44.

Przez większość drogi padało. Rozpogodziło się, dopiero gdy od Świnoujścia dzieliło ich około dwudziestu kilometrów. Na tym odcinku droga ekspresowa S3 wiła się pomiędzy terenami Wolińskiego Parku Narodowego. Szara kurtyna nieba rozszczelniła się i promienie słoneczne ozłociły pasma gęstych drzew, ciągnących się po obu stronach drogi. Obraz jesieni, który jawił się im przed oczami, wydawał się nierzeczywisty. Zupełnie jakby ktoś zastąpił go komputerową grafiką o wysokiej rozdzielczości. Światło odbijało się od przedniej szyby, więc Wolański najpierw opuścił osłonę podsufitki, a potem sięgnął po stare ray-bany przewieszone przez lusterko wsteczne, przy okazji zerkając na siedzącego z tyłu Wiktora Makowskiego. Tamten milczał przez większość czasu. Wpatrywał się w okno, jakby porażony widokami.

Adamski kręcił się w fotelu pasażera, po raz kolejny spoglądając na zegarek. Prom odpływał o trzynastej, a zgodnie z przepisami embarkacja kończyła się pół godziny wcześniej. Oznaczało to, że mieli jeszcze całe dwadzieścia minut, aby dotrzeć do celu. Zresztą nawet gdyby się spóźnili i załoga statku podniosłaby już rampę, policyjna odznaka przyciśnięta do okienka terminalowej kasy zadziałałby jak magiczne zaklęcie. „Sezamie, otwórz się”. Dlatego Borysa odrobinę dziwiło podenerwowanie Adamskiego. Funkcjonariusz CBŚP z trzydziestoletnim stażem raczej rzadko je przejawiał. Przez tych kilka lat pracy z nim Wolański ani razu nie był świadkiem sytuacji, w której Adamski straciłby fason. Zachowywał spokój nawet w obecności Biernackiej, która potrafiła wyprowadzić z równowagi każdego. Zawsze pewny siebie i swoich metod. To on pod koniec lat dziewięćdziesiątych uczestniczył w rozbiciu szczecińskiego gangu mającego powiązania z mafią pruszkowską. O sprawie było głośno nie tylko w Polsce, ale także za zachodnią granicą. A jednak zaprawiony w bojach, twardy gliniarz sprawiał wrażenie, jakby udzielił mu się syndrom niespokojnych rąk. Wolański nie miał pojęcia, czy w ogóle istnieje coś takiego. Nie sądził jednak, aby to ewentualne spóźnienie na statek mogło być powodem dziwnego zachowania Adamskiego. Chodziło raczej o rangę sprawy, którą prowadzili. Okazało się, że człowiek o nazwisku Luciano był poszukiwany listem gończym przez Interpol od dziesięciu lat. Zatrzymanie znanego bossa camorry byłoby znakomitym zwieńczeniem policyjnej kariery Adamskiego.

– Spokojnie – rzekł Wolański, posyłając mu krótkie spojrzenie. – Zdążymy.

Granice administracyjne miasta przekroczyli kwadrans po dwunastej. Drzewa ustąpiły miejsca pierwszym zabudowaniom. Minęli Biedronkę i stację paliw. Kiedy wjechali w Duńską, w oddali dostrzegli wielki biały prom cumujący przy kei. Statek wyglądał jak monument albo góra lodowa, która na pierwszy rzut oka w ogóle nie pasowała do otaczającej ich rzeczywistości. Po ich lewej ostatnie tiry toczyły się w kierunku odprawy. Zatrzymywały się przy bramkach kontrolnych i ruszały w stronę promu, którego rampa lada chwila miała zostać podniesiona. Tuż obok znajdował się pustoszejący powoli parking, na którym kilkadziesiąt godzin temu niejaki Alessandro Santoro złożył tureckiemu kierowcy propozycję nie do odrzucenia. Ale Wolański i Adamski nie mieli o tym zielonego pojęcia. Po prawej jakiś pociąg kończył bieg. Tory urywały się nagle, jakby znikały w innym, niewidzialnym wymiarze, a maszynista stwierdził, że nie ma ochoty jechać dalej. Wolański objechał ogrodzone torowisko i zatrzymał audi na parkingu tuż przed terminalem promowym. Stało na nim kilka aut, ale jedno z nich zwróciło uwagę komisarza. Interesujący był nie tyle sam samochód, ile jego właściciel, który spacerował obok wozu, paląc papierosa. Merk. Wolański nie był zdziwiony jego widokiem, podobnie zresztą jak Adamski. Za to Makowski wyglądał na zaskoczonego.

