząc na zapuszczoną elewację domu Jerka i pytając sam siebie, co tak naprawdę zamierza zrobić. Kiedy wreszcie to sobie uzmysłowił, jakiś głos w jego głowie starał się odwieść go od tego pomysłu: „To wszystko może być tylko jednym wielkim zbiegiem okoliczności, chłopie. Wiesz o tym, prawda? Zastanów się dobrze, zanim będzie za późno…”. Ale zaraz potem odzywał się kolejny, przekonując, że o pomyłce nie może być mowy. „Daj spokój – mówił. – Ci idioci zaledwie przed trzema tygodniami spotykali się z jakimiś Włochami. Teraz okazuje się, że Björna porwali właśnie Włosi. Czego więcej ci potrzeba? Sven miał rację. Jerk i Hans są zamieszani w porwanie dzieciaka”.
Kiedy podjeżdżał pod dom, łudził się, że nikogo nie zastanie. Co prawda, Jerk miał zostać w szpitalu tylko przez dzień, ale istniała spora szansa, że jeszcze nie zdążył wrócić. Widok zdezelowanego golfa Magnussona sprawił, że ta teoria szybko straciła na aktualności. Evert gapił się przez kilka minut w pordzewiałego volkswagena. W końcu odetchnął głęboko i wysiadł z auta. Podążając w kierunku lekko uchylonej furtki, zauważył ruch w jednym z okien. To tylko utwierdziło go w przekonaniu, że gospodarz był w domu. Backman zapukał do drzwi, a potem nasłuchiwał odgłosu kroków. Cisza. Ponowił więc pukanie, tym razem bardziej stanowczo, aż zabolały go kości palców. „No dalej, Jerk. Wiem, że jesteś w środku…” Wreszcie usłyszał trzeszczenie podłogi, uginającej się pod ciężarem zbliżającego się Magnussona. Drzwi na początku jedynie się uchyliły.
– Evert? – Jerk udawał zaskoczonego, choć nie było możliwe, żeby nie widział go przez okno.
– Cześć, Jerk. – Evert odruchowo zaglądał Magnussonowi przez ramię. Niewiele jednak udało mu się dostrzec. – Już się bałem, że cię nie zastanę. Wpadłem zobaczyć, jak się czujesz…
Drzwi skrzypnęły, otwierając się szerzej.
– Niedawno przyjechaliśmy – oznajmił Magnusson. – Wchodź.
Evert przekroczył próg i zauważył, że Jerk nie jest sam. Hans siedział na kanapie z butelką piwa w ręce. Uniósł ją na widok Everta, jakby chciał wznieść toast. Backman skinął mu głową, a zaraz potem znów usłyszał znajomy głos: „No proszę. Lepiej być nie może. Dwie pieczenie przy jednym ogniu…”.
– Hans odebrał mnie ze szpitala. – Jerk dotknął zabandażowanej głowy, przybierając cierpiętniczy wyraz twarzy. – Czacha wciąż mi pęka i kręci mi się we łbie. Nie mogłem sam prowadzić…
– Jasne – odparł Evert. – A co powiedzieli lekarze?
– Mam wpaść na kontrolę za kilka dni. Nie mogę się przemęczać.
Backman kiwał głową z udawaną troską, zerkając to na jednego, to na drugiego. Almkvist z zainteresowaniem przyglądał się torbie, którą Evert przewiesił sobie przez ramię. Odwiedzając chorego, nie wypadało przyjść z pustymi rękoma, prawda? Na jej dnie próżno jednak było szukać pomarańczy i batoników.
– Napijesz się piwka? – zapytał Magnusson, robiąc krok w stronę lodówki. Zatrzymał się jednak na widok uniesionej dłoni Everta.
– Nie, dzięki – powiedział Backman. – Dla mnie trochę za wcześnie. Poza tym jestem samochodem.
– No tak. – Magnusson usiadł ostrożnie na kanapie, jakby ktoś rozsypał na niej potłuczone szkło. Ruchem ręki wskazał fotel, ale Evert na razie nie zamierzał korzystać z propozycji. – Kurwa, Evert, Svenowi kompletnie odjebało – stwierdził nagle. – Powiem ci jedno, miał szczęście, że byłem nawalony, bo w przeciwnym razie nieźle bym go urządził. Dzieciak dzieciakiem, ale nie dam się tłuc po łbie. Ten psychol mógł nas pozabijać.