Nocne przesłuchanie Merka trwało prawie dwie godziny. Na początku Biernacka sprawiała wrażenie, jakby chciała go pożreć żywcem, ale z każdą kolejną minutą i z każdym kolejnym słowem Olgierda wydawała się mięknąć. Wsłuchiwała się w historię o trzech przyjaciołach z dzieciństwa, od czasu do czasu spoglądając na stojącego pod ścianą Wolańskiego, jakby chciała wyczytać z jego twarzy potwierdzenie tego, czego właśnie słuchała. Merk powtórzył prokurator to samo, co opowiedział Borysowi w jego mieszkaniu, z tą tylko różnicą, że tym razem mógł poświęcić więcej czasu szczegółom. Potem Olgierd wspomniał o własnym śledztwie w sprawie Agnieszki: o wizycie w agencji modelek i o byłym chłopaku dziewczyny, zawodniku MMA, od którego dowiedział się, że jej porwanie zlecili Włosi. Na koniec wyjaśnił prokurator, w jaki sposób on i Wolański znaleźli się w domu Marty Makowskiej, w czasie gdy doszło do strzelaniny.

Kiedy Merk skończył, zarówno on, jak i Wolański spodziewali się kolejnej serii pytań ze strony Biernackiej, a zaraz potem litanii konsekwencji, jakie czekały wydalonego ze służby policjanta. Tymczasem prokurator zdusiła w popielniczce niedopałek papierosa, wstała od stołu i wyszła. Adamski wyłączał kamerę, a Wolański ruszył za pospiesznym stukotem obcasów. Rozmawiał z prokurator przez kilkanaście minut, Biernacka głównie wydawała mu dyspozycje dotyczące wyjazdu do Szwecji. I tym razem sądził, że usłyszy coś na temat Merka, ale prokurator nie wspomniała o nim choćby słowem. Posterunek opuścili o trzeciej nad ranem. Merk wcisnął papierosa do ust i zanim odszedł, zapytał Borysa, o której odpływa prom.

Trzech mężczyzn siedzących w samochodzie obserwowało, jak Olgierd Merk zdusza niedopałek obcasem buta, wyciąga niewielką torbę z bagażnika samochodu i rusza w ich stronę. Wolański zerknął na wiszący na płocie komunikat, informujący, że na parkingu możliwy jest jedynie godzinny postój. Przekroczenie tego czasu groziło odholowaniem auta. Merk najwyraźniej się tym nie przejmował. To było w jego stylu.

Borys wysiadł i otworzywszy kufer audi, czekał na kolejnego pasażera. Mewy skrzeczały nad ich głowami, a gdzieś w oddali odezwała się syrena promu.

– Już się zaczynałem martwić, że nie zdążycie – powiedział Merk, wrzucając torbę do bagażnika.

– Spory tłok na S3 – odparł Wolański.

Po chwili granatowe A6 zawróciło i ruszyło w kierunku odprawy.

Prom oferował swoim pasażerom dwu-, trzy- i czteroosobowe kabiny. Sekretarka wydziału zabukowała im rano dwie dwuosobowe: jedną dla policjantów i drugą dla Makowskiego. Gdy Wolański zatrzymał się przy drzwiach wskazanej przez recepcjonistkę kabiny, Merk stanął tuż za nim, dając jasno do zrozumienia, że właśnie zdecydował o nowym zakwaterowaniu. Wiktor bez słowa poczłapał za Adamskim.

Po godzinie Wolański, Adamski i Merk weszli do restauracji. Makowski oznajmił, że nie jest głodny. Chudy kelner poprowadził ich do wolnego stolika po czerwonym dywanie, tak miękkim, że mieli wrażenie, jakby szli po piaszczystej plaży albo dawno niekoszonym trawniku. Wszyscy zamówili po krwistym steku i przez chwilę rozglądali się wokół, podziwiając luksus, z jakim dawno nie mieli do czynienia. W restauracji nie było specjalnie tłoczno, dlatego mogli usiąść tuż przy jednym z bulajów. Odpłynęli całkiem niedawno, a mimo to widoczna za oknem linia brzegowa z każdą chwilą stawała się coraz bardziej niewyraźna, niczym odległe wspomnienie.