Hans kiwał głową, zgadzając się ze słowami kumpla. W końcu i on się odezwał:
– Jerk w szpitalu przemyślał to i owo. Na początku zaraz po wyjściu zamierzał jechać prosto do Jönssona i połamać mu łapy. Uprosiłem go jednak, żeby tego nie robił ze względu na dzieciaka.
„Bardzo to wspaniałomyślne z waszej strony” – pomyślał Evert. Almkvist przyssał się do zielonej butelki, pociągnął kilka solidnych łyków i oderwał usta od szkła z głośnym cmoknięciem.
– Musicie mu wybaczyć. – Evert odłożył torbę na podłogę z przesadną delikatnością i w końcu klapnął w fotelu. – Człowiek w takich sytuacjach nie myśli racjonalnie. Wiem, że komuś, kto nie jest rodzicem, trudno to sobie wyobrazić, ale możecie mi wierzyć, Sven przechodzi prawdziwe piekło.
Przyglądali się mu w milczeniu. Jerk nie wyglądał na przekonanego. Hans obracał butelkę w dłoni. Do kogo on to mówił? Siedziało przed nim dwóch znieczulonych półgłówków mających w sobie tyle empatii, co strach na wróble, którego w zeszłym roku postawili z Olafem przed domem.
– Nigdy za sobą nie przepadaliście, nie raz, nie dwa musiałem gasić pożary – ciągnął Backman. – Ale nie sądziłem, że Sven może was podejrzewać.
Zapadła niezręczna cisza.
– Bo chyba nie daliście mu żadnego powodu, co? – Przyglądał się im wyczekująco. – Nie rzuciliście po pijaku jakiegoś głupiego tekstu albo coś w tym stylu?
– No co ty, Evert! – Oburzony Jerk znowu przyłożył dłoń do skroni. – Nie trawiłem gościa od samego początku, to żadna tajemnica, ale nigdy… – Syknął, dając do zrozumienia, że znowu boli go głowa. – W życiu bym sobie nie robił jaj z poważnych spraw. Przecież wiesz…
Backman przeniósł spojrzenie na Almkvista. Ten zrobił kwaśną minę i zaprzeczył, kręcąc głową.
– Tak też myślałem. – Evert wzruszył ramionami. – Ale wolałem się upewnić.
Butelka znowu powędrowała do ust Hansa Almkvista. Evert widział, jak jego jabłko Adama unosi się i opada wraz z każdym łykiem.
– A co to za Włosi, z którymi spotkaliście się podczas ostatniej roboty?
Niespodziewane pytanie sprawiło, że Hans o mało się nie zakrztusił. Strużka piwa pociekła mu po brodzie. Kilka kropli skapnęło na koszulę, zanim zdołał otrzeć ją wierzchem dłoni. Jerk wytrzeszczył oczy. Nerwowo poprawił się na kanapie.
– Jacy znowu Włosi? O czym ty mówisz?
Backman próbował wyglądać na opanowanego. Spokojnie wyjaśnił, że któregoś dnia podsłuchał ich pijacki bełkot.
Jerk westchnął ciężko i wzruszył ramionami.
– Tak jak mówisz, byliśmy nawaleni i pletliśmy trzy po trzy. A może po prostu się przesłyszałeś? – Magnusson zerknął na Almkvista, szukając pomocy.
Hans tylko pokiwał głową.
– Pewnie macie rację… – Evert bezwiednie popatrzył na torbę. – Po prostu dzisiaj się dowiedziałem, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że to właśnie jacyś Włosi uprowadzili Björna.
Evert żałował, że nie może teraz zrobić tym dwóm zdjęcia. Wystarczyło tylko na nich spojrzeć, żeby wiedzieć, że są winni.
– Sven wreszcie się otworzył – oznajmił Backman. – Zaczął mówić o swojej przeszłości. Mówię wam, co ten facet przeżył… – Urwał na moment. – Nie chcę wdawać się w szczegóły, bo nie wiem, czy Sven by sobie tego życzył, ale policja robi już wokół tego wiele zamieszania.
Jerk znowu poruszył się nerwowo. Jakby niewidzialne szkło rozrzucone na kanapie zaczęło wbijać mu się w tyłek.
Evert westchnął.
– Będę z wami szczery. Po tym, jak dopadł was Sven, gliniarze postanowili przyjrzeć wam się uważniej. Byli już u ciebie, Jerk, prawda?