– Do Ystad dobijemy około dwudziestej – oznajmił Wolański. – W Sztokholmie powinniśmy być po północy. – Podniósł się nieznacznie z krzesła i wsunął rękę do tylnej kieszeni dżinsów. Potem położył na stole pomiętoloną kartkę zapisaną bazgrołami, które mógł rozszyfrować tylko on sam. – Zarezerwowano nam pokoje w jakimś motelu niedaleko posterunku. Mamy umówione spotkanie na komisariacie przy Polhemsgatan.

– Nie podejrzewam, żebyście mówili po szwedzku. – Merk zerknął najpierw na Wolańskiego, a potem na Adamskiego.

– Podobno pracuje u nich kilku Polaków – uspokoił Wolański.

Dostrzegłszy kelnera zmierzającego w ich kierunku, zabrał łokcie ze stołu. Po chwili stały przed nimi trzy parujące dania. Chłopak rzucił na odchodne „smacznego”. Miękkie mięso wypuściło krwawy sok, kiedy wbili w nie widelce. Borys odkroił kawałek i włożył do ust. Przeżuwając, zapatrzył się przed siebie. Przy wyjściu z restauracji zauważył młodą kobietę z załogi. Zamiatała z podłogi chrupki, które rozsypał jakiś dzieciak. Pojęcia nie miał, że ta drobna blondynka podczas jednego z ostatnich rejsów znalazła w łazience zakrwawionego, pijanego pasażera. Myślała, że nie żyje, więc narobiła takiego rabanu, że po chwili zbiegli się inni członkowie załogi. Facet żył, ale miał załamany nos i szczękę pokruszoną jak tabliczka czekolady. Wezwano policję i karetkę. Kiedy gość wreszcie oprzytomniał, niczego nie pamiętał. Przełożony dziewczyny zlitował się nad nią i do umycia zakrwawionej podłogi oddelegował kogoś innego. Gdy kobieta zniknęła z pola widzenia, Borys dostrzegł znajomą postać. Przełknął kolejny kęs i wskazał brodą nadchodzącego mężczyznę.

– Wygląda na to, że nasz kompan zmienił zdanie.

Merk i Adamski podążyli za jego spojrzeniem. Makowski zmierzał w kierunku restauracji, ale ostatecznie nie przekroczył jej progu. Skręcił w prawo i usiadł przy barze. Po chwili kelner postawił przed nimi niewysoką szklaneczkę.

– Lepiej, żeby nie przesadził – powiedział Borys. – Kiepsko będziemy wyglądać, jeśli przywieziemy ze sobą skacowanego dziadziusia uprowadzonej.

– Jestem chyba ostatnim, który powinien zwrócić mu uwagę. – Merk skupił uwagę na talerzu.

– Wtedy, u mnie, powiedziałeś, że z Guzowskim zrobiliście wiele, by wyciągnąć Makowskiego z bagna – zaczął Wolański. Liczył, że Merk podejmie temat, ale tamten był bardziej zainteresowany swoim stekiem niż rozmową. – To ty załatwiłeś mu paszport. Pomogłeś uciec do Stanów. – Wolański nie pytał. Stwierdzał fakt.

Sztućce zaszurały na talerzu i w końcu Merk odłożył je na bok. Kawek wołowiny sterczał nabity na widelec.

– Kiedy ratujesz tonącego, ryzyko, że sam pójdziesz na dno, jest duże. Jan zginął przez Wiktora. Sam nie wiem, czy wierzę, że wrobił go ten Jönsson. Tak, to ja załatwiłem mu fałszywe papiery. I nie ma dnia, żebym tego nie żałował. Każdy powinien płacić za swoje błędy.

Wolański patrzył na Merka uważnie.

– Gdybyśmy trzymali się od tego z daleka, Jan wciąż by żył – ciągnął Olgierd. – Być może żyłby również syn Wiktora, a już na pewno nie płynęlibyśmy teraz do Szwecji, żeby znaleźć jego wnuczkę.

Przez kilka kolejnych minut jedli w milczeniu. Wolański obserwował, jak siedzący przy barze Makowski opróżnia kolejną szklaneczkę.