– Taa. – Magnusson tylko tyle był w stanie z siebie wydusić. Głośno przełknął ślinę. Dokładnie pamiętał wizytę policjantów. Ładną blondynkę, która mimo filigranowej sylwetki sprawiała wrażenie twardej, niedostępnej sztuki, i znacznie starszego od niej dryblasa. Jerk nie chciał już więcej ich oglądać, no chyba że ta mała miałaby wylądować w jego łóżku. – To wszystko jest jakieś popieprzone, Evert – odezwał się wreszcie. – To my zostaliśmy napadnięci, a traktuje się nas jak jakichś podejrzanych!
– Sam już nie wiem, co o tym myśleć – przyznał Evert.
– Jak to nie wiesz, co o tym… – Magnusson nie zdążył dokończyć.
– Pijany czy nie, mówiłeś o spotkaniu z Włochami, Jerk. Jestem tego pewien.
Znów zapadła trudna do zniesienia cisza.
– Gdybyś powiedział mi, że spotkaliście się z jakimiś włoskimi znajomymi, których poznaliście w barze, być może bym uwierzył.
Evert sięgnął po torbę i położył ją sobie na kolanach. Jerk i Hans przyglądali się jej z niepokojem… – Tymczasem wyskakujesz z tekstem, że musiało mi się przesłyszeć. Wiem, co słyszałem, Jerk. Nie wciśniesz mi kitu…
Hans rozdziawił usta. Usłyszeli zgrzyt, kiedy Evert otwierał zamek. Ręka zniknęła we wnętrzu torby. Żaden z nich się nie ruszał. Wpatrywali się w Everta jak zahipnotyzowani. On był iluzjonistą, a oni dziećmi czekającymi na to, co wyciągnie z kapelusza.
Kiedy ich oczom ukazała się kusza, nie od razu zrozumieli, na co patrzą. Backman odrzucił torbę niemal pod same drzwi.
Usta Magnussona wykrzywiły się w czymś w rodzaju uśmiechu, ale bardzo szybko zamieniły się w cienką, prostą kreskę.
– Co to, kurwa, jest, Evert? – zapytał, znowu poruszając się nerwowo.
– Wykrywacz kłamstw.
– Jaki, kurwa, wykrywacz kłamstw?! Co ty pier…
Zamilkł, kiedy Evert wycelował w niego kuszę. Magnusson wpatrywał się w uchwyt cięciwy i kilka zapasowych krótkich strzał ulokowanych tuż pod nim. Wyglądało na to, że Backman nie zamierzał ich jedynie wystraszyć. Przygotował zapasową amunicję.
– Zaginął dzieciak Svena, którego kocham niemal jak własnego syna. – Teraz grot strzały przesunął się odrobinę w prawo. Backman mierzył dokładnie w przestrzeń między Jerkiem a Hansem. – Nie wiem, czy Sven jeszcze kiedykolwiek zobaczy Björna. Dlatego postanowiłem, że zadam wam kilka pytań, zanim zrobią to gliniarze.
– Evert, kurwa, to nie jest śmieszne. Odłóż tę rzecz…
– Mówi wam coś nazwisko Luciano?
Evert miał wrażenie, że twarz Jerka zrobiła się równie biała jak bandaż na jego głowie. To on pierwszy poderwał się z kanapy. Ale nie zamierzał rzucać się na Backmana, chociaż Evert w pierwszej chwili tak właśnie pomyślał. Zamiast tego wyrwał się w stronę drzwi. Pokonał zaledwie połowę drogi, bo właśnie w tym momencie strzała przeszyła mu nogę. Wbiła się w mięsień dwugłowy uda i wyszła po drugiej stronie, tuż nad rzepką. Jerk, drąc się wniebogłosy, najpierw klęknął na nieuszkodzone kolano, a potem przewrócił się na bok, mniej więcej w tym samym momencie, w którym Hans rzucił w Everta butelką. Celował w głowę, ale Backman zrobił unik i ostatecznie dostał w bark. Almkvist skoczył na niego. Evert odchylił się w fotelu i kopnął go w brzuch. Zapasowa strzała znalazła się w kanale trzonu kuszy niemal w tym samym momencie. Kiedy Hans zdał sobie z tego sprawę, stracił wszelką ochotę na kolejny atak.
– Siadaj na dupie – rozkazał Backman. Opuścił kuszę, a potem sięgnął do kieszeni po telefon. Wybrał numer Gunnara Lindberga.
Almkvist z uniesionymi rękoma spoglądał na wijącego się na podłodze kumpla.